Rok 1968 - spojrzenie ślimaka

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na wstępie kilka uwag ogólnych odnośnie tego, co pisano na temat wystawy Rewolucje 1968 w warszawskiej Zachęcie. Wbrew niektórym tekstom, uważam, że zrywy i rewolty owego roku niekoniecznie rodziły mity. To co działo się w owym roku było realnością. A w sztuce z całą pewnością takich mitów wtedy nie zainicjowano. Natomiast niektóre propozycje artystów były takie, że czasem wyprzedzały w swych treściach hasła głoszone przez demonstrujących na ulicach. Jednocześnie w szerszych aspektach swej twórczości, artyści: kontynuowali, polaryzowali, umacniali, radykalizowali, uwalniali itd. A czynili to nie bez potrząśnięć, jakie zgotowały im te wzburzenia, gniewy, pałowania, uwięzienia. Termin "dzieci rewolucji" uważam za mało trafny, ze względu na to, że często bywało odwrotnie: to uczestnicy rewolty działali jak dzieci autorów przewidzeń z wcześniejszych lat.

Ekspozycja Rewolucje 1968, w założeniu odżegnuje się od tego, aby być wystawą sztuki. Jak zaznaczają jej kuratorki: Maria Brewińska i Hanna Wróblewska, jest to tylko "próba przedstawienia lat 1965-1975 poprzez sztukę, z różnych perspektyw: historycznej, dokumentalnej, poprzez interpretacje i reinterpretacje problemów społecznych oraz zjawisk kulturowych...tego burzliwego czasu". W stosunkowo małej przestrzeni wypełnionej archiwaliami wysypującymi się jak zawartość puszki Pandory, te pełne ruchu, dźwięków oraz nakładających się na siebie filmowych wątków dokumenty i dzieła sztuki dają pokaz bogaty i wielowarstwowy, choć dla piszącego te słowa "zbyt szybki". Nakładają się na siebie i krzyżują trajektorie znaczeń i nie dają niemal czasu na pogłębioną refleksję. Autorki jako osoby ze znacznie młodszego pokolenia niż tamta zrewoltowana generacja, mają pełne prawo widzieć większość dokumentów (nie tyle oryginalnie rzuconych, co "soczewkowo" spreparowanych) wraz z tumanami kurzu historii i z multimedialnym tonem. Ale gdyby w nieco spowolnionym tempie i na zasadzie przekroczenia bariery czasu, znaleźć się na tamtych ulicach, czytać gazety z owych dni, czy oglądać tworzone wówczas dzieła sztuki i fotograficzne dokumenty zjawisk tamtego czasu, to też mielibyśmy pewnie podobną co na wystawie atmosferę chaosu. Tyle tylko, że byłaby ona bardziej rozwleczona, z szerszą obecnością różnych dziedzin takich jak malarstwo, rzeźba czy plakat i z wieloma niespodziankami (których mi na wystawie zabrakło). Właśnie ten ton z tumultem, ale bez "niespodziewanego" i temperatura niby tu i ówdzie podwyższona, ale w sumie jakby jednak osłabiona - to pierwsze wrażenie piszącego te słowa. A także i koloryt wystawy jest dziś trochę nie ten, co wtedy. Tam było (przynajmniej w Polsce) wszystko raczej szare niż spłowiałe. Tu i ówdzie słupy i ściany ożywiały kolorowe motyle plakatów, ale i tak nad wszystkim górowały jakieś slogany wypisywane na czerwieni i były też realne (a nie tylko medialne) plamy krwi. I choć to ekspozycja cenna, to jest ona ambiwalentna: chce przybliżyć a oddala, eksponuje - lecz nieco utrudnia zrozumienie, pragnie przekazać atmosferę, a atmosfera ją połyka. Ale nie są to takie straszne wady. Wyobraźmy sobie wystawę-kolumbrynę (jakie często dziś powstają): z setkami uporządkowanych dokumentów i z "przeselekcjonowanymi" dziełami. To już rzeczywiście wolę to, co wystawiono w Zachęcie! Przynajmniej ten pokaz o nas zahacza, trochę drażni i wiedzie ku przypomnieniom. Może być zapowiedzią dalszych, bardziej nośnych wystaw wybranych problemów tego roku i okolic.

Mimo zastrzeżeń co do braku tzw. głównej roli sztuki na tej ekspozycji, to sam fakt wyboru wielu bardzo ciekawych dzieł, upoważnia piszącego te słowa do zauważenia dwóch sytuacji w sztuce około 1968 roku. Pierwsza z nich jest uchwytna jako interpretacja dzisiejsza, widziana z optyki "wnuków": multimedialny szum i tupot na ulicach. To jest jak piszą słusznie kuratorki, ich "własna opowieść o tych czasach". Drugą zaś można byłoby rozszczepić na zagadnienia światowe i polskie. Jeśli owe światowe (w miarę dostępności dzieł, bo z tym jak wiadomo nie zawsze jest łatwo) zdają się być ciekawie i nawet odkrywczo wybrane, to zestaw przykładów z Polski jest chyba niepełny. Taki niedosyt dotyczy zarówno artystycznych wydarzeń przed marcem 1968 i tuż po nim, jak też i w kontekście tego, co towarzyszyło wieściom z Czechosłowacji pod koniec lata i na jesieni. Paryski maj wraz z innymi rewoltami dawał o sobie znać pośrednio, trochę przez opowieści a trochę przez to co umknęło uwadze cenzury. Natomiast kwestia wyrzucanych z Polski "syjonistów" z jednej strony, jak i brutalna siła czołgów w Pradze z drugiej, naprawdę ustawiały i polaryzowały. Z punktu widzenia sztuki polskiej, powstała moim zdaniem taka sytuacja, w której pewne postawy artystów radykalnych wyraźnie się umacniały i to niezależnie od tego czy byli to twórcy uznawani i kupowani, czy też działający na marginesie. Zaistniał nawet pewien sojusz tych, którzy mieli pewne zabezpieczenie materialne i nie stracili tzw. pozycji, a tymi co wchodzili właśnie w pole walki o idee i musieli zaczynać od nowa. Po prostu od razu widać było kto nie jest "świński", ponieważ do tej ostatniej kategorii ochoczo wpisywali się ci ohydnie podlizujący się "antysyjonistycznej" władzy. Wielu z nas pamięta jeszcze, co mówił Henryk Tomaszewski o Damskim - ochoczym rysowniku na usługach reżimu. I z tego punktu widzenia patrząc, ZPAP nie wygląda źle (mimo ogólnikowych deklaracji itd.). Ale ważne są klubowe środowiska studenckie i nad wyraz mocno rysują się te nieliczne galerie (już wyraźnie tzw. "autorskie"), które jakby w kryzysie i w rewolucji potęgują i nasilają to, co przedtem było bardziej kameralne czy wręcz rachityczne. Całkiem śmiesznie brzmią zarzuty odnośnie tego, że pewne rzeczy pokazywano w white cubes (tak jak tę wystawę dziś w Zachęcie). Właśnie galerie autorskie (Współczesna i Foksal w Warszawie, Od Nowa w Poznaniu, Pod Moną Lisą we Wrocławiu itd.) były wolnościowymi mikroświatami (jak opisywał to Piotr Piotrowski) i wśród galeryjnych ścian, a niekoniecznie na bruku powstawały dzieła nośne. I najsłuszniej pokazano dokumentacje z pamiętnego foksalowego działania Jerzego Beresia, choć te dokumenty zostały wizualnie nieco zmarginalizowane. Przypomniano Włodzimierza Borowskiego. Ale jego Zbiory trzepakowe niewiele tu mówią, natomiast niektórzy z nas nie bez prawdziwego obudzenia a nawet wstrząsu odebrali w 1968 roku jego Pokaz synkretyczny w galerii Od Nowa z tymi butnymi marszami wojskowymi i rozwiewanymi płachtami gazet. Z tego pokazu emanowało to, co miało za kilka dni nas osaczyć. Tyle, że Włodzimierz Borowski skoncentrował cały pokaz na kontraście między ego artysty (własnym fotoportretem) a tym co osaczyło jego i nas po metaforycznym prześrubowaniu oczu w owym zdjęciu. Jakieś aktualne zadokumentowanie tego Pokazu na wystawie, uważałbym za kluczowe, gdyż artysta stworzył w galerii taki początek kłębka zdarzeń, który rozwijał się bezpośrednio w samym mieście. Borowski wykonał, co do niego należało i nieważne byłoby oczekiwanie od niego, tak jak od wielu innych twórców w Polsce i w świecie, aby włóczyli się po demonstracjach i dawali pałować. Intuicja różnych artystów znacznie wcześniej niż w 1968 roku pokazywała jakieś wzory wrażliwości, które później potwierdziły się jako trafne... Profetyczna rola niektórych artystów? Czemu nie? Myślę, że wystawa trochę to pokazuje i dzieje się to nawet poza kontrolą kuratorek (!)

Upierając się przy sprawach polskich i (jednak) przy "zwracaniu uwagi na", należałoby wspomnieć zarówno marcowy wrocławski, wielce wstrząsowy environment Ciągłe spadanie grupy artystów (w Muzeum Architektury) jak i piękną, refleksyjną, choć smutną instalację-projekcję Grzegorza Kowalskiego Kieszeń w Galerii Foksal. Jeśli nie zabrakło na wystawie w Zachęcie kontestatora Anastazego Wiśniewskiego, Andrzeja Urbanowicza (ważnej postaci "undergroundu" w Katowicach) czy Leszka Sobockiego (członka grupy Wprost), to wyraźny niedobór towarzyszy nieobecności bardzo marcowych obrazów-ikon Zbyluta Grzywacza. Te ostatnie wspominam nie bez kozery, bowiem w fali szerszej obecności, w tamtym czasie właśnie nowa figuracja reagowała u nas na "stan wydarzeń". I była ta neofiguracja wyraźnie rozumiana przez ogół. Warto pamiętać, że multimedia nie istniały wówczas prawie wcale a malarstwo na swój sposób było ważne i w swej niejednoznaczności wiele przemycało przez sita cenzury czy inne "czułe" instytucje PRL. Neoawangarda miała miejsce bardzo istotne, choć funkcjonowała w nieco bardziej hermetycznej enklawie wspomnianych "mikroświatów". I choć radykalni artyści nie podejmowali frontowej walki, to oczywiście nie da się im odebrać zasług podtrzymania wolnościowej postawy "na długi dystans". Jednym z wyjątków niech będzie kapitalna praca Legalność przestrzeni Ewy Partum z 1971 roku, gromadząca na łódzkim Placu Wolności wszystkie możliwe znaki zakazu.

Wystawa ciekawa, trochę drażniąca choć nieprowokująca (i słusznie), a przede wszystkim - "naga" tj. otwarta na to, aby wiele jej wątków rozwinąć.