EZ: O wrocławskim oddziale Stowarzyszenia Kobiet po Mastektomii "Femina Fenix" zrobiło się głośno w całej Polsce przy okazji ukazania się kalendarza na rok 2005. Kalendarz przyciągnął uwagę ogólnopolskich dzienników; dyskutowano o nim w "Sprawie dla reportera" (Pr. 2 TVP) i w Internecie, pisało o nim wiele popularnych czasopismach dla kobiet, powstało kilka audycji radiowych na jego temat. Co było w nim tak kontrowersyjnego, że część osób była zachwycona, a część się bulwersowała? I skąd w ogóle pomysł na taki kalendarz?
MS: Kiedyś o raku piersi w ogóle nie mówiono i nie pisano. Kiedy zachorowałam w 1991 roku wydawało mi się, że spotkało mnie coś niecodziennego, że tylko ja jestem na to chora, dlatego kiedy trafiłam do szpitala doznałam szoku, jak zobaczyłam ile kobiet choruje. Myślałam, że w szpitalu będę jedyną kobietą z rakiem piersi. Od czasu do czasu słyszałam, że mężczyźni zapadają na nowotwory, ale żeby kobiety?... Jakoś się o tym nigdy nie mówiło. Oczywiście wówczas nie miałam pojęcia jak wyglądać będzie kobieta po operacji usunięcia piersi, i nadal wiele kobiet tego nie wie. To jest trudne do wyobrażenia. I stąd właśnie między innymi u Izy Moczarnej wziął się pomysł na kalendarz ze zdjęciami kobiet po mastektomii. Jednak nawet wśród samych amazonek opór przed zrobieniem tego kalendarza był bardzo silny. Pytały: "Jak można coś takiego pokazywać? Po co?". Ale właściwie dlaczego nie można tego pokazywać? Przecież te kobiety żyją, normalnie funkcjonują w społeczeństwie, no i takie są, tak wyglądają. Dlaczego nie mogą być sobą? Kobieta bez piersi nie musi udawać, że ma pierś, ani niczego udowadniać. Trzeba to odkłamać - najlepiej przez otwarte mówienie o raku piersi i przez ukazanie ciała kobiety po mastektomii. Reakcje na kalendarz rzeczywiście były bardzo różne. Dostałyśmy wiele ciepłych słów, gratulowano nam dobrego pomysłu, ale zdarzały się też - mówiąc eufemistycznie - głosy krytyki. Od przewodniczącej jednego z klubów dla amazonek dostałam bardzo nieprzyjemny list. Mówiąc wprost, ona była wściekła, wręcz zasugerowała, że robimy kalendarz z pornograficznymi zdjęciami nagich amazonek.
EZ: Czy to dlatego, że fotografie były bardzo drastyczne, czy może przyczyna tych negatywnych reakcji była inna?
MS: Fotografie w kalendarzu są naprawdę piękne, subtelne, a wykonane zostały w kolorze sepii. Sądzę więc, że powód był inny. Sprzeciw na upublicznianie tych zdjęć wiąże się z kulturowym wzorem kobiecości. Śmiejemy się z tego, że w krajach Dalekiego Wschodu czy we wschodnich religiach kobieta jest przedmiotem, że nie jest pełnoprawnym członkiem społeczeństwa, ale przecież u nas jeszcze do niedawna było tak samo. Teraz młodsze pokolenie troszeczkę to zmienia, ale starsze pokolenie kobiet w zasadzie żyje "w przeszłości" i nie zostaje uwzględnione w procesie zachodzących przemian. Kobieta dopiero od niedawna staje się niezależnym podmiotem, wcześniej była utożsamiana głównie z seksualnym obiektem i macierzyństwem. Szczególnie pożądane były kobiece piersi, dlatego wszystko, co z nimi związane, ale nie służące stymulacji erotycznej i karmieniu dziecka jest zbrukane. A to przecież taka sama część ciała jak inne. Tak jak chodzisz do dentysty i dbasz o zęby, to dbaj o swoje piersi - to też jest twoje ciało. I to nie wyłącznie z tego powodu, żeby być atrakcyjną dla mężczyzn. Ten kalendarz przełamuje androcentryczne, zseksualizowane przedstawianie kobiecego ciała, ale jednocześnie nadal pokazuje je jako nagie i piękne, choć nie anonimowe, nie uprzedmiotowione.
Pamiętam, że na pierwszych wyborach zarządu klubu, na początku lat dziewięćdziesiątych, było wielu oficjalnych gości, a samych amazonek było około pięćdziesiąt. Przyjechała też telewizja wrocławska, ale pojawił się problem: jak sfilmować to wydarzenie, jeśli żadna z pań nie chciała pokazać swojej twarzy. Bały się, żeby ktoś się nie dowiedział, że ona jest chora na raka piersi. Dlatego ekipa telewizyjna robiła zdjęcia z tyłu sali i pokazywała prezydium i tak filmowała panie, aby przez przypadek ich tożsamość nie została ujawniona. A w tej chwili już nikt nie wychodzi z sali, kiedy telewizja przyjeżdża, panie nie wstydzą się, wręcz są dumne z tego kim są i gdzie są. Tak oto zmieniła się mentalność. W pewnym sensie kolejnym krokiem przełamywania wstydu i oporów stało się pozowanie do kalendarza. Przez te 15 lat bardzo wiele w tej kwestii się zmieniło.
EZ: Pani zdjęcie nie jest przypisane do żadnego miesiąca, lecz znajduje się na pierwszej stronie, okładce kalendarza.
MS: Nigdy nie ukrywam swojej choroby. Dlaczego w ogóle miałabym ją ukrywać i przed kim? Nawet z wnukami zawsze otwarcie o tym rozmawiam. Tak było od maleńkości. One wiedziały, że babcia jest chora, pewnych rzeczy nie może robić. Gdy chorowałam na serce to czasem mówiłam: "Dzieci idźcie do siebie, bo źle się czuję i muszę się położyć". One rozumiały. Dla nich było to rzeczą naturalną. Czasem pytały: "Babciu czemu ty tak źle się czujesz?". A ja mówiłam: "Babcia ma chore serduszko, bo czym człowiek starszy tym bardziej chory". Teraz na przykład dzwoni do mnie wnuczka i mówi "Babciu, a mogę do Ciebie przyjść?", mówię: "Tak kiciu, przyjdź", "A czy ty się dobrze czujesz? Nie czujesz się zmęczona? Mogę przyjść?". Ja mówię: "Tak, możesz przyjść". Dla nich to jest normalne. "A babciu czemu ty prawą ręką nie możesz wszystkiego robić? Czemu ty lewą robisz?" "No, bo mam ją niesprawną po chorobie". Wszystko musiałam im wytłumaczyć: jak było w szpitalu, gdzie mnie cięli, musiałam pokazać bliznę i że mi nerw uszkodzili, dlatego ta ręka nie jest już taka sprawna. Dzieci to przyjmują jako coś bardzo naturalnego.
Co do kalendarza, to było oczywiste, że moje zdjęcie się w nim znajdzie, a to w którym miejscu miało już drugorzędne znaczenie. W końcu stanęło na tym, że będę na okładce, promując całe to przedsięwzięcie. Izabela Moczarna wykonała piękne fotografie. Panie, które zgodziły się na udział w sesji, przyjechały do mnie do domu, gdzie urządziłyśmy studio. Początkowo były bardzo skrępowane, gdyż nie wiedziały jak to wszystko będzie wyglądać. Ciepłe podejście Izy i lampka wina powodowały jednak, że szybko oswajały się z obiektem i naszą fotografką.
EZ: Czy powstanie tego kalendarza wpłynęło na osoby tworzące wrocławski klub? Czy zaobserwowała Pani jakieś zmiany?
MS: Rzecz jasna, taka sytuacja dostarcza wielu ciekawych spostrzeżeń. Zauważyłam na przykład, że dziewczyny stały się pewniejsze siebie. Zresztą nie tylko udział w sesji zdjęciowej się do tego przyczynił i nie dotyczył tylko samych "modelek". Udział w klubie, cotygodniowe spotkania, rozmowy z innymi chorymi - to ważne wydarzenia w życiu amazonek. Kiedy byłam w Kanadzie zauważyłam, że kobiety mają swoje różne kluby - hobbistyczne, towarzyskie, odnowy biologicznej itd. Spodobało mi się to.
Kiedy namawiam kobiety do przyjścia do klubu to mówię: "Zobaczyć jak osoby tu przychodzące nie poddają się zwątpieniu i dbają o siebie, jak tu się swobodnie czują, chętnie rozmawiają, śmieją się". One tu przychodzą raz w tygodniu także po to, by się zrelaksować. Oczywiście także, by się czegoś dowiedzieć, coś ważnego usłyszeć - od koleżanek, od zaproszonych na wykłady gości.
W klubie jestem od samego początku, czyli od roku 1991. Najpierw byłam w zarządzie, a od 10 lat jestem jego przewodniczącą. W ciągu tych szesnastu lat dostrzegam, że naprawdę coś się zmieniło. Nowe amazonki są znacznie bardziej otwarte niż to bywało kiedyś. Pamiętam, że pierwsze, które przychodziły do klubu zaraz po jego powstaniu zwykle przyprowadzały swoich mężów czy dzieci, bo się wstydziły wejść, bały się wszystkiego. A teraz kobiety zachowują się naprawdę śmiało, z dużą pewnością siebie. Nie krępują się przyjść. One zupełnie inaczej niż te pierwsze amazonki traktują też swoją chorobę.
Dawniej kobiety siadały gdzieś z boku, wycofywały się, nie były w stanie słowa powiedzieć i cały czas płakały. Niektóre nie chciały przychodzić dlatego, że w ogóle nie potrafiły opowiedzieć o sobie, o tym jak ciężko przeżywały swoją chorobę, że miały poczucie strasznego żalu do losu. Z biegiem lat rozwinął się wolontariat - są to przeszkolone amazonki, które chodzą do szpitala, aby rozmawiać z kobietami przed i po operacji. Teraz kobieta, która wychodzi ze szpitala już wie, że jest takie stowarzyszenie, wie, że jest wiele chorych kobiet, które spotykają się ze sobą, i że one także mogą tam przyjść, że zawsze będą serdecznie witane. Oczywiście są kobiety, które nie chcą przychodzić do klubu, nie czują takiej potrzeby, lub są tak zajęte, że nie mają czasu, bo na przykład opiekują się dziećmi czy wnukami.
Zdarza mi się czasami spotkać kobiety, które nie przychodzą do klubu, ponieważ są w tak głębokiej depresji, że spotkanie z amazonkami byłoby dla nich nie do zniesienia, one chcą zapomnieć o swojej chorobie, o odciętej piersi - nie zdają sobie sprawy, że brak akceptacji dla siebie po chorobie powoduje, że jeszcze gorzej znoszą całą sytuację, że jest to dla nich bardziej przykre i męczące niż uznanie tego faktu. Nie jest prawdą, że kiedy nie będzie się o tym myśleć, to zapomni się o tym, ponieważ to przeżycie głęboko tkwi w świadomości kobiety. Kiedyś do klubu przyszła właśnie taka amazonka. Przyszła tu tylko dlatego, że lekarz, który przeprowadził rekonstrukcję jej piersi poprosił ją, by pokazała amazonkom w klubie jak to wygląda i by zachęciła je do odtwarzania piersi. Była tak spięta, że w ogóle nie można było z nią nawiązać kontaktu. Ta pani przyszła do nas, ale bała się zamienić choć jedno zdanie z amazonkami, jakby one były trędowate. Pamiętam, że do niej podeszłam, ale ona powiedziała, że nie chce tutaj żadnych kontaktów nawiązywać, bo w ogóle nie chce mieć nic wspólnego z paniami po chorobie nowotworowej. Ona jest już zdrowa, "cała" i nie chce żeby jej przypominano co przeżyła. Powiedziałam jej wtedy, że potrzebuje pomocy psychologa, bo przecież o takim przeżyciu nie można nie pamiętać. "Przecież pani codziennie myjąc się, widzi siebie, widzi swoją "nową" pierś. Nie można udawać, że wszystko jest po staremu". Jej odpowiedź właściwie nie była zaskakująca: "Kiedy się kąpię to wcale na siebie nie patrzę". Powiedziałam jej: "Jeżeli pani będzie tak postępować to grozi pani nawrót choroby, bo takie nieakceptowanie swego ciała, swojej choroby, wywołuje taki stres, że pani może ponownie zachorować. Nie wolno pani robić sobie samej takiej krzywdy, musi pani to wszystko z siebie wyrzucić". Na to ona: "Ja z panią nie chcę rozmawiać. Nie będę pani słuchać". A przecież to była kobieta wykształcona, jeszcze młoda, 34-35-letnia, matka dwóch synów, a jednocześnie tak siebie, swoją psychikę okaleczająca. Takie reakcje napotykam czasem w szpitalu, bezpośrednio po operacji: "Ja nie będę z panią rozmawiać. Nie chcę o niczym słyszeć". Jako wolontariuszki rozumiemy takie zachowania, tę złość, rozpacz, żal - przeżywany dramat. Trzeba podchodzić ostrożnie, ale i dość otwarcie do pacjentek. Praca wolontariuszki jest bardzo ciężka, trzeba mieć olbrzymią odporność psychiczną i odpowiednie podejście do drugiego człowieka.
Mam nadzieję, że różne nasze działania przyczynią się do tego, że kobiety - zarówno amazonki, jak i te zdrowe - otwarcie i bardziej świadomie będą traktowały swoje ciała, nie będą się wstydziły, choroby, która może je dotknąć. Praca wolontariuszek, kalendarz wydany dwa lata temu oraz akcje informacyjne takie jak ta organizowana przez nas 13 października b.r. wpływają na zmianę sytuacji kobiet w Polsce, zwłaszcza kobiet chorych i na zmianę atmosfery wokół organizacji pozarządowych (a zatem i stowarzyszenia kobiet po mastektomii), które potrzebują zarówno wsparcia materialnego, jak i społecznego poparcia.