Notatnik kuratora. Część 6

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Tuż przed Bożym Narodzeniem mieliśmy ostatni w 2005 roku zjazd.

Zajęcia prowadził Andrzej Szczerski, szef studiów i doktor UJ zajmujący się m.in. sztuką Europy Centralnej w XIX i XX wieku i sztuką brytyjską. Do drugiej części zaproszona została Dorota Monkiewicz.

W sobotę u dr Szczerskiego poznaliśmy kontekst historyczny pojęcia Europa Środkowa i Wschodnia. Na podstawie imaginacyjnej mapy Europy Środkowej z pisma "Stredni Evropa" przyglądaliśmy się odrębności kulturowej krajów między Niemcami a Rosją. Szczerski, cytując XVIII wieczne teksty m.in. Woltera, króla Fryderyka II, Williama Coxa, Casanovy czy Rousseau, opowiedział nam o oświeceniowym nurcie odkrywania terenów na wschód od królestwa Prus. Teksty te, barwnie opisywały zwyczaje mieszkańców przyszłej Europy Środkowej.

Samo określenie pojawiło się później, choć rozpatrywanie krajów centralnych w ramach jednej całości zaczęło się już w XVIII wieku. Również na początku XX wieku pojawiały się podobne koncepcje np. "Międzymorza" (Masaryk), zjednoczonych krajów, mających spełniać rolę strefy buforowej między Niemcami a Rosją.

Poprzez ukazanie wcześniejszego kontekstu znalazła się i odpowiedź na pytanie o żelazną kurtynę. Wszak nie była to nowa koncepcja, a jedynie powrót do starego europejskiego dyskursu. Zajęcia z historii Europy, choć prowadzone w sobotę rano zyskały spore grono słuchaczy. Sądzę, że my wszyscy (tzn. studenci) zdajemy sobie sprawę z wagi pojęcia Europa Środkowa i przynależności do niej. Myślę, że trzymanie się swoich korzeni, a nie wypieranie ich, to przyszłość zarówno dla kuratorów jak i artystów z naszej części świata.

W sobotę po południu i niedzielę rano - Dorota Monkiewicz, która opowiadała nam o zorganizowanych przez siebie wystawach "Na wolności w końcu", "Pejzaż semiotyczny", "Potencjał". Mówiła o potrzebie organizowania wystaw, o pomysłach i ich ulotności. O problemach technicznych i koncepcyjnych przy przenoszeniu wystawy w różne przestrzenie. O jej prywatnym postrzeganiu sztuki polskiej lat 90-tych.

Podczas całego wykładu wplatane były przemyślenia na temat nowo powstającego Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie i niebezpieczeństwach z tym związanych.

Padły też słowa "Dzieło sztuki jest tym piękniejsze im lepiej przekazuje to co ma do powiedzenia". Chodzi za mną ten cytat i cały czas go rozważam, ale tutaj zostawię bez komentarza.

W sumie zajęcia trochę nudne, bo wystawy już nie nowe i wiele o nich zostało napisane. Można powiedzieć, że to taki poziom wykładu jak z Muzeum Narodowego, z którym związana jest Monkiewicz. Nic szokująco ciekawego, choć z pewnością zrobione z zapałem.

W sobotę wieczorem duża integracyjna impreza w mieszkaniu u R. Pomysł świetny, bo ci którzy byli, mieli sytuację porozmawiać na innym niż UJ gruncie. Zabawa przednia i tańce były. Bardzo się cieszę, że ktoś wyszedł wreszcie z propozycją integracji całego roku. Sądzę, że już następnego dnia dało się zauważyć inne podejście studentów do siebie. Myślę, że większość już nawet pamięta, jak reszta ma na imię;)

Pozdrowienia R.

W niedzielę, w przerwie obiadowej kolejne seminarium z Hanką Wróblewską. Znów fajnie i energicznie. Przygotowywaliśmy informacje prasowe o wystawach i odpieraliśmy ataki złośliwych i gardzących sztuką współczesną dziennikarzy.

Po południu druga część zajęć z dr Szczerskim. Tym razem również historycznie, tyle że o tradycjach wystawienniczych od XIX wieku. Były to zajęcia prowadzone w oparciu o teksty sir Nicolasa Seroty "Experience or Interpretation" i Petera Vergo "New Museology". Porządny, akademicki kurs o taktykach wystawienniczych i rozwoju 'nowego muzeum' (MoMa w NY, Centre Pompidou). Vergo wprowadził podział na wystawy kontekstualne - zespół podpisów zilustrowanych dziełem sztuki i estetyzujące - bez tekstu, dzieła sztuki mówią same za siebie. W naszej grupie rozgorzała spora dyskusja, która z koncepcji jest lepsza i jaka ilość tekstu powinna znajdować się na wystawach. Nie było kompromisów i nie było wniosków. Ale każdy utwierdził się w swoim zdaniu.

Na koniec zajęć życzenia świąteczne po węgiersku i krótka ankieta - co się podoba, a co nie na tych studiach. Nikt nie miał żadnych uwag, więc szef studiów upewnił się, że nikomu nie przeszkadza mój felieton w OBIEGU i że niewiele osób go czyta. Trochę mnie zdziwił brak odzewu ze strony podobno-stojących-murem-za-mną-kolegów, nikt nie przyznał się, że czyta OBIEG i nikt nie miał na ten temat własnego zdania. Prawie nikt. Dziękuję M. W-W. za postawę cywilną, mam nadzieję, że rzeczywiście Ci się podoba i czytasz. Z przykrością muszę przyznać, że przez moich kolegów ze studiów przemawia strach (?) albo lenistwo skoro "po co mieli mówić cokolwiek, przecież ty wiesz...". Wiem na pewno, że czytają notatnik ludzie spoza studiów, inaczej myślałabym, że nie ma dla kogo pisać. A może o to chodzi?