W lutym i marcu warto było zobaczyć w Londynie dwie wystawy fotograficzne: wystawę przedkonkursową Deutsche Börse Photography Prize 2006 w Photographer's Gallery i wystawę indywidualną Toma Huntera Living in Hell and Other Stories w National Gallery. Deutsche Börse, czyli niemiecka giełda papierów wartościowych, to nowy fundator ustanowionej w 1996 roku nagrody fotograficznej Citibank Private Bank Photography Prize, której poprzednimi laureatami byli tacy artyści, jak Andreas Gursky, Rineke Dijkstra, Borys Michaiłow, Joel Sternfeld, czy Luc Delahaye. W tegorocznej edycji, ogłoszonej w listopadzie 2005, nominowani zostali: Marokanka Yto Barrada (ur. 1971), Amerkanie Robert Adams (ur. 1937) i Alec Soth (ur. 1969), i Brytyjczyk Phil Collins (ur. 1970). W wyborze tym zwraca uwagę, że wszyscy nominowani uprawiają fotografię dokumentalną w różnych jej odsłonach. Zauważalny jest również ewidentny podział pokoleniowy. Intencje takiej selekcji wydają się czytelne.
Robert Adams, najstarszy z nominowanych, jest przedstawicielem tzw. New Topographics, grupy fotografów, którzy w swoich obrazach zrezygnowali z ekspresji na rzecz dystansu i obiektywizacji, a w latach siedemdziesiątych doprowadzili do zbliżenia świata fotografii i sztuki, podobnie jak Bernd i Hilla Becherowie w Europie. Ich strategia artystyczna, polegająca na maksymalnym wycofaniu się ze swoich obrazów po to, aby pozwolić przemówić przedmiotowi przy jednoczesnym silnym sformalizowaniu kompozycji, stała się punktem zwrotnym w myśleniu o fotografii dokumentarnej. W tym kontekście - poza niewątpliwą wartością artystyczną jego zdjęć - należałoby też rozumieć obecność Adamsa wśród artystów nominowanych do nagrody: jako przedstawiciela matek i ojców współczesnej fotografii artystycznej wykorzystującej poetykę i estetykę dokumentalną. Współczesne odmiany dokumentu, które wiążą się z porzuceniem poetyki obiektywności na rzecz świadomej fikcjonalizacji, budowania poetyckich obrazów, czy oswajania i komentowania rzeczywistości poprzez grę, parodię, czy inscenizację nie istniałyby bez owego punktu wyjścia.
Wystawa Turning Back - A Photographic Journal of Re-exploration, za którą Adams został nominowany, podejmuje charakterystyczny dla New Topographics problem wpływu człowieka na krajobraz (naturalny). Jego projekt fotograficzny powstał z okazji dwusetlecia wyprawy amerykańskich odkrywców Meriwethera Lewisa i Williama Clarka, wysłanych w 1803 roku na ekspedycję wzdłuż rzeki Columbia przez prezydenta Thomasa Jeffersona w celu zbadania przydatności tej rzeki do celów transportu. Adams przemierza północno-zachodnią część Stanów Zjednoczonych ich śladem, lecz zaczyna od końca, zawraca trasę tzw. Korpusu Odkrywców do punktu wyjścia: porusza się od turystycznych obszarów wybrzeża Pacyfiku, poprzez olbrzymie obszary eksploatacji lasów, aż po małe rodzinne farmy we wschodnim Oregonie. Prezentowane na wystawie przedkonkursowej, niewielkie czarno-białe fotografie z cyklu Turning Back, ukazują wpływ rabunkowej gospodarki leśnej na krajobraz północno-zachodnich Stanów Zjednoczonych, a także spustoszenie, jakie tego rodzaju podejście do otoczenia sieje w umysłach ludzi. Fotografie Adamsa można także odczytać alegorycznie. Kontekst Korpusu Odkrywców, który stał się symbolem nadchodzącej świetności Stanów Zjednoczonych i związanym z nią poczuciem nieograniczonych możliwości, każe zastanowić się nad tym, co dzisiaj pozostało z tego romantycznego mitu. Cykl Turning Back zyskuje wtedy o wiele szerszy wymiar - wyłania się z niego wizja Stanów Zjednoczonych jako spustoszonej krainy.
Pozostali nominowani to wschodzące gwiazdy współczesnej fotografii artystycznej: Alec Soth brał udział w ostatnim biennale Whitney i spośród ponad 100 uczestników został okrzyknięty przez The New York Times największym odkryciem artystycznym roku, Phil Collins został zaproszony na zeszłoroczne biennale w Stambule, a Yto Barrada jest obecna na dotychczas największej w Europie prezentacji współczesnej sztuki afrykańskiej, Africa Remix. Ich zestawienie jest o tyle intrygujące, że pokazuje cały wachlarz postaw współczesnych artystów, których refleksję nad rzeczywistością można nazwać dokumentalną.
Co ciekawe, spośród nominowanych tylko Amerykanie uprawiają fotografię w jej tradycyjnej formie. Alec Soth nominowany za wystawę Sleeping by the Mississippi, odbył ze swoim aparatem wielkoformatowym podróż wzdłuż Mississippi w poszukiwaniu mitu tej rzeki. Zdjęcia Sotha przywołują specyficzną atmosferę prowincjonalnej Ameryki, jaką znamy chociażby z filmu Cafe Bagdad Percy Adlona, z jej charakterystyczną mieszanką smutku i dziwaczności, który tak celnie umie uchwycić William Eggleston. Soth poszukuje momentów, w których obraz poprzez swoiste nieprawdopodobieństwo zapisanej sytuacji traci bezpośredni związek z rzeczywistością. Sam autor porównuje fotografię do poezji: "Postrzegam poezję jako medium najbardziej zbliżone do fotografii... w każdym razie do fotografii, jaką uprawiam. Tak jak poezja, fotografia rzadko radzi sobie z narracją. Najistotniejszy jest "głos" (albo "oko") i sposób, w jaki ten głos zestawia ze sobą fragmenty, żeby zrobić z nich coś doskonale pełnego i pięknego." Mimo to, Soth nie rezygnuje z umieszczania obok wielu zdjęć z tej serii historii, które poprzez ten zabieg stają się gęsto tkanymi opowieściami. Rzeczywiście, jego cykl, jak się wydaje, ma raczej charakter osobistego dziennika podróży, zapisu spotkań, rozmów, widoków, doświadczeń. Tak, jak słynnej opowieści obrazowej o Stanach Zjednoczonych Roberta Franka, Americans, towarzyszy obraz flagi amerykańskiej, tak opowieści Sotha towarzyszą obrazy łóżek i materaców, od łóżka, w którym sypiał młody Charles Lindbergh, po zarośnięty gęstwiną stelaż w Wenecji, najbardziej wysuniętego na południe miejsca przy rzece, do którego można dojechać samochodem. Łóżka są dla autora Sleeping by the Missisippi wehikułami śnienia, podobie jak tratwa Huckelberego Finna z powieści Marka Twaina, jednego ze źródeł inspiracji amerykańskiego fotografa.
Podobną poetykę, choć o innym zabarwieniu emocjonalnym, odnajdziemy w projekcie Yto Barrady, A Life Full of Holes: The Strait Project, w którym artystka przygląda się swojemu rodzinnemu Tangerowi. Jej zdjęcia mają wiele wspólnego z fotografiami, które Alec Soth wykonał w Bogocie w czasie, gdy czekał z żoną na zakończenie formalności związanych z adopcją małej dziewczynki. Jego celem było uchwycenie dla jego przyszłej córki piękna tego surowego miasta. Barrada także tworzy poetycki obraz Tangeru, używając podobnych elementów: fotografuje pejzaże, widoki miejskie, ludzi, wnętrza, fragmenty (foto)tapet, barwne kafle na ścianach, a ponadto reprodukcje dokumentów. Jej spojrzenie jest jednak pełne melancholii. Autorka pokazuje nam miejsce, w którym nic nie znajduje swojego spełnienia, którego atmosfera jest przesiąknięta tymczasowością, oczekiwaniem i nieobecnością. Jej fotografie przedstawiające ludzi w przeciwieństwie do obrazów z Bogoty Sotha - z kilkoma wyjątkami - nie są portretami. Jej bohaterowie są albo odwróceni plecami do obiektywu, albo odwracają spojrzenie; fototapety pokazują odległe, piękne miejsca, łódka w rękach chłopca nigdy nie dotknie wody, młody człowiek, zamiast patrzeć w dal morza, spuszcza wzrok, poszarpane fragmenty nieba, widziane przez dziury w kontenerze frachtowym odsyłają do problemu przemytu ludzi przez cieśninę Gibraltar. Tytuł cyklu, A Life Full of Holes to tytuł książki Drissa ben Hameda Charhadiego, który tu w podwójnym sensie w cyklu marokańskiej artystki staje się alegorią emigracji. Driss ben Hamed Charhadi to w rzeczywistości pseudonim nadany przez Paula Bowlesa Larbiemu Layachiemu, wtedy dwudziestokilkuletniego młodzieńca, którego którego amerykański pisarz spotkał w 1960 roku w Maroku. Bowles nagrał jego wspomnienia i opowieści i wydał je cztery lata później w Stanach pod pseudonimem. Layachi wyjeżdża do Kaliforni, podobno, aby nauczyć się pisać i czytać. Tam też znika wszelki ślad po nim. Podobnie dzieje się ze współczesnymi marokańskimi emigrantami. Od kiedy Unia Europejska ma jednolitą granicę, wyjazd na normalnych warunkach jest dla nich niemożliwy. Obecnie w Maroku, zamiast powiedzieć, że ktoś wyemigrował, mówi się, że "spłonął", spalił swoją przeszłość, swoje dokumenty, swoją tożsamość. Tym, co zdecydowanie różni postawę Barrady od postawy Sotha jest zaangażowanie, które nie przejawia się u tej artystki w postaci interwencjonistycznej produkcji artystycznej, lecz w formie lokalnego aktywizmu społeczno-kulturalnego. Artystka zaangażowała się w renowację tangerskiego kina Rif i przekształcenie go w kino studyjne, a następnie została jego dyrektorem artystycznym. Angażując się bezpośrednio może pozwolić sobie na dystans w swojej praktyce artystycznej. Stąd refleksyjność i ujmujący smutek jej fotografii.
Po przeciwnej stronie takiej wrażliwości znajduje się Phil Collins, który, choć także znany z bardzo zaangażowanej twórczości, woli podejść do problemu na zasadzie gry; także z dystansem, który nie jest jednak dystansem refleksji, lecz dystansem wykorzystującym potencjał ironii w przyswajaniu i oswajaniu rzeczywistości. Collins, nominowany do nagrody za wystawę yeah ... you baby, you, posługuje się wieloma mediami, przede wszystkim jednak fotografią i wideo. Na wystawie w Photographer's Gallery została zaprezentwana jego najbardziej znana praca, dünya dinlemiyor, z którą wystąpił na zeszłorocznym biennale w Istanbule. Praca jest powtórzeniem projektu, który artysta zrealizował w Bogocie pod tytułem el mundo no escuchará/the world won't listen, gdzie nagrał we współpracy z kolumbijskimi muzykami ścieżki do albumu The World Won't Listen legendarnych The Smiths z 1987 roku i zaprosił fanów zespołu z Bogoty do nagrania całego albumu jako sesji karaoke. W efekcie powstał film, na którym wykonujący kolejne piosenki z płyty wpadają przed obiektywem kamery w najróżniejsze pozy. Na tle kolorowej fototapety widzimy narcyzów, dziwaków, roześmianych i nieśmiałych, czytających teksty z kartki i zupełnie zapominających się w śpiewaniu. Najciekawszy jest moment, kiedy piosenka się kończy i wykonawca z wokalisty The Smiths staje się znowu sobą, a kamera ciągle filmuje; moment, w którym na twarzy bohaterów Collinsa pojawia się ten rodzaj zażenowania, kiedy odkrywamy, że obnażyliśmy się. W tym momencie zaczyna się kolejna piosenka.
Należy tutaj zwrócić uwagę na pewien problem. Nagroda Fotograficzna Deutsche Börse, która jest przyznawana w ramach pierwszej w Europie galerii poświęconej wyłącznie fotografii artystycznej, jak głosi oświadczenie Photographer's Gallery, ma na celu "wyróżnienie żyjącego fotografa dowolnej narodowości, który w ubiegłym roku w Europie wpłynął w najistotniejszy sposób na na medium fotografii." W jaki sposób należy więc interpretować obecność - jak na razie po raz drugi - pracy wideo na wystawie przedkonkursowej? Jako przełamanie barier medium? Nie wydaje się to najlepszym pomysłem, należałoby wówczas zmienić charakter i nazwę przyznawanej nagrody, która przecież z upływem lat stała się jednym z najważniejszych wyróżnień w świecie fotografii artystycznej. Co więcej, artyści byli nominowani za wystawy, a zarówno wystawa Collinsa, jak i Barrady zawierała fotografie, filmy i instalacje. Wystawy te ograniczono do odpowiednio jednego medium na pokazie przedkonkursowym. Nasuwa się pytanie, co tracimy oglądając tak okrojoną prezentację. W każdym razie warto by pokazać choćby namiastkę nie-fotograficznej części takich wystaw. Problem wydaje się o tyle istotny, że nie jest w żaden sposób problematyzowany przez jury konkursu, a tego typu wybory nie są w żaden sposób oczywiste. Z drugiej strony pochwały godna jest próba problematyzacji wyboru nominowanych. Nie można mówić tu tylko o próbie wybrania "po prostu" najlepszej propozycji zeszłego roku, tylko o próbie wpisania tego wyboru w kontekst aktualnych problemów fotografii, jakim jest wprowadzenie w ramy praktyk dokumentalnych gry rzeczywistości i fikcji, czy narracyjności. Mówiąc o praktykach dokumentalnych mam na myśli nie tylko nieingerowanie w negatyw w duchu straight photography, lecz przede wszystkim rezygnowanie ze zdjęć migawkowych.
Gra z narracyjnością pojawia się często w twórczości artystów, posługujących się wielkimi fotograficznymi tableaux, jak Jeff Wall, czy Andreas Gursky, których atrakcyjność nie słabnie od połowy lat osiemdziesiątych. Dotyczy to także Toma Huntera, którego wielkoformatowe wariacje na temat znanych płócien przeszłości można oglądać w National Gallery. Ten brytyjski artysta zwrócił po raz pierwszy na siebie uwagę w 1998 roku, kiedy otrzymał nagrodę John Kobal Photographic Portrait Award za fotografię po tytułem Woman Reading a Possession Order (Kobieta czytająca nakaz eksmisji), pod względem kompozycji, koloru i światła bezpośrednio wzorowaną na obrazie Jana Vermeera, Młoda kobieta czytająca list przy otwartym oknie z drezdeńskiej Galerii Obrazów. Ta fotografia, subtelna i zarazem prosta w swojej wymowie, pełna empatii, otwiera także wystawę Living in Hell and Other Stories. Stanowi ona część cyklu fotograficznego, poświęconego mieszkańcom skłotu w londyńskiej dzielnicy Hackney, w którym przez kilka lat mieszkał artysta. Dzielnica, z którą Hunter związany jest od 19 roku życia, była bohaterką wszystkich dotychczasowych projektów artysty, a ich stałym odniesieniem formalnym i w pewnym sensie tematycznym - obrazy wielkich mistrzów, przeważnie z National Gallery. W fotografiach Huntera ujmująca jest bezpośredniość i bezpretensjonalność, z jaką podchodzi on do klasyków malarstwa i brak zainteresowania wszelkimi historiami i interpretacjami, w które obrósł niejeden z pierwowzorów jego fotografii. Jego strategia zawłaszczania obrazów mogłaby je w ciekawy sposób przywrócić teraźniejszości i myślę, że między innymi dlatego National Gallery zdecydowała się na taką wystawę. Niestety Hunterowi nie zawsze się to udaje. Fotografie ze swojej najnowszej serii Headlines, która stanowi główną część wystawy, Hunter tytułuje używając nagłówków z pierwszych stron lokalnej gazety Hackney Gazette, w warstwie wizualnej aktualizując "wielki" wzór malarski. Podczas gdy część serii, w której czytelne są wpływy Jeffa Walla jest przekonująca i autorowi udaje się stworzyć napięcie pomiędzy tytułem, a samym przedstawieniem, to większa jej część, która nosi piętno fotografii mody, niestety staje się mimowolną parodią. Nie twierdzę, że sam wpływ estetyki modowej jest czymś niepożądanym - świadczy o tym chociażby ponownie odkrywana twórczość Guy Bourdina, a także wiele propozycji z wystawy Fashioning Fiction, która odbyła się dwa lata temu w nowojorskim MoMA. Można odnieść wrażenie, że Hunter nie jest jednak w stanie tej estetyki przełamać i wykorzystać dla siebie, a tylko nieświadomie jej ulega. To sprawia, że wystawa jest bardzo nierówna, ale nie brak zdjęć, które naprawdę uwodzą poprzez udane zderzenie sensacyjnego tytułu i tajemniczej akcji z ledwo wyczuwalnym wpływem estetyki, łamiącej decorum lokalnej scenerii Hacknej.
Wystawa Huntera jest wydarzeniem wyjątkowym. W ciągu ostatnich sześciu lat jedynym poza nim współczesnym artystą, wystawionym przez National Gallery, był Bill Viola, który obecnie uważany jest za jednego z klasyków. Uważam, że umieszczanie Huntera w tym kontekście i wpisywanie go dziś w kanon - monograficzna wystawa w takiej instytucji chcąc nie chcąc do czegoś takiego prowadzi - może bardziej zaszkodzić niż służyć promocji artysty. Co więcej, mam wrażenie, że wystawa ta wykorzystuje twórczość fotografa, przede wszystkim w celu odmłodzenia oblicza National Gallery.
"Deutsche Börse Photography Prize 2006", Photographer's Gallery, Londyn, 17.02. - 23.04.06
Tom Hunter, "Living in Hell and Other Stories", National Gallery, Londyn, 07.12.05 - 12.03.06