"Hochsztaplerzy" i "zawodowcy" performance. "Obwodnica Wielka" wokół międzynarodowego festiwalu "Różnice/Interakcje" numer 10.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Jan Świdziński
Jan Świdziński

Kwadratura okrągłych jubileuszy.

Wiadomo, że dziesiąta rocznica to już coś. Nasza kultura ulubiła sobie system dziesiętny, stąd skłonni jesteśmy uznawać, że jakakolwiek międzyludzka interakcja dziejąca się przez 10 lat - nastraja i zobowiązuje. Przynajmniej do refleksji.

Esther Ferrer
Esther Ferrer

Po skonsumowaniu szczególnych dóbr przewidzianych zwykle na okoliczność jubileuszową, niechybnie dopada nas retrospektywna chwila zadumy, zwłaszcza, że tzw. długie przebiegi to w naszych czasach wiecznej nowości coraz rzadszy ewenement, a zdaniem wielu nawet obciach. Tak czy inaczej, czegoś z 10-cio letnim stażem trudno nie zauważyć. Co dwie cyfry to nie jedna, choćby nawet ta druga była nic nie warta. Na kodzie zerojedynkowym opiera się wszak cała nasza dzisiejsza egzystencja - szczupła jedynka z prowokacyjną wypustką odwrócona tyłem do ponętnie krągłego zera to post-coitalne połączenie jin i jang, czarno białe, słodko kwaśne i co tam jeszcze sobie chcemy.

Powyższa grafomańska może alegoria i retoryczna zabawa to dowód na to, że z wszystkiego, nawet z liczby (każdej, jak się dobrze przyjrzeć), można uczynić kuszący temat. Ale z drugiej strony, bawiąc się słowami próbuję chyba jeszcze trochę odwlec moment rozpoczęcia właściwiego tekstu o imprezie, która odbyła się przed dwoma miesiącami (maj 2008). Dziś duszna niedziela, jakby wakacje. Jednak nie dlatego coraz trudniej pisać o festiwalach. Spróbuję, ale jakoś inaczej. W końcu w obliczu dziesiątki kapitulują nie tylko zatwardziałe serca, ale i mury instytucji. Bo właśnie nie o miłości będzie tym razem, ani nawet nie o pozytywnej energii - ulubionej kliszy tekstów o performance - ale o kilku zastanawiających sprawach.

No romance, just pure digital facts;)

Bez sentymentów więc i nie wnikając w szczegóły (naturalnie czy in vitro) podam, że w tym roku w wyniku zbliżenia festiwalu z przeszłością ("Interakcje") i imprezy po niewielu jeszcze przejściach ("W kontekście sztuki/Różnice") narodził się nowy byt, digitalna jedność w sprzeczności, czyli Różnice (ale jednak) Interakcje. Jak recepta na związek idealny. Fuzji dokonał patronujący obu partnerom Jan Świdziński, co potwierdza, że nestor polskiej sztuki wciąż jest w formie!

Główne prezentacje miały miejsce na terenie CSW Zamek Ujazdowski (Różnice) oraz w Piotrkowie Trybunalskim - w Galerii Off i w przestrzeni miasta (Interakcje). Uzupełniły go dwa performerskie wieczory - w warszawskiej Galerii Działań oraz w krakowskim Pięknym Psie. Łącznie w ramach imprezy wystąpiło 40 artystów.

To spora reprezentacja - międzynarodowa. Ale czy drużyna? Całość? Czy budowany zwykle w przedfestiwalowych zajawkach nastrój niemal magicznego wtajemniczenia, artystycznej fiesty opartej na wspólnocie i jednocześnie wymianie, jest dziś faktycznie odczuwalny podczas 10-dniowego maratonu wystąpień? Być może należałoby dać spokój i uznać, że pewne ideowe podstawy są już dla performerskiej społeczności tak oczywiste, że nie warto poświęcać im jakichś widocznych oznak kultu. Wystarczy, że wszyscy się znają i lubią (z małymi wyjątkami), i uprawiają artystyczne pole o wspólnej nazwie, gdzieś za miedzą dominującego art world´u. Jednak to nie owa pierwotna, alternatywna "osobność" gatunku, ale wewnętrzne rozszczepienie na wiele zróżnicowanych postaw odpowiada za obecny problem z odnajdywaniem performance na mapie współczesnej sztuki. Wokół tego umownego już dziś terminu skupili się bowiem spadkobiercy różnych oryginalnych źródeł tzw. sztuki żywej, pozostawiając też otwarte drzwi dla ich wciąż to nowych, intermedialnych mutacji. Dochodzą do tego różnice "geograficzne", tj. realiów, w jakich ta sztuka się rozwija, albo dopiero rodzi.

Czym więc tak naprawdę jest dziś duży festiwal performance? Mówiąc wprost - prezentacją wybranych przez organizatorów twórców, przedstawieniem nie-określonego fragmentu stanu tej dyscypliny sztuki w danej chwili. Nie da się go w żaden kompaktowy sposób podsumować, zwłaszcza, że samym kuratorom nie zależy zwykle na budowniu tzw. artystycznego argumentu. Poniekąd jest to podejście zdrowe i na luzie, bo po co na siłę ujarzmiać żywioły. Ale czasem kusi, by zamiast gloryfikowania nazwisk porozmyślać o samej sztuce.

Valentin Torrens
Valentin Torrens

Cud mniemany

Obserwuję, że ostatnio o performance zaczyna mówić się coraz więcej w odniesieniu do mainstreamu sztuki. Festiwale zaczynają gościć w instytucjach, a medialnie wyselekcjonowani performerzy coraz częściej pojawiają się w stałych zestawach promowanych artystów. Słowo "perfromance", kiedyś zupełnie nieobecne i nie tylko językowo obce, dziś służy jako ornament ozdabiający wszelkiej maści imprezy i przedsięwzięcia, którym potrzebny jest klimat quasi-artystycznej niepokory. Jednocześnie coraz liczniejszym komentarzom towarzyszy zastrzeżenie, że piszący tak naprawdę na performance się nie zna, gdyż jest to niezgłębiona kraina zarośnięta chaszczami i strzeżona przez ochroniarzy w kominiarkach. W oparciu o owe rozbrajające wyznania o naturalnej, czystej niewiedzy pojawiają się opowieści o "czarnym ludzie", sentymentalne zawodzenia lub ostre kawałki, bo to przecież taki hardcore ma być. I nie mam tu na myśli dziennikarskich fikołków na poziomie gazety "Fakt": takie "prześladowania" performerzy mają po prostu w tej części ciała, która wywołuje owe sensacyjne kontrowersje (choć dla niektórych "artystów-skandalistów" tytulik w tabloidzie może być cenną - bo jedyną - wzmianką, którą należy w duchu martyrologii wykorzystać w cv ;). Chodzi mi raczej o publikowane w różnych mniej lub bardziej profesjonalnych pismach wypowiedzi, czasem rozsyłane pytania i listy osób, które w jakiś sposób zajmują się sztuką współczesną (albo happeningiem, teatrem, tańcem, pantomimą itp), tyle że broń Boże nie ‚tą'.

Z drugiej strony, wiedzeni potrzebą chwili opiniotwórczy fachowcy sztuki kwitują swoje krytyczne najczęściej wypowiedzi pretensją, że performance jest albo zbyt hermertyczny, albo znaczeniowo zbyt banalny i oczywisty, by pochylać się nad nim jako dziedziną. Nie przeczę, że tak czasem bywa, lecz podobny zarzut można postawić znacznej części produkcji sztuki współczesnej. Wynik podobnego uproszczenia jest dla performance taki, że jednostkowe występy, patronowane przez zwykle mało oryginalne w swych wyborach galerie, przesądzają o spojrzeniu na bardzo różnorodny i złożony ruch artystyczny, który wciąż się rozwija i zmienia.

Z tych dwóch grup krytycznych wypowiedzi należy wnioskować, że potrzebne jest z jednej strony uświadomienie, jak wiele o performance można już jednak dowiedzieć się z istniejących źródeł, z drugiej - że czas, by nie bać się rozwijania dyskursu o performance w stronę rozważań o jego stanie obecnym, a nie tylko historycznym. Faktem jest, że w publikacjach o sztuce żywej nad dyskusją o nowych problemach dominuje powtarzanie wciąż tych samych książkowych podstaw. W okołofestiwalowych materiałach przytaczane są na ogół niezmiennie z roku na rok te same tekstowe klipy, prawdy i cytaty. Pogrzebują one tę żywą ponoć sztukę w niemal 50-letnim już grobowcu utopijnych idei - wtedy absolutnie fundamentalnych dla całkiem nowego rozumienia sztuki, ale wołających o poważne potraktowanie w postaci rozwijającej się merytorycznej dyskusji, a nie chwalebnych litanii. Np. obiecująca wiele, godzinna dyskusja o performance w TVP Kultura cała upłynęła na uzasadnianiu i przekonywaniu sceptycznych stron, że taka dyscyplina sztuki w ogóle istnieje i ma tzw. sens (cokolwiek miałoby to oznaczać). To zdecydowanie wynik niewyjaśnionych zakłóceń na linii projekcja - odbiór. Dlatego tym razem zamieniam wygodny fotel oglądacza-gawędziarza na mniej bezpieczną pozycję po drugiej stronie ekranu, i grzebiąc w układach nie-do-końca-scalonych spróbuję zgłębić rządzące emitowanym obrazem zerojedynkowe kombinacje. Zwłaszcza w dziesiątą rocznicę ("Interakcji").

Janusz Bałdyga
Janusz Bałdyga

Kaskaderka

Performance (sztuka akcji, sztuka żywa itd.) jest "uprawiany" od ponad 50 lat, a źródła ma niemal stuletnie. Jako taki może być nie tylko opisywany, ale i poddawany krytycznej, w najzdrowszym znaczeniu, analizie i dyskusji. Tej w Polsce nie ma. W artystycznym kosmosie krąży, niby szalona kometa z kokieteryjnym warkoczem, idealistyczna retoryka sztuki żywej oparta na kilku cytatach. Ale wystarczy wybrać się na festiwal by bez trudu wyczaić, że piękne złote myśli "ojców" gatunku (o niezbadanym często DNA) niekoniecznie sprawdzają się tu i teraz. Często wręcz okazuje się, że oni sami przeszli długą drogę i w kuluarach głoszą dość radykalne tezy o tym, kto jest "prawdziwym" performerem, a kto nie. Kto jest "zawodowcem", a kto "hochsztaplerem". Te mocne słowa są w tym kontekście tym bardziej symptomatyczne, że zaprzeczają oryginalnemu etosowi sztuki akcji, który właśnie owego hochsztaplera, uzurpatora i amatora postawił w roli drogowskazu zupełnie nowego myślenia o sztuce. Performer profesjonalista to oksymoron, i należałoby się zastanowić, skąd się wziął, i co tak naprawdę oznacza. A przede wszystkim - kto i na jakiej zasadzie rozdziela owe metki?

Organizatorzy "Różnic/Interakcji" postanowili jubileuszowo przyjąć klucz "zasłużonych", choć na szczęście nie jest to jeszcze aleja. To aktywni dziś artyści zwykle w tzw. kwiecie wieku. A więc rozwinięty już kwiat światowej sztuki performance, zapewniający tzw. "poziom". Jednak za przysłowiowe Chiny, z całą ich ambiwalencją, nie przyszłoby mi do głowy rozliczanie ich z "profesjonalizmu". Czyli czego?
1) Przychodów finansowych inkasowanych za uprawianie performance? - raczej nie, bo przynajmniej w założeniu jest to sztuka raczej niesprzedawalna.
2) Sławy? - tym bardziej nie, bo przynajmniej w założeniu jest to sztuka krytyczna wobec blichtru typowej artystycznej kariery.
3) Domniemanej "powagi" w traktowaniu zawodu? - też nie bardzo, tutaj akurat nie koniecznie przekłada się ona na jakość, a często może grozić despotyzmem i patosem.
4) Stażu? - w zdecydowanej większości najlepsze performances artyści robią na początku swojej drogi, kiedy przełomowa decyzja o uprawianiu tak angażującej "ja" dziedziny sztuki idzie w parze z siłą wyrzutu świeżych, nagromadzonych emocji.
5) Doskonałości technicznej? - zapewne świadomość bardzo szeroko pojętej, ale jednak Formy, jest często w performance zaniedbywana, i tu na pewno praktyka i doświadczenie się liczą. Nie jest to jednak zbiór wymiernej wiedzy, a raczej intuicyjne wyczucie sytuacji, własnego indywidualnego języka i to coś, które się ma, lub nie. Sorry ;)

Podsumowując, w żadnej innej dziedzinie tzw. hochsztaplerka nie przynosi równie cennych owoców, co w performance, gdyż właśnie zgoda na eksperyment, nieprzystawalność, ciągły ruch i dystans wobec niby-nieistniejących zasad świadczy tu o świadomości uprawianego nie-fachu. To ona uwrażliwia na zobowiązanie o integralności działań artystycznych i życiowych, na bezkompromisowość wobec trendów rynku sztuki i na uczciwe określenie miejsca ego we własnych działaniach. Mówię tu oczywiście nie o naiwnym (bądź wyrachowanym) wyskoku, ale o hochsztaplerce świadomej, inteligentnej i nieco autoironicznej, która oznacza, że performer szuka nie tylko tematu i formy, ale podejmuje też własne, ryzykowne wyzwanie wobec tzw. tradycji uprawianej sztuki - absolutyzmu awangardy, dosłowności body artu, fluxusowej poetyki absurdu czy pod/chwytliwej tak naprawdę retoryki kontekstualizmu. Takich działań jest niewiele, ale są. To one decydują, że ów wysoki niewątpliwie poziom ciekawych przecież festiwalowych wystąpień nie zamienia się w jednostajny, daleki horyzont. Bo nie da się ukryć, że pewne "mocne" i "ekstremalne" niegdyś sposoby performerskie, służące idei i przesłaniu, są już dziś klasyką, która jakoś łatwiej się łączy z mitycznym "zawodowstwem¨.

Czy fakt, że performerzy unikają dziś własnych, nowych deklaracji jest efektem wypracowanej przez środowisko egalitarnej (ponowoczesnej??) polityki wzajemnej (przynajmniej oficjalnie) nietykalności? Idealistyczną abnegacją wobec "tłumaczenia sztuki"? To nawet chwalebne, ale prowokuje do przyzwolenia na własną ignorancję ze strony potencjalnych odbiorców. Może to ów brak krytyki zewnętrznej, acz kompetentnej i rzetelnej wobec performerskiego ruchu wywołuje pewien marazm, nie stymuluje do zadawania pytań o jakość uprawianej przez siebie sztuki? Bo jeśli przyjmiemy, że performance weryfikuje się jedynie "wewnątrz środowiska", to nietrudno wywnioskować, że tylko kamikadze zabrałby się za krytyczne analizowanie pracy kolegów. Pisanie peanów na cześć jest jeszcze bardziej podejrzane, opisywactwo nudne. Cóż pozostaje? Pisarska i artystyczna kaskaderka. Lub potulne "zajęcie się swoim" bez wypływania ani na wody performerskiej zatoki, ani na ocean mainstreamu.

A przecież to właśnie performerzy pełnią funkcję takich inicjacyjnych testerów sztuki. Na swoim przysłowiowym offie, bez udziału mediów‚ próbują nowe klimaty i interdyscyplinarne koncepcje, łączące w sobie elementy wielu dziedzin kultury i życia. I tego właśnie oczekuje od nich świat sztuki - inspiracji, altruizmu (bo przecież z założenia są tacy "czyści", czyli nie stanowią konkurencji). Potem nierzadko okazuje się, że spektakularne projekty artystycznych gwiazd to nic innego jak "powtórzenia" performerskich gestów, tyle że przy pełnym udziale środków napędzających rynkową lokomotywę. I co? I nic. Spoko i luz. Nikt się przecież nie będzie brzydko kłócić o swoje. Ale - kiedyś Fluxus to było pospolite ruszenie, a dziś jedne nazwiska są świetnie znane i przytaczane w historii sztuki, inne zapomniane. Więc jak to jest z tym idealizmem?

Ojcowie Interakcji przepraszają. Gordon Piec, Ryszard Piegza, Piotr Gajda - akcja pod Europą
Ojcowie Interakcji przepraszają. Gordon Piec, Ryszard Piegza, Piotr Gajda - akcja pod Europą

Blask początku końca, czy koniec początku?

W performerskim za górami, za lasami funkcjonuje wiele performatywnych (trudne słowo, o nim potem) sposobów radzenia sobie z niepisaną umową o "ochronie dóbr osobistych". W końcu performer posługuje się najbardziej własnymi z własnych dóbr - swoim fizycznym i mentalnym "ja". Wbrew sensacyjnym doniesieniom prasy, a czasem i żądnych skandaliku krytyków, angażuje nie tylko ciało, ale przede wszystkim spory ładunek emocji i/lub intelektu. Performance bywa sexy przede wszystkim wtedy, kiedy demaskuje swoje własne schematy. Kiedy nie wiemy z góry, jak mamy go interpretować, a "po" jesteśmy jeszcze bardziej zaintrygowani bo "wiemy" jakby mniej. Stąd, za wyjątkiem przypadków oczywistej łopatologii, najlepiej powstrzymać się od ostatecznych interpretacji. Stąd, za wyjątkiem przypadków oczywistej łopatologii, najlepiej powstrzymać się od miażdżącej krytyki. Dlatego też performance nie jest wdzięcznym tematem dla oceniaczy żądnych "za" lub "przeciw". Nie znaczy to jednak, że należy powstrzymać się od wszelkich dyskusji.

Bo przecież jak się okazuje, my performerzy nadal nie wiemy, co to jest performance. Rozpisano już wiele "konkursów" i proszę, jakoś ciągle nie mamy odpowiedzi. Nie ma DEFINICJI! Jest to o tyle budujące, że otwiera nieskończone możliwości dla poszukiwaczy. Definicja być musi i wtedy np. wiemy, że "malarstwo" to nanoszenie barwnych pigmentów na wybrane podłoże. "Rzeźba" to tworzenie form w przestrzeni. A "instalacja" to też niby rzeźba, tyle że z wtajemniczeniem. Dalej mamy instal-akcję, akcję, perfor-akcje i jej frakcję...i...robi się coraz ciemniej. Błądzimy. Czy aby na pewno? Czy owe wołania o definicję nie są takim nieustającym pytaniem zastępczym, pozwalającym odsuwać na bok performansowe tu i teraz?

Może wystarczy powiedzieć, że performance to własny, niepowtarzalny sposób na obecność. Proces rozpoczyna rozpoznanie potencjalnie performatywnych sytuacji (nacechownych znaczeniowo zachowań) w przestrzeni życia. Sztuka zaczyna dziać się wtedy, gdy świadomie zostają one przeniesione w umowną czasoprzestrzeń wybraną przez artystę, ale tak, by nastąpiło tu twórcze, nowe, wnoszące zmianę przesunięcie. Pęknięcie na styku rzeczywistości i fikcji. Czyżbym napisała kolejną definicję? No właśnie, nie ma ucieczki...

Natomiast w znaczeniu różnicowania artystycznych działań, słowo "performatywny" bywa często używane do opisania wystąpień, które czerpią z tradycji performance, ale nim nie są, tj. śwadomie nie deklarują się po stronie tego gatunku sztuki. Dotyczy to często działań parateatralnych (tu uznaję, że różnice między teatrem i performance w sensie sztuki wizualnej są oczywiste) lub wprowadzania elementów akcjonistycznych do projektów artystycznych, które nie chcą być utożsamiane z etosem performance (czyt. bierzemy od was to co nam się podoba, ale nie chcemy być marginalizowani). Jest to poniekąd uczciwa postawa, uczciwsza niż nazywanie się performerem/performerką i budowanie artystycznej kariery środkami, które nie mają nic wspólnego ani ze świadomością tego gatunku, ani ze spontanicznym, własnym zrywem do takiego właśnie działania w sztuce.

Tu może pojawić się zarzut, że performerskie środowisko się izoluje i tworzy swoistą elitę. Być może. Faktycznie tu na uznanie trzeba sobie zasłużyć, choć oczywiście opisane powyżej wewnętrzne komplikacje mogą wpisywać w ten proces wiele znaków zapytania. Z drugiej strony jest to też obieg sztuki - alternatywny, ale jednak. Ma swoje własne hierarchie, kręgi, napięcia. I póki co, wciąż się trzyma jako fenomenalna sieć globalnych artystycznych kontaktów, i naprawdę daje niemal przysłowiowemu "każdemu" szansę na najbardziej własny artystyczny eksperyment, jaki jest w danych (kulturowych, społecznych, politycznych, rynkowych) warunkach możliwy.

Ale szansa i eksperyment to tylko początek drogi, która jest równie trudna, pełna wątpliwości, pokus i wpadek (jak i w innych mediach sztuki). Tyle że koszt pomyłki jest tu mniej spektakularny, gdyż na performerze nie ciąży odpowiedzialność za "sukces" (własny i wielu innych zaangażowanych osób). Performer nic nie musi, i dlatego często więcej może. Np... być "hochsztaplerem" :). Gdyby performance miał zaniknąć jako ów wolnościowy wentyl, byłaby to ogromna strata, bo właśnie ta sztuka ma potencjalną moc dotknięcia nas tak bezpośrednio i wprost, na zasadzie indukcji, a może infekcji paranormalnym działaniem, pokazywaniem że można (żyć i tworzyć) inaczej. To alternatywna propozycja, a nie próba sił z "całą pozostałą sztuką".

Jednak obawy o przyszłość performance nie są bezpodstawne. W dzisiejszej, wciąż nie całkiem oswojonej (w Polsce) artystycznej rzeczywistości, oferującej często złudne, ale jednak możliwości wymiernego zaistnienia w świecie sztuki, trochę nierealne jest oczekiwanie, że artyści nadal zechcą tworzyć wyłącznie do performerskiej "szuflady". Ale może nadal zechcą tworzyć właśnie performance. Dobry performance!

Sztuka akcji reprezentuje ogromny rozrzut postaw i propozycji. Jeśli nie wypracuje sobie odpowiedniej dla dziś tożsamości i merytorycznej siły, może się okazać, że obecne zainteresowanie to blask początku końca, kuszenie prowadzące do wchłonięcia i ulokowania jej na jednej "płaszczyźnie" z wszystkimi innymi dziedzinami artystycznej wypowiedzi. Albo, co gorsza, do przypisania jej efekciarskiemu, art-populistycznemu aktywizmowi. Czy nie warto się starać, by był to raczej koniec początku i wejście w nowy, kolejny etap świadomego rozwijania szczególnego gatunku sztuki?

To zależy, na ile pozytywnie wykorzystany zostanie newralgiczny moment ścierania się racji aktywnych jeszcze "klasyków" z artystami szukającymi nowych performerskich środkow - nie tylko formalnych, ale i mentalnych, zdobywających kolejne przyczółki współczesności. Na ile piękna, brawurowa, choć niekoniecznie spektakularna "hochsztaplerka" będzie w stanie zawalczyć z "profesjonalizmem" rynku sztuki. Na ile potencjalni młodzi performerzy zechcą podjąć ryzyko bycia "amatorami" (czyli ludźmi, którzy kochają też to, co robią)? Aby zrozumieć tę pozorną tylko sprzeczność potrzebna jest dyskusja nad specyficznymi dla performance kryteriami oceny, poszukiwanie współczesnych narzędzi mówienia o performance; zarówno na poziomie samej terminologii, jak w tej warstwie intuicyjnej, efemerycznej i energertycznej, której dziś celowo poświęciłam mniej miejsca.

interakcje 10

Kochajcie artystów!

- nawołuje Piotr Gajda na zakończenie każdej edycji "Interakcji". Oczywiście! Jednak (nawiązując do początku tekstu) akurat w wypadku jubileuszowej analizy układów nie-scalonych, miłość może okazać się niewystarczająca. Potrzebna jest też wiedza i zrozumienie. Po prostu zerojedynkowa kombinacja. Ale... będzie miejsce i na inne, mniej sformatowane numery...

Na zachętę festiwalowe przykłady pięknej "hochsztaplerki", dzięki której bije żywy puls performance:

Angel Pastor - jedyne w swoim rodzaju wyczucie punktu (?) w sztuce, owego pęknięcia pomiędzy realnym a fikcją. Projekt "Caidas/Upadki", przedstawiony tu w formie performansowego wykładu po polsku, to wyzwanie rzucone wszystkim niemal klasycznym wyznacznikom performance: tradycji site specific, spektakularnej prowokacji, fizycznej dosłowności, ideowemu przesłaniu, wreszcie samemu objaśnianiu sztuki. Artysta w wyuczony, bezpieczny sposob upada na ziemię w różnych wybranych miejscach publicznych (otwarcie nagrywając akcje ustawioną kamerą), wstaje, otrzepuje się i odchodzi.

Darek Fodczuk - tu frasobliwy na zgliszczach kolejnego "Teatrzyku Terapeutycznego". Teatrzyki Fodczuka, o których pisalam już nie raz, to bardzo energetyczne, z powerem animowane przez artystę próby zbiorowej dekonstrukcji strachu przed sztuką, burzenie nastroju namaszczonego wtajemniczenia, dystansu i powagi. Jednocześnie wpisany jest w nie pewien smutek, refleksja nad sztuką bardzo serio, bo "Teatrzyk" nigdy nie jest do końca "udany", a performer musi liczyć się ze swoją niemocą, brakiem kontroli, a nawet odrzuceniem...

Seiji Shimoda inny niż w słynnym cielesnym "performance na stole", ale równie intensywny: tajemnicze, abstrakcyjne, wykonane z absurdalną, japońską cierpliwością działanie powiązane - doslownie i w przenośni - ledwie widoczną nicią bardzo subtelnego humoru.

Jiri Suruvka - na pewno nie subtelny, ale obrazobórczy i autoironiczny. Tu po wykonaniu artystycznego seppuku w kolejnym performance godzącym we wzniosłość sztuki.

Max Horde - humor intelektualny, po francusku wyrafinowany, z chłopięcym wybrykiem na koniec; akcja o tym, by nie tańczyć, jak zagrają - ani w życiu, ani w sztuce.

Artur Tajber - działanie "Time Emit", perfekcyjnie technicznie realizowana intermedialna konfrontacja bardzo fizycznego "ja", które jak w transie stoły przenosi, z kolejno nakładanymi warstwami "ja" wirtualnego w postaci synchronizowanych sekwencji video. Bardzo aktualne w dzisiejszej rzeczywistości pytanie o obecność: czy "tu i teraz" w performance na pewno oznacza to samo, co kiedyś?

Bruce Barber
Bruce Barber

Bruce Barber - artystyczna postawa niemal nieobecna w Polsce (a mi bliska), poszukująca - innej niż awangardowa spójność z dziełem - jakości ego w performowaniu. Lacanowski "Inny" przyjął tu alegoryczną postać yeti, przemierzającego ulice Piotrkowa Trybunalskiego. Więcej o projekcie i jego inspiracjach na stronie www.iamanothertomyself.com .

Michel Giroud, autor pierwszego manifestu "Interakcji", też odniósł się do kwestii "I am". W Warszawie obsesyjne powtarzanie tej frazy i dęcie w trąbę na tle girlandy z flag mogło odnosić się do absurdu obowiązkowych tożsamości. Natomiast performance w Piotrkowie był już totalnym odjazdem we własne rejony tekstualnych skojarzeń.

Lefcadio Mortimer to także performerski esej: para-teorie o para-dygmatach egzystencji ilustrowane surrealnymi zmianami wizerunku. Pod stopami artysty słynny latający dywan grupy o tejże nazwie.

Przemysław Kwiek zwyczajowo zaangażował młodzież, rzeczowo objaśnił i...zachował tajemnicę dla siebie. Konsekwentnie w niepowtarzalnym własnym stylu i krawacie :)

Bartek Łukasiewicz, performer na początku drogi, wystąpił niespodziewanie, ale z naprawdę ciekawym działaniem - mocno, ale bez efekciarstwa, po swojemu. Ciekawe (kolejny raz) użycie pustych krzeseł dla widowni podbija niemy krzyk uwięzionego pod kreską artysty.

I momenty bardziej klasyczne

Sakiko Yamaoka wciągnęła nosem sporą ilość pieprzu i ze łzami w oczach próbowała nam opylić po okazyjnej cenie japońskie samoloty bojowe. Politycznie, ale z uroczym wyczuciem formy i dystansu.

Krzysztof Zarębski - najbardziej zmysłowy performance festiwalu, o słodko/kwaśnym smaku muzyki.

Malarski Viktor Petrov - wizualna poezja barw i fizjonomii performera.


Boris Nieslony - klasyk nie do podrobienia. W Warszawie brawurowo rozbijał sobie na głowie kolejno ponad 20 szklanych tafli, może trochę szkoda, że pod hasłem cierpienia za innych, czyli ciemiężone narody (obrażenia okazały się mniejsze, niż można było przewidywać, a więc artysta ma sposób). Natomiast w Piotrkowie szyba była już tylko jedna, a wcześniejszy patos sprowadzony do sugestywnego i naprawdę poruszającego performance o indywidualnym cierpieniu konkretnych ludzi. "Zawodowiec"? Być może, Tak czy inaczej chapeau bas.


Zygmunt Piotrowski, czyli PioTroski - dla mnie objawienie tego festiwalu, choć to oczywiście artysta z ogromnym dorobkiem. Widziałam jego akcje wcześniej, ale może potrzeba było specyficznego momentu, chwilowej zbieżności fal, by w festiwalowym zgiełku pozwolić się wciągnąć w jego skupione, kontemplacyjne działania pod zbiorczym kryptonimem "Groundwork" (praca u podstaw). W tym wypadku szczególnie chcę uniknąć przegadania tej sztuki. "Trwam w zachwyceniu przestrzeni" - to jego słowa.

W PioTrkowie PioTroski zaprosił kilku innych artystów do codziennych działań "Groundwork" w różnych punktach miasta. Tu Ryszard Piegza (przy stoliku pamięci Andrzeja Partuma) wraz ze swoim latającym dywanem (w głębi ulicy).

PioTroski mówi, że jest profesjonalnym artystą, bo sztuka nie jest dla niego zabawą, przygodą, ale esencją życia. Jednocześnie działa niezwykle subtelnie i dyskretnie, np. odszedł z grupy performerskiej Black Market, gdy ta zaczęła zdobywać status elity. Profesjonalizm w tym sensie to konsekwencja i pokora wobec obranej artystycznej drogi. Niewielu na nią stać, ale warto pamiętać, że tak też można.

Groundwork / Praca u podstaw
Groundwork / Praca u podstaw

Wszystkie fot: Małgorzata Butterwick