- Dlaczego ta ławka jest różowa?
- Bo siadają na niej pedały.
Można tak zacząć; więcej: tak to się zaczęło. Od nokturnowych "pikiet pedałów" w parku w centrum miasta. Pisał o tym Michał Witkowski w "Lubiewie", a Karol Radziszewski (który zresztą jest autorem koncepcji nowego, polaroidowego projektu książki wrocławskiego pisarza) temat ten podjął. W zapisie projektu wyglądało to tak: biała furgonetka zatrzymuje się z piskiem opon przy Parku Słowackiego. Wychodzi z niej zamaskowany Radziszewski, dobiega do ławki i zamalowuje ją. Nadjeżdża patrol policji, ale sprawca ucieka. A w rzeczywistości? Akcja nie była tak dramatyczna - patrol zaniemógł. Jako dowód tej, w charakterze wywrotowej akcji pozostała ławka: różowy wyrzut, degeneratka i odszczepieniec wśród zdrowych (aż ciśnie się to na usta), programowo zielonych ławek.
Teraz zresztą prezentuje się całkiem żałośnie. Różowe liszaje odpryskują z niej jak stary, różowy lakier na paznokciach. Teraz podoba mi się znacznie bardziej. Ławka kryje pewną zagadkę, pewien trop. Po pierwsze naprowadza na okoliczności, w których zaistniała, a po drugie, na czasy znacznie odleglejsze. Kto wie, może nawet starsze od niej samej.
Miasto Androgyna
A zaistniała w tym różowym makijażu inaugurując festiwal "Architektura to sztuka" w grudniu zeszłego roku. Jego tematem była "Transseksualność przestrzeni miejskiej". Płeć miasta? W pewnym sensie na pewno, ale też transseksualność rozumiana szerzej: jako wewnętrzna niespójność przestrzeni i wymóg jej operacyjnej (architektonicznej) korekty. Na pytania lokalnych dziennikarzy o wskazanie konkretnych przykładów takich architektonicznych "hermafrodytów" mógł odpowiedzieć wykład architektów Romana Rutkowskiego i Łukasza Wojciechowskiego "Architektura to nuda". I było bardzo konkretnie: pokazany palcem męski pierwiastek miasta w formie fallicznych wieżowców, chropowatych powierzchni i ostrych kątów. Żeński? Wiadomo ze stereotypów: miękki, kolorowy, kameralny. I kopulasty, rzecz jasna, by nie powiedzieć krągły. Racji stereotypom odmówił już Jakub Szczęsny. Wykład warszawskiego architekta cieszył się zresztą dużym zainteresowaniem. Mówił sporo o problemach współczesnego miasta, jego "rozlewaniu się" i inkorporowaniu jego przestrzeni. Także o związanych z nim niebezpieczeństwach, jak w wypadku projektów, które w imię bezpieczeństwa oferują ograniczenie miejskiej ekspresji w postaci zuniformizowania pejzażu i zakazu wstępu na tereny prywatnie chronione. Architektura totalitarna przywołana została wcześniej przez architekta i publicystę Krzysztofa Nawratka, autora książki "Ideologia w przestrzeni. Ćwiczenia z demistyfikacji". Urbanistyka dwudziestowiecznego miasta jawi się według niego jako pole do nadużyć: czy to w formie wspomnianej architektury totalitarnej, czy ostatecznie przez anektowanie przestrzeni przez korporacje. Postulowana przez Nawratka koncepcja Androgyna realizuje się w projekcie otwartości miejskiej architektury na obywateli (już nie tylko konsumentów) i w konsekwencji na antycypacji ich potrzeb. Ostatni z grupy architektów - Francuz Jerôme Jacqmin najbardziej rozbudził moją wyobraźnię. Jego minimalistyczne projekty (choć sam ucieka od takiej szuflady) realizowane w duecie z Philipem Rahmem to architektura, która rezygnuje z dyktatu właściwej sobie materialności na rzecz temperatury i powietrza, jego wilgotności czy światła. To wykreowane miejskie azyle z parasolami ciepła, albo wypełniony alpejskim powietrzem wenecki salon.
Raz...dwa...trzy...cztery...
Postulat "Architektura to sztuka" realizował się w wystąpieniach artystów. I można go właściwie odwrócić: sztuka to też architektura, czy nawet - jak uważają organizatorzy, studenci architektury PW - "architektowi zdarza się być artystą, a artyście architektem". Zaczął Radziszewski - ławką - a potem wystąpieniem "Sztuka jako forma kontaktu z rzeczywistością". Bo sztuka wlewa się w miasto, w sferę publiczną, choć też w prywatną. Działa na zasadzie hackingu, włamuje się, redefiniując w nową jakość. Radziszewski pokazał tylko swoje prace, lecz ideę tą realizują równie dobrze (choć radykalnie innym językiem) obiekty drugiego z zaproszonych gości - wrocławskiego akcjonera Truth. Są to purystyczne mikroinstalacje podklejane pod sufitami lub na ścianach budynków. Przypominają malewiczowskie architektony, działają poprzez swoją konstrukcję, choć autor nie odmawia im szczególnie rozumianej morfologii. Żyją bowiem w mieście powyżej linii ludzkiego wzroku, przylepione jak huby, złączają się jak pasożyty z macierzą. Starzeją się razem z nią, czasem giną w nieznanych okolicznościach. Truth na okres festiwalu wczepił je w zabudowę Politechniki, ale tych, które umieszczone były przez niego w zamyśle na stałe, trzeba szukać w mieście. W bramie przy Rynku (zaraz obok BWA Design), czy choćby w budynku mieszkalnym przy Ślężnej (Krzyki-Borek). Zauważone, niepokoją. Niebawem pokryją na chwilę wrocławską "Entropię" i poniemiecki, prowadzący do niej, surowy korytarz.
Wśród gości festiwalu był również projektant Marcin Kwietowicz, który pokazał zrealizowane projekty przebudowy holu CSW Zamek Ujazdowski i scenografię pomieszczeń więziennych do "Powtórzenia" Artura Żmijewskiego. Julita Wójcik z kolei w swoim wystąpieniu parafrazującym w tytule film Kim-Ki-Duka "Zima, wiosna, lato, jesień i znów zima" przedstawiła zapis kilku jej dotychczasowych akcji, m.in. polskich i nowojorskich ogródków, czy aranżowania parku. Na oczach publiczności Wójcik szydełkowała wierną kopię falowca, najdłuższego budynku w tej części Europy. Rytmiczność i strukturę bloku artystka powtarza już w samym odliczaniu oczek. "Raz...dwa...trzy...cztery...pięć...mamy klatkę schodową" (cytuję z pamięci).
Dokumentację swoich dotychczasowych projektów pokazała też Monika Sosnowska - dla mnie obecnie będąca numer jeden w polskiej sztuce. Prace z serii "m-city" Mariusza Warasa pokazane zostały natomiast w klubie "Na Garbarach".
***
Czas nie sprzyja konferencjom i festiwalom, które nie mają zapisu w postaci katalogu fotografii i przede wszystkim tekstów. A jednak odnoszę wrażenie, że mimo, że sam tytuł spotkania nie został wyczerpany (choć sugestywnie zasygnalizowany), udało się powiedzieć o architekturze coś całkiem nowego. I to nie tylko dlatego, że - mówiąc umownie - odnosi się do jej płci. Chodzi o to, by architektury szukać, najlepiej dzieląc się wnioskami. Od czasu do czasu budować dla niej nowy język i nowe konteksty. Po prostu. A gościom festiwalu udało się to bezsprzecznie. Dla mnie pozostał głód teorii, ale czy jego zaspokojenie było celem festiwalu? Niekoniecznie. Chyba raczej jeszcze większe jego podsycenie.
Ostatnio w rozmowie ze mną Marcin Szczelina, autor zdarzenia, zdradził, że od czasu festiwalu (który, z przykrością donoszę, przeszedł bez większego zainteresowania ze strony mediów) dręczą go telefony od różnych redakcji z prośbą o wypowiedź w sprawie emancypacji środowisk gejowskich. Czyli transseksualność przestrzeni miejskiej oznacza: gej u bram... No nie, Panie i Panowie Redaktorzy!
II edycja festiwalu "Architektura to sztuka"- "Transseksualność przestrzeni miejskiej", 2-4 grudnia 2005, ODT "Firlej" i Muzeum Architektury http://ats.free.art.pl