Kosmiczny metabolizm według Moniki Zawadzki

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Krótko po niezwykle interesującej konferencji naukowej „Zwierzęta i ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu?" i dopowiadającej ją wystawie „Ecce Animalia" zorganizowanej w Orońsku, Zachęta otwiera wystawę Moniki Zawadzki poświęconą, jak czytamy we wstępie, m.in. „tożsamości ciała ludzkiego i zwierzęcego i zależnościach między nimi". Znak zapytania kończący tytuł konferencji studzić może zapał najbardziej radykalnych spośród humanistów - a raczej właśnie posthumanistów - deklarujących koniec hierarchii ewolucyjnej, na której szczycie od wieków stał człowiek, ale trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy. Nie chodzi tylko o mnożące się zajęcia poświęcone animal studies na uniwersytecie, bo problem zaczyna się zdecydowanie wcześniej i na niższym niż akademicki poziomie. Już zeszłoroczne przepychanki o gender uobecniły - po raz pierwszy chyba tak dobitnie w dyskursie publicznym - ciało jako kulturową konstrukcję. Sama rozmowa o zasadności czy „ideologiczności" gender studies, niezależnie od przyjętego stanowiska pokazała, że można myśleć o ciele jako o czymś, co się bardziej wytwarza niż posiada. Zrozumiałe, dlaczego takie deklaracje mogły wzbudzić niepokój, jeśli weźmie się pod uwagę lęk dotyczący nienaruszalności ciała - i to lęk jak najbardziej nowoczesny, bo dotyczący już nie tyle fizycznej podatności, ile samego teoretycznego zaplecza.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Nie chciałbym widzieć teorii zwierzęcej po prostu jako ewolucyjnej kontynuacji wątku płci (przebrzmiałego, jak chcieliby niektórzy zblazowani akademicy) czy tym bardziej następnego poziomu tej dyskusji, ale wspólne punkty wydają się istotne. Obie teorie wyrastają z konstruktywizmu rozumianego wedle nauk społecznych i w ten też sposób - jako wytwór kultury/umowy społecznej - postrzegają szczególnie nas tu interesujące ciało. Obie próbują też w swych ramach przewartościować tradycyjny porządek czy to płci, czy różnicy gatunkowej na tle stosunków władzy i dominacji, a zatem obie łączy element emancypacyjny, gdzie wyzwolenie byłoby stałą pracą nad bardziej sprawiedliwym, otwartym i płynnym porządkiem.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Wystawa „Bydło" zbiera wszystkie te wątki i pretekstowo traktując zapowiadaną kwestię relacji między ludźmi a zwierzętami, snuje fantazję o przekroczeniu jednej z najdalszych wyobrażalnych granic - dekonstrukcji indywidualnej tożsamości, rozproszeniu jednostkowej świadomości, czyli unicestwieniu wszystkiego tego, co sprawia, że „ja" jest mną. Jednak pojęcie unicestwienia nie do końca odpowiada temu, o czym mówi Zawadzki, bo w jej świecie wystudiowanej estetyki prostych geometrycznych form na gruzach „antropocentrycznego paradygmatu" zawsze wyrasta coś nowego. I o tej nowości opowiada „Bydło", a także, co czyni wystawę jeszcze ciekawszą, o naturalnym skądinąd lęku, jaki nowość budzi. Czarne, połyskliwe i ascetycznie proste rzeźby artystki emanują niepokojem, czasem nawet wprost operując makabrą. Widoczne jest to w dwuczęściowej rzeźbie „Gotowana głowa", składającej się z przedstawienia stojącej bezgłowej postaci, której brakująca część ciała spoczywa w naczyniu umieszczonym przed nią. Wyobrażenie niepokojącego, bo wybrakowanego i kalekiego ciała jest tym bardziej przejmujące, że wydaje się ono jednak żyć jakimś innym, intuicyjnym życiem. Umownie potraktowana twarz wydaje się wciąż mówić, natomiast reszta ciała wciąż stoi o własnych siłach. Jest tak, jakby potencjalnie śmiertelne rozczłonkowanie organizmu było zaledwie wstępem do dalszych metamorfoz, a więc także początkiem nowego, innego życia. „Gotowana głowa" bardzo silnie kojarzy mi się z rewelacyjnym „Bólem głowy" (nomen omen) Anety Grzeszykowskiej, pokazywanym w tej samej sali niemal dokładnie rok wcześniej, w ramach wystawy „Śmierć i dziewczyna". W filmie po eksplozji ciała artystki jego rozproszone części zaczynają żyć niezależnie i w szczególnie zapadającej w pamięć sekwencji dążą do powtórnego skompletowania, tworząc w efekcie antropomorficzny, transgresywny twór. Przekraczanie tej samej granicy interesuje Zawadzki i także u niej odczuwalna jest mieszanina lęku i fascynacji, wywołanych tabu ciała i śmierci.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

W bardziej być może afirmatywny, chociaż wciąż makabryczny sposób o wniknięciu ciała w łańcuch materii mówi praca „Błony (ręce, nogi, tułowia)". Rzeźba składa się ze wspomnianych w tytule części ciał(a), skomponowanych w odpowiadające im trzy podstawowe figury geometryczne: koło, trójkąt i kwadrat. Artystka nie koncentruje się tu na oderwanych od ciał członkach, ale raczej na organicznej, pulsującej materii, którą tworzą w nowym, żywym układzie. Chociaż Zawadzki posługuje się geometrią we wszystkich swoich pracach, w „Błonach" wynosi ją na nieco inny poziom. Podczas gdy w otwierającej wystawę pracy „Karmiąca" (chociaż jej angielski tytuł „Nursing Mother" wydaje mi się atrakcyjniejszy, bo przecież nie tylko o karmienie tu chodzi) geometryzacja form ogromnej kiełbasy jest zabiegiem czysto estetycznym, o tyle w „Błonach" kończyny i tułowia nie tylko są poddane rygorowi geometrii, ale także ułożone we wspomniane wcześniej figury. Jest w tym geście pewna obietnica uniwersalności - odwołanie do najprostszych i powszechnie rozpoznawalnych kształtów ma w sobie coś kojącego, mimo że towarzyszy groteskowej transformacji.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty
Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Jeśliby uznać, że ta stała przemiana form, przelewanie materii z jednego stanu do drugiego miałoby teleologiczny charakter (chociaż wierzę, że chodzi właśnie o to, że proces jest nieuporządkowany i nieskończony), zwieńczeniem dzieła mógłby być niezatytułowany mural Zawadzki z serii „Prawa dla ludzi i zwierząt". Zrealizowany czarną smolistą farbą akrylową, koresponduje z innymi pracami na wystawie i jednocześnie wydaje się ich eskalacją. Abstrakcyjna plama, wywołująca swoją gęstością i „lepkością" prawie haptyczne wrażenie, jest obrazem miazgi, jaką tworzą wszystkie ciała zebrane razem, poligatunkowego metaorganizmu wymykającego się wszystkim znanym współcześnie kategoriom. Nawet jeśli jest to tylko fantazja, Zawadzki udowadnia tym swoją umiejętność snucia znakomitej narracji zakorzenionej we współczesnej filozofii i antropologii, nieczęsto spotykanej w tak dobrej formie i z głębokim zrozumieniem dla tego, wokół czego będziemy debatować w najbliższej przyszłości.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Dużą rolę odgrywa też sama kompozycja wystawy. Pięć rzeźb Zawadzki rozproszonych jest w trzech dużych salach parteru Zachęty, przez co wnętrza wydają się niezwykle przestronne i otwarte. Czarne, błyszczące prace artystki zdecydowanie odcinają się od nieskazitelnie białych ścian. Kontrast ten nie pozostaje bez wpływu na odbiór dzieł, które wydają się przez to jeszcze bardziej geometryczne, gwałtowne, jakby pozostające w agresywnym sporze z białym sześcianem. Chociaż na początku może wydawać się, że Zawadzki i kuratorka za bardzo uwierzyły w tak przecież już wyśmiany white cube, a kompozycję wystawy można odebrać jako zbyt grzeczną, gładką w swojej perfekcyjności i wykalkulowaniu, sądzę, że to tylko pozór. Zakomponowanie rzeźby „Krowa", przedstawiającej zwierzę zwisające z sufitu niczym z szubienicy na środku sali, rzeczywiście wydaje się nieznośnie monumentalizować to dzieło, oddalając je od publiczności i tym samym wytracając jego siłę oddziaływania, niemniej reszta wystawy nie działa w ten sposób. Jak już wspomniałem, między pracami Zawadzki a idealnym białym sześcianem toczy się walka, dzieła artystki wydają się bowiem jakby wyplute z tej przestrzeni, albo może odwrotnie - wrzucone w nią na siłę tak, by przestrzeń nie mogła ich zawłaszczyć. Ta nieprzystawalność jednego poziomu do drugiego świadczy nie tylko o charakterze rzeźb, lecz także o kuratorskim zabiegu, który w istocie jest wyzwaniem rzuconym white cube'owi i przerastającym jego możliwości. Strategia ta wpisuje się zatem w nurt dekonstrukcji tradycyjnej przestrzeni galeryjnej i co więcej, odnosi sukces - white cube nie zostaje po prostu zanegowany, ale twórczo przepracowany, wykorzystany niejako przeciw samemu sobie. Samo to wystarczy, aby uznać „Bydło" za duży sukces.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Znakomitym dziełem jest również opis towarzyszący wystawie, a raczej jego nagranie, którego można wysłuchać w pierwszej sali. Z odczytywanego tekstu dowiadujemy się o kolejnych pracach zgromadzonych w Zachęcie, poczynając od „Karmiącej", na muralu kończąc. Zwłaszcza opis tego ostatniego służy jako podsumowanie wszystkich wątków „Bydła", jest bowiem w nim mowa o wyższości rozpadu nad łączeniem, zależnościach między materią a miazgą (przetworzoną materią) i odwiecznej, niezmiennej przemianie, niemal kosmicznym metabolizmie, którego wszyscy i wszystkie jesteśmy elementem. Ale nie tylko ta warstwa jest w pracy ciekawa, należy bowiem wspomnieć, że tekst odczytywany jest przez popularny syntezator mowy. Chropowaty, automatyczny głos dodaje pracy dziwności, niezwykłości, lecz także koresponduje z wymową całej wystawy. Kto (albo raczej co?) powinien odczytywać tekst traktujący o przekraczaniu granic ciała i konstrukcji zupełnie nowej podmiotowości, jeśli nie ten symboliczny głos przyszłości, głos niezwiązany z żadnym ciałem? W prostym zabiegu użycia syntetycznego głosu kryje się bardzo dużo nowych perspektyw pogłębiających odczytanie wystawy - przewodnikiem po niej staje się bowiem coś, co nie istnieje, teoretyczny konstrukt. Człowiek razem ze swoim fantazmatycznym szczytem hierarchii zostaje wygnany, a w nowo powstałym, zdecentralizowanym układzie gatunki rozpraszają się, topią w jedną nieuporządkowaną masę. Jeśli coś przekonuje, aby „Bydło" nazwać wystawą posthumanistyczną, to właśnie ta wizja, generowana przez głos z syntezatora.

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty

Chociaż z grubsza zgadzam się z zapowiedzią tekstu kuratorskiego, wedle którego prace Zawadzki są „pełne afirmacji inności Innego", wydaje mi się, że to radosne stwierdzenie zamazuje i upraszcza ambiwalencję towarzyszącą wystawie i będącą jej bardzo mocną stroną. Artystka ma pełną świadomość tego, że jej pomysły są jednocześnie zachwycające i przerażające. Potrafi doskonale to wykorzystywać. Zauważa, że przekraczanie, wydawałoby się, tak stabilnych w kulturze granic jest zawsze wydarzeniem i wyzwalającym, i traumatyzującym. Najbardziej doceniam „Bydło" za to umiejętne uświadomienie, jak piękna i trudna może być „akceptacja własnej płynności", o której wspomina głos odczytujący manifest wystawy. Bo czy potrafilibyśmy nagle oderwać się od myślenia o sobie i nas wszystkich jako zbiorze indywidualności, a użyć wobec siebie rzeczownika zbiorowego, jak chociażby „bydło"?

Zdjęcia: Archiwum Zachęty

Monika Zawadzki, „Bydło", Zachęta, Warszawa, 5.04 - 18.05.2014

Monika Zawadzki, „Bydło”, Zachęta, Warszawa, fot. Archiwum Zachęty