Arthome versus artworld*

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Czym barok jest lepszy od gotyku, a gorszy od kubizmu?... Czym koloryzm jest lepszy od action painting i gorszy od subwersywnego komiksu? Przecież to nieporównywalne fenomeny! Oczywiście istnieją poziomy, gdzie znajdują one wspólny mianownik. Można mianowicie twierdzić dla przykładu, że wszystko to są ogólne procesy lub idee, albo, że są to towary, ekspresje, dyskursy etc. Wszakże wówczas zanika ich specyfika, jak i sens. Takie syntezy tylko kamuflują, przemieszczają, ale nie znoszą bezprzytomności. Utrzymują nas na poziomie jałowego sprytu.
Najwyższa pora zacząć stawiać sobie pytanie: co wytwarzane przez artworld aktualności, te wszystkie tendencje, rankingi i gwiazdy, mają z nami wspólnego? I ze sztuką?
Coraz częściej stanowią one jedynie efekt wewnętrznej fluktuacji hermetycznego środowiska, wyznaczanej ponadto logiką rynkowo/medialno/politycznego marketingu. Redukują sztukę do zasad publicznego funkcjonowania, czyli zamieniają galerie i muzea na ulicę, a nas w bezosobowy tłum. Natomiast artysta jako reprezentant, egzemplum „aktualnej i dominującej tendencji", jako twórca dominujący mocą modnych kryteriów, stanowi przecież zaprzeczenie idei kreatywności - to z kolei redukcja do typowości i powszechności. Pora zauważyć, że artworld nie jest już gwarantem wybitności, lecz właśnie wytwarza własny rodzaj przeciętności. To, co jest konformistyczną mimikrą w środowisku artworldu, prezentowane jest następnie na zewnątrz jako cenny bunt i twórcza alternatywa.
Nie musi tak być. Sztuka przecież może być światem idiomów, spełnionych pojedynczości, Mikela Dufrenna „światem Racine", a nie systemem ogólnych typów, modeli i klas. W moim przekonaniu powinniśmy bronić tego, co jednostkowe motywując się przy tym nawet czystą pragmatyką. A to dlatego, by zapobiec recydywie sprowadzania wszystkiego do jego „istotnych", bo typowych i ogólnych aspektów. Wydaje to nas następnie na łup globalnej ekonomii substytucji i ekwiwalencji, która zamienia wszystko w „to samo". Tylko idiomatyczność i wielowymiarowa złożoność mogą się temu przeciwstawić, mogą odzyskać płynną równowagę pojedynczego i ogólnego. [...]
Nie wiadomo, czy definicja sztuki jest możliwa, ani czy jest w ogóle potrzebna. Jej nieustające balansowanie między kanonem a buntem, spełnieniem a ożywczym wstrząsem, jej nieokiełznana kreatywność, czy zakorzenienie w subiektywności raczej zniechęcają do takich przypuszczeń. Przed kilku laty pisałem, że definicja sztuki może być tylko reaktywna, polemiczna, gdy zmuszeni jesteśmy protestować wobec ułomnej, czy niedorzecznej wizji sztuki narzucanej nam przez innych ludzi. Nawet, jeśli stanowią ogół, czy establishment. Dziś myślę jednak, że możemy zaryzykować twierdzenie, iż sztuka jest tym, co w nas najlepsze, najbardziej przenikliwe, wzniosłe, wrażliwe i szlachetne. Natomiast każda próba tego sprecyzowania i konkretyzacji, nieuchronnie skazuje nas na niepewność, poszukiwanie i niekończący się spór. Czyli na... bycie kreatywnym.

Na dobrą sprawę funkcjonujemy dziś wyłącznie między skrajnymi postaciami absolutyzacji i rozproszenia, między ekstremalnym fundamentalizmem i paraliżującym sceptycyzmem. Pomiędzy ogólnymi schematami i modelami tylko pozorowanej indywidualności. Niemniej o sztuce mówić można odwołując się przede wszystkim do własnej podmiotowości oraz do własnego doświadczenia egzystencjalnego. Stąd też należy uodparniać się na zewnętrzne manipulacje, na wpływy coraz bardziej toksycznego środowiska. Drogą jest tu świadome kształtowanie własnej uwagi, wrażliwości i wyobraźni. Wszystko, co oglądamy i słuchamy ma na to wpływ. Należy zatem odmawiać i unikać doświadczania tego, co głupie i prymitywne. Powoli dochodzimy do absurdu - dawniej człowiek kulturalny zwykł chadzać do galerii i muzeum, a teraz zaczynamy się zastanawiać, czy nie pora zacząć tego unikać...
Nie jest chyba jeszcze tak źle, jednak spokojnie możemy wszakże odłożyć na bok te wszystkie marketingowe i politycznie poprawne „nowomowy", te festyny i celebry, te ceny i sławy. Wytwarzana przez nie „aktualność" nie ma właściwie żadnego przełożenia na egzystencjalną i artystyczną wartość sztuki. Spójrzmy na sztukę taką, jakiej każdy z nas potrzebuje - na własną wyjątkową miarę. Na miarę naszych marzeń i nadziei, a nie na miarę glajszachtującej nas „aktualności".
To zapewne paradoks, ale zdaje się, że w dzisiejszym świecie tylko poprzez swoistą an/archiczność i an/achroniczność zdobędziemy prawo do praktykowania sztuki jako właśnie tego, co w nas najlepsze i piękne. A nie przez inność, czy nowość, które są już nierozłącznie wpisane w rynkową logikę aktualności.

Na początek: przestańmy być fachidiotami od sztuki.


A zatem niech nie interesują nas wewnętrzne gry i przemiany artworldu, jego kolejne aktualności, kolejne „ostateczne" (bo od razu muzealne) hierarchie. Stanowią one wyłącznie batalię o jego samopodtrzymanie. Jedyną prawdą zaciekle bronioną przez aktyw artworldu jest... jego bezalternatywność. Stąd wynika, że jego głównym celem jest dążenie do ubezwłasnowolnienia odbiorców. A także artystów, o ile nie zechcą zamienić się w jego aktyw. Skutkiem tego jest wspomniane już utożsamienie dzieła z jego interpretacją, ceną, pozycją, i sławą. Wszystko to dane jest od razu, jednocześnie, by uniemożliwić innym szansę udziału w konstytuowaniu dzieła sztuki, w „porządku identyfikacyjnym" (Jacques Ranciere). Taka walka o dominację prowadzi do totalnego relatywizmu, gdzie wszystko ma znaczenie tylko wyłącznie jako element tej gry, której efekty i hierarchie - jak to analizuje Pierre Bourdieu - mogą mieć wyłącznie charakter zmowy.
Mnie osobiście interesuje sztuka, która jest zakorzeniona w pytaniu, czy grze o sens i wartość istnienia. Istnienia jednostkowego i zbiorowego; ta dwuaspektowość jest bardzo ważna. Pojęcie gry jest tu wieloznaczne, ale zachowuje niemniej ten szczególny posmak bezinteresowności, która w moim odczuciu nadal pozostaje warunkiem wstępnym wszelkich wyższych wartości i znaczeń. Pewne aspekty, pewne wymiary istnienia nie są po prostu dostępne poprzez pryzmat interesownych sytuacji i samej reaktywności. Nie są dostępne poprzez spryt i skuteczność adaptacji. Ani przez polityczność. Trzeba umieć je od czasu do czasu przekraczać. Być może więc sztuka powinna pozostać sferą ćwiczenia się w bezinteresowności, w doznawaniu świata właśnie poprzez bezinteresowność - także aktywną, polemiczną, o jaką wołałem w ramach depragmatyzacji. [...]
Dziś każdy autentyczny gest jest natychmiast dewaluowany przez tysiące pozbawionych samodzielności naśladowców. Każda nośna metafora, czy pojęcie są natychmiast przywłaszczane przez bełkoty tysięcy „intelektualistów nowego typu". To najczęściej zamienia sztukę w żerowisko, w majsterkowanie samymi wariantami form i znaczeń, których jedynym przesłaniem jest pasożytnicza estetyka sprytu, czy cwaności. Powoduje ona, że właściwie nie dostrzegamy już form, a tylko warianty wariantów. Nie ma też znaczeń, a tylko same (re)interpretacje. Nie ma decyzji, a tylko opcje i projekty. Nie trzeba więc właściwie teoretycznych ram postmodernizmu na wyjaśnienie dzisiejszych fenomenów, wystarczy pragmatyka „twórczej" rywalizacji bez reguł. [...]

Należy rozróżniać publiczne funkcjonowanie sztuki od jej de facto prywatnego doświadczenia.
Artworld coraz częściej zamienia dziś galerie na ulicę. I nie tylko w metaforycznym sensie - punktem odniesienia staje się jej ogromna skala, ruch, szum, jej przechodniość, wizualna agresywność, doraźność, anonimowość, czy zatłoczenie. Oczywiście alternatywą jest uporczywe twierdzenie, że sztuka także, a być może nawet przede wszystkim, jest doświadczeniem indywidualnym i prywatnym. Sztuka istnieje nie tylko jako artworld, lecz także jako ARTHOME. I nie musimy zamieniać się w tłum, by jej doznawać. Przeciwnie, należy również tworzyć sytuacje odpowiednie do jej indywidualnego doświadczania. Takie eksponowanie sztuki alternatywne wobec ulicy i monumentalnych hal nowych muzeów można sobie wyobrazić jako swoiste labirynty niewielkich pomieszczeń, zaułków przeznaczonych dla poszczególnego dzieła i pojedynczego widza. Czemuż to musimy prezentować różne dzieła na tej samej ścianie, jak to nierzadko bywa? Przecież to je neutralizuje i sprowadza do czysto estetycznego doświadczenia.

Arthome versus artworld?


[...]  Po co nam bowiem sztuka, która jest dla nas bezwartościowa? Oderwana od naszej wyobraźni, doświadczeń, wrażliwości i egzystencjalnych intuicji? Po cóż nam post/sztuka wyzwolona od estetyczności, artystyczności, symboliczności, ekspresyjności etc., która jest tylko aktualna i tylko inna? Potrzebujemy sztuki nie tylko wolnej od ignorancji mas, ale i od uzurpacji „wszechwiedzących" fachidiotów i zacietrzewień aktywistów.

Najwyższy czas rozpocząć poszukiwania alternatywnych wobec artworldu form funkcjonowania sztuki, wolnych od jego schematyzmów oraz redystrybucji wartości i znaczeń. Jeżeli chcemy zachować resztki niezależnej świadomości, czyli praktykować w międzyczasie proklamowaną tu estetykę przytomności, to powinniśmy starać się respektować przywoływane wielokrotnie podstawowe dziś rozróżnienia - kultury i cywilizacji, sztuki i postsztuki, arthome i artworld. Nie będzie to łatwe, ani proste, a czasami wręcz niemożliwe, ale jednak próbujmy. [...]


* Esej zamieszczony jako zakończenie pierwszej części książki Sławomira Marca „Sztuka polska 1993-2014. Arthome versus artworld", która ukazała się w grudniu 2012 nakładem Wydawnictwa Olesiejuk (ISBN 978-83-274-0081-9; format A4, 184 strony, 68 ilustracji). Część pierwsza książki jest krytyczną analizą wybranych idei kształtujących krytykę artystyczną minionych 20 lat. Część druga prezentuje wybór recenzji i felietonów Sławomira Marca publikowanych w tym okresie.

Sławomir Marzec, Sztuka polska 1993-2014. Arthome versus artworld, Wydawnictwo Olesiejuk