Pamiętniki, dzienniki i biografie są obietnicą poznania tajemnicy. Sięgając po nie wchodzimy w czyjąś intymność, przypominamy sobie podobne wydarzenia i towarzyszące im emocje z naszego życia, łączymy świat bohatera zapisków z naszym światem. Nie ma nic nowego w tym, że Agata Bogacka sięga po pamiętniki, bo artystka zawsze lubiła wchodzić w intymność. Tym razem jednak zagląda do cudzych zapisków, choć filtruje je poprzez swoje doświadczenia i nadaje im abstrakcyjną formę.
Jak na artystkę przystało, Agata Bogacka wydaje się być egocentryczką. Świat, który pokazuje, dosłownie kręci się wokół niej. Artystka często wpada w ten wir, żeby obudzić się z bólem głowy na podłodze (Cykl „Agata 2001"). W jednym z wywiadów powiedziała: „Maluję swoje życie. Tych, z którymi łączą mnie wspólne przeżycia. Czasem tych, którym czegoś zazdroszczę albo kogoś, kogo chciałabym przy sobie zatrzymać. Malowanie jest dla mnie jak terapia albo pisanie pamiętnika. Prowadzę malarski dziennik stanów psychicznych. Ale myślę, że opowiadam też jakąś uniwersalną historię" (Monika Brzywczy, Wysokie Obcasy, 26.04.2003).
Bogacka była więc - jakkolwiek by to nie brzmiało - głosem pokolenia, i był to raczej głos wołający o pomoc, o próbę prawdziwego kontaktu, niż manifest. Wszystko się jednak zmieniło. Kilka lat temu artystka zaczęła zmieniać stylistykę. Zamiast konturu i bezpretensjonalnej dosłowności zaczęła iść ku abstrakcji. Zamiast autobiografii zaczęła wybierać biografie innych. Zamiast teraźniejszości - przeszłość. Pytanie tylko, czy wyszło jej to na dobre.
Wcześniej fotografie służyły jej jako „podkładka" do malowania, teraz stają się samoistnymi pracami. Bogacka robi zdjęcia kartkom z pamiętnika jej babki prowadzonego w czasie Powstania Warszawskiego, przegląda cudze zapiski, głównie swoich przodkiń - również artystek, bada szlak podróży według notatek swojej babki, ku uciesze feministek wycina z drzewa genealogicznego wszystkich mężczyzn i przykleja same zdjęcia kobiet, próbuje daremnie poskładać zbitą rzeźbę swojej krewnej - rzeźbiarki Hanny Żuławskiej i tworzy abstrakcyjne kompozycje próbując zuniwersalizować swoje prace. Barwne, abstrakcyjne plamy na płótnie mają być wspomnieniem tafli jeziora z podróży do Bawarii, gdzie przed laty nad wodą uczyli się swojego fachu oficerowie SS („The Mirroring"), a jasne obrazy o chropowatej fakturze, która sprawia, że tylko z bliska wyłania się pewien zarys to malowane z pamięci góry („Tatry"). Czarna plama o gdzieniegdzie zarysowanych konturach na białym tle jest abstrakcyjnie przedstawioną drogą, jaką przyszło pokonać babce Bogackiej w kilka dni podczas Powstania Warszawskiego (Ja, Krystyna M., wyszłam z domu we wtorek). Jest też przerysowany niewyraźny, chcąc nie chcąc wyglądający satyrycznie rysunek z pamiętnika, przeniesiony na duży galeryjny format z podpisem z pierwowzoru (Jestem b. zmęczona).
Doszło jednak do rozmycia. W tej minimalistycznej formie zgubiła się treść. Niby jest tu wszystko - fotografie, legenda do surrealistycznej mapki, kartki z pamiętnika, ale to wszystko wyłania się jakby spod wody - mętnie i mdło. Rozmyte wspomnienia nie mają mocy i emocji. Jakby wykorzystane biografie nie były na tyle poruszające, żeby ich treść zaciekawiła widza, i stały się tylko zabawką wybrednej estetki, która zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby je odrealnić i zrobić z nich piękne dekoracje.
Zamiast poczucia dochodzenia do pewnej zagadki jest kilka nieczytelnych kartek z pamiętnika, postaci kobiece z przeszłości pozbawione są choćby odrobiny soczystości, na jaką zasłużyły. Pozbawione indywidualności stały się nieczytelne, wtopiły w biel przestrzeni galerii, przytłoczone i bez wyrazu. Pamiętniki i postaci kobiece ze zdjęć są tu co prawda tylko pretekstami, bo wszystkie prace to zapisy podkreślające ułomność i wybiórczość ludzkiej pamięci, ale poczucie niedosytu jednak narasta.
Na wystawie ma się wrażenie, że wchodzi się do minimalistycznie urządzonego apartamentu, o którym wiemy, że mieszka tam klika kobiet, ale zamysł surowego architekta wnętrz sprawił, że znamiona indywidualności lokatorek zostały ograniczone do minimum. Przytłoczeni jego wielkością i sterylnością chcemy jak najszybciej z niego wyjść. Wystawie towarzyszy niedosyt, jest ona jakby szkicem, wstępem do większego projektu, bardziej spójnego i poruszającego. Albo prac jest za mało, albo sale są za duże. Dopiero się rozpędzamy, licząc na jakiś pazur, którego wcześniej Bogackiej nie brakowało, i uderzamy tylko w białą ścianę czując nużącą, pretensjonalną pustkę.
Nie jest to udana układanka. Bo jest tu grupa dobrych prac, które w tym układzie giną. Dobry temat, materiał do pracy też, ale paradoksalnie brak spajającego to wszystko klucza. Na wystawie poczujemy się jak postaci z wczesnych obrazów Bogackiej - wyobcowani, w jakiejś nieokreślonej pustce, poszukujący kontaktu z rzeczywistością, z artystką. Tymczasem teraz Agata porusza się w sferze nieokreśloności, poszukuje i błądzi, a ja szukając jej poczułam, że... jestem b. zmęczona.
Agata Bogacka, „Pamiętniki", Zachęta, Warszawa, 13.08 - 9.10.2011.