Ukryty ślad po "Ukrytym skarbie"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Minął już ponad miesiąc od wyjątkowego wieczoru, jaki w dawnym Hotelu Forum zaserwowali nam 30 września trzej panowie: Łukasz Ronduda, Piotr Rypson i Michał Woliński. Próbowali oni zbliżyć się do ukazania na nowy sposób męskiego heteroseksualnego pożądania w polskiej sztuce. W zaaranżowanej specjalnie na ten wieczór jednodniowej wystawie zatytułowanej "Ukryty skarb" na I piętrze imponującego budynku Novotelu, którego remont jeszcze trwał, w samym centrum miasta o zmierzchu zaprezentowali naprawdę "ukryte skarby" - "grzeszące" śmiałością prace (głównie video) młodszych i starszych mniej i bardziej znanych artystek i artystów. Zwiedzających, pomimo nieoficjalnego biegu informacji - gdyż wernisaż nie był nigdzie publicznie ogłaszany i tylko na specjalne zaproszenia - przybyły tłumy. Ta spora publiczność, co by tu nie mówić, okryta lekkimi rumieńcem falowała w hotelowym korytarzu, mieszając się z zabłąkanymi i jeszcze bardziej zmieszanymi hotelowymi gośćmi. Mimo to, jak mi się wydaje, do dzisiaj na ten temat nie ukazała się nigdzie drukiem nawet notka. Czy efemeryczny projekt miałby fatalnie przeminąć jak zupełnie niechciane i przypadkowe wieczorne zauroczenie?

Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM
Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM

"U nas seksu niet!" - głosił swego czasu niewybredny dowcip na temat intymnego życia mieszkańców byłego ZSRR. W tym smutnym skądinąd żarcie jest niestety dużo prawdy - życie w systemie komunistycznym nie było seksowne, nie mówiąc o tym, że było oficjalnie odseksualizowane a podskórnie seksistowskie. Niestety i Polska należy do krajów, gdzie tak zwana sztuka seksualna, sztuka uwodzenia i flirtu z rzadka, jeśli w ogóle, wychodzi poza poziom bazowy. W latach 90. seks - wystarczy prześledzić polskie kino - wyszedł z podziemia by od razu trafić do getta wulgarności i przemocy wraz z silnie spolaryzowanym obrazem kobiety nobliwej i "wyzwolonej" (do męskich potrzeb i projekcji) dziwki. Oczywiście ta seksistowska i w gruncie rzeczy seksofobiczna saga została zapoczątkowana przez film Pasikowskiego "Psy", który w gruncie rzeczy rozlicza się z komunistyczną przeszłością i - tu można by dodać - wyobraźnią intymną przeszłości, wskazując na literaturę typu Hłasko czy Iredyński - zamykając równocześnie szlaban w polskim filmowym mainstreamie na jakąś bardziej "równościową" erotyczną inność, gdzie pożądająca kobieta nie traci czci i wiary, a gej lub lesbijka pozostaje normalnym człowiekiem a nie dziwolągiem.

I ten szlaban należało by już wyłamać. W przestrzeni sceny publicznej oczywiście od prawie dekady robi to ruch feministyczny i ruch mniejszości seksualnych. Co do pierwszego sama pamiętam jak w trzyosobowej delegacji z koleżankami podczas 8 marcowej Manify w 2001 roku krzyczałyśmy pod kolumną Zygmunta nasz antyseksistowki ale proseksualny manifest: "Zdrowie dla kobiet, uroda dla mężczyzn! ", "Pornografia dla kobiet! " i "Pussy Power!!! ", a potem ówczesne prawicowe "Życie", piórem Cezarego Michalskiego napisało - cytuję z pamięci - "Ruch pań swawolnych i lekkich obyczajów przeszedł ulicami naszego miasta". Co do drugiego najtrafniejszą peryfrazą niech będzie klasyczny cytat użyty przez jednego z działaczy na otwarcie ostatniego Marszu Równości w Krakowie, który oczywiście nie mógł przemaszerować do końca - "Nie lękajcie się!"

A jednak - przynajmniej w sztuce -czegoś się lękamy! Nie licząc - otwarcie nazwijmy to - "homoseksualnej" i otwarcie politycznej wystawy Pawła Leszkowicza "Miłość i demokracja" prezentowanej w Poznaniu wiosną tego roku, nie było dotąd, a przynajmniej ja nie znam, propozycji, który by bezpośrednio zderzała się z tematem seksualności jako projektu, spojrzenia, wyobrażenia negocjowalnego a więc podlegającego zmianie i dyskutowalnego. Tym bardziej w opozycji do dyskursu feministycznego i homoseksualnego, bowiem = jak zaznaczają autorzy "Ukrytego skarbu" - zabierają się oni za analizę mówienia z perspektywy męskiego pożądania oskarżanego przecież przez poprzednio wymienione style myślenia o dominację i wykluczanie. Oczywiście trudno było by obronić przed takimi zarzutami na przykład sztukę artystów spod znaku Łodzi Kaliskiej, która nacechowana jak gdyby ciągle na nowo oswajanym seksualnym lękiem nieodmiennie osuwa się w wulgarność. Tymczasem tak zwana krytyczna sztuka lat 90., podobnie jak sztuka prezentowana przez artystów dwóch najważniejszych na początku lat 2000 warszawskich a zatem i polskich galerii (Fundacji Sztuki Foksal i Raster) jest jawnie aseksualna, dekonstruująca to co za znak seksualnej siły mogło by uchodzić. Bez wątpienia w przypadku autorów męskich - że tak brutalnie odwołam się do płci - może tu chodzić o pewien "syndrom polomena", który opisałam kiedyś w internetowym "Obiegu". Chodzi tu o odrzucenie wszelkich form życia socjalnego (no może prócz czysto męskich jak łowienie ryb..) w poczuciu swoistego opuszczenia wobec wpojonego wzorca męskiej siły. "Strzelanie i pieprzenie" - tak opisała jego relikty w postawie jugo-mena chorwacka pisarka Dubrawka Ugresic, analizując trudne relacje społeczne i seksualne w swym kraju wobec konfliktu wojennego na Bałkanach. Tymczasem polska wersja zagubionego Słowianina, który nie może się załapać na ducha dziejów, którą dostrzegłam we współczesnej sztuce, uzupełniłam raczej o łowienie ryb, majsterkowanie, zabawę w rycerzyków, bądź policjantów i złodziei oraz przede wszystkim programową aseksualność - czytaj deklarowaną pogardę wobec seksu i podskórne zafascynowanie światem przemysłu seksualnego.

No i chyba nie jest to całkiem mylne skoro performance Oskara Dawidzkiego - jednego z mych ulubionych "polo-menów", członka grupy Azzorro - podczas wernisażu "Ukrytego skarbu" przeprowadzony został głównie w celu wzbudzenia zażenowania!!! Artysta najpierw zażył viagrę a następnie odczytał egzystencjalne poematy własnego autorstwa, a głównym powodem lektury były wątpliwości jakie sam żywił co do ich literackiej jakości... Z pewnością Dawidzki jest lepszym artystą niż poetą, lecz pewne także jest to, że na temat seksualności nie ma zbyt wiele do powiedzenia i właśnie to nam oznajmił. Seks ten Wielki Nie/Obecny!

Lub chciało by się powiedzieć "Seks w małym mieście", a nie "w wielkim" jak to jest w tytule mojego ulubionego amerykańskiego serialu, ale niestety nie znam zbyt dobrze jego polskiej anty-wersji, że tak to nazwę, z Cezarym Pazurą, którego nomen omen dobrze pamiętamy z "Psów", w roli głównej. Nie mniej wypada zapytać czy i na ile autorom wystawy udało się wypełnić postawione sobie zadanie - uzupełnić wyraźną lukę na polskiej scenie seksualnej w sztuce o męską ekspresję heteroseksualną uwolnioną od przemocy i przeprowadzić jej genealogię od lat 70. W rezultacie to przewrotne pytanie dotyczy wizualne struktury pożądania i pożądania jako zasady konstruującej obraz. Gdyż jak wiadomo, a udowodnili to już Laura Mulvey i John Berger co najmniej te trzy dekady temu, żyjemy w świecie męskiego spojrzenia (male gaze), które konstruuje nasze sposoby widzenia. Próba więc zakwestionowania tej władzy przez ponowne (a czasami debiutanckie) ukazanie prac, które w większości owo męskie spojrzenie zawierają, jest bardzo karkołomna. Ale jak się okazuje wszystko jest sprawą kontekstu i właśnie sposobu widzenia, a także intencji. I wydaje mi się, że poprzez staranny wysiłek włożony w organizację całego niezwykle przemyślanego wieczoru, trzem kuratorom udało się osiągnąć rzadko spotykany na polskim podwórku efekt.

Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM
Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM

Z pewnością Łukasz Ronduda pracujący wcześniej nad niezwykle zorientowanymi cieleśnie (i męskocentrycznie, choć ich obiektem bywa kobieta) pracami video Macieja Toporowicza i kobiecymi filmami eksperymentalnymi z lat 70. i 80., w których pozafalliczne zapisy przyjemności znajdowały naturalne a zarazem awangardowe umiejscowienie (mam tu na myśli Teresę Tyszkiewicz i Irenę Nawrot), był doskonale do tego projektu przygotowany. Piotr Rypson, doświadczony kurator i autorytet w dziedzinie krytyki sztuki i Michał Woliński, były redaktor naczelny "Fluidu" okazali się niezwykle wdzięcznymi towarzyszami w tej wędrówce dekonstrukcji, która szuka jednak jakiegoś pozytywnego zakotwiczenia. Czy współczesny mężczyzna wobec feminizmu i rewolucji obyczajowej, która niezmiennie trwa, chcący pozostać nowoczesnym, ale nie konserwatywnym, musi być bezbronny? Otóż nie. Może wykonywać podobną jak kobiety feministki prace archeologiczną w obrębie starszych i świeższych zasobów kultury w poszukiwaniu wypartych a możliwych, nie opartych na przemocy, wzorców.

Wybór hotelu, który w latach 70. był jednym z najwyższych i najważniejszych symboli nowoczesności na mapie stolicy, jest dla mnie najsilniejszym sygnałem archeologicznym. W swej ostatniej książce "Windows on the World" poświęconej upadkowi bliźniaczych wież Manhattanu pamiętnego 11 września 2001 roku francuski pisarz Frederic Beigbeder przeznacza osobne miejsce dla opisania ducha lat 70., które wydały Twin Towers czy wieżę Montparnasse, na szczycie której w panoramicznej restauracji pisze swoja książkę (a którą ja dosłownie widzę z mojego okna pisząc w Paryżu te słowa). To były lata, gdy jeszcze we wszystko wierzono, gdy Wieża Babel wydawała się przestarzałym mitem. Lata inżynierów i triumfu techniki, lekkości, przejrzystości i zbawienia masowego. Większość tych, otaczanych wtedy kultem budynków, dziś wydaje się przestarzała i kiczowata. Ultranowoczesny sen inżynierów, pewnych swej omnipotencji, zaledwie parę dekad później okazuje się naiwny i staromodny. Napawający strasznym przygnębieniem jak dwa super fallusy sterczące w stronę nieba, których już nie ma...

Lata 70. to wszakże lata najwspanialszych filmów erotycznych (we Francji "Historia O" czy saga o Emmanuelle), epoka wolnej miłości, pigułki i prezerwatywy. To lata poszerzania horyzontów i zdobywania (legalnie!) nowych doświadczeń. Tym snom także szybko położył kres aids, czy realne społeczne nierówności związane z orientacją lub płcią. Ale możliwość utopii zaistniała. Pamiętajmy, że nawet nasz rodzimy "Czterdziestolatek", wspaniały inżynier w kasku budujący (w poziomie, ale jaką długą trasę!), o mały włos nie zrobił skoku w bok... W następnej dekadzie i przez nasze kino przewinęła się fala rozerotyzowanych, w duchu lat 70. a la pióra i dancingi, filmów. I coś z tej konwencji umiejętnie zacytowane było na wieczorze w Novotelu. Elegancka tablica przy wejściu informująca bez żadnych zbędnych objaśnień ("Ukryty Skarb" I piętro. Conference room), wykwintne jedzenie i soki w gustowny sposób rozłożone na stołach, nienachalnie wyeksponowane prace, które gdzie indziej mogły by się wydawać banalne - co nie oznacza, że nie interesujące lub piękne jak tytułowy "Ukryty skarb" Toporowicza, ukazujący kobiece wargi płciowe wypełnione perłami - ale w Polsce mogą grozić procesem sądowym. Szkoda, ze nie w autentycznych pokojach hotelowych z łóżkami, a w monotonnych pokojach konferencyjnych... Atmosfera wtajemniczenia i ekscytacji, towarzysząca temu wejściu w "kapitalistyczną energię rozkoszy", jak chcą kuratorzy w swym programowym tekście, jakże zgodna z duchem lat 70.

Cóż, trzej kuratorzy, występujący przeciwko tej silnej tendencji w polskiej sztuce, wedle której rozwijać się ona powinna w miejscach "opuszczonych przez kapitalizm", na pewno nie są "polo-menami". Tu wystąpili w roli młodych, eleganckich, raczej wysportowanych mężczyzn, w stylowych czarnych spodniach i skórzanych kurtkach. Z tajemniczymi minami "stręczycieli" serwowali nam te dzieła jak zatrute skarby.

Przyznam szczerze, ze widziałam tam parę prac niesamowitych i parę przerażających. Fascynujący na nowo fragment filmu "Bestia" Borowczyka z 1975 roku, prowokacja artystyczna (i towarzyska?) w video Zofii Kulik i Zbigniewa Libery wzorowanym na filmowych obrazach z Johnem Lennonem i Yoko Ono. Trudno jednorazowym efemerycznym wydarzeniem uchylić kolonizacyjną siłę jaka tkwi w symbolicznym męskim oku, odrzucić zasadę, że przyjemność jest możliwa tylko kosztem kogoś, co pokutuje w całej tradycji pornograficznej i czego uczył antyklerykalny libertynizm Marikza de Sade'a. Jednak może tylko przez taki jednorazowy, wręcz podprogowy szok, pewne pytania i zerwania są możliwe?

Paryż, 25.10. 2005

PS. Słyszałam w windzie zjeżdżając na dół, że byli i tacy, co mówili: "No cóż, to pierwsza odsłona prawdziwej dekadencji! Idzie faszyzm"... Konserwatywna rewolucja, jaką przeżywa nasz kraj, na pewno się nasili. Czy zostanie - i czy tylko ukryty - ślad po "ukrytym skarbie"?...

"Ukryty skarb", hotel Novotel, Warszawa, 30.09.2005;
kuratorzy: Łukasz Ronduda, Piotr Rypson, Michał Woliński

CZYTAJ WIĘCEJ:

Łukasz Ronduda, Piotr Rypson, Michał Woliński, Ukryty skarb

Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM
Performens Oskara Dawickiego na wernisażu wystawy Ukryty skarb, fot. AM