Pop{kontr}kultura

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Monika Zawadzka i minister kultury Waldemar Dąbrowski na wystawie Wyjście Awaryjne, fot. Mateusz Rakowicz
Monika Zawadzka i minister kultury Waldemar Dąbrowski na wystawie Wyjście Awaryjne, fot. Mateusz Rakowicz

Warszawska, komercyjna galeria handlująca przede wszystkim (choć należy dodać, że z wyjątkami) łatwo schodzącym malarskim towarem - to jedno. Drobna, prywatna, słabo wypromowana autorska galeryjka, w całości opierająca się na ogromnych pokładach entuzjazmu jej kuratorki - to drugie. Jeszcze dwa miesiące temu przez myśl by mi nie przeszło, że te dwa światy o przeciwstawnych wektorach są w stanie się połączyć. A jednak.

A oto fakty: ponad rok temu, na podwórku za bramą ulicy Chmielnej powstało artystyczne ZOO. Monika Zawadzka, przyszła kuratorka, świeżo po studiach na warszawskim ASP postanowiła prezentować w nim całą menażerię twórców, niekoniecznie artystów "pełną gębą", lub ową gębę dopiero sobie dopasowujących, lecz z pewnością takich, których podsunął by im kuratorski instynkt. Jakimi kryteriami się posługiwały? Tego chyba nawet ona sama nie wiedziała. Począwszy od komiksów i storyboardów reklamowych, przez polityczne zaangażowane performance, skończywszy na abstrakcyjnych maziajach - co miesiąc niespodzianka. Ważne, że wszystko odbywało się w swobodnej atmosferze, bez śladu zadęcia lub pretensjonalności. Słowem - sielanka. Warto dodać, że diablo aktywna Monika sama projektowała zaproszenia i plakaty, same wykładały na nie pieniądze i szukały możliwie tanich sposobów urzeczywistnienia swoich pomysłów. Do czasu. W końcu straciła swój lokal.

I tutaj nastąpiła największa niespodzianka - pragmatyczny (jak by się wydawało) szef galerii położonej przy Krakowskim Przedmieściu zaoferował miejsce i pomoc finansową. W bramie będącej jednocześnie wyjściem ewakuacyjnym z Ministerstwa Kultury, pomiędzy sklepami z galanterią gospodarstwa domowego, oraz malarskimi bibelotami (tu dopiero można poszaleć z odniesieniami do kontekstu miejsca...). Monika reaktywowała ZOO. Symbolem tego jest zbiorowa wystawa "Wyjście Awaryjne" prezentująca prace młodych artystów, którzy mieli już wystawy w "starym" ZOO. Miejsca dla niej użyczył właśnie szef galerii ART - Wojciech Tuleya. Uff... Młoda galeria, a już tyle perypetii.

Jan Koza, Szara breja, fot. Galeria ART
Jan Koza, Szara breja, fot. Galeria ART

W wydanym z rozmachem katalogu wystawy Tuleya pisze, że boi się trochę "nihilistycznego karnawału", jaki rzekomo reprezentuje sobą ZOO. Z kolei Ewa Toniak pisze o strategii hackera, jaka charakteryzować ma według niej Monikę, która wchodzi ze swoimi świeżymi pomysłami do uporządkowanej galerii pana T. Skąd ta histeria? ZOO to nie rewolucja, nawet pełzająca. Nie kontrkultura, ani nawet alternatywa. To po prostu młoda, spontaniczna i otwarta na nowe, bezpośrednie działania, mocno zakorzeniona w popkulturze prywatna inicjatywa. Bez jakichkolwiek pretensji do zaistnienia "na szczycie". Ile takich miejsc powinno być w samej Warszawie, nie mówiąc już nawet o innych miastach? Kilka? Kilkanaście? Kilkadziesiąt?! Jest jedno ZOO, które nie cieszy się niestety cieplarnianymi warunkami - w końcu, nie licząc jednej zbiorówki - mieści się w pełnej przeciągów bramie, której nawet nikt nie pilnuje.

Pierwszą zajawką tego, że w Polsce można prywatnie zrobić coś fajnego był Raster - dwóch chłopaków piszących o sztuce bez ceregieli i podobnie robiących wystawy. Jednak Raster - co tu ukrywać - powoli się starzeje. Dawniej bezinteresowni, teraz przenoszą środek ciężkości z pisania o sztuce, w kierunku zarabiania na niej i realizowania wystaw za granicą. Wszyscy czekają na to, co wejdzie na zwalniane przez nich miejsce. Być może czekają na to, co zbyt szybko nie nastąpi.

Powstawaniu nowych, niezależnych miejsc kulturotwórczych sprzyja zwykle sytuacja napięcia przedrewolucyjnego. Jasno spolaryzowane bieguny wywołują chęć opowiedzenia się za jednym z nich. To komunał, ale wart powtarzania. Dziś tego napięcia niewątpliwie brak. Granice ulegają rozmyciu. "Starzy" podlizują się "młodym" (jak choćby zeszłego lata, gdy konserwa o nazwie "Galeria Krytyków Pokaz" wręczyła nagrodę Rastrowi), a młodzi idą na łatwiznę, grzecznie wkomponowując się w zastany schemat (to już samokrytyka autora tego tekstu, ale dobrowolna). Wszyscy spokojnie mogą iść spać, zmówiwszy uprzednio paciorek w intencji sztuki współczesnej. ZOO dowodzi, że nawet w tak sennej sytuacji może powstać coś naprawdę ciekawego i zwariowanego, choć bez ostrego pazura.

Tomasz Korabowicz, Tracy Family, fot. Galeria ART
Tomasz Korabowicz, Tracy Family, fot. Galeria ART