Ogrodniczki, szwaczki, tniaczki i księżniczki...

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Baumgart, Histeryczki, ekstatyczki i inne święta, 2004, wideo
Anna Baumgart, Histeryczki, ekstatyczki i inne święta, 2004, wideo

Ostatnio w bardzo dobrym towarzystwie usłyszałam, że polska sztuka kobieca została zdominowana przez "ogrodniczki", "szwaczki", "praczki"... Niby picie piwa, pomyślałam, a cały czas odbywa się ogromna kulturowa praca segregacji płciowej w obszarach działalności tak zwanej wyższej - literackiej czy artystycznej. Niby sztuka nie ma płci, ale w jej odbiorze często napotykamy nieuświadomione stereotypy płciowe. Ciekawe, czy w "prawdziwej" artystycznej ekspresji powinni dominować "malarze", "rzeźbiarze", "instalatorzy"?
Jesteśmy naszymi rolami płciowymi w o wiele większym stopniu, niż nam się wydaje. W obiegowym sensie kobiety zdają się mniej predystynowane do "działań specjalnych" jako bardziej zanurzone w przyziemnej, nie aż tak uniwersalnej oraz wzniosłej cielesności i codzienności. Bezcielesny, uniwersalny podmiot nie ma płci, choć jego neutralność w istocie swej skrojona jest na męską modłę. Jeśli chodzi o kobiecą sztukę, nagle może się okazać, że ma ona więcej wspólnego z pracami domowymi niż rzeczywistymi kulturowymi wartościami. Trudniej docenić intelektualne autorytety w kobietach artystkach, a ich dokonania są wypierane z "uniwersalnego" kanonu sztuki czy literatury (świadczy o tym choćby tytuł niedawno wydanej książki Joanny Sosnowskiej "Poza kanonem", przywołującej zapomniane lub niedocenione artystki).
"Literatura menstruacyjna", "babski przełom", "runęły baby w literaturę" - tymi określeniami krytyka literacka lat 90. powitała znaczące debiuty kobiece (Filipiak, Gretkowska). Były to kalki wypowiedzi niektórych krytyków dwudziestolecia, skrywające jednakże owo uniwersalne przekonanie o braku naturalnej łączności między sztuką a kobiecością. W latach 30. pisano jednak nie tylko o "zalewie kobiecości" czy "supremacji gęsich piór", ale także o "artystycznych osiągnięciach feminizmu". Dzisiaj wśród "ogólnoludzkich" krytyków (także sztuki) obojga płci zwłaszcza gazet codziennych twórczość kobiet rzadziej się broni. Krytyka feministyczna, która wypełnia tę lukę nie-doczytania czy niedointerpretowania dzieł sygnowanych kobiecą ręką, ma opinię partykularnej i nieobiektywnej. Obiektywny jest pogląd, że sztuka nie ma płci, a artyści dzielą się na dobrych i złych, nie zaś na mężczyzn i kobiety.
Tymczasem "ogrodniczki" (Julita Wójcik, a jakby się uprzeć to i uwielbiana przeze mnie Teresa Murak), "szwaczki" (Marzena Nowak, Jadwiga Sawicka), "supermateczki" i "kuchareczki" (Elżbieta Jabłońska, Grzenda) świadczą jednak o "postrzeganiu" sztuki przez etykietki, które mówią o obowiązujących lub wciąż działających stereotypach kobiecości. Jako wartości użytkowej przede wszystkim. Istnieje na to wyraźne zapotrzebowanie społeczne, skoro w Polsce karierę robi sztuka kobiet, którą właśnie w ten sposób można zbanalizować. Nawet jeśli etykietki te świadczą bardziej o ich twórcach niż o samej sztuce. Nawet jeśli wydaje mi się, że niektóre dzieła młodszych artystek wykazują pewną uległość wobec społecznych oczekiwań. Nie jestem temu przeciwna. Czego mi brak, to widocznego buntu i zakwestionowania kobiecych powinności w całym spektrum tej sztuki. Słodka afirmacja nie jest ironią, a zabawa staje się poważna, gdy skrywa cechy rewolty.
"Należy przekonująco udowodnić, że kobieta jako podmiot mówiący nie istnieje i tę sytuację braku zezwolenia na mówienie stematyzować" - napisała austriacka pisarka Elfriede Jelinek, którą zresztą znamy jako twórczynię "Pianistki", przejmującego portretu kobiety pragnącej uznania i tworzenia w męskocentrycznym kodzie wyższym - muzyki klasycznej - a pogrążonej w mozolnej pracy ranienia swojego ciała. Tę autoagresję można odczytać jako buntowniczą formę body art, która jako stłumiona ekspresja nosi w sobie formalne cechy wyzwoleńczego artystycznego rytuału. Możemy to zrozumieć, obserwując ją w najnowszej pracy wideo Anny Baumgart "Histeryczki, ekstatyczki i inne święte", której zresztą jedna ze scen przypomina filmowy kadr cięcia się pianistki w wannie. Wcale nie z ironią myślę, że praca ta ma sens o tyle, o ile "tniaczki" (tłumaczenie Renaty Bożek angielskiego terminu "a cater"), symboliczne figury niewyrażalnego buntu, podważające patriarchalny ład i dokonujące zamachu na to, co w tej kulturze powinno być zawsze gotowe i użyteczne, kobiece ciało, wejdą na stałe do panoramy polskiej kobiecej sztuki współczesnej.
Czyniony z emfazą i gracją gest autonegacji jako atak na kobiece powinności dać nam może nowe potwierdzenie. Obscena pięknych wymiotujących i pięknie się tnących dziewcząt kwestionuje gładkie wypełnianie użytecznych ról społecznych. Nie jestem po to, by być piękna, by milczeć, by usługiwać. Coś tu nie gra. Równocześnie jak mam wyrazić to coś innego, pragnienie innego świata? Skoro nawet kobieca męka wydaje się bezzasadna i bez treści - pusty, czczy zamach na ciało? Nie leży ona u zarania naszej cywilizacji, jak męka męska. Tak łatwo jest powiedzieć, że prace analizujące symboliczną i dosłowną przemoc zadawaną kobietom powielają stereotyp ofiary. Tym samym kryzys ofiarniczy dotyczący kobiet nie może się dopełnić, nie możemy dostrzec w kobiecie "godnej" ofiary, której znaczenia nie musimy umniejszać ani negować. Nieopowiedziane cierpienie, nieuświadomiony ból, nieodbyta żałoba, nieujawniona pogarda. Oczy widza, które tego nie zobaczą.

Anna Baumgart, Histeryczki, ekstatyczki i inne święta, 2004, wideo
Anna Baumgart, Histeryczki, ekstatyczki i inne święta, 2004, wideo

Atrakcyjne, bogate, młode kobiety otwierają swoje rany. Przy dźwięku melodii a la Frank Sinatra rysują dandysowskie kwiatki swoją krwią. "Gdy jesteśmy same w domu..." jest tak, jakby świat zwalił się nam na głowę. Tniaczki wychwalają doświadczenie rany, budują nad nią nowe rytuały, które stają się samoistną wartością, artystyczną transcendencją. Tematyzują swoją kobiecość jako miejsce w systemie i jej związki ze sztuką. Stawiają pytania, w jaki sposób pokonać tradycyjne ograniczenia związane z płcią, jak się przedefiniować?
Sama biorę udział w tym filmie, lecz mam nadzieję, że nie zostanie to użyte przeciwko mnie i choć należę "wyrywaczek" (włosów), a nie "tniaczek", nikt nie uzna, że forsuję swoje... Może przy piwie nie będzie się już tak łatwo mówiło "ogrodniczki, szwaczki, tniaczki...". Choć nie mam złudzeń: co za różnica? Czy lekceważymy słodką afirmację kobiecego pożytku czy gorzką afirmację kobiecego szaleństwa? Lecz żeby jeszcze bardziej wymieszać ziarno i plewy, ja bym pociągnęła (być może lekko przedrzeźniając ton tamtych piwoszy)" ...i księżniczki".
W młodej kulturze literackiej, artystycznej i subkulturze feministycznej rośnie bowiem pokolenie "księżniczek", kategorii, która pół dekady temu dominowała głównie w polskim kobiecym undergroundzie. Dawne akcje i performance Emancypunx, animacje Patrycji Troczyńskiej (pokazywane na tegorocznym niezależnym festiwalu Noc Walpurgii w CDQ), krytyczne prace fotograficzne Jennifer Ramme znajdują swoistą kontynuację w rysunkach Endo ("Mów do mnie księżniczko. Nie mam czasu" i "Królewna Jęczybuła"), która sama pojawia się czasem w brokatowej koronie, kupionej w dziale dziecięcym w Smyku, czy w zachowaniu Agnieszki Drotkiewicz, autorki powieści "Paris, London, Dachau", przychodzącej na swe wieczory autorskie w diademie ze sztrasów na głowie. I choć w książce stroni ona od manify, Asia Jezierska, młoda feministyczna aktywistka, poprowadziła 7 marca tegoroczną Manifę w Warszawie w podobnym diademie na głowie (z działu ślubnego Jablonexu), kupionym kiedyś pod wpływem impulsu... Jeśli dostaję sms-y od Asi, są zawsze zatytułowane "księżniczko" (w sytuacji, gdy inni nie mają czasu...).
Choć zdania na temat księżniczek są podzielone, myślę, że w tej kobiecości jest coś z wywalczonej przez poprzednie pokolenia autoafirmacji, którą kobiety mogą dać/dają sobie same. Autoafirmacji tej części kobiecości, która nie jest użytkowo zaprojektowana dla innych (karmienie, sprzątanie, opieka), ale, choć bez wątpienia polega na pielęgnowaniu w sobie piękna (także dla innych, dla mężczyzny) ma w sobie rodzaj narcyzmu, autoerotyzmu nakierowanego na siebie. Wreszcie. Nawet jeśli "księżniczki" są efektem labelu, figurą wolnego (feudalnego) rynku (kobiet), efektem komercjalizacji kobiecej seksualności - to w rękach kobiet mogą stać się bronią. Podobnie jak autoagresja, gdyby odsłonić drzemiący w niej potencjał rewolty. Wszystkie "księżniczki" mają podobno koronę w domu i w swym pragnieniu innego świata są bez wątpienia spokrewnione z tniaczkami. "Nakładając sobie diadem na głowę - mówi Asia - pragnę sama siebie ukoronować, uhonorować siebie jako kobietę, która także cierpiała na autoagresję, ale teraz może nałożyć go wszystkim kobietom idącym w manifestacji i uczynić z ulicy nasze kolorowe księstwo. Ten gest postmodernistyczny w swej istocie ma dla mnie znaczenie intymne, symboliczne i polityczne". Ta zabawa jest najściślej dla dziewczynek. I to całkiem na poważnie. Więc może: "ogrodniczki, szwaczki, tniaczki i księżniczki"? Jeśli już musi - brzmi pełniej i lepiej. Byle się nie zakrztusić.