Czy możliwa jest jeszcze sztuka egzystencjalna?

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Stołeczna Zachęta kusi ostatnio widzów spektakularnymi pokazami i głośnymi nazwiskami. Po szałowych wystawach Uklańskiego i Antonisza oraz bogatym „Splendorze tkaniny” kolejne wyprawy do tej nobliwej instytucji mogą zyskać posmak wycieczki do parku rozrywki. Nowa wystawa, Anety Grzeszykowskiej, „Śmierć i dziewczyna” wprowadza nieco bardziej melancholijne tony i ma prowokować (przynajmniej w założeniu) wysublimowaną refleksję o charakterze egzystencjalnym.

Aneta Grzeszykowska, „At Land”, 2011, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „At Land”, 2011, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Wizualny dress code wystawy wyznacza biel i czerń. Rozwiązanie logiczne, wiadomo przecież – jeśli jesteś egzystencjalistą, to trzeba ubierać się na czarno i przeżywać. U Grzeszykowskiej przeżywanie zaczyna się od pierwszej sali: stąpając po czarnej wykładzinie, wślizgujemy się do wyciemnionego wnętrza, w którym dominuje sporych rozmiarów ekran z projekcją filmu Mai Deren „At Land” z 1944 roku. Oryginalnie niemy film został przez Grzeszykowską udźwiękowiony i zaopatrzony w dialogi ze zbioru tekstów teoretycznych Deren. Uwodząca sennym nastrojem opowieść zaczyna się od sceny wyrzucenia przez morze na brzeg głównej bohaterki, granej przez samą reżyserkę. Dziewczyna leży półprzytomna na piasku i obserwuje uciekające w głąb morza fale, po czym z trudem wstaje i zaczyna mozolnie wspinać się po stromej skarpie. Gdy dociera wreszcie na szczyt, trafia niespodziewanie w sam środek burżuazyjnego przyjęcia. Dziewczyna przemieszcza się w niesamowity sposób przez kolejne pomieszczenia i krajobrazy. W trakcie swojej wędrówki spotyka czterech mężczyzn (jednego z nich gra John Cage), w końcu dociera znów nad brzeg morza. W filmie Deren linearność czasu została poddana dekonstrukcji – nie ma tu przeszłości ani przyszłości, jest tylko nieustające, zwielokrotnione teraz.

neta Grzeszykowska, „Zegar”, 2010/2011, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster
neta Grzeszykowska, „Zegar”, 2010/2011, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Tę poetycką opowieść zakłóca bardzo wyrazisty dźwięk – jest to znaczące tykanie dobiegające z filmu „Zegar” (2010/2011). Ustawiony z boku niewielki odbiornik wyświetla nieprzerwany taniec polskiej artystki, której zwielokrotniona sylwetka wybija kolejne sekundy niczym metronom. Obie prace się uzupełniają: surrealistyczny film Deren kwestionuje zwyczajowy porządek czasu i przestrzeni, a sarkastyczny film Grzeszykowskiej zdaje się o tym czasie przypominać, dobitnie akcentować jego upływ. Ten czas jest zakodowany w ciele artystki, której sylwetki poruszają się mechanicznie, tworząc coraz bardziej złożone, krystaliczne kompozycje.

Aneta Grzeszykowska, „Ból głowy”, 2008, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Ból głowy”, 2008, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Sposób ekspozycji prac w tej sali buduje napięcie, które dalej jednak opada – temperaturę wystawy podtrzymują już tylko prace. Kolejna sala to prezentacja trzech filmów zaliczanych do serii „czarnych”. W osobnych czarnych boksach możemy zobaczyć więc rewelacyjny „Ból głowy” (2008), „Bolimorfię” (2008) i „Black” (2007) – ten ostatni nota bene niezwykle przypomina inny film Deren, „The Very Eye Of Night” z 1948 roku, w którym na rozgwieżdżonym niebie pojawiają się negatywowe postaci tancerzy. Podobnie jest w pracach Grzeszykowskiej: na tle nieprzeniknionej czerni białe ciało artystki pojawia się i znika; czasem zwielokrotnione w geometrycznych układach, czasem zaś zdefragmentaryzowane, odgrywa na naszych oczach pantomimę zabarwioną czarnym humorem, tak jak ma to miejsce w „Bólu głowy”. Te filmy są bardzo interesujące, potrafią wywołać silne emocje, czasem uśmiech, jednak emanuje z nich intelektualny chłód. Jeśli przyjmiemy, że „czarne” filmy Grzeszykowskiej dotykają problematyki naszego stosunku do własnej przemijalności, a czerń symbolizuje w nich pustkę i nicość, można odnieść wrażenie, że artystka ujmuje swoją opowieść w formę dowcipnego rebusu, w którym prawdziwego dramatyzmu jest jednak niewiele. To, co robi Grzeszykowska, warto porównać z jedną z najlepszych prac Katarzyny Kozyry, „Świętem wiosny”. Jak wygląda taniec śmierci u Kozyry, a jak u Grzeszykowskiej? W „Święcie wiosny” jesteśmy skonfrontowani ze zwiędłymi ciałami staruszków, które mechanicznie powtarzają układ choreograficzny Wacława Niżyńskiego. A w takiej na przykład „Bolimorfii” oglądamy piękne i wysportowane ciało Grzeszykowskiej, które wygina się w gimnastycznych układach; na twarzy artystki pojawia się czasem zawadiacki uśmiech. Jest to raczej zabawa w śmierć, intelektualna gra i puszczanie do widza oka – w potyczce dziewczyny ze Śmiercią ciągle wygrywa tu dziewczyna… a przynajmniej wydaje się jej, że tak jest.

Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 45”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 45”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 54”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 54”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Nastrój dwuznacznej zgrywy znika w ostatniej sali, gdzie prezentowane są najnowsze prace artystki: seria czarno-białych fotografii „Negative book”. Zdjęcia przedstawiają sceny z prywatnego życia artystki, która pojawia się tu w otoczeniu rodziny, najczęściej w towarzystwie córeczki (prawdopodobnie funkcjonującej w roli alter ego artystki). Utrzymane w formie negatywowej prace Grzeszkowskiej otwierają przed nami drzwi do jej prywatnego świata świateł i cieni, w którym artystka, niczym bezosobowy duch, porusza się w opustoszałych krajobrazach lub domowych wnętrzach. Ciekawy jest sposób prezentacji samej jej sylwetki, która za sprawą chytrego fortelu (Grzeszykowska malowała swoje ciało na czarno, dzięki czemu na zdjęciach stawało się białe) zostaje wydobyta i zyskuje na poły malarską formę. W zestawieniu z czarnymi sylwetkami członków rodziny postać bohaterki sprawia wrażenie wyobcowanej i zagubionej.

Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 62”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Negative book № 62”, 2012/2013, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Pokazana na zdjęciach historia dziewczyny i jej rodziny zdaje się toczyć między światami, gdzie – niczym w filmie „At Land” – przyszłość jest tym samym, co przeszłość. W tej rzeczywistości trudno określić, co jest faktycznie realne, a co należy do sfery przywidzeń i majaków. Różne przestrzenie czasowe zdają się tu nachodzić na siebie i równocześnie znosić. Jedną z takich realności jest moment, gdy artystka ustawiała się przed obiektywem, pomalowana na czarno, by się następnie przeistoczyć w białego ducha. Jest w tym geście zaskakująca odwrotność jej wcześniejszego pomysłu, zrealizowanego w pracy „Album” (2005), w której wymazywała swoją postać z rodzinnych zdjęć. Trudno tu także nie przypomnieć jej trzech wełnianych czarnych lalek, w których utrwaliła swoje autoportrety z dzieciństwa.

Aneta Grzeszykowska, „Black”, 2007, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Black”, 2007, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster

Czarne lalki, czarna postać córeczki, przemalowana na czarno artystka i jej białe odbicie, które znajduje swój odpowiednik w białym ciele wyłaniającym się z ciemnych czeluści, jak w filmie „Black” – wydaje się, że twórczość Grzeszykowskiej zatoczyła koło. Odnosi się wrażenie, że to już koniec tej historii, jeśli oczywiście jakikolwiek koniec jest tu możliwy. W rozgrywającej się wciąż na nowo potyczce jasności z ciemnością łatwo się zagubić i ugryźć własny ogon. W końcu też chyba trzeba zadać sobie pytanie, gdzie w zasadzie jest ta fizyczna śmierć, rozumiana jako rozkład, ból, cielesne doświadczenie. Ta kwestia wydaje się jednak gubić w wysublimowanych pracach artystki, w których problemy śmierci i niestabilnej ludzkiej tożsamości są zamknięte w żelazne klamry intelektualnej gry (te rozliczne nawiązania do specyfiki fotografii...). Nawet jej własne ciało nie ma w sobie nic z „mięsa”, w jej pracach funkcjonuje ono na zasadzie kukiełki, która tańczy na scenie, poruszana niewidocznymi nitkami. Wygląda więc na to, że oglądamy współczesną wersję danse macabre – formalnie doprowadzoną do perfekcji, ale czy nie nazbyt teatralną, by wziąć sobie ten spektakl do serca? Tu już chyba otwiera się furtka do spekulacji o naszych prywatnych preferencjach… jakoś jednak mi świta, że u takiego na przykład Opałki śmierć była potraktowana trochę bardziej serio.

Ale czy możliwa jest sztuka o przemijaniu po Romanie Opałce?

Aneta Grzeszykowska, „Śmierć i dziewczyna”, Zachęta, 13.04 – 02.06.2013

Aneta Grzeszykowska, „Bolimorfia”, 2008, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster
Aneta Grzeszykowska, „Bolimorfia”, 2008, kadr z filmu, dzięki uprzejmości Galerii Raster