O pułapkach modernizacji na przykładzie wypowiedzi Artura Żmijewskiego: "Przeciw Teatrowi niemożliwemu"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Od jakiegoś czasu publikuję różne teksty z przekonaniem, że bezpośredni spór z krytyką artystyczną o kryteria oceny powinien stać się dziś materią działań artysty (np. "Res Publica" 1/05), że (upraszczając) sztuka powinna być traktowana jako rodzaj praktyki humanistycznej. Powinienem się więc cieszyć, że echa tych myśli odnalazły się w wypowiedzi Artura Żmijewskiego (dalej AŻ). Niestety, są to echa wypaczone, bo spór o jakość dyskursu o sztuce zamienia się w autoreklamę, spór o wartości zaś zamieniony jest w prezentowanie siebie jako dawcy wartości. Stąd też interweniuję, kontynuując jednocześnie wcześniej publikowaną na łamach "Obiegu" polemikę z Pawłem Leszkowiczem (wspominam to, by nie nudzić powtarzaniem tez już przedstawionych). Moim zdaniem właśnie w działaniach Żmijewskiego kulminują aktualne przypadłości radykalizmu i modernizacji. Bezpośrednim powodem jest opublikowany w "Obiegu tekst AŻ", choć cel i rozstrzygnięcia jego zwady z funkcjonariuszami art. worldu są mi zupełnie obojętne.

Moja teza główna pozostaje bez zmian: nie ma żadnych, naprawdę żadnych powodów, aby akceptować przeradykalizowane redukcje i uproszczenia jako nieuchronne, aktualne czy też postępowe modernizacje. Nie ma również żadnych powodów, by zawieszać krytycyzm wobec wszelkich działań opakowanych w retorykę emancypacji, postępu i krytyczności.

Uważam, że emancypacyjne procesy wewnątrz sztuki osiągnęły już właściwie sukces: sztuka przekształcona została w sferę wolnej kreatywności. Ale tylko z pozoru, bowiem miejsce dawnych uwarunkowań zajęły niepostrzeżenie nowe współczesne totalizacje: rynku (nowość za wszelką cenę) i mass mediów (atrakcyjna anomalia). Art world powoli staje się "partnerem" rynku i mass mediów, a także dostarczycielem "argumentów" i "faktów" dla przepychanek politycznych. I powoli jedyną jego funkcją pozostaje znakowanie wedle tych reguł tego, co aktualnie jest sztuką.

We wspomnianej polemice AŻ pisze, "że ma ważne rzeczy do przekazania, które zwalniają go z elegancji". Przyjrzyjmy się więc tym ważnościom.

Z tekstu AŻ wynika, że ludzie zajmują jego uwagę wyłącznie jako egzemplarze "masy" i to masy w "stanie wykolejenia, dewiacji i patologii". Jest to w jego przekonania "jedyna widzialność, jedyny realny obiekt". Wszystko inne to "fantazmaty". Przeciwstawia temu artystę jako "nosiciela rozumienia i światła", który powinien praktykować już nie sztukę spowitą w "mrzonki estetyki i etyki", ale jako radykalne "działanie reformatorskie, modernizacyjne". Sztuka współgrająca z wiedzą, polityką i publicystyką, sztuka jako "dział stosowanych nauk społecznych", a nawet mająca niebawem się zlać z nimi w jakiś rodzaj poestetycznego i poetycznego uniwersum. Najważniejsza w tym wszystkim i po wielokroć akcentowana jest skuteczność.

To, że AŻ za widzialne uznaje jedynie sfery anomalii i dewiacji dowodzi nie tyle oryginalnej wrażliwości i dynamiki uwagi, ile raczej ich zaniku. Inaczej mówiąc, zamiast rozwijać swoją uwagę i pole widzenia, AŻ redukuje je do pola wyznaczonego swoją zaangażowaną ideologizacją. Utożsamia więc redukcję z emancypacją. Nie jest jednak tak, że jeśli AŻ czegoś nie widzi, to tego nie ma. A jak inni coś tam widzą, to nie ma to znaczenia. Natomiast samo ostre przeciwstawienie my - "nosiciele światła" - oraz oni - (ciemna) masa - to dziś typowy zabieg retoryczny i ma na celu pacyfikację ewentualnej krytyki - któż chciałby ryzykować zaklasyfikowanie do ciemnej masy? Przyzwoitość jednak każe w takich przypadkach automatycznie stawiać się na pozycji "ciemnoty", co też i czynię.

Jedną z kluczowych kwestii w aktywności AŻ (dotyczy to także większości jego znanych mi prac wizualnych) jest relacja norm i patologii. Dla przypomnienia: mity założycielskie psychoanalizy głosiły, że rzeczywistość najlepiej analizować poprzez jej patologie; później (Lacan, Baudrillard etc.) dowiadujemy się, że anomalie stanowią jądro rzeczywistości, a nawet jedyną rzeczywistość. AŻ ilustruje te tezy i wizualnie fetyszyzuje samą anomalię (zestawienie ideału i patologii). Skoro bowiem rzeczywistość norm nie istnieje ("nie jest widzialna", a zdaje się w książce I. Kowalczyk znajdujemy opis jego deklaracji o "nieistnieniu norm"), to pozostaje nam jedynie przygodna i arbitralna gra patologiami różnego rodzaju. Zresztą i tej wizji nie da się utrzymać, bo w konsekwencji dawałoby to nam świat samych niewspółmiernych idiomów, nie zaś anomalii. Krótko mówiąc, nie powinno być tu mowy ani o ideologii, ani o modernizacji - anomalia nie jest materią dla tego typu działań, albo nie jest anomalią. Skoro jednak normy nie istnieją (lub de facto nie powinny istnieć), to dlaczego AŻ chce wprowadzać własne normy ("skuteczne modernizacje")? Ponadto akcentuje wagę skuteczności modernizacji, przy jednoczesnym negowaniu etyki, estetyki etc., a więc tego, poprzez co dyskutowaliśmy powody i kierunki bycia skutecznym. AŻ pozostawia wyłącznie samoidentyfikującą się skuteczność. Czyli co, marketing i public relation?

AŻ konsekwentnie przyjmuje postawę radykała - istnieją dla niego tylko ekstrema: albo wolność, albo system; albo postęp, albo regres; nie ma nic pomiędzy. Sama ta wizja jest znów skrajną redukcją, bowiem przestrzeń naszego istnienia rozciąga się właśnie między ekstremami, poprzez te wszystkie stopnie naszej nieredukowalnej ułomności aż do prób osiągnięcia różnych pułapów ideałów. AŻ tylko przeradykalizowuje w ten sposób mit oświecenia o klarownej i homogenicznej tożsamości. Trudno nazwać to nowatorstwem, raczej uporczywym anachronizmem - Habermas powiada, że brak selektywności krytycyzmu (a taki tu mamy, gdyż totalizuje świat do ekstrem) prowadzi paradoksalnie do neokonserwatyzmu.

AŻ twierdzi, że współdziała z wiedzą, a nawet "poprzez sztukę ją wytwarza". Austin rozróżnia język opisowy i performatywny, podobnie Rorty język opisujący (przypisany nauce) i nienormalny, czyli nienormowany żadną regułą ani celowością. Ten ostatni służy swobodnemu samobudowaniu, więc komunikacja za jego pomocą rozgrywa się na poziomie retoryki, a nie faktów. Wypowiedź AŻ dowodzi, że praktykuje on właśnie język performatywno-nienormalny, czyli swobodnie przekształca znaczenia słów, a następnie nadaje im mocny, "skuteczny" wyraz. Jednak AŻ żąda, aby jego język nienormalny był traktowany jako głos w dyskusji (z "wiedzą" etc.), która możliwa jest tylko w ramach języków opisowych. Takiego żądania nie wysuwa nawet jego mistrz Baudrillard. AŻ musi więc iść dalej i dekretuje transformację, czy dopełnienie samej wiedzy o "konwulsje poznawcze" na poziomie "instynktów" etc. Jak się okazuje później, wiedza w jego przekonaniu to nauki społeczne, czyli, jak należy się domyślać z przytoczonych przez niego cytatów, narracje wspomnianych powyżej myślicieli (Baudrillard, ale i pewnie Foucault i Lacan, których teksty zdają się określać pole przytomności dzisiejszego art world). Problem polega na tym, że ich narracje także należą do języka nienormalnego (konsekwentnie stosując podział Rortego). Zatem wybieg, by unaukowić swoje kompozycje pojęciowe AŻ opiera na pominięciu nauk empirycznych i na wcześniejszej sugerowanym oderwaniu od jednostkowego doświadczenia egzystencjalnego (masy). Rzecz jasna można tu próbować mącić, że nienormalność językowa AŻ ma charakter symptomatyczny, ale stoi to w sprzeczności z performatywnym jego zastosowaniem (jeśli już, to on te symptomy rozmyślnie prokuruje, aby spreparować "fakty" dla swojej "wiedzy"). Krótko mówiąc: AŻ uniwersalizuje Małe Narracje w Wielkie.

Warto zwrócić uwagę na celebrowanie przez niego pojęcia aktualności, której konstruowaniem i pielęgnacją mają zająć się "oświeceni". Jedna jedyna aktualność - czy przypadkiem nie jest to kryptorzeczywistość, nowa nazwa na jedyną "prawdziwą" rzeczywistość? Wtedy mamy rodzaj szantażu: bądź aktualny, bo nie będziesz realny, czyli zmarginalizujemy cię, jeśli nie będziesz uczestniczyć w naszym dążeniu do wolności.

Znamienną przypadłością dzisiejszego art world jest swoista ślepota. Ślepota nie tylko ilościowa (widzialność zredukowana w przypadku AŻ do sytuacji "wykolejenia"), ale i jakościowa. Inaczej mówiąc, zanika wrażliwość na formę, co potwierdzają również badania w skali społecznej. Stąd też tym skwapliwiej neguje się "estetyczne" aspekty. Forma ma dziś jakoby rangę i znaczenie o tyle, o ile zostanie wpisana w procedury interpretacyjne. Wystarczy zresztą przyjrzeć się malarstwu lansowanemu np. w Ujazdowie, które jest malarstwem, jeśli jest nośnikiem jakiejś zaangażowanej anegdoty (lub tekstualności). Jednak forma (barwy, kształty, dźwięki) oddziałuje także ponad konwencjami, "nastraja" nas (może nawet w mocnym, heideggerowskim sensie). Dowodzą tego choćby badania Emoto Masaru wpływu muzyki na cząstki wody (Bach je krystalizuje, a hard rock rozpryskuje). W tym kontekście formy brutalne (a przecież jest chyba taką zbyt literalnie wizualizowana przez AŻ "obscena widzialności" Baudrillarda) nastrajają nas raczej nie ku wyrafinowanej, lecz odpowiednio topornej refleksji.

Następny problem polega na tym, że AŻ świadomie przekracza pole sztuki przez pragnienie zrównania jej z rzeczywistością. Pisze, że chce zamienić jej estetyczną i etyczną fantazmatyczność na działania skuteczne i rzeczywiste. Prokuruje więc sztukę wolną od konieczności bycia sztuką, głosząc, że jej wartość polega na tym, że jest ona czymś innym niż sztuka. Tu ujawnia się znów logika mass mediów w myśleniu o sztuce: coś jest dziś znakowane jako sztuka często tylko dlatego, że do tej pory sztuką nie było.

Ale i to mało. Obiecuje też uniwersum stapiające ze sobą "wiedzę", sztukę, emancypację etc. Tu znów paradoks: okazuje się, że dążąc do emancypacji (czyli - de facto - w tym wypadku indywidualizmu), wytwarzamy w konsekwencji totalny uniwersalizm wolności jako Fichteańskie nieuwarunkowania; czyli jako nieokreśloność. Ale i to drobnostka, bowiem on żąda zniesienie wszelkich konwencjonalnych, czyli w swoim przekonaniu fałszywych podziałów, na rzecz "niekonwencjonalnego" braku podziałów. Znaczy to tyle, że reanimuje oświeceniowy mit o możliwości radykalnego zerwania, ponadto mit bezpośredniości i autentyzmu tudzież możliwość creatio ex nihilo. Oto bowiem on, AŻ mocą swojego chcenia wydobywa się z wszelkich uwarunkowań, "odrealnia i unieważnia rzeczywistość" i swobodnie transformuje ją mocą zabiegów wizualnych i interpretacji. Przecież to regularna magia! Wygląda na to, że AŻ nie tylko metaforycznie celebruje w swej polemice szamanizm.

AŻ łaskawie dopuszcza w swej polemice "interpretacyjne eksperymenty" na swoich produkcjach, dając jednoznacznie do zrozumienia, że jego przesłanie jest jednoznaczne i nie można go bezkarnie deformować (stąd jego polemika). Wmusza więc nam jedyną "prawdziwą" interpretację! Stoi to jednak w radykalnej sprzeczności z propagowanym przez niego "argumentem dialektycznym" w sztuce, który jest "konstruowany retroaktywnie w trakcie prezentacji" jako interakcja odbiorców, interpretatorów etc. Aby mieć pełny obraz tej myśli, dodajmy, że pada ona z ust projektanta reform i modernizacji, dla którego "sztuka jest aktywizmem społecznym" "walczącym o świadomość". Inaczej mówiąc: reformuje, ale nie wie, co z tego wyniknie. Warto wszakże nadmienić, iż modernizować może ten, kto wie lepiej. Tymczasem AŻ lepiej nie wie, wie tylko "inaczej".

Pomysł, by sztukę rozpuścić w wyimaginowanej uniwersalności też trudno przyjąć za akt wolności - zacieranie swoistości sztuki nie tyle wzmaga, ile zabija jej moc emancypacyjną, jej "bycie innym". Ale i to wszystko można by zaakceptować jako swoistą rozrywkę dla ludzi o szczególnym guście, jednak AŻ wysuwa żądanie "powagi", respektu wobec swoich działań, które nazywa reformami i modernizacjami. To już czysty narcyzm - przecież on nie reformuje rzeczywistości, tylko wymienia swoje wyobrażenia na inne, czyli pozostaje na poziomie tego, co wcześniej uznał za "fantazmaty". I oczywiście nie wysuwa żadnych nowych projektów reform, tylko obraca ciągle te same przeradykalizowane opozycje i idee często rodem z osiemnastego wieku. I to trzeba wyraźnie powiedzieć: to nie jest żadna alternatywa dla dzisiejszej kultury! Co najwyżej jest to figura subkultury gombrowiczowskich młodziaków, którzy koniunkturalnie uniwersalizują swe przygodne chcenia. Tylko aktualna subkultura, a nie żadna alternatywa. Nie demiurg, ale samozwańczy "boski inżynier", który obiecuje wydobyć masy z ciemnoty. Utopizm nie naiwny - czy chybiony - ale zinstrumentalizowany. Żądając bowiem respektu dla swoich "modernizacji", AŻ niestety porzuca ironię dla cynizmu. Tu żarty się kończą.

Wygląda na to, że w przekonaniu AŻ modernizacja polega na bezwarunkowym kulcie tego, co inne. Nie lepsze, tylko inne, nowe. Takie podejście neguje jednak samą ideę postępu i wolności - musimy dyskutować, co jest lepsze, używając wszelkich możliwych narzędzi, także negowanej przez AŻ etyki i estetyki. To, co on proponuje jako postęp, wygląda mi raczej na regres do swoistego feudalizmu: kasta "niosących światło i reformy" masie. Żmijewski rugując etykę zwalnia się z dyskusji nad dobrem wspólnym, nad samą wspólnotowością. U niego nic takiego nie ma - jest tylko jednostronna relacja przekazywania "wiedzy i światła". Innymi słowy, publika przybywa do artysty na audiencję i wysłuchuje, co on ma o niej do powiedzenia, a sama zaś artysty oceniać nie ma prawa. Foucault swego czasu utożsamiał wiedzę z władzą, więc chodzi tu pewnie o ustanawianie właśnie władzy, własnej dominacji. Oczywiście pod hasłami wolności - jak się okazuje, wolności tylko dla siebie. AŻ robi co może, by odwrócić uwagę od podejrzenia, że logiką tego ustanawiania władzy może być tylko estetyczna (sensacyjna) atrakcyjność.

Co do skuteczności, to oczywiście nie istnieje takie uniwersum wolności, autentyzmu i wiedzy, jakie AŻ stawia za cel, jest to bowiem anachroniczna utopia. I tylko zaciekłość i nieugiętość AŻ mają dowodzić, że utopia ta jest realna i że on oto realizuje misję (a nie sztukę). W praktyce oczywiście działanie takie nie osiąga celu i całe to "oświecanie" okazuje się iluzją. Natomiast realnością stają się "niezamierzone i niepożądane skutki uboczne modernizacji" (Ulrich Beck), czyli: "budowanie ruin", monolityzacja konserwy i nowa kasta "oświeconych" herosów. Pora sobie uświadomić, że dzieło sztuki nie składa się tylko z założeń, teorii i realizacji, ale także z konsekwencji.

Reasumując: AŻ narzuca nam swoje performatywno-nienormalne Małe Narracje jako wiedzę jedyną i uniwersalną, postuluje skuteczność bez wartościowania celów i środków, modernizacje jako eksperyment oparty na kulcie inności, publicystykę "tworzącą fakty"; redukuje pole naszej widzialności, uwagi i wyobraźni do samych skrajności (ekstrema i patologie), zastępuje estetykę sensacyjną atrakcyjnością, a etykę grą o dominację; "jedyną" rzeczywistość zamienia na "prawdziwie oświeconą" aktualność, a realność i wspólnotowość ludzką na realność dyskursów etc. I żąda, byśmy się do tego dostosowali.

Oczywiście potrzebujemy nowości, eksperymentu, modernizacji itd. Trzeba jednak Innego Modernizmu, trzeba radykalizmu uwagi i wyobraźni, wnikliwego wyważania, suplementowania rzeczywistości, modernizowania samych idei modernizacji etc. Kult radykalizmu, inności, ekstrem nie jest żadną sensowną strategią wobec złożonej i wielowymiarowej dzisiejszej rzeczywistości. Oczywista kruchość i względność ludzkiej realności powinna prowadzić raczej do wzmożonej i poszerzonej uwagi i troski. Anomalia to jedynie potencjalna użyteczność, trzeba ją weryfikować (tak jak i tradycję), a nie tylko odprawiać rytuały ku jej czci. Jak to analizuje Agata Bielik-Robson; to tylko kolejny wielki mit oświeceniowy głosi, że nasze habitus (obyczaje etc.), to wyłącznie efekt ciemnoty. Może lepiej, idąc za Pierre'em Bordieau, dostrzec w tym także mądrość adaptacyjną, improwizującą i nieostateczną?

AŻ wizualizuje cudze pomysły (głównie tezy Baudrillarda), cudze osiągnięcia (np. eksperymenty Philipa Zimbardo), metody (np. praktykowane od lat terapie głuchoniemych poprzez muzykę ekstremalizuje do poziomu quasi dramatu) etc. Jedynym jego autentycznym wkładem są tu chyba tylko przeradykalizowanie i jarmarczna estetyka. Estetyka oparta na zideologizowanej ślepocie ("widzialne są tylko wykolejenia") i braku zróżnicowanej wyobraźni ("reszta to fantazmaty"). Wykorzystuje ludzkie ułomności, naiwności i niewiedzę, udając jednocześnie, że je "reformuje". Jest to jednak tylko "ciemnota" a rebours, to tylko patologiczna forma manifestacji tej ciemnoty. Innymi słowy, nic nie usprawiedliwia instrumentalizacji i pogardy, z jaką AŻ traktuje ludzi - i tych, których "prezentuje" wizualnie, i tych, których chce "oświecać".

No, ale ogólne tendencje faktycznie też budujące nie są: "Lordi" wygrywają festiwal jakiejś tam Eurowizji, a "optymalne dzieło sztuki współczesnej", czyli Andrzej Lepper (www.bunkier.com.pl ; felietony) jest już wicepremierem.