Zdarzają się nagminnie teksty o sztuce naiwne, schematyczne, cyniczne i tak dalej, ale dość rzadko zdarzają się takie, w których ogniskują się niemal wszystkie aktualne przypadłości jednocześnie. Takim okazem jest produkcja Pawła Leszkowicza (PL) "Sztuka wobec rewolucji moralnej". W zamyśle autora miało to być spolegliwe pouczenie artystów, co robić powinni. Niby jest to zbiór oczywistości, na którym bazuje dzisiejszy art world, ale przy nieuprzedzonym spojrzeniu z boku rzecz wygląda inaczej. Najkrócej mówiąc jest to dość nieporadna instruktażowa agitka lewackiej subkultury, która dąży do dominacji strojąc się w piórka "jedynej" wolnej i rozsądnej alternatywy dla całej kultury. Nie ja, konserwatywny liberał, albo liberalny konserwatysta (zależy, co mi się w oczy i uszy wciska) powinienem podejmować polemikę z PL, a raczej jakiś aktywista skrajnej prawicy, ale problem polega na tym, że skwapliwa współpraca i wzajemna legitymizacja obu tych ekstrem eliminuje z dyskusji publicznej ludzi podobnych do mnie, którzy obie strony traktują z mniej więcej równym dystansem. Wzajemna niezbywalność ekstrem, ich sojusz w lansowaniu tezy, ze jedyną aktualną formą myślenia i działania jest tylko radykalizacja starych, a często anachronicznych pojęć i wyobrażeń, powoduje, że nasza sfera publiczna definiowana jest niemal wyłącznie przez grę fundamentalizmów. Trzeba bowiem mówić już nie tylko o fundamentalizmie konserwy, ale i fundamentalizmie "postępowców". Pora już z tym coś zrobić, gdyż powoli cały art world, a zwłaszcza jej polska inkarnacja, stają się zakładnikami postawy i haseł egzemplifikowanych tekstem PL. Jak bowiem się zdaje, prawica zupełnie olała sztukę współczesną ograniczając się raczej do negowania jej ważności. Z drugiej strony lewica nadają sztuce dzisiejszej rangę, ale wyłącznie wtedy, gdy służy ona demolowaniu wartości prawicy. Nic więc dziwnego, że obecnie poważni ludzie, którym życie nie schodzi na kibicowaniu wszelkiego rodzaju aktywistom, trzymają się od sztuki z daleka. Artystom wypada więc, wbrew namowom PL, nie tyle wierzyć w szczęśliwość wynikającą z utożsamienia sztuki współczesnej z lewacką wizualną perswazją, co raczej skwapliwie walczyć o jakiś rodzaj autonomii sztuki.
A zatem:
- nie jest prawdą, że krytyka projektów modernizacji (a takim projektem jest zew PL do utożsamienia artystów współczesnych z lewackimi aktywistami) musi oznaczać jednocześnie zacofanie i ciemnotę ich autora. Istnieje także krytyka wyrastająca z troski o naszą przyszłość wobec kolejnych euforii jednostronnych zacietrzewień. I to tutaj czynić będę.
- nie jest prawdą, jak to stara się stworzyć wrażenie Leszkowicz, że mieszkańcy tego kraju dzielą się wyłącznie na zwolenników tego, co on definiuje jako sztuka współczesna (czyli wojujący aktyw lewacki) oraz, jak to PL określa, na prawicową "dulszczyznę". Otóż w kraju tym żyje dużo ludzi przytomnych, często przenikliwych, wykształcanych i wrażliwych, którzy są odporni na retorykę ekstrem. Ponadto dziś sam podział lewica/prawica staje się często czytelny, jak i zasadny tylko poprzez zestawianie obu tych ekstrem.
- nie jest prawdą, że - jak to autor definiuje - tylko populizm mediów powoduje, że ludzie postrzegają sztukę jako "skandal, absurd" etc. Społeczeństwo nie składa się wyłącznie z baranów, którymi można dowolnie manipulować. Istnieją w nim także ludzie zdolni są do samodzielnego myślenia, znający także reguły marketingu i PR, poza które refleksja wzmiankowanych przez PL artystów z reguły się nie wznosi.
- nie jest prawdą, że istnieje jedna jedynie prawdziwa wizja nowoczesności, postępu i modernizacji, a ponadto, że właśnie Leszkowicz jest jej szczęśliwym posiadaczem. Nowoczesność jest zjawiskiem nieredukowalnie pluralistycznym.
- nie jest więc także prawdą, że istnieje jedna jedyna drogi do naprawy aktualnego stanu rzeczy, a ponadto, jak to sugeruje autor, że droga ta polega właściwie wyłącznie na łupaniu ("marginalizowaniu") katolików i ludzi ojczyźnianie usposobionych. Osobiście nie mam nic przeciwko marginalizowaniu ekstremistów prawicy, ale dopełnione to być powinno marginalizowaniem ekstremistów wszelkiego rodzaju, w tym również Leszkowicza - namawiam zatem do automarginalizacji.
- nie jest więc i prawdą, że automatycznie za sztukę współczesną uznawać należy wszystko to, co irytuje prawicę, oraz wszystko to, co stanowi dla mediów kontrowersyjne, "atrakcyjne wydarzenie", jak to PL sugeruje.
- nie jest prawdą, że sztukę należy automatycznie identyfikować z każdym eksperymentem, tu retoryce PL o zwalczaniu dulszczyzny przeciwstawiłbym mrożkowskiego Edzia z "Tanga".
- nie jest prawdą, że sztukę należy identyfikować wyłącznie z określonymi dążeniami emancypacyjnymi (zresztą w dużej mierze słusznymi). Jeśli nie chcemy popaść w jednostronne totalizacje ekstrem, to musimy dostrzegać równoprawność perspektyw modernizacji i konserwacji (co już Hannah Arendt wyczerpująco swego czasu wyjaśniła)
- nie jest prawdą, że spełnieniem i oznaką zdrowia sztuki współczesnej stanowi wpisanie jej w określoną ideologię polityczną, a w tym przypadku lewacką. Lewica dowiodła w ubiegłym stuleciu, że tendencje totalitarne stanowią niejako pochodną prób siłowego wcielania w życie również jej haseł, stąd też retoryka stosów inkwizycji, nowego faszyzmu etc. (nieobecna w inkryminowanym tekście, ale chyba tylko przez nieuwagę autora), służy w dużej mierze neutralizowaniu pamięci tych doświadczeń.
- nie jest prawdą, że sama zdolność nagminnie lansowanej przez PL skutecznej "manipulacji" jest obecnie główną kompetencją wobec sztuki. Nie jest nią także "ścisła współpraca" z mediami, rynkiem, polityką i prawem. Sama niezdolność do zauważania racji innych, sama biegłość w grach towarzyskich i zdobywaniu stołków, owocuje co prawda osiągnięciem dominujących pozycji w art world, ale problem polega na tym, że ten dzisiejszy zinstytucjonalizowany art world (w uproszczeniu jako instrumentalizująca sztukę gra kuratorów o profity) coraz mniej ma wspólnego ze sztuką. Nie da się bowiem tak łatwo, jak by to chciał Leszkowicz, rozstrzygnąć sporu między sztuką rozumianą jako wizualna agitacja, a "iluzjami o autonomii i niewinności sztuki". W czasach pluralizmu, to raczej te drugie rozumienie sztuki powinno być dowartościowane. Wystarczy zresztą popatrzeć świeżym okiem na nieszczęsny polski art world, by dostrzec, jakie konsekwencje przynosi utożsamienie kompetencji sztuki z samą zdolnością do skutecznych manipulacji.
- nie jest prawdą, że wszelkie problemy sztuki da się sprowadzić do konfliktu między wolnością, a propozycjami zniewalania, oraz że to właśnie lewackie ekstrema bronią wolności. Jest to konflikt różnych wizji wolności i sporu tego także łatwo i jednoznacznie nie da się rozwiązać, jak to PL sugeruje. Stąd też raczej należy dążyć do wykorzystania przeciwnika we wspólnych poszerzaniu świadomości złożoności i skali tego problemu, a nie krystalizować ekstrema do postaci Kulturkampf. Warto zauważyć, że sztuka propagowana przez Leszkowicza ma ładunek emancypacyjny, ale tylko i wyłącznie w ścisłej i bezpośredniej relacji z aktywem konserwy. Poza nim, okazuje się kolejną jednostronną totalizacją; i opresją.
- zupełnie nie jest wszakże prawdą, że wolność, jak to zapewnia PL, polega na marginalizowaniu i szkalowaniu innych ("dulszczyzny" etc.) oraz na tworzenia elitarnych klubów swawoli dla aktywistów postępu (idea reanimowania w tej wersji "dekadencji i ekscentryczności" bohemy). To nie nazywa się wolnością, ale dominacją. Podobnie nie na tym polega zaangażowanie sztuki "w imię etyki wolności i równości".
- nie jest prawdą, że fundamentalizm sam się nasila, jak to opisuje PL. Sam się nie nasila, ale jest jedyną, jedyną realną reakcja na strategię siłowego wprowadzania społeczeństwa otwartego (prowokacja, szok, interwencja, czyli irytowanie tzw. społeczeństwa); fundamentalizm jest tworem ponowoczesnym, jest reakcją na totalizację przygodności, jak tego wielu już dowodziło.
- a w ogóle jak możliwa jest konstrukcją myślowa, która każe PL wykluczać istnienie sztuki współczesnej na prawicy?... To, co Leszkowicz definiuje jako sztukę współczesną, stanowi dość wąski i dość monotonny zestaw socjotechnik i marketingu, które w żaden sposób nie wyczerpują tradycji (sic!) sztuki współczesnej trwającej już ponad stulecie. Zamiast "twórczo" redefiniować (czyli skrajnie redukować) sztukę współczesną, lepiej byłoby rozwijać poetykę sztuki dominującej.
- nie jest prawdziwym definiowanie "nowej europejskiej lewicy" poprzez strategie manipulacji, prowokacji, marginalizowania przeciwnika i zarzucania mu reakcyjności. Takie procedury (jak "wojna o pokój" etc.) zostały wypracowane już w ubeckich praktykach, stąd też namawiałbym Leszkiwicza do rozwagi, by uniknął zarzutu o propagowanie lewicy poubeckiej, a nie europejskiej (której rzeczywiście wszyscy potrzebujemy).
- anachroniczny już jest pomysł strategii lewicy koncentrowania się na działaniach sądowych - vide doświadczenia lewicy amerykańskiej, która za sądowe sukcesy w przemianach prawa zapłaciła własną marginalizacją i z trudem odbudowuje praktykę demokratycznego generowanie prawa poprzez szerokie oddolne inicjatywy społeczne. Tu zresztą chyba znów wyłazi zza kołnierza PL niezdrowy elitaryzm jako odgórne narzucanie większości mocą prawa przywilejów dla mniejszości. I to - oczywiście!- w imię wolności, równości etc. (Nie chciałbym tu być źle zrozumiany: oczywiście należałoby precyzyjnie przedyskutować relację praw i przywilejów, bo tu tkwi chyba jeden z głównych konfliktów lewica/prawica).
- nie jest budujące twierdzenie Leszkowicza, że można dopuszczać się różnych manipulacji zanim nie osiągniemy naszego celu, czyli np. stanu tolerancyjnej szczęśliwości. Nie ma bowiem stanu rzeczy (np. pohistorii), który by spowodował zatrzymanie strumienia przemian różnych procesów tworzących naszą realność. Z tego, co mi wiadomo, nie ma przejścia logicznego między ontologią procesu i ontologią stanu. Twierdzenie PL niestety przypomina obiecanki politruków, że jeszcze rok, dwa pracy, a zastępy agitatorów, tajniaków oraz prowokatorów zostaną rozformowane i rozejdą się do bibliotek, oper, tudzież do sklepów rybnych.
- nie jest rozsądne ujawnianie sprzeczności między swoimi deklaracjami, a praktyką: autor deklaruje się na przykład jako obrońca (kontrrewolucjonista) przed "rewolucja moralną reżimu prawicy", a jednocześnie nawołuje do "eksplozji, również od środka, starych i izolacjonistycznych, polskich struktur świata sztuki i kultury", co właśnie jest działaniem rewolucyjnym. W ogóle niezwykle ryzykowne jest to nawarstwianie się fal postępu i (re)konserwacji. Tempo przemian jest bowiem na tyle duże, że dziś reakcyjne okazują się pomysły wczorajszych modernizacji, stąd też należy raczej z bojaźnią definiować się jako światłość nowoczesności.
- ciężką naiwnością jest wiara w relacje jednostronne, czyli na przykład: że można zachowując dziewiczość wykorzystać biznes, mass media etc. dla celów emancypacyjnych sztuki. A spotęgowaną ciężką naiwnością jest twierdzenie, że ekonomia i rynek są aideologiczne. Pomijając ich korporacyjny charakter (a nie żadną magiczną "niewidzialną rękę rynku"), zasadniczą ideologią rynku jest deideologizacja, znoszenie wszelkich innych porządków, które ograniczać mogą hegemonię ekstazy konsumpcji/podaży. W tym celu dekonstrukcja, która w rękach większości artystów jakoś przedziwnie przeistacza się w narzędzie znoszenia wszelkiej określoności, jawi się tu jako optymalna strategia. Nie powinniśmy jednak być z tego radzi, bowiem należy właśnie wspierać w ramach pluralizmu czytelność różnych porządków organizujących naszą przestrzeń publiczną. A to po to, by z zapętlenia, aporii tychże różnych porządków wyczarowywać momenty wolności. Wołanie, że będziemy wolni, gdy zdemolujemy wszystko inne poza (totalizującymi) regułami rynku i mass mediów, jest niedorzeczne i dywersyjne wobec wolności. I to znów mimo tego, że wykrzykiwane jest to pod sztandarem z napisem "wolność".
- nawoływanie do upodobniania sztuki polskiej do tego, co się wydarza na festiwalach (światowego) art worldu, dowodzi natomiast bolesnych kompleksów prowincjonalnych. I to w czasach powszechnie deklarowanego pluralizmu, lokalnych narracji, kontekstualizmu etc. Bycie światowcem polega na zdolności do samodzielnego myślenia i działania, a nie na byciu modnym. Również wołanie PL o zwarcie szeregów sztuki współczesnej i mówienie jednym głosem dowodzi bezspornego niezrozumienia idei sztuki współczesnej.
Tekst Pawła Leszkowicza jasno, wręcz instruktażowo wyjawia proceder zawłaszczenia sztuki współczesnej przez lewacką subkulturę (sztuka staje się tu już tylko "częścią większego ruchu"), wskazuje metody działania ( "manipulowania", "powtarzania w kółko"), sposoby traktowania ewentualnych przeciwników ("marginalizowania"), hasła ("zaangażowania sztuki" - poprzez uprzywilejowanie aktywu w postaci niezaskarżalnej Bohemy) etc. Tekst PL to zbiór naiwności, łopatologii, przekłamań, samozaprzeczeń etc., który niestety jest sterylną i modelową kwintesencją tego, co aktualnie dominuje nie tylko w polskim art world.
Zamiast toporności jednostronnych radykalizmów, polecam ekonomię umiaru, która wbrew porykiwaniom wszelkiego rodzaju aktywistów nie jest bynajmniej synonimem "zgniłego kompromisu", lecz jest właśnie heroizmem trwania wobec nieredukowalnej złożoności i wielowymiarowości naszego istnienia. Jest to także trud praktykowania wolności, a nie tylko spektakularnego odgrywania walki o nią. Powinniśmy wszakże starać się ograniczać naszą wspólną głupotę, oraz czynić innych mniej bezbronnymi wobec jej modnych i aktualnych form. Co też i próbowałem zrobić.