"I znów Polskę a nie wiosnę zobaczę"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel
Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel

"Jakżeż ja się uspokoję ..." powtarzał, patrząc na Ryszarda Siwca, płonącego 8 września 1968 roku na Stadionie Dziesięciolecia, Konrad, bohater "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Spektakl ten wyreżyserowany przez Weronikę Szczawińską na scenie Teatru Polskiego widziałam jesienią 2007 roku. Przywołana scena utkwiła mi w pamięci i wracała niejednokrotnie. Ten Konrad nie zazna już spokoju, bo wracać do niego będą obrazy, wydarzenia, ludzie - sensy i bezsensy historii. Dziś doskonale, a może doskonalej niż dotąd, da się poczuć, że jest to historia, która straciła "sens", a w zamian zyskała wiele różnych, często sprzecznych sensów. Straciła też, jak pisał Baczko, jednolity czas, zyskując wiele czasów, których powiązania wciąż jeszcze nie bardzo umiemy uchwycić1.

Świadomość powikłanych relacji między przeszłością i wiedzą o niej a władzą oraz kwestie wykluczania niektórych dyskursów pamięci (a co za tym idzie i niektórych bohaterów tych opowieści) nie pozwalają spać spokojnie. Wydaje się, że tym, co stanowi sedno dzisiejszych napięć w obrębie dyskusji o historii, pamięci i ich reprezentacji nie są zaburzenia naszych wyobrażeń przeszłości, ale fundamentalny kryzys wyobrażenia o alternatywnych przyszłościach. Potrzeba "opowieści o przeszłości" to znak niezaspokojonego pragnienia sensu nie tylko jednostkowej egzystencji, ale i życia zbiorowego w ogóle. Kluczowe w tym miejscu staje się pytanie o rolę sztuki w konstytuowaniu wyobrażeń przeszłości (obrazów czy też zapisów pamięci i polemik z Historią). Czy ma ona szansę stanowić przeciwwagę dla sensotwórczych dyskursów pamięci/historii, w które straciliśmy wiarę. Do ponownego przemyślenia tych zagadnień skłaniają dwie realizacje artystyczne: ożywienie pomnika Adama Mickiewicza przez Krzysztofa Wodiczkę w środę 30 stycznia i film "Mary koszmary" izraelskiej artystki Yael Bartany, prezentowany w Fundacji Galerii Foksal.

Połączenia przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które dokonują się za pośrednictwem mediów pamięci i historii, przyjmują rozmaite, nierzadko zaskakujące formy i służą licznym, nierzadko sprzecznym celom. Sięgają od nieświadomego przywołania po bezrefleksyjne, ponowne pojawianie się; od nostalgicznej tęsknoty za tym, co utracone, po polemiczne użycia pamięci w celu rzeczywistego przekształcenia teraźniejszości czy chociażby refleksji nad nią. Interakcja między przeszłością a teraźniejszością, która stanowi materię pamięci kulturowej jest produktem podmiotu zbiorowego w znacznie większym stopniu niż skutkiem psychicznego czy historycznego zdarzenia, pisała we Wstępie do "Acts of Memory: Cultural Recall in the Present" Mieke Bal. Kulturowe przywołanie zaś nie jest tym, co po prostu się przydarza, ale tym, co się odgrywa (perform), nawet jeśli te akty odgrywania nie zawsze są świadome czy zamierzone2. W wypadku ożywiania Mickiewicza to przywołanie było całkowicie świadome, aż nazbyt świadome

W wywiadzie udzielonym Agnieszce Kowalskiej Wodiczko zapowiedział, że wieszcz "przemówi słowami swojej poezji. Bo to jego dzieło zostało obrażone, użyte w sposób obrzydliwy przez komunę i pięknie uaktualnione, odczytane przez publiczność. Oprócz cytatów z III części <<Dziadów>> usłyszymy też fragmenty przemówienia Gomułki z 19 marca 1968 r3." Wieszcz przemówił słowami swojej poezji (głosem mężczyzny i kobiety), Gomułka swojej (swoim "archiwalnym" głosem); to, co miało brzmieć pięknie, brzmiało pięknie, a to, co obrzydliwie - obrzydliwie. Niewiele więcej się wydarzyło. Projekcja trwała kilkanaście minut, na twarz poety wyświetlono inną twarz, jego ręce raz opadały, to znów się podnosiły, klaskały, głos mówił, gwizdał, recytował. W tym dialogu między poetą a przywódcą podział sympatii okazał się aż nazbyt oczywisty. Nieoczywiste jednak wydaje się użycie wieszcza. Wodiczko stanął w obronie Mickiewicza, powtarzając gest manifestacji '68 roku. To powtórzenie miało jednak wymiar czysto jubileuszowy (poprzedzające projekcję złożenie kwiatów pod pomnikiem nie stanowiło wobec projekcji zgrzytu), a błyski aparatów fotograficznych i lampy kamer nie pozwalały zapomnieć, na jakim przedstawieniu jesteśmy.

Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel
Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel

Artysta powiada, że zgodził się na taką "projekcję okolicznościową" przez wzgląd na swoje wspomnienia, "z poczucia obowiązku, solidarności z przyjaciółmi, którzy brali udział w tamtych wydarzeniach. Ale przede wszystkim ze względu na młodych. Idee Mickiewicza są aktualne, bo wolność była dla niego najważniejszą wartością. Aktualny jest też wydźwięk wydarzeń marcowych"4. Szanuję jego decyzję i jestem wdzięczna, że podjął ją również ze względu na mnie (młodych). Ja jednak inaczej widzę aktualność Mickiewicza i znaczenie wydarzeń marcowych. I jest to widzenie poza wolnością, walką i męczeństwem. Mówiący za sprawą artysty Mickiewicz brzmi fałszywie. O wiele bardziej natomiast przekonują mnie słowa Małgorzaty Dziewulskiej, jednej z inicjatorek demonstracji przeciwko zdjęciu Dejmkowskich "Dziadów" z afisza: "Dziś zajmujemy się podtrzymywaniem mitu, co na pewno powinniśmy robić, ale jest jeszcze ta druga strona. Jako uczestnik tych wydarzeń do dziś mam poczucie absurdalności tamtej sytuacji i żywą pamięć zniszczeń, które wtedy nastąpiły. Nie tylko teatr legł w gruzach. Sprawa Dziadów wywołała działania, które spowodowały najciemniejszy chyba czas w PRL-u" 5.

W wypowiedzi Dziewulskiej odnajduję szczerą próbę zmierzenia się z tamtym doświadczeniem, wydarzeniem, mitem. Wodiczko twierdzi, że Mickiewicz ze swego cokołu wciąż powinien "przypominać, napominać i ostrzegać", tymczasem ta skamieniała forma pouczania, jak się zdaje, nie ma dziś żadnej siły. Mickiewicza czytano już pod włos i dyskutowano z nim na wielu frontach. To jedna z najbardziej złożonych postaci polskiej literatury, świadczą o tym liczne prace i konferencje naukowe. Pytanie, które sobie (i artyście) stawiam, jest następujące: czy Mickiewicz mógłby powiedzieć coś nowego w ten środowy wieczór? Mógł, ale nie powiedział, nie ożył. Stojąc pod pomnikiem w środowy wieczór, byłam od niego o lata świetlne oddalona, za sprawą tej artystycznej ingerencji, a co gorsza, jeszcze bardziej oddalona od innych ludzi, którzy stali tam razem ze mną. Na spektaklu 30 stycznia 1968 roku (jedenastym od premiery) był nadkomplet publiczności. Krytyk, Zbigniew Raszewski, tak pisał o tamtym wieczorze: "Duszno, ciasno, ale nastrój podniośle pogodny, jak przed procesją albo defiladą. [...] Kurtyna spada. Zaczyna się owacja, namiętna, manifestacyjna, żarliwa. Wszyscy wstają. Już się wydaje, że oklaski osiągnęły swój zenit, kiedy na scenę wchodzi Holoubek i grzmot jeszcze przybiera na sile [...] po chwili orientujemy się, że na wszystkich piętrach zgodnie wołają: Nie-po-dle-głość bez cen-zu-ry!". Na Krakowskim Przedmieściu nastrój nie był ani podniosły, ani żarliwy, a po zakończeniu projekcji ktoś krzyknął "Precz z władzą". Taka lekcja wolności.

Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel
Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel

W kontekście "zaangażowanych" przedstawień Dejmka krytycy piszą o rozminięciu się reżysera ze stanem ducha publiczności, ale i aktorów. O "Dziadach" mówi się, że "wymknęły się spod kontroli", upatrując paradoksu spektaklu w tym, że jego premiera była przygotowywana z okazji rocznicy rewolucji październikowej. Takie pęknięcie dostrzegają także w realizacji "Wyzwolenia" Wyspiańskiego w Teatrze Polskim w 1982 roku. Dejmek rozprawiał się tam z władzą, ze społeczeństwem, a zwłaszcza z inteligencją, podczas gdy "solidarnościowa publiczność odbierała te intencje na opak - upojona każdą aktualną aluzją, każdym cytatem polityczno-narodowym, bohaterskimi poza sceną aktorami"6. Między Wodiczką a widzami jego realizacji doszło, mam wrażenie, do podobnego pęknięcia. Projekcja ta nie miała siły, poza mitem nie dotknęła żadnych żywych obszarów. Komunikacja z widzami odbywała się na płaszczyźnie prostych skojarzeń czy aluzji, jak ta o małych ludziach, którzy nami rządzą. Do dziś zachodzę w głowę, dlaczego pomnikowi dzwonił telefon i chyba nie sięgnę do "Telephonebook" Avital Ronell, żeby rozwikłać tę zagadkę. Boję się, że miałam odebrać to jako swoją z wieszczem bliskość.

Jestem przekonana, że wydarzenie, które de facto upamiętniała ta środowa projekcja, a w jego następstwie wydarzenia marca 1968 roku, to "gorący okres" polskiej historii i pamięci zbiorowej. Do dziś pozostają bolesne i aktualne kwestie wymagające podjęcie, wskazania, terapii, szczególnie jeśli myśleć o nich z Mickiewiczem w tle: problem relacji polsko-żydowskich, ale i polsko-rosyjskich (tej swoistej obawy przed Rosją, przekonania, że jest między nami granica nie do przekroczenia. Maria Janion podkreśla, że Mickiewicz mówił o dwóch zasadniczych i niemożliwych do pogodzenia porządkach w świecie słowiańskim - rosyjskim despotyzmie i polskiej wolności (sic!)), problem odebranego i nieprzywróconego (choćby symbolicznie) polskim obywatelom obywatelstwa, problem misji narodowej (w pewnym uproszczeniu mesjanizmu, który sam w sobie jest niezmiernie złożonym zjawiskiem, ale zawłaszczony przez populizm nader nośnym), problem wygnania, problem trudnego, romantycznego dziedzictwa (z którym tak znakomicie zmierzył się Marek Koterski), problem polskiego nacjonalizmu (kiedy w latach sześćdziesiątych władza rozpętuje gwałtowną kampanię antyżydowską, to usiłuje w ten sposób pokazać, budząc stare upiory, jak bardzo pozostaje wierna narodowej tradycji).

Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel
Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008. Fot. Andrzej Paruzel

Nie wiem więc, na czym ma polegać terapia, jaką proponuje mi mówiący Mickiewicz. Nie dlatego, że nie zastanawiam się wciąż nad tym, ale dlatego, że to, co widziałam (i słyszałam) kłóci się z deklarowaną przez artystę chęcią wydobywania na wierzch tego, co dotychczas pozostawało nieme, upubliczniania najbardziej prywatnej nawet traumy, dawania głosu doświadczeniu, które w trakcie tego wypowiadania miało nie tylko zostać usłyszane, ale prowadzić do realnej zmiany7. Taka realizacja z takiej właśnie okazji miała szansę przyczynić się do tego, co nazwałabym rozumieniem historycznym, które polegałoby na tym, że nie tylko rejestruje się i powtarza przeszłe wydarzenia, ale wspomaga krytyczną pamięć o tych wydarzeniach, które stają się integralną częścią naszej przestrzeni publicznej. Wodiczko dokonał powtórzenia, przypomnienia, upamiętnił owszem, ale nie ożywił. Nie wsłuchał się w aktualność tej sytuacji, nie postawił sobie ani tej sytuacji (wtedy i dziś) żadnych trudnych pytań. Albo ta przestrzeń publiczna jest przed artystą zamknięta i nie może się on do niej przebić, albo jest dokładnie odwrotnie: to artysta jest zamknięty.

Film Yael Bartany dokonuje połączenia przeszłości, teraźniejszości i przyszłości za pomocą języka i mowy władzy, propagandy. Bohater tego filmu, młody mężczyzna w za dużych okularach, czerwonym krawacie i czarnym, skórzanym, narzuconym na ramiona płaszczu wchodzi na zarośnięty i opuszczony stadion, by przemawiać. Jego słuchaczami, jak się potem okaże, będzie garstka młodzieży z czerwonymi chustkami dookoła szyi. Bohatera tego filmu gra Sławomir Sierakowski a opuszczony stadion - warszawski Stadion Dziesięciolecia. Z jednej strony mamy do czynienia z czasem bez czasu i przestrzenią jakby poza przestrzenią i czasem, z drugiej zaś poszczególne elementy zakotwiczają ten film w tu i teraz. Wszystko w tej scenerii (i bohaterze) jest dziwne, jakby niesamowite, przerysowane i nierealne, a właściwie niemożliwe, co potęguje tym bardziej treść i forma jego przemówienia.

Yael Bartana, Mary koszmary
Yael Bartana, Mary koszmary

Cały ten "spektakl dla mas" to przecież spektakl dla nikogo, tak jak stadion jest dziś miejscem dla nikogo, choć bywał miejscem masowych spektakli. Bartana proponuje nam odegranie innej wersji historii, fantazji o innej wersji historii. Mowa, która wypełnia niemal cały film, jest fantazją na temat nowego początku, powrotu, odbudowy. Także ona jest nierealna i niemożliwa, gesty przemawiającego pokraczne, wyolbrzymione, karykaturalne, słowa, choć rozumiemy poszczególne ich znaczenia, brzmią jak remix dziesiątków wypowiedzi, apeli, mów. "Żydzi! Rodacy! Ludzie! Luuudzieee!!!!! Myślicie, że ta stara kobieta, która wciąż śpi pod pierzyną Ryfki, nie chce was widzieć? Zapomniała o was? Mylicie się. Ona śni o was każdej nocy. Śni i drży ze strachu. Od tej nocy, kiedy was już nie było, a jej matka sięgnęła po waszą pierzynę, nawiedzają ją mary. Mary - koszmary. Tylko wy możecie je przegnać. Niech przy jej łóżku staną trzy miliony Żydów, których zabrakło w Polsce, i przegonią w końcu te zmory" - ten apel to niejako przedmarcowe mowy Gomułki a rebours, dotknięcie "rany" relacji Polaków z ich nieobecnymi sąsiadami (na nowo świeżej w kontekście dyskusji wokół kolejnej książki Jana Tomasza Grossa) w tonie empatii, ale jakiejś takiej za dużej. No właśnie, w tym filmie wszystko jest za..., ale to ta hiperboliczna konstrukcja właśnie pozwala zobaczyć problemy w nowym świetle. Zza tego przerysowania wyłania się bowiem jakaś prawda. I nie jest to, jak sądzę, prawda o niewypowiadalności niewypowiadalnego, ale o drętwocie zbiorowych (a i jednostkowych) prób nawiązania kontaktu z przeszłością (i przyszłością).

Film można oczywiście odbierać jako krytykę wszelkiej propagandy, wszelkich fantazji nowych początków, utopii, projektów terapii i inżynierii zbiorowej. I czyta się to bardzo dobrze. Tekst przemówienia jeży się od wielości aluzji i odwołań: do braterstwa Polaków i Żydów (I będziemy znowu razem), do wzajemnego wybaczania, do leczenia ran (Uleczcie nasze rany, a uleczycie swoje), do masowych wypędzeń i powrotów, do apelu poległych, rachunku sumienia, wyznania win, do wielokulturowości (Potrzebujemy innego, a nie ma innego bliższego nam niż wy) i ciężaru homogeniczności (Dziś ze znudzeniem patrzymy na nasze podobne do siebie twarze), do antysemityzmu (udawało nam się znaleźć jeszcze jakiegoś Żyda i wyprosić go z naszego kraju), nacjonalizmu (nareszcie jesteśmy sami we własnym domu. Polski Polak w Polsce), wybraństwa (Wróćcie, a wy i my przestaniemy być wreszcie narodami wybranymi. Wybranymi do cierpienia, wybranymi do przyjmowania ran i wybranymi do zadawania ran.), mesjanizmu, kapitalizmu, komunizmu etc. Wszystko to jednak nie tak!

Pośród tego potoku fraz i kontekstów trawa porastająca trybuny, filmowana w dziwnej kolorystyce, krzaki i kikuty ławek, te resztki po spektaklu odsłaniają niespodziewanie wielką pustkę; pustkę, która dudni między słowami. W tych momentach właśnie tkwi siła filmu Bartany; w jego zbyt sztucznej sztuczności; zbyt groteskowej groteskowości. Kiedy tak myślałam o tym przerysowaniu i wykluczających się sprzecznościach, przyszło mi do głowy, co Zygmunt Bauman pisał o nowoczesnym antysemityzmie: "Żyd teoretyczny był bytem przeładowanym treścią semantyczną, pełnym pomieszanych i złożonych atrybutów, zupełnie do siebie nieprzystających i, co za tym idzie, wymarzonym przeciwnikiem dla każdej siły dążącej do wytyczenia jasnych i nieprzekraczalnych granic. Żyd teoretyczny był odrażający, był wyobrażeniem skonstruowanym jako ucieleśnienie pomieszania i zaprzeczenia porządku rzeczy. [...] spełniał bardzo ważną rolę: unaoczniał straszliwe konsekwencje łamania barier, odejścia od stada, odstępstwa od bezwarunkowej lojalności, i jednoznacznego wyboru; był prototypem i archetypem wszelkiego nonkonformizmu, herezji, anomalii i aberracji. [...] Koncepcja Żyda niosła w sobie ważną naukę, że alternatywą dla istniejącego porządku nie jest inny porządek, lecz chaos i zniszczenie"8.

Yael Bartana, Mary koszmary
Yael Bartana, Mary koszmary

Miejsce, z którego mówi bohater Bartany, to świat po ostatecznym zaprowadzeniu takiego porządku, świat pusty, cmentarz. Chce on absolutnej naprawy, która w przeciwieństwie do absolutnego zniszczenia nie jest możliwa. (Podobnie jak niemożliwe wydaje się pogodzenie "dwóch narodów wybranych i dwóch narodów cierpiących najbardziej"9). Nawet w słowach. Te zdania rzucane w pustkę niczym zaklęcia nie mają żadnej mocy, niczego nie odczynią. Bartana i Sierakowski (on wraz z Kingą Dunin są autorami tekstu przemówienia) podejmują próbę wydobycia języka z jego własnego potrzasku i wyjęcia historii z jej własnej opowieści. Fałszują go do tego stopnia, że wydaje się, że ma szansę stać się prawdziwy, podobnie jak sama sytuacja powrotu. Nawet jeśli tylko na ułamek sekundy, w fantazji. "Sztuka umożliwia mi wyrażenie mojego niezadowolenia bądź odmowy uczestnictwa. Pozwala również dzielić uczucia z innymi. "<<Ta wspólnota>> budowana jest na zupełnie innym poziomie, daleko od języka oficjalnego, języka polityki państwa"10 - mówi w jednym z wywiadów artystka i widząc "Mary koszmary" wierzę jej i jej sztuce. Podoba mi się, w jaki sposób umie rozbroić to, co już od dawna wydaje się nierozbrajalne. Podoba mi się szczególnie teraz, kiedy tkwimy w tak zrytualizowanej dyskusji o polsko-żydowskiej historii powojennej, poza dynamikę której trudno się wydostać.

Podoba mi się też w "Marach koszmarach" rola stadionu, złożonego i silnego symbolu, znaku epoki komunistycznej, Jarmarku Europa, wieloznacznego i wielowarstwowego, który grał już na dziesiątki sposobów i był już ikoną dla wielu. Tu jest przede wszystkim świadkiem historii, miejscem historii, licznych publicznych wystąpień władzy, a dla mnie przede wszystkim tego tragicznego wystąpienia "prywatnego". 8 września 1968 roku (a więc dokładnie pół roku po "wydarzeniach marcowych") Ryszard Siwiec (ten sam, na którego patrzy Konrad na początku tego eseju), filozof, księgowy z Przemyśla w ramach protestu przeciwko inwazji na Czechosłowację dokonał tu w obecności ponad stu tysięcy ludzi samospalenia11. W ten sposób zamyka się ta historia.

Podczas gdy realizacja Wodiczki na pomniku Mickiewicza powtarza serię gestów i słów, pozostawiając to, co rozdzielone, na swoim miejscu, a przeciwników i zwolenników na swoich stanowiskach, Bartana podejmuje próbę profanacji języka i tej podwójnej (bo dla niej zapewne też żydowskiej) historii - tak, jak profanację rozumie Agamben, a więc restytucji, ponownego przekazania ich do swobodnego użytku12. Igra z nimi, nie uświęcając ich, ale i nie negując, wywraca na opak. Służy temu coś, co moglibyśmy, za Agambenem właśnie nazwać zabawą, igraniem, które "otwiera nowe możliwości użytkowania". "Profanacja neutralizuje swój przedmiot. To, co było niedostępne i oddzielone, wskutek profanacji traci swoją aurę i może zostać przywrócone użyciu"13. Mechanizmy władzy tracą swoją aktualność, a zawłaszczone przez nią przestrzenie zostają przywrócone "wspólnemu użytkowaniu". W tym sensie "Mary koszmary" używają języka i historii; nie negują form, w jakich te istnieją, ale je rozbrajają, otwierają pole nowych możliwości, nowych zastosowań, igrają więc z istniejącymi formami podziału/rozdziału, a nie utrwalają ich tym bardziej. Igranie z przeszłością i fantazje o przyszłości długo będą nas jeszcze niepokoić.

Pełne strachu oczy moje,
Pełne grozy myśli moje,
Pełne trwogi serce moje,
Pełne drżenia piersi moje,
Jakżeż ja się uspokoję...14

Krzysztof Wodiczko, ożywianie pomnika Adama Mickiewicza, Warszawa, 30.01.2008.
Yael Bartana, "Mary koszmary" Fundacja Galerii Foksal, Warszawa, 18.01.-29.02.2008.

Dziękuję Weronice Szczawińskiej za Wyspiańskiego, Bartanę i rozmowy o roku '68.

Krzysztof Wodiczko po pokazie na pomniku Mickiewicza, fot. Andrzej Paruzel
Krzysztof Wodiczko po pokazie na pomniku Mickiewicza, fot. Andrzej Paruzel

Bożena Czubak, Krzysztof Wodiczko, Maria Morzuch 30.01.2008, fot. Grzegorz Borkowski
Bożena Czubak, Krzysztof Wodiczko, Maria Morzuch 30.01.2008, fot. Grzegorz Borkowski
  1. 1. Por. Bronisław Baczko, "Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej", przekł. M. Kowalska, Warszawa 1994, s. 36-7.
  2. 2. Por. Mieke Bal, "Introduction", w: Mieke Bal, Jonathan Crewe i Leo Spitzer, red., "Acts of Memory: Cultural Recall in the Present", Hanover i Londyn, 1999.
  3. 3.  http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/50537.html
  4. 4.  Tamże.
  5. 5.  http://www.gazetawyborcza.pl/1,75248,4874077.html
  6. 6.  Małgorzata Dziewulska o "Dziadach" Kazimierza Dejmka, http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34861,4881863.html Małgorzata Dziewulska "Nieskończenie samotny Konrad", http://www.tygodnik.com.pl/apokryf/14/dziewulska.html
  7. 7. Por. http://www.obieg.pl/event/amkbmp_wod.php#2
  8. 8.  Zygmunt Bauman, "Nowoczesność i zagłada", Warszawa 1992, s. 68.
  9. 9. Por. Maria Janion, Katarzyna Bielas "Sami sobie cudzy", http://www.gazetawyborcza.pl/1,85122,4500366.html
  10. 10.  Por. "Z Yael Bartaną - o jej filmach, wspólnocie, granicy i Izraelu - rozmawia Magdalena Ziółkowska", http://www.obieg.pl/rozmowy/5722
  11. 11.  Por. http://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_Siwiec. Przed wyjazdem Do Warszawy Siwiec sporządził testament oraz nagrał na taśmę magnetofonową antykomunistyczne przesłanie, które kończyły słowa: "Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!" Przed oblaniem się rozpuszczalnikiem rozrzucił w tłum ulotki z protestacyjnym apelem. Płonąc, krzyczał: Protestuję i nie pozwalał gasić płomieni.
  12. 12. Por. Giorgio Agamben "Pochwała profanacji" w: "Profanacje", przekł. M. Kwaterko, Warszawa 2006.
  13. 13.  Także, s. 108.
  14. 14.  Wiersz Stanisława Wyspiańskiego. Por. http://univ.gda.pl/~literat/wyswier/006.htm