To niemożliwe, że za tą górą nic nie ma. Polemika o profetyzmie Beresia

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Andrzej Kostołowski napisał o profetyzmie Jerzego Beresia. Rozpoczęcie dyskusji czy napisanie polemiki dotyczącej kwestii posiadania tak unikalnej zdolności, jak przepowiadanie przyszłości, rozsypuje się w rękach, bo nie ma do czego się odnieść. W tekście znajdujemy około 5% zdań na temat samego profetyzmu. To i tak dużo. Artykuł jest raczej pięknym przypomnieniem tej wielkiej postaci i o tym pisze autor „Uwag o profetyzmie Jerzego Beresia" . Skoro temat został już pobieżnie przywołany - bardziej dla reklamy kolejnego tekstu o Beresiu aniżeli dla koncentrowania się na meritum - to uważam, że można rzeczywiście spróbować poruszyć aspekt profetyzmu w twórczości Beresia nie uciekając na inne podwórka.
Jerzy Bereś zawsze podkreślał swoją zdolność do przepowiedni. Jerzy Bereś często wskazywał na swoją osobę, jako tę, która wcześniej od innych lub jako jedyna w swoim środowisku przepowiadała przyszłość. Jerzy Bereś nigdy nie precyzował konkretnej przepowiedni nawet wtedy, gdy niektóre dzieła nazywał „Przepowiedniami". Jerzy Bereś nie miał nic wspólnego z jasnowidztwem w stylu Krzysztofa Jackowskiego, nie mówił nam, że za dwa dni lub za pięć lat świat zmieni się nie do poznania. Bereś nie znał przyszłości znienawidzonego komunizmu, bo nikt w Polsce jej nie znał nawet w roku 1988.
Jego metoda rozpoznawania przepowiedni odnosiła się do artefaktów lub wypowiedzi minionych, dokonanych już dziesięć, dwadzieścia lat temu i konfrontowaniu ich z bieżącą rzeczywistością. Było to raczej nieprecyzyjne szukanie związków aniżeli oczywistej zgodności. Ale już dopasowana zgodność niewiele mówiła o samej rzeczywistości, ani nic pozytywnego o żywym dziele w tym sensie, że było (jest) dziełem profetycznym. Były to najbardziej nieprecyzyjne przepowiednie, z jakimi się spotkałem. Podczas wielu wieczornych spotkań w domu u Beresiów drążyłem temat jego przepowiedni, bo po pierwsze, kwestionowałem i kpiłem z jego naciąganego profetyzmu, a po drugie, potrzebna nam była jakaś dyskusja o przyszłości, nadziei i futuryzmie politycznym. Jego przepowiednie generowały takie rozmowy.
Chcąc nie chcąc każdy z nas był prywatnym prorokiem, któremu inaczej jawił się świat po upadku komuny. Tymczasem nic nie zapowiadało zmian. Różniliśmy się tym, że Bereś swój świat przepowiedni włączył we własną twórczość i swoje życie. Nie zgadzam się z Beresiem, że „Jest tak, gdyż - jak uważa autor - każde autentyczne dzieło tak dalece, jak jest czystą kreacją (a jednocześnie przenosi ładunek krytycyzmu), staje się przepowiednią". Myślę, że tworząc performans miałem absolutną świadomość tego, co chcę przekazać. Czysta kreacja jest rozległym, intuicyjnym i nieuchwytnym pojęciem. Obecność przepowiedni w dziele sztuki odnoszę bezpośrednio do świadomej emisji naszych poglądów.
Jerzy Bereś każdą dyskusję w Krakowie zaczynał „ja już 10 lat temu to mówiłem". Było to nieco irytujące, kiedy słyszało się taką wypowiedź po raz pierwszy. Następne doświadczenia już nam mówiły, że nasza irytacja jest bezzasadna, bo nas nie dotyczy i że Bereś to mówi do artystów-komunistów, do publiczności skorumpowanej przez partyjny establishment. To oni nie chcieli żadnych zmian. To dla nich pojawiający się profetyzm Jerzego Beresia był grzmotem z jasnego nieba. Był niebezpieczny dla ludzi, którzy swoje plany życiowe łączyli z karierą w państwie upadłym. Każdy z nas, kto nie miał ustabilizowanej sytuacji życiowej i artystycznej, każdy, kto widział powszechne wynaturzenia w życiu społecznym, politycznym i kulturalnym, żył w permanentnej niezgodzie z regułami narzuconymi przez ustrój. Każdy z nas chciał zmian. Każda przepowiednia Jerzego Beresia, ta w przyszłość i ta z przeszłości była niezwykle cenna, pomimo, że „prywatnie" mieliśmy inne wizje przyszłości. Profetyzm wśród artystów wynikał z naszego rozpadającego się stanu ducha, stanu umysłowego, kryzysu psychicznego panującego przez dziesięciolecia. Był terapią, ucieczką w świat politycznej fikcji i odnowionej duchowości.

Bereś miał najwłaściwszą pozycję, by takie zdania - przepowiednie - publicznie wypowiadać. Artysta dbał też o to, by mu wierzono. Ubierał się podobnie do Beuysa, nosił długie kożuchy i płaszcze, długie włosy, skórzany kapelusz i palił potworne ilości papierosów. W dość zgrzebnej realności tamtych czasów wyglądał jak człowiek z innej bajki, która musiała zawierać trudny do odrzucenia morał. Gdy zorientowałem się, że jego odważne wystąpienia uruchamiają mechanizm wnoszący w nasze mizerne życia więcej wolności, sam zacząłem kolekcjonować różne spostrzeżenia, które pomogły mu świadczyć o zaistnieniu „kolejnej przepowiedni", która była sianiem niepewności, niewiary, defetyzmu u jednych i nadziei u drugich. To proces, który był walką psychologiczną, taką prawdziwą zimną wojną w małym Krakowie. Interesujące jest to, że żadnej już przepowiedni Jerzego Beresia nie pamiętam. Jego słowa i obrazy nie tworzyły mocnych przekazów. Nieważne były konkrety, ważna była gotowość do zburzenia dobrego samopoczucia artystycznego establishmentu.
Akcje Beresia powstały z jego rzeźbiarskiego backgroundu, ale też z wieści, jakie dochodziły z Wiednia, gdzie nagość, przełamywanie tabu, walka z systemem i brunatną przeszłością kraju zostały nazwane religijnym terminem: MISTERIAMI. Wiedeńscy akcjoniści nie byli literalnym przykładem dla Beresia, ale byli impulsem, który złożył krytycyzm Beresia w jeden spójny obraz, bez precedensu w Polsce ani w Europie. Profetyzm Jerzego Beresia jako element jego niezgody na skorumpowaną i miałką rzeczywistość był konieczny i poniekąd naturalny. Widząc go nagiego na scenie, zwracającego się do publiczności niepewnym głosem wiedziałem, że mógł nam przekazać każdą przyszłość. To niemożliwe, że za tą górą nic nie ma - zdawał się mówić.

To jednak nie jest koniec historii. Polska od lat 60. do 80. to kraj komunistyczny i, paradoksalnie, głęboko katolicki. Bereś milczał na temat wielu upokorzeń doświadczanych ze strony Kościoła. Nie chciał dać komunistom argumentów do ręki. Wymienię tylko dwa najbardziej drastyczne fakty: Tarnów, lata 60., kiedy ksiądz wyrzucił z kościoła jego drogę krzyżową na przykościelny śmietnik i drugi przykład z lat 80., gdy wystawa dokumentacji Beresia została wyrzucona przez sprzątaczki w galerii Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, a jemu uniemożliwiono przeprowadzenie akcji. Galeria ta była kierowana przez członka Grupy Krakowskiej, konceptualistę Mariana Warzechę.
Bereś wiele ryzykował używając pojęć zaczerpniętych z liturgii kościelnej, bo obrażał uczucia religijne katolików. Jego nagość doprowadzała katolików do furii. Wprowadzenie kościelnej symboliki w obieg artystyczny było w rzeczywistości „drugim znakiem", znakiem o odniesieniach irracjonalnych, do których Kościół nie miał większych pretensji.
Po stronie komunistycznej nie było lepiej, jednak Jerzy Bereś przestrzegał żelaznej zasady, że nie wolno mu uderzać w sojusze ani publicznie podważać zasad komunizmu. Nie robiła tego cała Grupa Krakowska do której artysta należał, z Tadeuszem Kantorem włącznie, i Jerzy Bereś też tego nie robił. Bereś podważał jedynie zafałszowane aspekty życia w komunizmie, ale to robili w chwilach rewolty (1956, 1968, 1976, 1980) nawet sami komuniści. W rozmowie z Jonaszem Sternem usłyszałem takie zdanie o Beresiu: „To fajny chłopak, ale niepotrzebnie pokazuje bez przerwy penisa i czepia się komunizmu. A ci z KW się wściekają".

Andrzej Kostołowski mówi: „Już wtedy, w przededniu tumultów, samo użycie iskier zapalanego drewna oraz ognia i dymu stało się dualistycznym rytuałem. Z jednej strony zaznaczał on izolację artysty w przestrzeni zakłamań i opresji, ale z drugiej potęgował unię z odbiorcami poprzez odsłonięcie symbolicznych działań koncentrujących ich ku nabrzmiewającym wydarzeniom. Kolejne działania (z użyciem takich terminów jak »msza«, »transfiguracja«, »ołtarz« czy »rytuał«) miały w różnym stopniu akcentować wspomnianą dualność". Przede wszystkim była to publiczność zintegrowana, publiczność galeryjna, artystyczna, która nigdy nie miała nic wspólnego z żadną rewoltą i nie mogła w żaden sposób być adresatem jego przesłania.
W tym czasie Bereś szokował odbiorców sztuki, artystów i krytyków swoją odwagą i nowatorstwem. I to był punkt istotny. Bereś nie krążył wokół formalnych reguł, bo on ich w ogóle nie miał. Starano się raczej pomniejszyć znaczenie jego sztuki niż mentalnie przyłączyć się do treści jego rytuałów.
Były też i wyjątki. W wielu miejscach organizowano celowe kierunkowanie artystów w stronę tzw. zwykłego widza. W komunizmie od czasu do czasu istniało coś takiego jak sojusz świata kultury ze światem pracy. Przykładem może być „Wernisaż u Szadkowskiego" w Zakładach Metalowych im. Szadkowskiego w Krakowie. Jerzy Bereś zaprezentował tam „Mszę refleksyjną" (10 maja 1975 roku). Akurat nie chodzi tutaj o sam przebieg akcji i jej odbiór przez robotnice i robotników. Afera powstała w dniu następnym, kiedy zauważono, że przy rzeźbie Beresia znaleziono ludzkie ekskrementy. Być może kryła się za tym prowokacja tajnej policji, niechęć do artysty i jedyna okazja zrobienia mu przykrości poza systemem galeryjnym.

Paradoks. W tle tak wspaniałej sylwetki artysty rysowała się poważna niezgodność poglądów i czynów. Jerzy Bereś wraz z Marią Pinińską-Bereś należeli do ZPAP, ze związku dostali mieszkanie z pracownią prawie w centrum Krakowa, w domu mieli telefon, byli we władzach Sekcji Rzeźby ZPAP, mieli decydujący wpływ na przebieg dwóch najważniejszych imprez w Krakowie - Rzeźby Roku (gdzie oboje otrzymywali najwyższe nagrody) i prestiżowych Spotkań Krakowskich, które w końcowej fazie były interesującą międzynarodową imprezą. Merytorycznie pomagał im Andrzej Kostołowski. Oboje artyści należeli do Grupy Krakowskiej. Tak naprawdę, to więcej nie można już było oczekiwać od komunistycznego systemu. Ja nigdy nie dostałem pracowni ani mieszkania, nie mogłem dostać się do związku plastyków po reformie związku w 1978 roku, o byciu członkiem Grupy Krakowskiej nawet nie marzyłem, a telefon dostałem po dziewiętnastu latach oczekiwania, już w wolnej Polsce.

Podczas pleneru w Świeszynie w roku 1980 zadałem Jerzemu Beresiowi pytanie: „Czym można wytłumaczyć tę oczywistą sprzeczność: bycie wewnątrz systemu, korzystanie z profitów i jednoczesną krytykę tego systemu?". Dostałem odpowiedź genialną i zaskakującą: „Ja idę tam, gdzie mnie nie chcą".
I rzeczywiście. Beresiów przyjęto do Grupy Krakowskiej, obdarowano ich „socjalistycznym dobrem", ale potem były z nimi już tylko same kłopoty. Władza nie wiedziała, jak się uporać z niesfornymi demaskatorami.

Aspekt czasu. Narodziny profetyzmu w twórczości Jerzego Beresia możemy datować na koniec lat 60. Gdzieś od roku 1973 byłem naocznym świadkiem jego akcji i ich recepcji. I wydaje się, że okres 1968-1980 był najbardziej ciekawym i odznaczającym się niezwykle silnym odbiorem. Po sierpniu 1980 nastąpiło przeniesienie energii generującej profetyczne projekty w stronę wydarzeń politycznych i eksplozji wolnych mediów. Ta intensywność praktycznie wyeliminowała percepcję wypowiedzi artystów. Wszyscy dyskutowali i każdy dzień przynosił nowe sensacje. Okazało się, że zaistnienie przekazu tak czułego i nieprecyzyjnego, jakim jest przepowiednia, wymaga spokoju i ciszy, by właściwie go odebrać i przemyśleć.
Po grudniu 1981 nastąpił długi okres milczenia. Ale też długo później nie było już powrotu do przepowiedni. Kogokolwiek. Ponowne zrywy wolnościowe, wydarzenia 1986, 1987, a nawet z 1988 nie były już inspiracją do szerszej dyskusji w galeriach czy w polu sztuki. Nadchodząca demokracja nie wierzyła w żadne przepowiednie.