Na wstępie muszę się przyznać, że nie jestem jakimś specjalnym miłośnikiem sztuki performance. Kiedy kilka lat temu, w ramach tzw. obowiązków dziennikarskich, po oglądnięciu tego rodzaju działań w wykonaniu Antoniego Szoski, bijąc z innymi brawo, zacząłem krzyczeć "bis, bis". Wtedy na jego twarzy dostrzegłem, moment wahania, czy nie zacząć zabawy od nowa... I kto był tutaj performerem? Ale mniejsza o to. Obserwując działania Oskara Dawickiego, najbardziej zwraca uwagę, nie tak trudny do przewidzenia scenariusz tych akcji, jak i dość ściśle określony krąg osób nimi zainteresowanych (tzn. samych artystów - także robiących w performensie - oraz osoby komentujące tego rodzaju przedsięwzięcia).
Niby wszystkie te działania mają na celu podważanie konwencji panujących we współczesnej sztuce, przełamywanie barier jakie normy społeczne tworzą dla artystycznego gestu. Są pytaniem o sposób postrzegania artysty, jego działań przez współmieszkańców planety, pytaniem o jego tożsamość (ten wątek w akcjach z ostatnich lat jest najbardziej akcentowany) itd. itd., Jednak potem w zupełnie konwencjonalny sposób są one interpretowane, komentowane i opisywane. Ulotne i nieprzewidywalne zdarzenia, jakie mogą zajść podczas performerskiego występu, fotografuje się, nagrywa lub rejestruje na taśmie wideo. Spróbujmy wyobrazić sobie sfilmowane kazanie Buddy, to z kwiatem lotosu w roli rekwizytu, które jak niesie tradycja, zrozumiał tylko Mahakaśjapa... Czy sekwencja dokumentalnych zdjęć wyjaśniłaby sens gestu Siakjamuniego?
Wystawa Oskara Dawickiego w Bunkrze Sztuki zatytułowana jest "Dziesięciolecie malarstwa" i rzeczywiście jej główną część stanowią obrazy. Namalowane na płótnie akryle (podobno ręką kogoś wynajętego) imitują zapleśniałe ściany. Każdy obraz posiada łaciński tytuł sportretowanego grzyba, a swym wyglądem nasuwa pewne skojarzenia z malarstwem materii z lat sześćdziesiątych. No cóż, to chyba jasne, że sztuka abstrakcyjna nie musi być czysto intelektualną konstrukcją. Myślę jednak, że performancem z prawdziwego zdarzenia byłoby, wyhodowanie autentycznej pleśni na tych płótnach, rozwijającej się dalej w właściwy sobie, toksyczny i nieprzewidywalny sposób.
Tu wszystko jednak jest poprawne politycznie i bezpieczne, tak jak wyeksponowane strony z pracy magisterskiej, omawiającej twórczość Dawickiego. Dziełko to napisane przez wynajętego najemnika, wypełniają frazesy i chwyty, charakterystyczne dla uczelnianej nowomowy. Ponadto w jednej z sal Bunkra sztuki ma miejsce zapętlona wideo projekcja. Co jakiś czas pojawia się w niej sam autor, ubrany w słynną fioletową marynarkę, pstryka palcami (w obraźliwym dla kelnerów geście) i na ścianach, dokładnie pod przyczepionymi w realu napisami, pojawiają się "pleśniowe" obrazy. Wychodzi. Po jakimś czasie wchodzi znów, pstryka palcami, a obrazy znikają. Dawicki porusza się w umownej i bezpiecznej przestrzeni sztuki (tj. najczęściej w galeryjnej sali). Swoją fioletową marynarkę przywdziewa podczas występów, tak jak katolicki ksiądz ornat podczas nabożeństwa.
29.01 - 06.03.2005 - "Dziesięciolecie malarstwa", Oskar Dawicki, Bunkier Sztuki, Kraków