„The Shining remake”, czyli MOS w oparach brutalnego regionalizmu

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wczoraj po raz pierwszy wybrałem się do otwartego przed czterema miesiącami w Krakowie Małopolskiego Ogrodu Sztuk. Celem był wernisaż wystawy Kuby Woynarowskiego „W powietrzu, na lądzie i morzu”. Po odnalezieniu jedynych otwartych drzwi do „najciekawszego zjawiska architektonicznego w Krakowie”, wywołującego wrażenie ceglano-witrażowej pionowej ażurowości, o godzinie 19.00 wszedłem do świetlistego przedsionka przestrzeni ekspozycyjnej. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, był stół zastawiony pustymi kieliszkami do wina. Dalej w niewielkim pomieszczeniu stała samotnie instalacja Kuby Woynarowskiego: gładki biały sześcian o boku długości dwóch metrów wypełniony roślinnością. Nie licząc sześcianu i jego autora, sala była pusta jak kieliszek. Wycofałem się do przedsionka, w którym ekipa cateringowa zaczęła już rozlewać wino, i zapytałem recepcjonistki, co się stało i dlaczego nikt jeszcze nie przyszedł, przecież zgodnie z programem opublikowanym na stronie internetowej MOS wernisaż miał się rozpocząć o 19.00. Okazało się, że wernisaż rozpoczyna się godzinę później, a tymczasem, skoro już jestem, może bym skorzystał z okazji i odwiedził ogrodową kawiarnię, co też zrobiłem. Po godzinie wróciłem do sali wystawienniczej, w której wciąż stał sześcian wypełniony posadzonymi w doniczkach iglastymi drzewkami ze szkółki leśnej. Przyszło już kilkoro gości. Kelnerka podała mi pękaty kieliszek napełniony do jednej trzeciej czerwonym wytrawnym winem; rozparłem się wygodnie w jednym ze stojących pod ścianą wściekle pomarańczowych foteli i czekałem, aż kurator zaprosi gości gdzieś dalej, gdzie instalacja będzie miała swój dalszy ciąg. Kurator jednak milczał, a przystawka okazała się daniem głównym. Opróżniałem kieliszek za kieliszkiem, obserwując wchodzących do sali gości, którzy zaglądali do skrzyni z drzewkami, po czym zapadali w stan będący mieszanką dezorientacji i nieokreślonego oczekiwania. Sprawiedliwość wymaga, abym wspomniał o drugim dziele autora – zawieszonej na jednej ze ścian zielono-białej plastikowej kurtynie w regularne sześciokąty tworzące zwarty polimer, zaburzony w części centralnej. Kiedy ja oddawałem się rozmyślaniom o sztuczności natury i naturalności sztuki, kelnerki zwinnie krążyły między wernisażowymi bywalcami, wymieniając kieliszki puste na pełne, co nie usunęło jednak wrażenia kolosalnej niewspółmierności formy i treści wydarzenia, przerwanego na moment zajmującym przemówieniem autora, który opowiedział o bardzo ciekawej niedawnej ekspozycji swojej sztuki w Stalowej Woli. Odniosłem wrażenie, że instalacja w MOS-ie jest zaledwie znakiem odsyłającym do właściwej ekspozycji, linkiem do czegoś większego, czegoś, o co tak naprawdę chodzi. Niezbadane są ścieżki Piotra Sikory, kuratora wernisażu, który w komentarzu do wypowiedzi Kuby Woynarowskiego zaznaczył, że MOS został zaprojektowany w estetyce brutalizmu regionalnego, co jest, cytuję z pamięci: „trudne dla sztuki współczesnej”. W tym brawurowym wyznaniu usłyszałem nutkę usprawiedliwienia. Rzeczywiście, salce ekspozycyjnej, którą oddano Piotrowi Sikorze do dyspozycji, daleko do Hali Turbin w londyńskiej Tate Modern. Dodam, że na stronie internetowej MOS-u pod informacją o wernisażu znajduje się zdjęcie z Muzeum w Stalowej Woli, gdzie oprócz białego sześcianu wystawiony został – na tle śnieżnobiałych ścian – cykl grafik Woynarowskiego. W MOS-ie nie było ani jednej grafiki, nie było też białych ścian, co nie wróży dobrze praktyce ekspozycyjnej tej instytucji. Nie bez znaczenia zapewne jest tutaj fakt, że dyrektorem instytucji jest Iwona Kempa, reżyserka teatralna związana z Teatrem im. Juliusza Słowackiego, a patronem duchowym MOS-u jest dyrektor naczelny i artystyczny tegoż teatru, Krzysztof Orzechowski. MOS jest administrowany przez ludzi teatru, co autorzy prac, zwłaszcza malarze i graficy, powinni sobie od razu uświadomić, żeby uniknąć niepotrzebnych rozczarowań. Co prawda grudzień 2012 był podobno w MOSie miesiącem „sztuk plastycznych i wystawienniczych”, ale mogę w tym miejscu tylko wyrazić współczucie dla artystów wizualnych, którzy swoje prace eksponowali na tle brutalno-regionalnych wnętrz. Ściany koloru kawy z mlekiem, wiele, naprawdę wiele drzwi i wnęk, tu i ówdzie czarne pofałdowane kurtyny, liczne przyciągające uwagę tabliczki informujące o wyjściu ewakuacyjnym – na takim tle nawet najlepszy obraz staje się niewidzialny. W MOS-ie jest miejsce – sala amfiteatralna – dla opery, jest miejsce, oczywiście, dla teatru, warsztatów jogi czy warsztatów poezji scenicznej i właśnie takimi działaniami wypełnione są na co dzień przestronne wnętrza zaprojektowane przez Krzysztofa Ingardena i Jacka Evý’ego. Dla malarstwa i grafiki miejsca nie ma, dla rzeźby też, natomiast świetnie, jak sądzę, odnajdą się w rozświetlonych pustkach obiektu charyzmatyczni performerzy oraz oniryczny teatr telewizji. Dodam jeszcze remake „Lśnienia” Stanleya Kubricka, który mógłby nakręcić Wojtek Smarzowski wiadomo jak – brutalnie. W zachęcającej do ewakuacji szarzyźnie ścian skontrastowanej z upiornym oranżem umeblowania MOS-u „Lśnienie” byłoby jeszcze bardziej przerażające niż w przepastnych wnętrzach hotelu Overlook.

MOS widok z ul. Szujskiego
MOS widok z ul. Szujskiego

MOS widok z ul. Rajskiej
MOS widok z ul. Rajskiej

MOS wejście od ul. Szujskiego
MOS wejście od ul. Szujskiego

MOS wejście główne
MOS wejście główne

MOS wejście do sali ekspozycyjnej
MOS wejście do sali ekspozycyjnej

wejście do sali ekspozycyjnej - widok z balkonu
wejście do sali ekspozycyjnej - widok z balkonu

wnętrze sali ekspozycyjnej
wnętrze sali ekspozycyjnej

wnętrze sali ekspozycyjnej - widok z balkonu
wnętrze sali ekspozycyjnej - widok z balkonu

praca Kuby Woynarowskiego
praca Kuby Woynarowskiego

instalacja Kuby Woynarowskiego
instalacja Kuby Woynarowskiego

instalacja K. W. zbliżenie
instalacja K. W. zbliżenie