Jan Michalski

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Ryszard Grzyb, "Chleb, masło, mleko i marmelada to molekuły naszego człowieczeństwa", 1988

"Popielec kładzie kres szaleństwom zapustnym."
Adam Fischer:" Lud polski"

Kot w słuchawce. Na granicy Katowic i Sosnowca. Początek Wielkiego Postu. Bestiariusz Grzyba. Conversation to her. Nocna gwiazda. Portrety i autoportrety. Czy jest łańcuch? Przechodzenie do historii. Dyskusja redakcyjna w "Przekręcie". Spowiedź. Tiju-tiju.

Dzień marcowy, mglisty, ciemny, z nielicznymi prześwitami. Bardzo zimno od miesięcy. Sypie. Telefon od Grzyba, z Katowic. Głos nosowy, samogłoski przeciągane. Dzwoni od przyjaciół. Zadowolony, koci, tłusty. Oczy przymknięte, ruchy powolne, dobrze przygotowany system trawienny.

- Jest tak i tak. Chcą, dają.

Połknął zdobycz i rachuje zyski. Oglądanie pazurów, lizanie sierści (albo "szerści", jak mawiał - kto? - Kamiński z Fujasówki). Lizanie "szerści".

- Napiszesz tekst. Termin.

Na hasło "termin" skóra rogowacieje, grzebień rośnie na grzbiecie, dwie szable, dwa ohydne kły wystają z pyska, ogon się podnosi i zjeżony rzadkimi włosami odsłania otwór stekowy.

Przedsiębiorczy Grzybie, czy wiesz, czego żądasz? Czego tak naprawdę chcesz? Ptak porywa węża. Ostrodzioby, nocny ptak porywa węża i rzuca go na dno morza. Ciało jest równie plastyczne jak sen... Miał wystawę w pałacyku w Sosnowcu, a teraz robią mu coś większego w Katowicach. Katowice i Sosnowiec - odwieczna niechęć dwóch zaborów, odwieczna granica. Bezkarne przekraczanie granicy? Urodzony w Sosnowcu - co też o nim wiemy, my, urodzeni w Katowicach? Niewiele, jeśli chodzi o prawdziwą wiedzę. Wzmianki o tym mieście są nieliczne i skąpe. Najstarsza pochodzi z naszej prehistorii. Matka naszego ojca opowiadała, że nigdy nie była w Sosnowcu, ale pojechała tam raz jeden jej matka, którą zabrał ojciec. I ta prababka zobaczyła głód i nędzę nieprawdopodobną, opowiadała, że na progach domów biedne Żydówki karmiły prosięta piersią. Do takiego miasta, kończyła babka, w którym kobiety karmią piersią prosięta, gdzie panują nędza i niesprawiedliwość, ona nigdy, przenigdy nie chciałaby pojechać. Druga wzmianka o tym mieście to tytuł wierszy Marcina Barana Sosnowiec jest jak kobieta. Trzecia wzmianka to opowieść Jadwigi Maziarskiej, malarki.

U schyłku żywota, gdy myśli już się mieszały, chociaż wywód pozostawał rzeczowy, opowiadała nam o miejscu swego urodzenia. W czasie okupacji w ich domu w Sosnowcu ukrywał się przyjaciel rodziców, pisarz Emil Zegadłowicz. To i inne jeszcze rzeczy o tym mieście przekazywała Jadwiga kapryśnie, czasem zagadkowo, a świadkami opowieści były stojące na sztaludze i pod ścianami obrazy - jej niebywałe obrazy. Czwarta wzmianka o Sosnowcu pochodzi z opowieści naszego przyjaciela. Przodek tego przyjaciela przybył na początku zeszłego stulecia ze Szwajcarii, z kantonu Zuhl, do Sosnowca. Był to inżynier, który w hucie "Bertram" wybudował pierwszy wielki piec martenowski. Nasz przyjaciel o egipskim nazwisku Roeffler zapragnął odnaleźć ślady owego przodka, aby podążyć za nim w głąb swoich pradziejów, ponieważ jednak ulegał zmiennym kaprysom woli, pragnienie to nigdy się nie ziściło. Potem ten przodek pracował w Rudzie Śląskiej w hucie "Pokój". To tyle, jeśli chodzi o wydarzenia na granicy Babilonu i Nowej Zelandii.


Ryszard Grzyb, "Uwaga czołg!", 1984

- Jesz mięso w środę Popielcową? Żresz kotlety i chlejesz wińsko?!

Głos Marty wzywa na świadków żywych i umarłych. Duchy powstają i dziwią się, robiąc zamęt w moim sercu.

- Nie wiedziałem, że jest środa Popielcowa. To dzisiaj jest post?

- Największy post w roku, głupku. Środa Popielcowa i Wielki Piątek - w te dni obowiązuje post ścisły.

- Ale podróżnicy mają dyspensę.

- Masz kuku na muniu - nie ma dyspensy!

- Wybierasz się gdzieś?

- Idę do kościoła, a ty się może wybierasz?

- Nie. Mam robotę, dzwonił Grzy...

- Bezbożniku! Będziesz się smażył w piekle!

Trzaśnięcie drzwiami.

Jak to jest? Jak to było? Rok liturgiczny w obrazach "Gruppy", ważny. Wielki Piątek, a tu Miłosz i Konwicki częstują siebie papierosami Sobczyka, Niedziela Palmowa Grzyba - gumowa zabawka, diabełek odpustowy. Wielka, czarna maska z czerwonym jęzorem i niebieską kokardą na zielonym polu. Z okiem świdrującym. Jęzor wywalony - mele mele mele...

Son corps a été ratissé,
gratté,
frappé,
torturé;
Il est mort,
Il est en extase,
Il respire la santé.

Niedziela palmowa to "cudowna i uzdrawiająca moc zielonych wici" dla ludu i zapowiedź męki Chrystusowej dla Kościoła. Słowa Denisa Grivot o męczeństwie św. Wincentego przepisuję z poetyckiego przewodnika po katedrze w Autun. Stąd także o diabełku:

Diable a la fourche

Un crochet,
Un diable qui accroche,
Un homme qui s'est laissé accrocher;
C'est tous les jours!
Une grosse main,
Un monstre qui met la main sur homme,
Un homme entre les mains d'un monstre;
C'est tous les jours!


Ryszard Grzyb, "Jak kopulują nosorożce", 1984

Bestiariusz Grzyba otwiera się w roku 1982 obrazem Przemarsz ptaszków przez flagę w stanie wojennym. Potem jest Herbatnik wojenny (w dwóch wersjach), po którym też chodzą ptaszki, a dokładniej ptaszki-koniki, archaiczne, jakby znalezione na jakiejś zatartej gockiej stelli. Ale tak naprawdę to nie żadna gocka stella, po której gnają rumaki Wotana, tylko polski gliniany gwizdek na wodę - odpustowa zabawka. Zabawka wpisana w mandalę. To są piękne, poetyckie obrazy-manifestacje, a na manifestacjach leją i pałują, na manifestacjach się krzyczy i gwiżdże, jeżdżą czołgi, polewaczki, suki, policyjne pachołki noszą maski i tarcze. Stąd gęba i gwizdawka, i wojenne rumaki. Obrazy mają kształt mandali - czworoliścia i sześcioliścia - bo zamieszkują w tym świecie. Herbatnik wojenny przypomina witraż, przypomina kolory Rouault, który inspirował młodego Cwenarskiego, a pokolenie później - studenta wrocławskiej Akademii Grzyba.

Bestiariusz jest bogaty: smok, królik tybetański, nosorożce, potwory babilońsko-nowozelandzkie, bulteriery, świnie, koguty, mięsożerne kwiaty, węże, szczury, wilczyce, kozły, łabędzie, sfinksy - wszystkich nie wymienię, są między nimi wyobrażenia zwierzęce i fantastyczne. Są między nimi obecni także Odyseusz ( Skowyt Odysa), van Gogh ( Van Gogh jedzie pod Paryż), Beuys, ale przede wszystkim sam autor. Potwory odchodzą w przeszłość w roku 1987, przy pierwszych oznakach politycznej odwilży. Na tych obrazach, nazywanych potocznie "papierami Grzyba", odbiła się walka karnawału z postem, czyli świąteczny rys sztuki niezależnej lat osiemdziesiątych.

Zwierzęta były waleczne, bo naturą Grzyba rządził bezlitosny determinizm. Jego bestie były wyobrażeniami przeciwstawnych potęg historii, zmagających się w wymiarze fizycznym i ideowym, jak na wielu obrazach z tamtych lat (przypomnijmy choćby Zabijanie świni Jarosława Modzelewskiego). Były wyobrażeniami elementarnych mocy duchowych, bo obowiązywało wówczas hasło back to the roots. Czasami obrazy przedstawiały miłość tak samo jak walkę ( Pierwszy kwiat, Jak kopulują nosorożce), bo w akcie cielesnym odpowiednio uheroizowanym. Dla nich przepisuję wiersz Roberta Creeley'a:

if small were big,
if than were now,

if here were there,
if find were found,

if mind were all there was,
would the animals still save us?

Wiersz towarzyszy jednemu z rysunków Bestiarium Francesco Clemente'a w hołdowniczym albumie z muzeum Guggenheimów. Francesco to malarz niebiański, pełen łagodności i "sennego moszczu". Reprezentuje epokę powrotu do malarstwa z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, która przygotowała sztukę "Gruppy" i innych. Wiersz Creeley'a z cyklu Conversation to her jest równie łagodny jak zamieszczony obok rysunek malarza, na którym kobieta (to chyba żona Francesca, zielonooka Alba) rozpościera swoją nagość i seks na miękkiej szerści pośród kolosalnych oczu bestii.

Miłość cielesna objawia tu się w wymiarze kosmicznym i wizyjnym, jak w kulturze Indii. Kolory Francesca są jak haszysz. Grzyb jednakże buddystą nie był, jeśli stamtąd czerpał cokolwiek, to, jako karateka, przez Daleki Wschód. New age nie tknęła polskiego malarza. Popędy na jego "papierach" z lat osiemdziesiątych są przaśne i zmetaforyzowane nie tylko w wymiarze biologiczno-botanicznym, ale często kosmiczno-koszarowym ( Pewien rodzaj zabawy z oficerem huzarów, Szlifierz nocnych diamentów). Noc służy wyobraźni, a "papierom" Grzyba dobrze służyła gama ciemnych błękitów z akcentami różów, bieli, żółcieni. Noc - wielonoc - nocmiłość - noclatanie - nocprzemiana - nocotchłanie.

Noce Grzyba, jeśli potraktujemy gamę wielu jego obrazów metaforycznie, służyły przede wszystkim przemianie, zwielokrotnieniu osobowości. Wiele z przedstawień odzwierzęcych to autoportrety artysty, który opowiada o swoich codziennych przygodach oraz fantazjach snutych z innymi chłopakami i odpowiednio się stylizuje. Nakłada maski, dorysowuje sobie łapy i ogony, nadaje swoje rysy postaciom zwierząt i ludzi. Autoportret według Pawła Kowalewskiego z 1984 roku jest okazałym przykładem takiej nocnej fantazji. Ma on swój zdumiewający odpowiednik w jednym z młodzieńczych rysunków Picassa z okresu błękitnego, który - podobnie jak Grzyb - przedstawił siebie jako potwora o rysach trochę małpich, z podniesionym i najeżonym ogonem. Rzadka broda, paskudna, zębata morda, pozycja "na czworakach" oznaczały prawdopodobnie te siły witalne, które służyły twórczości artystycznej i potencji miłosnej obu mężczyzn. Bestia z szablami dzikiej świni odpowiada opisowi mitycznego potwora z wyspy Jersey.

Podobny charakter - nocnej fantazji genitalnej, serwowanej jednak z dużym wdziękiem - ma Królik tybetański, który leci nad górami, machając uszami i pierdząc, odrzutowo.

Nieco późniejszy obraz olejny pt. Niezwykle łagodny hodowca walczących kogutów jest z kolei przykładem autoportretu w masce, z efektownym wizerunkiem chińskiej kaczki mandarynki. Hodowcą ptaków był przez jakiś czas sam artysta, rozmyślający, jak wynika z tytułu obrazu, nad moralnymi dylematami swego człowieczeństwa.

Stylizacja obrazów na "papierach" czerpała wiele ze sztuki prymitywnej, pobrzmiewała - jak mawiali kiedyś wrażliwi na formę historycy sztuki - urokiem renesansowych, ludowych drzeworytów Stefana Falimirza i swobodną manierą rysunkową Basquiata. Retoryka komentarzy pisanych artysty pobrzmiewała wówczas również programowym tonem spontaniczności i naturalności (malowanie jako pi pi pod krzakiem), który miał uwalniać artystów od opresji politycznej. Jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż w okresie stanu wojennego i później presja polityki była nie do zniesienia.

Co ciekawe, zwielokrotnianiu osoby Grzyba oddawali się również inni malarze - był on w tamtych czasach postacią ważną dla środowiska i szczególnie malowniczą. Historia i mitologia "Gruppy" nie mogą się obejść bez tych wizerunków, dlatego warto rzucić okiem na kilka spośród nich.

Portret Ryśka Grzyba Ryszarda Woźniaka przedstawia zwalistego twardziela o przenikliwym, posępnym spojrzeniu. Facet zaciska rękawice, jakby chciał komuś przyp..., ale rzut oka na jego ekscentryczny ubiór, wytworny szalik i elegancki dobór kolorów sugeruje, że mamy do czynienia z artystą. Artystą młodym, ambitnym, mocnym, który próbuje znaleźć swoje miejsce w trudnych czasach. Pełnofiguralny obraz Woźniaka to jeden z lepszych portretów charakterologicznych epoki.

Portret Ryszarda Grzyba Włodzimierza Pawlaka jest w pewnym sensie jego przeciwieństwem. Pawlak daje wizerunek skrachowanego kombatanta - portretowany ma przesunięte usta, niepewne spojrzenie, a z czerwonego paska jego zimowej czapki, którą tak realistycznie i ładnie namalował Woźniak, z paska, który zmienił kolor na bury i brzydki, ciekną strugi farby, jak strugi krwi spod bandaża powstańca. Wyraźnie widać, że perspektywa, z której Pawlak przyglądał się portretowanemu, była zawrotna, gdyż rzutowała narodową tragiczną przeszłość w złowieszczą przyszłość. Tym sposobem wizerunek modela stał się przede wszystkim projekcją wyobrażeń i stanów psychicznych autora portretu.

Obraz Marka Sobczyka pt. Saturn pożerający własnego Grzyba, parafraza obrazu Goi, jest stosunkowo najbardziej uproszczonym wizerunkiem Grzyba. W paszczy Saturna widzimy bowiem tylko nogi, skrót tułowia i odstające uszy naszego bohatera. Sobczyk żartobliwie sugeruje boskie pochodzenie malarza z Sosnowca. Natomiast w widzu oglądającym obraz powstaje nieokreślone przeświadczenie, że Grzyb może Saturnowi bardzo zaszkodzić.

Rysunkowy portret Grzyba na moście, autorstwa Jarosława Modzelewskiego, również ukazuje modela od tyłu. Osoba o charakterystycznych uszach i okrągłej jak rzodkiew głowie patrzy w dal, na wodę, opierając się o drewnianą poręcz. W stosunku do pozostałych portrecistów Modzelewski najbardziej odrealnił modela, odbierając mu jego silną, skoncentrowaną energię, mimo uproszczenia wizerunku dosadnie podkreśloną przez Sobczyka. Grzyb kontemplujący bezmiar wód jest kimś nie do pomyślenia.

Portrety, o których była mowa, mimo że zabarwione osobowościami i wyobrażeniami ich autorów, tworzą jednak wspólnie złożony i bogaty obraz człowieka. Obraz ten jest niejednoznaczny i przez to prawdziwy. Wątpliwości, które targały artystą w okresie dojrzewania jego sztuki, a którym często dawał wyraz w poezji i dziennikach, na obrazach pojawiały się rzadko. Jednym z niewielu malarskich świadectw walki wewnętrznej był duży "papier" pt. Czy jest łańcuch? , namalowany w Berlinie w 1986 roku.

Obraz ten można odczytać jako koło życia i śmierci. Na dole, z lewej strony widać głowę świeżo zaszlachtowanego kozła - z tryskającej krwi wyrasta na środku ciemny, mięsisty kwiat. Z prawej biegnie dokądś przebieraniec - nagi człowiek pomalowany w białe pasy jak kościotrup, trzymający w dłoni nabrzmiałego penisa. Scenę oplata wąż z głową ptaka.

Przedstawienie może się kojarzyć z rytem Mitry, tak chętnie przyjmowanym przez rzymskich legionistów (nb. wcześniej dwukrotnie malowanych przez artystę), lub z innym krwawym rytem ofiarnym. Nie to jest jednak ważne.

Widać, że artysta myślał kategoriami antropologicznymi, że był poza historią. Nie jak pożarty przez historyczność Pawlak-egzystencjalista, ani jak bliski życiu Modzelewski, spacerujący po wąskiej kładce między historią a transcendencją, ani tym bardziej jak filozofujący i krytyczny Sobczyk. Grzyb pytał o sens przemian, którym ulega to, co żywe, nie skarżąc się na kły i pazury, gotów zaakceptować okrucieństwo, jeśli będzie ono ceną adaptacji. Rozumiemy więc, dlaczego najczęściej malowano Grzyba - był niezbędnym tworzywem mitu plemiennego.

Dlatego tytuł dyskusji o "Gruppie" podczas wystawy w Zachęcie w 1993 roku - Przechodzenie do historii, uważałem za pochopny. Grzyb nie mógł "przejść do historii", ponieważ to nie miałoby sensu.

Dowodem aktualności problematyki związanej nie tylko z wczesnymi obrazami Grzyba, świadectwem popularności tego artysty i potwierdzeniem wielu powyższych stwierdzeń była niedawna dyskusja redakcyjna, opublikowana w warszawskim "Przekręcie". Poprzedziło ją kilka publicznych wystąpień innych autorów, z których redaktorzy "Przekrętu" zdają sprawę, gdyż to one stały się zarzewiem ich dyskusji. Z tych względów zdecydowałem zamieścić ją in extenso na końcu niniejszego tekstu. W dyskusji wzięli udział redaktorzy "Przekrętu", warszawscy krytycy - Damian Pazur i Muniek Kwaśny, oraz krytyk i kurator Duduś Rolada.


Ryszard Grzyb, "Przemarsz ptaszków przez flagę w stanie wojennym", 1982

Damian Pazur: Spotykamy się dzisiaj w redakcji "Przekrętu", aby ustosunkować się do ostatnich wydarzeń. Nie powiem, żebym był wstrząśnięty, ale wystąpienie Dymitra Trowskiego na sesji w Zegrzu i inne fakty, o których zaraz powiemy, skłaniają nas do omówienia fenomenu rosnącej popularności Ryszarda Grzyba, malarza, no... trochę z innej już epoki, prawda? A potem ten tekst Anuszkiewicza, który początkowo odrzuciliśmy, ale po namyśle przyjęliśmy, gdy doszły nas słuchy o wystąpieniu profesora Trowskiego. No i wreszcie (to było najbardziej niesamowite) Rozporek literacki, program telewizyjny Adeli Kleszcz. I Ada, nie zawaham się tego powiedzieć, na kolanach przed Grzybem!

Muniek Kwaśny: Zastanówmy się jednak, dlaczego mamy o nim mówić, jaki jest istotny powód. Czy przeszedł na nogach z Łodzi do Paryża za pieniądze UE, jak Robert? Czy sprzedał Zachęcie zdezelowane dzieło, które zaraz trzeba było konserwować za ciężką forsę, jak Paweł? Czy utrzymuje cyrk karłów, jak nasza ulubiona narodowa pompierka Katarzyna? Czy mamy o nim mówić?

Duduś Rolada: Właśnie, po co mamy o nim mówić?

Damian Pazur: Skoro mówią o nim Trowski, Anuszkiewicz i Kleszcz, to my nie możemy o nim nie mówić. Mamy dzisiaj koniunkturę na sztukę i "Przekręt" musi się ustosunkować do najbardziej gorących tematów. Wiele wskazuje na to, że takim gorącym tematem staje się obecnie Ryszard Grzyb. Dymitr Trowski pierwszy dokonał swoistej rehabilitacji malarstwa tego artysty. W artykule zatytułowanym Czarne i czerwone. Artysta polski między klerem a komuchem dowiódł historycznych zasług Grzyba w kontestacji ciemnogrodu. "Takimi obrazami jak Niedziela Palmowa czy Sranie ku wolności - przemawiał tubalnym głosem Dymitr Trowski - Ryszard Grzyb wpisał się na trwałe w tradycję środkowoeuropejskiej sztuki zaangażowanej, która stała się glebą późniejszej sztuki krytycznej, towarzyszącej ustrojowej i mentalnej transformacji naszych społeczeństw." Przemówieniu Trowskiego towarzyszyły burzliwe oklaski.

Muniek Kwaśny: To zresztą był najbardziej dyskusyjny punkt w referacie Trowskiego. Przypisywanie historii jakiegoś "celu", na przykład jakiejś historycznej misji malarstwu Grzyba z lat 80., od dawna było słabym punktem teorii sztuki profesora Trowskiego, punktem, który, niestety, niedawno został druzgocąco skrytykowany przez profesora Normana Katzlewa z Nowego Jorku. "Wymiona tej maciory, jaką była marksistowska historiozofia, są już obecnie wyschnięte i puste - pisał Katzlew w recenzji z książki Trowskiego - a jeśli niektórzy badacze ze Wschodniej Europy usiłują je jeszcze czymś napełniać, to należy im współczuć."

Damian Pazur: Przyznaję, to ciekawe... tym niemniej wydobycie Grzyba na pierwszy plan i, że tak powiem, otrzepanie go z kurzu historii przez Trowskiego zmieniło optykę wielu polskich badaczy, czego najlepszym dowodem był esej Pysia Anuszkiewicza.

Duduś Rolada: Pyś nazwał eufemistycznym sposób, w jaki dotychczas mówiło się o roli Grzyba w aspekcie kampanii przeciwko homofobii. "Obrazy Grzyba zrobiły więcej dla poszerzenia horyzontu demokratycznych swobód niż wiele wystaw, które zyskały rozgłos w tzw. środowisku tylko dlatego, że odbyły się w mieszkaniu dwóch gejów. - dowodzi Anuszkiewicz. - Grzyb to cichy bohater kochających inaczej." Autor eseju przypisuje fundamentalne znaczenie wizerunkom męskiego członka, które w latach 80. dominowały w malarstwie Grzyba. Szczegółowa analiza strukturalna prowadzi go do wniosku, że wizerunki te przenikały do świadomości widza niezależnie od utrwalonego w nich stereotypu relacji seksualnych i niejako rozpychały utrwalone schematy. Anuszkiewicz, posługując się analogią pojęć polityki i pre-polityki, wyznacza obrazom Grzyba wymiar pre-analny.

Muniek Kwaśny: Pytanie, jak wypada na takim tle transgresywność Grzyba - czy jest dostateczna?

Duduś Rolada: Jeśli chodzi o transgresywność Grzyba, to Pyś wartościuje ją niezwykle pozytywnie. Stwierdza mianowicie obecność w jego malarstwie derridiańskiej triady: akcja - reakcja - atrakcja, co, jak pisze, czyni je absolutnie otwartym na focus liberalnych wartości.

Damian Pazur: Pysznie! Wiemy już, dlaczego Adela Kleszcz nie mogła nie zainteresować się medialną promocją osoby Grzyba.

Muniek Kwaśny: Pyś przeszedł samego siebie, samplując temat na wszystkie sposoby. Ale przyznaję - program Ady był dla mnie pewnym szokiem.

Damian Pazur: Ano właśnie, chyba najbardziej zadziwiającym elementem "sprawy Grzyba" była audycja telewizyjna Kleszcz poświęcona w całości wierszom tego malarza. "Świństwo jest boskie" - to przecież dewiza Ady, więc byliśmy pewni, że ona go w tym swoim "Rozporku literackim" zrobi ostro w bambuko.

Muniek Kwaśny: Pamiętacie autora, któremu wycięła replikę i powiedziała, że mikrofon się zepsuł? "Ależ to jest cenzura!" - darł się ten kulturalny facet. A na to Ada: "Świństwo jest boskie." Ha! Ha! Facet się zagotował, mówię wam, mieliśmy taki ubaw. Zaszczuła go, mówię wam, nasza gwiazda medialna - Adela Kleszcz i jej metody.

Damian Pazur: Nasz demon medialny. A pamiętacie, jak udawała głosik z Radia Maryja? Szczególny przypadek, zaczęła odmawiać modlitwę nie swoim głosem. To stało się nagle - salwy śmiechu, huragan braw widowni.

Muniek Kwaśny: Ten kto parodiuje modlitwę, też się modli. Modli inaczej - krucam prucam.

Duduś Rolada: Panowie, wróćmy na tory dyskusji racjonalnej. No właśnie, cenzura czy krytyka? Krytyka czy reklama? Sądzę, że Ada nie czuje tych dylematów.

Damian Pazur: O ile to są jakieś dylematy.

Muniek Kwaśny: To już dawno nie są dylematy. Nagrywasz?

Damian Pazur: Spoko. Reasumując to, co do tej pory powiedzieliśmy, wydaje się, że mamy do czynienia ze zjawiskiem nowym - modą na weteranów i masywną sztukę lat 80. Będziemy uważnie obserwować rozwój wydarzeń i z łamów naszego pisma na bieżąco je komentować.

Muniek Kwaśny: Taaak... Ja nie jestem do końca przekonany, czy wszystkie aspekty fenomenu Grzyba są dla nas dostatecznie jasne. Weźmy taki obraz jak Jeszcze Polska nie zginula! Mnie niepokoi na przykład obecność w tym malarstwie idei narodowych i jego wyraźny fallocentryzm, paternalizm wręcz. Nie wiem, jak rozwiązać to zagadnienie, które Trowski bagatelizuje i na swój sposób relatywizuje.

Damian Pazur: Nie wiem, czy możemy tu mówić o "obecności" idei, ale tak czy inaczej wyrósł nam problem, któremu "Przekręt" musi powiedzieć "tak" lub "nie". Pamiętajmy o naszej misji publicznej, jaką jest poprawność... ooo!

(Wchodzi Albert.)

Albert: No co jest chłopaki, jak tam? Znowu kłopoty?

Damian Pazur: Cześć stary. Dostałeś dotacje na nowe projekty?

Albert: Jakie dotacje? Jakie projekty? Sześć grantów - jeden od Holendrów, jeden od Angoli, cztery ze Stanów.

Duduś Rolada: I co - wziąłeś wszystko?

Albert: Wszystko olałem. Na h... mi granty? Teraz bierze się tylko longi.

Duduś Rolada: Longi?

Albert: Długoterminowe umowy gwarancyjne. Podpisujesz takiego longa z globalną korporacją i siedzisz na forsie przez resztę życia.

Duduś Rolada: I co... siedzisz?

Albert: Wychyl się przez okno!

(Duduś wychyla się i wypada z wrażenia.)

Damian Pazur: Mamy kłopot.

Albert: Z Dudusiem?

Damian Pazur: Nie, z Grzybem.

Albert: Kto to jest?

Damian Pazur: Weteran. Malarstwo przez wielkie M. Nie jesteśmy przekonani, czy jest wystarczająco poprawny politycznie, a musimy zamknąć numer.

Albert: Zapytajcie u źródła.

Damian Pazur: Hę?

Albert: Trzeba pójść do ambasady zaprzyjaźnionego mocarstwa, do charge d'affaires do spraw kultury i prosto z mostu zapytać go o zdanie. Przejrzy dokumentację i powie od razu "tak" czy "nie", to super gość.

Damian Pazur: W dechę, Albert! Muniek, chodu!

(Wybiegają wszyscy w pośpiechu.)

Gdy słoneczko wstaje raniutko
to kowboje robią napad cichutko
i bankiera w jego łóżku związują
i talary spod poduszki wyjmują

Ola ola lampaniola seniorita aj
tiko tiko portofiko sen seniora aj
grando grando meksikano
kowboj kowboj aj
seniorita jest bandyta a ja jaj

Tiju tiju tiju tiju hipopotam gra na kiju
lew wyciąga ogon długi
małpa tańczy ługi bugi
etc.

(piosenka kolonijna małego Rysia Grzyba)

Kraków, 28.04.2006


Ryszard Grzyb, "Niepokój jest sztuką życia" (Zaproszenie do fryzjera w Afryce), 2004