Dyskusja jakiej nie było. Od Tygodnika Powszechnego, przez Kresy i Znak po Jana Michalskiego

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy przez media do tej pory stroniące od sztuki współczesnej przetacza się dyskusja. Cieszymy się wszyscy, bo to, co dla czytelników "Obiegu" i innych pism dedykowanych sztuce jest banalną codziennością, niemalże chlebem powszednim, w "Tygodniku", "Kresach", "Znaku" ulega uwzniośleniu, a zblokowane pod koniec numeru artykuły kwitną i pięknieją, nabierają znaczenia poprzez odświętną manifestację i specjalną oprawę. Może nawet to coś więcej niż odfajkowanie tematu na kilka lat.

Składające się na debatę teksty z "Tygodnika Powszechnego" (m.in. Piotra Piotrowskiego, Agnieszki Sabor, Izabeli Kowalczyk, Doroty Jareckiej, Marii Poprzęckiej, czy też niżej podpisanego) dotyczą obecności sztuki nowoczesnej i współczesnej w kulturze polskiej. Uogólniając można powiedzieć, że na łamach pisma dla inteligencji katolickiej przepracowana zostaje trauma sztuki współczesnej, szczególnie krytycznej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sztuka i artyści niegdyś publicznie opluwani powracają w aurze jeśli nie zwycięzców, to na pewno "twórców istotnych dla polskiej kultury". Symptomatyczne jest także przeniesienie debaty wokół działań Artura Żmijewskiego na łamy "Kresów". Nie jest to tylko echo dyskusji o "Powtórzeniu" i "Manifeście" Artura Żmijewskiego; dyskusji, która toczyła się także na łamach "Obiegu". W tekstach Eleonory Jedlińskiej, Doroty Jareckiej, Izabeli Kowalczyk, czy Pawła Leszkowicza, a także w rozmowie z artystą Piotra Kosiewskiego wiedza na temat twórczości Żmijewskiego, jego koncepcji dzieła sztuki, a także wizji rzeczywistości ulega poszerzeniu.

Najbardziej zaskakującym odpryskiem debaty - jeśli tak można nazwać toczącą się przecież w różnych mediach rozłożoną na szereg tekstów dyskusję - jest wystąpienie Jana Michalskiego (nie mylić z Cezarym, który podobno ze sztuką współczesną się przeprosił, o czym świadczy opublikowana w ostatnim numerze Krytyki Politycznej rozmowa przeprowadzona przez Sławomira Sierakowskiego). Tekst Jana Michalskiego pt. "Urzędnik i artysta" rozpoczyna się od mocnego leadu:

"Likwidacja niezależnej krytyki artystycznej otwiera prostą i wygodną drogę do kolektywizmu. Już teraz trudno jest dostrzec w twórczości niektórych pań i panów, korzystających z zapomóg socjalnych lub funduszy korporacyjnych znamiona indywidualizmu. Zjedzenie tony bigosu to dzieło bez wątpienia kolektywne. Trudno je ocenić - można najwyżej zapytać, czy bigos był smaczny..."

Michalski idzie pod prąd tekstom z "Tygodnika", "Kresów", "Obiegu". Opowiada pikantne anegdoty o oszołomionym sukcesami galerzyście (Starmach? Branicka?), który chce odrąbywać ręce wszystkim krytykom Grażyny Kulczyk; wyśmiewa "szmirowate" zestawienie XVII-wiecznego obrazu Matki Boskiej Śnieżnej z "Rozstrzelaniem" Wróblewskiego (gest kuratora Pawła Leszkowicza); kpi z euforii ogarniającej polski świat sztuki; wskazuje na zagrożenie instytucjonalizacją, ubezwłasnowolnieniem krytyki i artystów. W swoim gęstym od aluzji, bulgocącym od ironii, a nawet szyderstwa tekście Michalski nie posługuje się skalpelem, nawet brzytwą czy siekierą. Do przeprowadzenia swego wywodu używa piły mechanicznej, którą bez opamiętania masakruje teksty, akcje artystyczne i dzieła sztuki, ocenia ludzi, szufladkuje twórców, niszczy "rzekome" autorytety, demaskuje spiski i z nieskrywaną przyjemnością łamie reguły poprawności politycznej (czy też raczej artystycznej, krytyczno-artystycznej). Uniesiony istnym bożym/krytycznym gniewem pod koniec jakby opada jakby z sił, łagodnieje, wówczas pozwala sobie na apel pod moim adresem (akapit "Mała prośba do urzędnika").

Michalski imponuje werwą w spuszczaniu powietrza z coraz bardziej nadętego świata polskiej sztuki. Tylko, że cała krytyczna para idzie w gwizdek. Zamiast na poważnie zająć się analizą "Przewodnika Muzealnego" pisze o "komicznych próbach odmłodzenia wizerunku narodowo-pompatycznej instytucji [przez] zatrudnienie jednego krytyka i kilkorga artystów". "Akcja Joanny Rajkowskiej polegała na kupieniu tony bigosu i wygnaniu na Błonia całego personelu MNK w celu powszechnego zbratania się przy konsumpcji z kotła. Akcja Elżbiety Jabłońskiej polegała na zaproszeniu do muzeum samotnych matek z dziećmi. Dzieci miały się bawić piłeczkami, a młode mamy flanerować po salach i opiniować dzieła młodych artystów. Ani jedna samotna matka nie przyszła". Według Michalskiego takie "potiomkinowskie 'akcje artystyczne'" są wyrazem instytucjonalizacji świata sztuki, w który pompowane bez sensu i opamiętania są pieniądze podatników lub korporacji (i tak źle, i tak niedobrze).

Jabłońska, Rajkowska, dyrekcja Muzeum i "nieznany" z imienia i nazwiska młody krytyk (oczywiście chodzi o Dominika Kuryłka, świetnie Michalskiemu znanego), to nie koniec plejady anty-bohaterów. W części tekstu zatytułowanej "Artysta chce władzy" Michalski demaskuje także Artura Żmijewskiego, "urzędnika sztuki", na którego "cienkim filmie" ("Powtórzenie") poznał się nawet Waldemar Dąbrowski (wg Michalskiego nawet był tym filmem "zażenowany").

"Artystyczną klapę [jaką było "Powtórzenie"] próbuje Żmijewski rekompensować, pisząc manifesty i wyznaczając sztuce cele polityczne, wcześniej nieobecne w jego działalności... Artyści mają się zająć propagandą nowej lewicy... Żmijewski chce zatkać gęby polskim krytykom i ukarać ich za lanie po weneckim Biennale... Życzę urzędnikowi Żmijewskiemu, żeby jego trauma minęła i jego marzenia się spełniły. Żeby został ministrem edukacji w przyszłym rządzie Sławomira Sierakowskiego (ministerstwo kultury, mam nadzieję, ktoś do tego czasu wreszcie zlikwiduje). Wtedy każdy uczeń będzie musiał przymusowo obejrzeć "Berka", który niechybnie trafi do kanonu lektur szkolnych".

Ironia graniczy z bezczelnością, bezradność i niezrozumienie powoduje furię, która wszystko pragnie zniszczyć. Próbka stylu Michalskiego wskazuje, że mamy właściwie do czynienia z pamfletem, do tego strojącym się w piórka poważnego, merytorycznego tekstu publikowanego w nobliwym, konserwatywnym, a więc szanującym dziennikarskie wartości magazynie. Można by machnąć ręką i uznać całość za nieistotną aberrację dyskursu krytycznego. Takie opinie pojawiły się po publikacji tekstów galerzysty ze Zderzaka publikowanych w katalogu "Malarstwo polskie XXI wieku" czy w książce "Art Market in Poland 1990-2000", gdzie pozwolił sobie na podobną dezynwolturę. Ponieważ jednak autor powołuje się na "Obieg" i mnie osobiście wzywa do tablicy, pozwolę sobie na odpowiedź/sprostowanie. Nie jest bowiem tak, że mamy do czynienia ze "świętym szaleńcem" wypowiadającym w twarz zakłamanemu światu całą prawdę, lecz ze zręczną manipulacją opartą na poniżeniu, przemilczeniu i insynuacji. Innymi słowy, krytyka Michalskiego ma w sobie coś "krakowskiego", wszyscy pozostają zdemaskowani, poza osobą autora. Milczenie oznaczałoby wspieranie tezy Michalskiego, że świat sztuki i dyskurs krytyczny są faktycznie skorumpowane, a jego tezy to "prawda", której nikt nie jest w stanie się oprzeć, więc wszyscy wolą milczeć.

Krytykując Żmijewskiego, Michalski zarzuca "Obiegowi" nie tylko przedstawienie manifestu jako "poważnej propozycji intelektualnej" (ten zarzut z przyjemnością przyjmuję do wiadomości - tak, moim zdaniem, to jest poważna propozycja intelektualna), lecz - co gorsza - że czynimy z instytucji publicznej jaką jest CSW, wydawca "Obiegu", "tubę propagandową sympatyków nowej lewicy". Dowodem jest to, że Magda Pustoła oraz niżej podpisany są "członkami redakcji Krytyki Politycznej". Jest to nieprawda, gdyż ani ja, ani Pustoła do redakcji KP nie należymy. Wystarczy sięgnąć po numer Krytyki Politycznej i sprawdzić stopkę redakcji. Do tego, choć bardzo cenimy sobie z nią współpracę, ale gwoli ścisłości dodam, że Magda Pustoła nie jest również redaktorem Obiegu. Wystarczy sprawdzić stopkę "Obiegu" (jest w zespole współpracowników). Współpraca z zespołem Krytyki Politycznej jest współpracą z instytucją pozarządową, stowarzyszeniem działającym "pro publico bono", z którym związanych jest wielu intelektualistów. Choć nie ma w tym nic zdrożnego, ani wstydliwego, to myślenie Michalskiego sugeruje istnienie spisku niemalże masońskiego (choć lepiej brzmiałaby "lewacka międzynarodówka"). Innymi słowy, podobnie jak do "Obiegu" zapraszamy Sławomira Sierakowskiego, tak wielokrotnie zapraszaliśmy też Jana Michalskiego. I chociaż z wymienionych autorów tylko Michalski publikował na łamach wydawanego przez CSW magazynu, to nie chciałbym, żeby Sierakowski pisał, że "Obieg" jest tubą Galerii Zderzak (czyją tubą jest wtedy "Znak"?). Taka dyskusja prowadzi donikąd.

Charakterystyczne dla sposobu prowadzenia wywodu przez Michalskiego jest również przemilczenie faktu, że to w "Obiegu", również piórem niżej podpisanego, rozpoczęła się dyskusja o "Powtórzeniu" Żmijewskiego. Michalski woli się odwołać do kategorii oceny tak ulotnej jak "zażenowanie byłego ministra", niż do merytorycznej dyskusji nad dziełem sztuki prowadzonej na łamach "Obiegu" przez prawie dwa lata. Stronę dalej Michalski nie cofa się jednak przed oskarżeniem tego samego "Obiegu" o lansowanie Żmijewskiego. Oczywiście, czyni to nie wchodząc w takie "szczegóły", jak fakt, że teksty o manifeście stanowiły rozwinięcie jednej z najistotniejszych dla ostatnich lat krytycznych debat. Debat, w której głos zabierali zarówno krytycy sprzyjający autorowi "Powtórzenia", jak i jego zapiekli krytycy (wspomnę choćby Sławomira Marca). W tym kontekście jako skrajnie cyniczne należy uznać słowa puenty zamykającej paragraf piętnujący spisek Żmijewskiego, "Krytyki Politycznej" i "Obiegu": "Sądzę, że redaktorzy 'Obiegu' powinni przemyśleć, czy chcą być otwartą trybuną - parlamentem polskiego świata sztuki - czy raczej miejscem wieców sympatyków tylko jednej frakcji".

To jednak nie koniec. W części zatytułowanej "Wielki biznes i niszczycielski modernizm" do spisku obejmującego "galerzystów", Grażynę Kulczyk ze swoim kuratorem, Rajkowską, CSW Zamek Ujazdowski, "Obieg", Jabłońską, Kuryłka, Muzeum Narodowe w Krakowie, "Krytykę Polityczną" i Żmijewskiego dochodzi Fundacja Galerii Foksal. Ten podmiot odpowiedzialny w znacznej mierze za sukces kilku artystów z Polski nie od dziś budzi podejrzliwość Jana Michalskiego (ale nie tylko jego, o czym wiedzą sami zainteresowani). Michalski sugeruje, że opisywany przez Pawła Leszkowicza (nie wymienionego z nazwiska w tekście Michalskiego) fenomen Młodej Sztuki z Polski to nic innego jak nowy "humbug" podobnie jak słynne YBA (Young British Artists) funkcjonujący dzięki "pompowanym" weń przez korporacje i budżet państwa milionom złotych. "Wielki biznes artystyczny i polityka od dłuższego czasu tworzą w Polsce klimat tolerancji dla kłamstwa", pisze Michalski jako przykład przywołując - uwaga! - recepcję sztuki i teorii Oskara Hansena. Groźne dla młodzieży idee tego architekta sączone są przez "menedżerów" Fundacji Foksal do głów młodych ludzi, którzy nie wyrazili nigdy żadnych wątpliwości, co do wpajanych im wartości (polecam teksty Tomka Kozaka, Gabrieli Świtek, Tomasza Fudali, bo niezręcznie przywoływać mi własną relację z wystawy Hansena w FGF, czy też doniesienia prasy codziennej np. Gazety Wyborczej, której krytycy także mieli "wątpliwości"). "W ten sposób rynek i władza kształtują charaktery oportunistów i pieczeniarzy. Sukces finansowy i marketingowy fundacji to silny magnes... Sporo w tym cynizmu. Chwilami nader pociągającego". Te ostatnie słowa - to też Michalski - można odnieść z powodzeniem do publikowanego w znaku tekstu.

A teraz rozdział "Krytyk w psiej budzie", w której Jan Michalski walczy o niezależną krytykę, która ma się "nieświetnie" i rozprawia się z establishmentem dyskutującym w "Tygodniku" łamiąc przy okazji wszystkie środowiskowe tabu. Tu do artystów hucpiarzy dołączona zostaje Dorota Nieznalska (bez niej nie można się obejść!). "Agnieszka Sabor, recenzentka 'Tygodnika Powszechnego', popadła w euforię na widok całej seksualno-sakralnej tandety Nieznalskiej, uznawszy widać, że wreszcie można o tym pisać bez obciachu i być w zgodzie z poprawnością. Co za frajda!" - ironizuje Michalski, pytając retorycznie "Dlaczego polityzacja skutkuje takim zakłamaniem? Czy wynika ono ze strachu, czy z wyrachowania? Głupstwa, które wypisuje, nie kompromitują dziś krytyka, kompromitują za to niewłaściwe poglądy. Świat stał się po prostu o coś uboższy, choć może na oko tego nie widać."

Nad tymi przemyśleniami galerzysty Zderzaka warto się zatrzymać. Michalski dokonuje tu bowiem ciekawego odwrócenia - pisząc "głupstwa" impregnuje się jednocześnie na potencjalną krytykę, czyli wedle zasady "jak powiedzą, żem głupi, to dlatego, że to lewacy, którzy tępią wszystko, co prawe". Redukując propozycje artystyczne do tandety Michalski nie zauważa, że sam staje się tandeciarzem, którego nie stać na poważną, krytyczną recepcję sztuki współczesnej, którą podobno się zajmuje. Otwartym pozostawiamy pytania, dlaczego zakłamanie skutkuje u niego taką polityzacją i czy wynika ono ze strachu?

Listę krytyków z psiej budy otwartą przez Sabor szybko uzupełnia prof. Maria Poprzęcka, która w swoim tekście dla TP "dała, jak zwykle, wzorcowy przykład tego, co wypada i czego nie wypada". Aluzja do byłej prezydentowej Kwaśniewskiej, uczącej jeść bezy, pozwala również na aluzję pod adresem Michalskiego, który w tym momencie jawi się jako samotny kowboj postukujący kubkiem w stół... Michalski podobnie jak Cejrowski "zabawnie" balansuje na granicy nie/poprawności, wypowiada to, co "wszyscy" wiedzą. Bez nazwiska pojawia się Maria Anna Potocka, która wzięła zapłatę za słabą wystawę w Sukiennicach oraz "ludzie" z Towarzystwa Zachęty, których pracy nie można rzeczowo oceniać. Insynuacje czytelne, choć nazwisk brak - Michalski na wszelki wypadek się asekuruje. Jego zdaniem nie wypada dziś źle pisać nie tylko o Nieznalskiej, Żmijewskim, ale też o Sasnalu i "kolekcji pani Kulczyk" (podkreślenie AM). Wyliczankę Michalski kończy słowami "I tak dalej... zachęcam Czytelników do uzupełniania listy".

Zachęceni demaskacją możemy skierować wyliczenia w stronę samego autora, który - jak to często bywa - zapomniał zacząć od zdemaskowania siebie. Jak już daliśmy nura w "krytyczną psią budę" zaoferowaną nam przez Znak, to dobijmy dna, by potem szczęśliwie wypłynąć na powierzchnię. Nie wypada więc pisać o wyzysku artystów i pracowników Zderzaka przez tę galerię, o pracach, które zabierane są na poczet promocji i książek oraz o znanych wypadkach cenzurowania niepochlebnych wypowiedzi na temat artystów i galerii przez samego Jana Michalskiego; nie wypada pisać o tym, że zachęceni karierą artyści dają się wykorzystywać licząc, że jak najszybciej uciekną ze Zderzaka; nie wypada pisać, że o tym wszystkim młodzi artyści wiedzą już na uczelni uprzedzeni przez kolegów; nie wypada pisać, że sam Michalski takich uciekinierów skreśla i tępi przez lata pisząc pamflety w różnych katalogach i magazynach; nie wypada pisać o tym, że to co niedopowiedziane w tekstach Michalskiego pojawia się w opowiadanej przezeń teorii spiskowej czy też w trakcie organizowanych przez galerzystę performensów z udziałem artystów Zderzaka; nie wypada napisać, że teksty i wystąpienia Michalskiego są świadomym działaniem osoby, która przez lata zajmowała centralne miejsce w świecie sztuki, handlowała nią i opisywała, a teraz desperacko walczy o zachowanie swojej dominacji, co jest kłopotliwe, bo czasy się zmieniły i nie spisek wszystkich przeciw Zderzakowi, lecz działania samego Zderzaka galerię zmarginalizowały. I tak dalej, zapraszam Czytelników do uzupełniania listy...

Można powątpiewać w trafność diagnozy autora, wedle którego krytyka artystyczna w Polsce "znajduje się dziś tam, gdzie się znajduje - na łańcuchu w psiej budzie". Na takie stwierdzenie wypadałoby odpowiedzieć - lekarzu, lecz się sam; krytyku, skrytykuj się sam.

To jednak nie koniec, został bowiem ostatni fragment tekstu zatytułowany "Mała prośba do urzędnika". Tym urzędnikiem jestem ja. Jan Michalski prosi mnie, żebym tak łatwo nie wygłaszał słów, które znalazły się w moim tekście w "Tygodniku Powszechnym". Chodzi o wsparcie tezy Żmijewskiego i stwierdzenie, że "wszystko jest polityką". "'Wszystko jest polityką! - woła Mazur, powtarzając slogan prezesa Fundacji Foksal Andrzeja Przywary, który podobno biega teraz po Warszawie i wygłasza go każdemu 'na dzień dobry'."

Nie wiem, czy Andrzej Przywara biega po Warszawie i nie wiem co wygłasza, ale wyciągnięcie z kontekstu jednego zdania (brzmi dość banalnie jak "wszystko jest ekonomią", "wszystko jest sztuką"...) i budowanie wokół niego dobrze brzmiącej puenty to zabieg równie efektowny co łatwy. Tak łatwy, że nie mogę się oprzeć, by nie odpowiedzieć "jak urzędnik krytykowi" parafrazując w ten sposób apel Jana Michalskiego (który pisał "Otóż Panie Adamie.. Szanowny Panie Adamie...").

Otóż Panie Janie... Szanowny Panie Janie...

Wielu wybitnych artystów, którzy robią rzeczy cudowne, stroni od polityki i polityczności. Ale równie wielu od niej nie stroni. Pan wyrządza im krzywdę swoją jednostronnością. Pana retoryka nie spycha ich na margines, bo na to Pan nie ma siły, więc próbuje Pan poniżać i dezawuować, jak za dawnych dobrych czasów. Jest to retoryka siły, w której czuje się brutalność i słyszy fanatyzm.

Bądźmy ostrożni,

PS. Zapraszając do podsumowania roku 2007 wybitnych krytyków i kuratorów nie omieszkaliśmy poprosić Jana Michalskiego by zabrał głos. Nadesłany do redakcji tekst był znów stekiem pomówień sięgających rozporka. Uznając tekst za kiepską prowokację zdecydowaliśmy się po raz pierwszy w historii Obiegu materiał zamówiony odrzucić. Tak oto wykorzystał Jan Michalski swój czas na wystąpienie w "parlamencie polskiego świata sztuki"...