Nawet najmniejsza plamka ma znaczenie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Jakub Julian Ziółkowski z ogromną swobodą porusza się po obszarze, który potocznie nazywamy malarstwem. Od samego początku swojej twórczości eksponuje - czy może należałoby powiedzieć: eksploatuje - proces malowania ze wszystkimi elementami, które mu towarzyszą. Robi to jednak na swój własny sposób.

jednym z licznych autoportretów namalowane czarnymi liniami dłonie wyciskają z tuby pomarańczową farbę, która tworząc pętlę, przebija kolorowe plamy, następnie odbija się od krawędzi obrazu, a na koniec zmienia się w list zapieczętowany niebieską kropką. Plamy farb raz są obłokami, zwykłymi kleksami, które mogą sprawiać wrażenie przypadkowych zachlapań. Jednak dla Ziółkowskiego nawet najmniejsza plamka ma jakieś znaczenie. Podkreśla to, dodając im oczy, a nawet twarze. Zmusza to nas do uważnego oglądania każdego obrazu z obawy, że coś może umknąć naszej uwadze. Ziółkowski dokonuje personifikacji śladów, które pozostawia po sobie pędzel, doprowadzając ten proces do granic absurdu. Kolorowe elementy mają twarze, zbierają się w grupy, tworzą postacie, które zaczynają swobodnie przeskakiwać z obrazu na obraz, pojawiając się w najmniej oczekiwanych miejscach. Chowają się w przedstawionym krajobrazie lub nieśmiało wychylają spoza krawędzi płótna. Stają się coraz bardziej odważne. Zaczynają żyć własnym życiem, jakby artysta nie miał już nad nimi kontroli. Na jednym z obrazów tłum malutkich ludzików skonstruowany z setek kolorowych plamek stworzył kompozycję w stylu action painting.

Ziółkowski często maluje "cudzymi rękami". Farbę na płótno wyciskają namalowane na tym samym obrazie niezgrabne, ekspresjonistycznie spracowane dłonie. Czasem malowaniem zajmują się gnomy przypominające ogrodowe krasnale. Groteskowe postacie o czarnych twarzach, które podając sobie z rąk do rąk wiadra z farbą, zachlapują kolorami całą powierzchnię płótna. Pozbawione źrenic oczy nie pozwalają im kontrolować swojego postępowania. Zdarza się, że zamiast malować, wdają się w bójkę, w której "Przyjaciel" przyjacielowi potrafi uciąć nogę. Wówczas Ziółkowski, aby usprawnić proces malowania, projektuje precyzyjne mieszaczki i maszyny. Prowadzi to jednak do kolejnej katastrofy. Mechanizmy wymykają się spod kontroli, zaczynają tworzyć własne obrazy. Raz puszczone w ruch nie dają się zatrzymać.

Sięga po klasyczne tematy malarskie. Pejzaż "Źródło" namalowany w marcu 2005 roku przedstawia wielką, mieniącą się kolorami przestrzeń, ze środka której wypływa strumień błękitnej farby, rozlewając się na płótno. Zmienia się w rwący potok z licznymi odnogami, deltami i zakolami. Po widocznym w oddali mostku kroczy samotna postać. Wędrowiec, który często pojawia się na obrazach Ziółkowskiego, przemierza malarskie krajobrazy, gdzie plamy barwne tworzą przypominające drzewa kształty. Mija niespotykane w rzeczywistości kwiaty i grzyby. Spogląda na toczące się na innych obrazach wojny, o których świadczą unoszące się w oddali łuny kolorów. Chroni się przed deszczem, zakładając chiński kapelusz lub otwierając kolorowy parasol. Zmierza w stronę stojącej na górze świątyni lub schodzi stokiem ku widocznym w dole zabudowaniom. Dociera nad brzeg błękitnego lub pomarańczowego morza, gdzie wsiada do łodzi, aby wśród wzburzonych fal, mijając równie samotne jak on sam wyspy, cierpliwie dążyć do celu, którym jest widoczny na horyzoncie przypominający mandalę wir kolorów, czyli "Wielkie Nadchodzące Szczęście". Oglądając obrazy Ziółkowskiego, w pewien sposób sami stajemy się samotnymi wędrowcami. Możemy z ich perspektywy spojrzeć na otaczający świat.

"Eksperyment" przedstawia wybuch farb, które rozprzestrzeniają się"z hukiem" po obrazie, zmiatając na swojej drodze wszelkie konwencjonalne formy. Jeżeli przetrwamy detonację, wśród opadających kolorów zaczniemy rozpoznawać znajome kształty. W malowanych farbami wodnymi na płótnie obrazach zobaczymy fantastyczne krajobrazy, gdzie wśród spiętrzonych gór rosną rozwibrowane kolorem rośliny, nad którymi unoszą się owady o barwnych skrzydłach. Nigdy nie możemy być pewni, że to, co widzimy, jest tym, czym się wydaje.

Komponując martwe natury, Ziółkowski z pełną nonszalancją czerpie z dokonań dawnych mistrzów. Z łatwością tworzy w konwencji przypominającej na przykład twórczość Matisse'a. W charakterystyczny sposób nawiązuje dialog z wielkim poprzednikiem, który postulował, aby malarstwo było niczym wygodny fotel, w którym każdy znajdzie ukojenie. Fotel Ziółkowskiego naszpikowany jest jednak kolcami. Tematem jego martwych natur stają się agresywne kaktusy. Malując czerwony kaktus z niebieskimi kolcami, Ziółkowski nie bez ironii realizuje propagowany przez fowistów postulat dzikiej ekspresji.

Maluje kompozycje w stylu van Gogha, gdzie zakreślone ciemną linią narzędzia malarskie sprawiają wrażenie niezgrabnych przedmiotów służących żmudnej i niedocenianej robocie. Robaczki, wyjęte z barokowych obrazów, potęgują uczucie smutku i przygnębienia. Ziółkowski szydzi z malarskiego posłannictwa. Artysta nie jest męczennikiem.

Wzorem starych mistrzów szuka inspiracji w sztuce Wschodu. Do swoich obrazów wprowadził ubrane w kimona Japonki. Skośnookie modelki zostały zmuszone do pracy w charakterze pomocnic malarza. Noszą farbę i uruchamiają maszyny do malowania. Jednak niektóre z nich wymknęły się "na inne obrazy". Ziółkowski prowadzi nieustanną dokumentację ich poczynań, próbując w ten sposób uzyskać nad nimi kontrolę. Pojawiają się w łodzi na wzburzonym morzu. Jedna spaceruje na tle różowego nieba z dzieckiem na ręku, przekształcając się w "Różową kobietę". Udają dekoracje na chińskim wachlarzu lub obraz w "Muzeum Sztuki". Zakrywają swoje skośne oczy, płacząc ze strachu przed nadchodzącym tornadem lub roniąc łzy przy krojeniu cebuli. Być może malowane od niedawna kobiety z brodą to szczyt ich zdolności kamuflażu.

Ziółkowskiemu nie jest obca sztuka japońskiej kaligrafii, którą wykorzystuje do budowania konstruktywistycznych metropolii - jak w obrazie pod tytułem "Miasto". Oczywiście zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką malarz Wschodu ponosi za namalowaną linię. Z właściwym sobie poczuciem humoru ilustruje to w kompozycji pod tytułem "Postrzał", gdzie kula, pozostawiając na obrazie kolorowy ślad, odbija się rykoszetem od krawędzi obrazu i trafia w nieodpowiedzialną rękę, która trzyma pistolet. Obraz ten przypomina mondrianowskie kompozycje abstrakcyjne.

Ziółkowski sugeruje, że po wieloletniej walce z obrazem może lepiej wrócić do malowania. Maluje wtedy kwiaty. Tradycyjny temat, bliski każdemu widzowi. Są to zazwyczaj niespotykane nigdzie rośliny, których kształt uzależniony jest całkowicie od środowiska, w jakim występują, czyli od warunków, jakie stwarza im obraz. Kwiatów jest tyle, ile rodzajów plam można uzyskać za pomocą pędzla. Są zabawą dla samego autora. Możemy w niej wziąć udział, jeżeli tylko zgodzimy się podjąć grę, której reguł nie zna nawet on sam.

Zgodnie z zasadą "co w głowie, to i na płótnie" Ziółkowski w ironiczny sposób realizuje postulat integracji sztuki z rzeczywistością. W jego obrazach to nie sztuka wychodzi w kierunku rzeczywistości, lecz rzeczywistość łączy się ze sztuką. Autor sam staje się jej częścią, jednym z jej elementów, motywem, który w niczym nie różni się od kresek, kropek czy plamek. W obrazie "Do słońca" plama żółtej farby tworzy postać, która na krawędzi przepaści maluje zachód słońca. Pojawia się jako jeden z samotnych wędrowców, który jak gdyby w pół drogi zatrzymał się, aby namalować obraz.

Obrazy Ziółkowskiego nie tylko są malowane. Zdarza się, że są "czesane" przez fryzjerów i fryzjerki. Motywów do obrazów dostarczają wysyłani na pustynię drwale lub drwalki, czasem również sam autor jako ogrodnik pojawia się w obrazie, aby za pomocą sekatora wyciąć kilka potrzebnych liści.

Mechanizm powstawania i funkcjonowania obrazu nigdy nie przestaje być tematem jego sztuki. U Ziółkowskiego poszczególne elementy składające się na obraz funkcjonują na równych prawach, co prowadzi do całkowitego zatarcia granicy między tym, co "maluje", i tym, co namalowane.

Nie działa za ani przeciw czemuś. Nie jest dla niego wystarczającym powodem do namalowania obrazu krytyka współczesności ani odniesienie do obecnej sytuacji w sztuce. Nie jest nim również świadomy projekt czy racjonalne zamierzenie. Malarstwo, będące zestawem form wizualnych, z których Ziółkowski swobodnie czerpie, staje się narzędziem do produkcji malarstwa. Niepożądana plama staje się częścią obrazu. Nie można jednak mówić o przypadkowości. Niewinność, z jaką wykorzystuje wszystkie dostępne środki malarskie, przywodzi na myśl zachowanie dziecka, które po raz pierwszy trzyma w ręku pędzel.

Broniąc pracy dyplomowej pod tytułem "Wypchane kolano, czyli utykający kolor", uparcie dopytującym się o istotę jego obrazów profesorom Ziółkowski odpowiedział krótko: "Nie pamiętam".

Reprodukcje obrazów dzięki uprzejmości artysty