Tylko suspens może nas uratować

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na nową siedzibę Cricoteki czekało się w Krakowie niecierpliwie od paru lat. Spodziewano się, że tuż obok MOCAK-u pojawi się konkurencja. Te nadzieje nie wynikały zresztą z niechęci do króla Zabłocia, raczej z przekonania, że Kraków w obszarze sztuk wizualnych zamiera, że nieporadnie prowadzony jest Bunkier Sztuki – we wcześniejszej dekadzie flagowa instytucja wystawiennicza w mieście – i że potrzebne jest nowe miejsce. Na rozruch. Pojawił się w tej historii nawet suspens, kiedy budowę Cricoteki na jakiś czas wstrzymano ze względu na podmokły teren.

Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka, bo tak oficjalnie nazywa się instytucja, działa w nowej siedzibie od połowy września. Z zewnątrz przyciąga uwagę niebanalną bryłą, która bardzo ładnie zamknęła panoramę nad wiślanymi bulwarami od strony Kazimierza. Wewnątrz jest jeszcze trochę surowo, jak w mieszkaniu, do którego ledwo co ktoś się wprowadził. Nadal nie działa kawiarnia, która w przyszłości może stać się jednym z ciekawszych punktów widokowych w tym rejonie.

Na otwarcie Cricoteka zaproponowała dwie równoległe wystawy. Jedną z nich nazwano bezpretensjonalnie „Wystawą stałą”, a jej pierwsza odsłona – bo ma mieć ich kilka – skupia się na należących do kolekcji muzeum rekwizytach i elementach scenografii Kantorowskich przedstawień. Uderza przede wszystkim minimalistyczna aranżacja przestrzeni, w której zastosowano niewymuszone zabiegi, działając kolorem ścian i wyrazistym oświetleniem. Natomiast narracja, jaką proponuje muzeum – szereg eksponatów, którym towarzyszą kilkunastominutowe filmy omawiające poszczególne przedstawienia – sugeruje, że Cricoteka stawiać chce przede wszystkim na edukację, bardziej niż do specjalistów. I bardziej niż do specjalistów, wystawę adresuje do tak zwanej szerokiej publiczności.

Stałej ekspozycji towarzyszy wystawa „Nic 2 razy”, której kuratorką jest Joanna Zielińska. Inaczej niż poukładana i edukacyjna „Wystawa stała” projekt Zielińskiej jest szalony, dziki, niemal chimeryczny, i szuka szczelin w już sposągowiałej spuściźnie Kantora. W intencji kuratorki projekt miał być rodzajem fuzji sztuk wizualnych i performatywnych komentującej Kantorowski dorobek i pytającej o jego aktualność. Mimo że przestrzeń należy do raczej niewielkich, wypełniono ją z barokowym przepychem, a z jeszcze większym rozmachem zaplanowano serię wydarzeń towarzyszących, przede wszystkim performansów.

Tyle tytułem wprowadzenia. Ten felieton w żadnej mierze nie jest recenzją, dlatego poprzestanę na szkicowym zarysowaniu obu wystaw. Jak zasugerował Marcin Krasny, zamawiając u mnie ten tekst: „w tym momencie chodzi bardziej o to, co wynika z pojawienia się w Krakowie kolejnej instytucji”. Sformułowanie „kolejna instytucja w Krakowie” jest tutaj kluczowe. Bo, patrząc z krakowskiej perspektywy, życzyłbym sobie, żeby nie była to „kolejna” instytucja, ale miejsce, które ożywi krakowski światek sztuki. Czy są na to szanse?

Przede wszystkim trzeba zapytać, jaki potencjał daje formuła działalności, którą – jak się wydaje – przyjęła Cricoteka, czyli prezentacja dorobku Kantora w ramach wystaw stałych i jego reinterpretacja w ramach wystaw czasowych oraz działań towarzyszących. Dwie wspomniane wcześniej wystawy ulokowane zostały w równoległych skrzydłach budynku. Co prawda puszczają do siebie oko, ale z dużego dystansu. Przestrzeń zaaranżowano tak, że w rozwidleniu skrzydeł pojawia się scena-instalacja z „Wariata i zakonnicy”. Należy ona jakby jednocześnie do obu wystaw i symbolicznie je łączy, komunikując, że tutaj młode spotyka się ze starym. Intencje rozumiemy, niemniej oglądając obie wystawy, odnosimy wrażenie, że niekoniecznie się kleją ze sobą. I choć obie mają swój urok, to ta szeroko rozumiana reinterpretacja Kantora przez współczesnych artystów jest jakby trochę z innego muzeum. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale chodzi jednak o rzecz bardziej ogólną. Wątpliwość nie dotyczy tego, czy dorobek Kantora jest na tyle nośny, by nieustannie go aktualizować i reinterpretować, lecz dotyczy granic „zmęczenia materiału”. Innymi słowy, jest to pytanie, jak długo muzeum będzie mogło trzymać się patentu „Kantor na śniadanie, na obiad, na podwieczorek i na kolację”. Mam więc nadzieję, że obrazem przyszłości Cricoteki nie jest powstała tam księgarnia, w której obecnie znajdują się głównie publikacje Cricoteki oraz poświęcone Kantorowi.

Nie ukrywajmy: twórczość Kantora ma już wyłącznie historyczną wartość i w odniesieniu do problemów podejmowanych przez dzisiejszą sztukę trąci myszką. Oczywiście, poświęcone mu muzeum powinno istnieć. Dorobek Kantora w Polsce świeci wciąż na tyle wyraziście, że może przyciągać uwagę, czemu dodatkowo sprzyja jego interdyscyplinarny charakter. Niezależnie więc od tego, jak będziemy oceniać twórczość Kantora i jej znaczenie dzisiaj, pomysł na stworzenie takiej instytucji jest samograjem. I pewnie dobrze zrobi Kantorowi zestawienie ze współczesnymi artystami. Nasuwa się natomiast pytanie, czy tak samo dobrze zrobi pokazywanej obok sztuce.

Jak na razie za sprawą śmiałej wizji Joanny Zielińskiej robi bardzo dobrze, o czym świadczą tłumy, które przyszły na otwarcie Cricoteki. Oficjalnie budynek udostępniono zwiedzającym o godzinie 18.00 – o 21.00 wciąż nadciągali kolejni widzowie, tak że trudno było zmieścić tam szpilkę. Ostatnie wydarzenie w Krakowie dotyczące sztuk wizualnych, które przyciągnęło takie rzesze, to inauguracja działalności MOCAK-u w 2011 roku. I chociaż w kontekście moich oczekiwań sformułowanie „kolejna instytucja” do sytuacji nie pasuje, bo nie ma ich w Krakowie aż tyle, a dobrze działających instytucji wystawienniczych po prostu tutaj brakuje, to wydaje się, że z perspektywy urzędników „robota idzie z gazem”.

Działalność muzeum finansowana jest przez Urząd Marszałkowski, który w ostatnich latach wybudował kilka innych instytucji, m.in. Operę Krakowską, Małopolski Ogród Sztuki, a także BWA Sokół w Nowym Sączu. Urząd Marszałkowski ma pod sobą jeszcze kilka innych muzeów, np. Muzeum Etnograficzne. W takim ujęciu Cricoteka faktycznie stanowi „kolejną instytucję”. Można uznać, że w Małopolsce buduje się je radośnie i na potęgę, sięgając po środki z grantów unijnych.

Jednak na tej strategii pojawiają się różne rysy. Wspomniany Małopolski Ogród Sztuk postawiono w centrum Krakowa za grube miliony złotych, chcąc stworzyć instytucję, która prezentować będzie wszystkie dziedziny sztuki. Po dwóch latach można odnieść wrażenie, że MOS powstał jako administracyjna wydmuszka jedynie po to, żeby wypełnić lukę w zabudowie miasta, a program działalności tej instytucji przypomina worek, do którego bez ładu i składu wrzuca się wszystko. Ten brak pomysłu na działalność MOS-u jest przykładem skrajnym, ale obrazuje kierunek myślenia o kreowaniu infrastruktury kulturalnej miasta: stawiajmy budynki, później zobaczymy, czym je wypełnimy i jak będziemy je utrzymywać. Mam nadzieję, że w wypadku Cricoteki powstał solidny plan finansowania i sowita promesa, która pozwoli utrzymać właściwy poziom działalności muzeum i spójność programową nie tylko w okresie trwałości unijnego projektu, ale również długo, długo potem.

Może to obawa na wyrost i niepotrzebnie o niej wspominam, ale pewne turbulencje, jeśli chodzi o działalność programową Cricoteki i jej dalsze losy, pojawiają się już teraz. Z jednej strony pojawił się konflikt tej instytucji ze spadkobierczyniami Kantora (o czym informowała „Gazeta Wyborcza” i Cricoteka w swym Oświadczeniu ). Pomijając zagmatwane kwestie spadkowe, to wyraźne sugestie Doroty Krakowskiej, córki Kantora, wyrażone w wypowiedziach dla „GW”, że chciałaby mieć wpływ na działalność Cricoteki (sic!) brzmią tyleż absurdalnie, co wskazują, że pewna część środowiska, z góry nastawiona jest negatywnie do działalności instytucji. Jak się wydaje, w przyszłości ta właśnie część środowiska, utraciwszy wyimaginowany glejt na legitymizowanie poprawności interpretacji Kantorowskiego dorobku, nie straci żadnej okazji, by Cricotece wtykać szpile. Z drugiej strony udział Joanny Zielińskiej – co tu dużo mówić, „twarzy” Cricoteki (z całym szacunkiem dla pozostałej części ekipy) – w konkursie na stanowisko dyrektora Bunkra Sztuki kazał się zastanawiać czy decyzja ta podyktowana była czysto osobistymi motywacjami kuratorki czy może raczej atmosfera w samej instytucji nie sprzyja twórczemu reinterpretowaniu działalności Kantora i zmusza do szukania możliwości samorozwoju gdzie indziej. To oczywiście wie jedynie sama zainteresowana.

Tych kilka uwag naszkicowałem dwa tygodnie temu. Teraz historia jakby zatoczyła koło i w działalności Cricoteki pojawił się nowy suspens. Lokalne media podały, że wstęp na obie wystawy dla publiczności został wstrzymany, bo w budynku przecieka dach. Cała historia zaczyna nieco przypominać scenariusz z Hitchcocka i każe spodziewać się, że w przyszłości będzie jeszcze ciekawiej.

Cricoteca ul. Nadwiślańska 2-4, Kraków

Zobacz także: Przemysław Chodań, O fabrykach i potrzebnie cmentarzy