Woda pozostała wodą. „Msza" Żmijewskiego

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

O „Mszy" Artura Żmijewskiego w Teatrze Dramatycznym było głośno jeszcze przed premierą. Wszyscy zastanawiali się, czy będzie to msza odegrana według typowego scenariusza, czy może artysta doda coś od siebie. Na premierę 29 października przyszło wielu ludzi zajmujących się sztuką współczesną - artyści, krytycy, kuratorzy, recenzenci, tymczasem Żmijewski odprawił mszę po bożemu - niczego nie dodał, niczego nie ujął. Ci widzowie, którzy byli lub są praktykującymi katolikami opowiadali później, że chcieli odruchowo śpiewać, modlić się, klękać, wstawać, nikt z nich jednak tego nie zrobił. Gdyby się zdecydowali, poczuliby dyskomfort wynikający ze świadomości, że oddają cześć fałszywemu Bogu. Dyskomfort czuli jednak również wtedy, kiedy nie reagowali na wezwania kapłana. Tylko poczucie teatralnej konwencji pozwalało zmniejszyć dyskomfort. Ale granica między kościołem a teatrem jest zasadnicza. Publiczność tylko raz zareagowała - kiedy zbierano na tacę. Między rzędami widowni przechadzał się kościelny z tacą, a widzowie przeszukiwali kieszenie. Może tylko ten gest wydał im się na tyle niezobowiązujący, że postanowili zareagować. Zwłaszcza że było to tuż przed 1 listopada, a zbierano na Społeczny Komitet Opieki nad Starymi Powązkami imienia Jerzego Waldorffa. Związane z tym rozluźnienie było chwilowe. Później, kiedy nikt nie podchodził, by przyjąć fikcyjną komunię, zrobiło się na tyle nieznośnie, że w końcu zdecydowały się na to dwie osoby. Na zakończenie aktorzy grający księdza, ministranta, kościelnego, organistę oraz chór ukłonili się, uświadamiając widowni raz jeszcze, że to tylko gra.

Artur Żmijewski,  Msza, Teatr Dramatyczny

Gdyby tylko część mszy wpleść w inną sztukę teatralną, nikogo by to nie obeszło. Sam pomysł nie jest czymś niezwykłym, ale nikt go do tej pory w tak dosłownej formie nie zrealizował. Dywagowaliśmy nieraz, co by było, gdyby przyjrzeć się mszy czy innym rytuałom religijnym w warunkach innych niż kościół. Zmienia się wtedy kontekst i patrzymy inaczej niż na to, co występuje tylko w określonym środowisku. Owszem - msza pojawia się w filmach, jest transmitowana w telewizji, intencja jest wtedy jednoznaczna. Msza dla samej mszy jako główna, tytułowa bohaterka spektaklu nie była jeszcze grana.

Spora grupa uczestników mszy to ludzie, którzy działają schematycznie - teraz śpiewamy, teraz klękamy. Ale jeśli „Msza" miała tylko pokazać zmechanizowany rytuał, w którym brakuje ducha, to nie jest to żadna nowość. Jeśli widzowie by zareagowali, znaczyłoby to, że ulegają sile wspólnoty nawet pod znakiem fałszywego kapłana. Siłą tej „Mszy" miało być zapewne to, że nie było w niej nic odautorskiego - ale okazało się, że to jest jej słabość: brak reakcji, zero emocji, tylko wyuczone odruchy.

Artur Żmijewski,  Msza, Teatr Dramatyczny

Odbiór kościelnej mszy zależy od żarliwości wiary jednostki. To, co dzieje się przy i na ołtarzu, wygłaszane prawdy - musimy, powinniśmy, postarajmy się - może jednego ostudzić, ale drugiemu dać poczucie stabilności, wynikającej z powtarzającego się od wieków scenariusza. Brak reakcji na „Mszę" spowodowany był właśnie jej umownością. Przyglądamy się jej z perspektywy widza w teatrze, mimochodem oceniamy jakość scenariusza, ale cały czas bierzemy pod uwagę to, że to tylko pretekst, który ma sprowokować dyskusję po wyjściu z teatru.

Żmijewski wpadł na pomysł „Mszy" po tym, co się działo po katastrofie smoleńskiej. Nakręcił nawet na ten temat „Katastrofę", dokument pokazujący wydarzenia po 10 kwietnia 2010. Ogólnopolska żałoba odbywała się wtedy w kontekście rytuałów kościelnych. Ateiści nie mieli nic do powiedzenia, bo „Polska to kraj katolicki" i basta. Teatry zamknięto, ale często była to ich decyzja. Jaki z tego wniosek? Otóż w chwili tragedii, w sytuacji granicznej nie ma w Polsce alternatywy dla katolicyzmu. Państwo oddało celebrację w ręce Kościoła, bo nie miało na nią pomysłu. Z reguły „inne podejścia do tematu" pojawiają się po fakcie, jako przemyślana reakcja na bezwarunkowe, schematyczne gesty społeczne. Problemem jest to, że jeśli nawet część z nas chce uciec od narzuconej religii, to ciągle nie wie, jak to zrobić. I w chwilach próby wygrywa to, co dominujące - przyzwyczajenie, schemat.

Artur Żmijewski,  Msza, Teatr Dramatyczny

Katolicy pewnie uznają, że msza odegrana na scenie nigdy nie odda ducha tej prawdziwej, bo tam uczestnicy spotykają się z Bogiem. To prawda - i tak być powinno. W Teatrze Dramatycznym zatem powinniśmy widzieć przepaść między tym, co na scenie, a tym, co w kościele. Na ile tak właśnie jest? Na ile rzeczywiście podczas prawdziwej mszy czujemy ten mistycyzm, spotkanie z istota najwyższą? O to w tym wszystkim chodzi, ale czy tak jest? Zwycięstwem Kościoła byłoby, gdyby katoliccy widzowie spektaklu w Dramatycznym docenili mszę. Bo jeśli nie czuli wielkiej różnicy - to prawda jest okrutna.

Żmijewski szukał odpowiedzi na pytanie, czy teatr może być świecką odpowiedzią na rytuał zdominowany w Polsce przez Kościół katolicki. Może i mógłby, gdyby Żmijewski wykreował taki rytuał na potrzeby teatru, tymczasem on go sobie jedynie pożyczył. Posłużył się rytuałem o konkretnym przeznaczeniu, mającym znaczenie jedynie w swojej konwencji. Teatr potrzebuje innej, świeckiej, zbiorowej alternatywy, a scenariusz mszy to inna bajka, przeznaczona tylko dla katolików.

Artur Żmijewski,  Msza, Teatr Dramatyczny

Kazanie podczas „Mszy" związanie było z czytaniem o faryzeuszach. Potraktowałam to jako zabawny przytyk. Jezus potępiał zachowanie faryzeuszy, którzy czuli się wyroczniami w kwestach wiary, żyli wystawnie, pożądali zaszczytów i oczekiwali posłuszeństwa od wiernych. Władze Kościoła katolickiego mają wyłączne prawo do interpretacji Biblii, a w trakcie kazań ksiądz dopasowuje słowa ewangelii do aktualnych zagadnień. Cała sakralna ornamentyka, wystawne celebracje nijak się mają do skromności Chrystusa. To samo dotyczy środowiska artystycznego, który zasiadało na widowni Dramatycznego. Ono również ma wyłączność na interpretowanie sztuki, też przedstawia to, co jemu wydaje się godne uwagi, niektórych artystów odrzuca, innych wynosi na piedestał. W każdym razie - ono decyduje. Lubi zasiadać w pierwszych rzędach, jak faryzeusze, i wydawać oceny, często pochopne, które potrafią przerwać karierę artysty. Sytuacja jest podobna: równie dobrze można zrobić sztukę o świątyni sztuki i jej prawach.

Możemy długo się zastanawiać, czy wystawienie mszy w teatrze było przekroczeniem jakiejś granicy. To, że żałoba posmoleńska była odprawiana po katolicku, a instytucje kulturalne w tym czasie zamknęły drzwi, też powinno dać do myślenia. Od czasu, kiedy dominującym światopoglądem stał się relatywizm, a granice się rozmyły, nie wiemy, co i gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Jednostki konserwatywne zwykle pozbawione są wątpliwości, więc w chwilach zbiorowej niepewności to one przejmują inicjatywę. Próbujemy więc ustalić granice na nowo albo z nich zrezygnować, bierzemy udział w procesie transformacji. Msza jest dobrym przykładem, żeby się zastanowić nad granicami wolności - religii, państwa, sztuki. Chyba że na tych polach dokona się transgresja. Tracę wiarę, ale mam nadzieję.

 

Fot. materiały prasowe

Artur Żmijewski,  Msza, Teatr Dramatyczny