6 m² za szybą - czyli o Witrynie...

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Już minęło więcej niż rok, kiedy przed jedną z gablot wystawienniczych na Placu Konstytucji, na widok biegających po miniaturowym mieście szczurów, zatrzymywali się zdziwieni przechodnie, zadając sobie zapewne nie raz pytanie, na co właściwie patrzą. Piszę oczywiście o projekcie Mama studio pt. Piątek czternastego, który zainaugurował we wrześniu zeszłego roku działalność nowego na mapie Warszawy, stworzonego przez Julię Staniszewską oraz Agnieszkę Sural miejsca. Pora na podsumowanie, ale gdyby jednak się zdarzyło, że ktoś słyszy o Witrynie po raz pierwszy, krótkie wprowadzenie.

Czym jest? Można właściwie powiedzieć, że słowo Witryna samo oddaje istotę rzeczy, bo de facto mówimy o witrynie "sklepowej" o powierzchni 6 m², która została specjalnie zaprojektowana przez Jana Strumiłłę. Jest to miejsce wystawiennicze dla wystaw artystycznych, działań performerów, pomysłów niezależnej sztuki. Dotychczas odbyło się dokładnie dwanaście projektów, więc jest o czym pisać. Ale może jeszcze parę słów refleksji odnośnie znaczenia samego miejsca, które jednak jako miejsce dla sztuki jest dość nietypowe.

Umieszczenie pracy artystycznej ani do końca na zewnątrz, ani do końca wewnątrz, jak właśnie dzieje się w tym przypadku, przywołuje skojarzenia z byciem pomiędzy. To pomiędzy nie jest efektem ubocznym prezentowania sztuki, a wręcz przeciwnie, niesie właśnie główny ciężar znaczeniowy niejako dodany (w rzeczywistości zawarty immanentnie - wyjaśnienie za chwilę) do każdego projektu. Nie chodzi oczywiście tylko o realność pomiędzy zewnętrzem jako miejscem dla widza czy wnętrzem jako miejscem prezentacji, co w wypadku Witryny ulega specyficznej deformacji, ale o głębsze konsekwencje. Witryna jest miejscem, które w pierwszym naturalnym odruchu kojarzy się ze sklepem, wystawieniem towaru na sprzedaż, a więc reklamą, pokazywaniem tego, co można kupić. Metody typowych witryn na przyciąganie uwagi przechodniów są różne: migające światła, specyficzna estetyka ekspozycji, zastosowanie kolorów, haseł reklamowych etc. To, co za szybką, ma przyciągnąć uwagę, zmusić do zatrzymania się, a w idealnej wersji, wejścia do środka. Jak w takim kontekście ma funkcjonować sztuka? Nabywane na co dzień przyzwyczajenia w zetknięciu z tym, co nie mieści się w ich ramach, tworzą element zaskoczenia, pobudzenia uwagi, wyrwania z monotonii przypadkowych spacerów. To oczywiście motyw interpretacyjny przychodzący od strony przypadkowego, przechadzającego się w nocnych godzinach po mieście, a czasem może za dnia, widza zwabionego czy zaintrygowanego formą witryny.

Co jednak z kontekstem - nazwijmy go - profesjonalnym? Pomiędzy odnosi się też do zagadnienia establishmentu, stabilnych, zamkniętych czterech ścian galerii czy muzeum, do formy white cube, otwarcia w godzinach od do. To wszystko znaczy pomiędzy tym wszystkim, byciem na marginesie, ale nie zmarginalizowanym. Byciem na peryferiach, ale zarazem w i pomiędzy. Piszę pomiędzy, bo jest jednak w tym wszystkim zachowana idea funkcjonowania klasycznej galerii.

Ograniczona przestrzeń czyni dane dzieło, dany projekt jedynym, wyjątkowym - nie ma kolejnych ścian, zakamarków, kolejnych obrazów. Tylko to, co widać zza szyby. Z jednej strony można powiedzieć, że niewiele czasu potrzeba, aby dany projekt obejrzeć w porównaniu np. z maratonem, do jakich zmuszają nas czasem ekspozycje Muzeów. Z drugiej strony, jeśli pomyślimy, że w ogóle decydujemy się na poświęcenie czasu dla jednego dzieła, wydaje się to być czasem wręcz absolutnym, chyba, że oczywiście natkniemy się na nie przez przypadek. Ograniczona przestrzeń wymusza pewne skondensowanie formy. Narzuca myślenie artystyczne zaprojektowane specjalnie do tych konkretnych wymiarów. Jak w tak niewielkiej przestrzeni sprawdziły się dotychczasowe realizacje? Okazuje się, że bardzo dobrze.

Mama studio,  "Piątek czternastego" [28.09-30.10.2007]
Mama studio, Piątek czternastego, Dobra Witryna, Warszawa 28.09-30.10.2007

Mama studio,  "Piątek czternastego" [28.09-30.10.2007]
Mama studio, Piątek czternastego

W przypadku pierwszego projektu [Mama studio, Piątek czternastego, 28.09-30.10.2007], o którym na początku wspomniałam, bardzo istotny okazał się element zaskoczenia i zaprezentowania pozornie bardzo prostej ekspozycji - biegających po miniaturowym mieście - w rzeczywistości pomniejszonej zabudowy MDM, szczurów. W przeciwieństwie do większości statycznych "witryn", ta emanowała ruchem; biegające za szybą zwierzęta stworzyły przyciągający dla widza spektakl, przywołując metaforę mieszkańca zagubionego w metropolii. Projekt ten mówił przede wszystkim o oswajaniu przestrzeni, miejsca: tak, jak szczury oswajały przestrzeń makiety, tak i kuratorki dokonywały swoistego oswojenia się z nowym tu i teraz.

Jan Simon "Vortex", [03.11- 07.12.2007]
Janek Simon Vortex, Dobra Witryna, Warszawa 03.11- 07.12.2007

Jan Simon "Vortex", [03.11- 07.12.2007]
Janek Simon, Vortex

Wizualnie całkiem ciekawie wypadł również pomysł Janka Simona [Vortex, 03.11- 07.12.2007], w którym to projekcie artysta stworzył instalację z kilkunastu telewizorów wyświetlających hipnotyczne, monotonne zakręcające się spirale. W tym wypadku tak niewielka przestrzeń podbiła czy wręcz skondensowała dodatkowo hipnotyczny charakter pracy. Można mieć jeszcze ciągle wątpliwości, czy forma malarska w tym wymiarze jest w ogóle możliwa do wystawienia, ale jak pokazała prezentacja pracowni Nuku [Atrakcja malarska, 01.07-04.08.2008], jeśli podejść do tematu z pewnym pomysłem, wszystko jest możliwe. I tak w ciągu kilku dni można było obejrzeć kilka odsłon malarskich, co dodatkowo stworzyło pewną rozwijającą się w czasie narrację przypominającą sam proces powstawania dzieła malarskiego - o czym oglądając obraz za obrazem czasami udaje nam się zapomnieć. W tym projekcie kolejne odsłony niejako dodawały i uzupełniały poprzednie - uzupełniały się w czasie, co samo w sobie jest już ciekawym pomysłem. Jednym słowem, artyści tworzą do konkretnej przestrzeni, która ma swoje ograniczenia, ale też może właśnie za sprawą tych ograniczeń i konieczności przyjęcia niektórych rozwiązań powstaje efekt nie możliwy do wytworzenia w miejscu bardziej "klasycznym". Skondensowanie przestrzeni wymusza swoisty rodzaj minimalizmu i chyba działa on na korzyść - nie wywołuje efektu przeładowania, co najwyżej niedosytu, a to zawsze lepiej. Nie opisałam oczywiście wszystkich projektów, ale to oczywiście niemożliwe - piszę o specyfice miejsca.

Wspomniałam już o byciu pomiędzy, o tym, że w rzeczywistości nie jest ono dodane, ale raczej immanentnie zawarte w każdym projekcie. Dlaczego? Bo nie można już go oddzielić, a właściwie nie można odnaleźć momentu, w którym zostało dodane. Stworzone specjalnie do wymiarów witryny prace wchłaniają samo miejsce, czynią je immanentną częścią siebie. To ciekawy fenomen. Przychodzą mi na myśl schody w Zachęcie wchłonięte przez realizację Leona Tarasewicza [wystawa Malarstwo Polskie XXI wieku, 16.12.2006-25.02.2007]. Praca porażała swoją wielkością i rozmachem. Tymczasem w witrynie obserwujemy podobny mechanizm; dzieje się on na co dzień, bez zauważenia, w wersji minimalnej, ale jednak warto go sobie uświadomić. Bo tak naprawdę, kiedy przychodzimy oglądać dany projekt, zanika gdzieś poczucie ograniczonej przestrzeni, staje się ona transparentna, wplata w otoczenie i funkcjonuje po prostu jako miejsce prezentacji.

Joanna Zielińska, performance "Czerwony goździk" [27-29.10.2008]
Joanna Zielińska, performance Czerwony goździk, Dobra Witryna, Warszawa 27-29.10.2008

Jednym z ostatnich projektów zaprezentowanych w Witrynie był performance Czerwony goździk [27-29.10.2008] Joanny Zielińskiej - skromny ukłon w stronę idealizmu. Oczekując na wydarzenie - całe szczęście z kubkiem grzanego wina - mogliśmy zobaczyć za szybą stolik, taboret i włożone do kilku wiader białe goździki. Sam performance to pokazanie procesu barwienia: widzimy obcinane niepotrzebne listki kwiatów, wrzucanie jakichś substancji i parującą z wiadra wodę, w której za chwilę znajdą się goździki. Artystka wychodzi do widzów i sama zaczyna przyglądać się kwiatom. Po paru minutach widać lekkie znamiona koloru czerwonego - ledwie widoczny znak, że rozpoczął się proces czerwieni. Barwienie wymaga czasu, nie może dokonać się na oczach widzów, chyba, że usiedliby na parę godzin i poczekali. Stąd ten skromny ukłon w stronę idealizmu. Jak mówi sama artystka, inspiracją dla niej był bohater filmu Małżeństwo Françoisa Truffaut z 1970 roku - Antoine poszukujący idealnego koloru czerwonego. Dlatego piszę, że jest to ukłon w stronę idealizmu, marzeń czy wyobrażeń, jakie każdy z nas zapewne posiada, czasami zdając sobie sprawę, czasami nie, z ich całkowitej utopijności. Poszukiwanie idealności czerwieni w goździkach ma jednak w sobie coś ujmującego. Opisujemy otaczający nas świat, rzeczywistość nadając jej pewne przyjęte już nazwy, określenia - do takich należą również kolory. Poszukiwanie idealności koloru czerwonego łamie niejako prosty opis świata i zatrzymuje na chwilę cały proces nazywania rzeczywistości. Każe na chwilę zwątpić w czerwoność czerwieni. Dla Antoine'a nie ma po prostu czerwonego goździka. Jest tylko goździk będący bliższym lub dalszym odniesieniem do idealnej czerwieni. Nie wiadomo nawet, czy ona istnieje jako atrybut czy substancja; czy już została może gdzieś odnaleziona. Nie ma tego, co jest. Jest tylko relacja do idealnego niewiadomego. Podobno - jak zapewniała mnie Zielińska, goździki zafarbowałyby się rzeczywiście na czerwono, ale chyba nikt z widzów nie przeczekał tych idealnych kilku godzin potrzebnych do osiągnięcia czerwieni. Mi też w głowie utkwiły ledwo różowe kwiaty i może słusznie, bo kto wie, czym jest idealna czerwień.

Jeśli ktoś w ostatnich dniach przechodził obok Witryny, zobaczył z pewnością wielkimi literami napisane Dziesięć tysięcy. To z kolei projekt Oskara Dawickiego, jak zawsze wciągającego widza w swoje gry. Tym razem bawi się on konwencją wartości prac, ich funkcjonowania jako produktów na sprzedaż. Być może jest to manifest budżetu wystawy, honorarium artysty lub po prostu sposób na przeczekanie kryzysu? Za szybą możemy dokładnie zobaczyć to, o czym informuje nas napis - realne 10 tysięcy leży sobie w witrynie. I tylko zastanawia mnie ta kamera w rogu. Nie jestem pewna, czy ma rejestrować miny zdziwionych przechodniów, czy może rzeczywiście strzec owego skarbca?

Jakby ktoś znalazł się przez przypadek na placu Konstytucji, może się sam nad tą kwestią zastanowić. Czas do początku grudnia...

 

Fotografie dzięki upzejmości Dobrej Witryny.