„Słowiański thatcheryzm”. Komentarz do unieważnienia konkursu na dyrektora Arsenału

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wczorajsza decyzja prezydenta Poznania o unieważnieniu konkursu na dyrektora Arsenału zaskoczyła wszystkich. Okazało się, że wszelkie protesty dotyczące jakości przeprowadzanej procedury musiały być niezwykle zabawne dla miejskich urzędników, ponieważ dostaliśmy teraz bardzo ważną lekcję: prawdopodobnie nie ma większej naiwności niż wiara w czyste intencje samorządowców. Ja też się z siebie śmieję, bo nie sądziłem, że kandydaci aplikujący w nadziei na uczciwą procedurę byli zwykłymi figurantami w większej rozgrywce. Intencje ekspertów powołanych do komisji oceni kiedyś historia.

Konkurs od początku przygotowywany był niechlujnie, trzymano się jedynie formalnej poprawności, nie dbając o nic więcej. Teraz jest jasne, że miał być jedynie preludium do likwidacji Galerii Miejskiej Arsenał i rozpisania konkursu na powierzenie zadania publicznego organizacji pozarządowej. Nie trzeba być szczególnym znawcą procedur, żeby wiedzieć, że taki konkurs ma o wiele niższe wymogi merytoryczne - nie trzeba m.in. powoływać ekspertów, wystarczy zrobić zwykły przetarg. Zresztą czytelnicy „Obiegu" kilka miesięcy temu mieli okazję obserwować jakość takiej procedury w szczecińskiej Trafostacji. Jako ponury dowcip może posłużyć fakt, iż podczas konferencji prasowej poznańscy urzędnicy przywoływali przetarg na prowadzenie Trafostacji jako przykład pozytywny.

Propozycja rozpisania przetargu po wcześniejszej likwidacji galerii doskonale wpisuje się w nurt „słowiańskiego thatcheryzmu" - prywatyzujmy wszystko, a potem się zobaczy. Galeria prowadzona przez wyłoniony w przetargu NGO (zakładając, że jakaś spółka nie ubiegnie pozarządowych oferentów) niczym nie będzie się różnić od odgrzewanego cateringu w szkolnej stołówce lub sprywatyzowanego szpitala. Może się coś i uda, ale na pewno nie będzie to menu przygotowane w regularnej kuchni przez normalnie opłaconych i zatrudnionych pracowników.

Pomysł nie ma też nic wspólnego z postulatami Poznańskiego Kongresu Kultury, mówiącymi o uspołecznieniu zarządzania kulturą. Uczestnicy Kongresu w najciemniejszych snach nie przewidywali, że ich praca programowa posłuży do uzasadnienia tak cynicznego ruchu. Według zaprezentowanych przez prezydenta Poznania planów po likwidacji galerii to zadanie, a nie instytucja ma być przekazane do realizacji organizacji pozarządowej. W związku z tym zamiast „zwiększania społecznej kontroli" będziemy mieli do czynienia z oddaniem realizacji tego zadania niedofinansowanemu podmiotowi, starającemu się ze wszystkich sił wykazać swoją lojalność wobec finansującego go urzędu. Żyć nie umierać.

W ostatnich latach lokalni decydenci porównywali Poznań do Barcelony, Strasburga czy Brukseli, doszukiwali się w nim też drugiego Placu Zbawiciela. Poznań pozbawiony galerii miejskiej spadnie do ligi byłych miast wojewódzkich, za Słupsk, Zieloną Górę, Tarnów, Konin i Piłę. O ściganiu się z Łodzią (MS2), Wrocławiem (Muzeum Współczesne), Krakowem (MOCAK) czy nawet Toruniem (CSW) będzie można zapomnieć. Bez miejskiej galerii Poznań lokuje się gdzieś między Koszalinem a Słubicami.

Na nieszczęście poznańskiego Arsenału złożyły się bardzo skromna oferta programowa w ostatnich latach oraz usytuowanie na środku starego rynku. Jak wspomniano na konferencji w poznańskim UM, działalność galeryjna nie musi być prowadzona w tym akurat miejscu, łatwo więc dopowiedzieć sobie resztę.

Opisywany pomysł jest efektem całkowitego niezrozumienia sensu istnienia galerii miejskiej, mającej silne umocowanie w strukturze administracyjnej. Wynika to z poważnej niekompetencji zarządzających kulturą, dla których tego typu instytucja jest czymś tak dalece niezrozumiałym i trudnym do uzasadnienia, że zastąpienie jej zleconym w konkursie ersatzem stanowi powód do dumy.

Prezydent Poznania pokazał, że jest politykiem, któremu łatwiej zlikwidować galerię, niż zorganizować uczciwy konkurs. Dopisał tym samym smutny rozdział do rozpoczętej w latach 90. historii demolowania infrastruktury galeryjnej i - szerzej - kulturalnej przez samorządowców. Bajki o tym, jak bardzo miejscy decydenci są uwiedzeni wizją „łączenia potencjałów" sektora pozarządowego i publicznego można położyć na półce obok legendy o samofinansującym się stadionie i sukcesie Euro 2012.