Klaman, Drożyńska, Pustoła, Bałdyga - cztery warianty działania z miastem

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Cztery realizacje z powstałych w ramach pierwszego Silesia Art Biennale szczególnie przyciągnęły moją uwagę; cztery spośród tych, które miałem okazję bliżej poznać. To znacząco odmienne warianty sposobu podejmowania dialogu z elementami przestrzeni miejskiej, modyfikujące zarazem sposób doświadczania miasta - doświadczania rozumianego jako odnajdywanie w mieście znaczeń i kształtowania ich.

 

Tekst/pomnik

Plac z pomnikiem żołnierzy radzieckich w Legnicy, mieście, w którym przez kilka dziesięcioleci po wojnie stacjonowały jednostki Armii Sowieckiej, wciąż bywa miejscem zapalnym. Ścierają się tu często przeciwnicy tego pomnika, żądający jego usunięcia, z tymi, którzy woleliby go pozostawić. W rezultacie zdemontowano z jego cokołu tablicę, której treść budziła najostrzejsze kontrowersje. Pozostały socrealistyczne rzeźby żołnierzy, emocje, jakie budzą i związane z tymi emocjami przeciwstawne poglądy. Pozostały też na cokole dziury po śrubach, na których trzymała się tablica niezgody - przypominają ślady od kul i jak one są już świadectwem przeszłości. Grzegorz Klaman dostrzegł w nich coś jeszcze: elementy pisma Braille'a; zapewne i z tego powodu, że ten rodzaj pisma wykorzystywał już wcześniej w swoich pracach. Ale wyobrażenie, że pismem wojny posługują się - w sensie symbolicznym - ślepcy, też jest tu nośne. Choćby na zasadzie zawartej w myśli Gandhiego: "Jeśli będziemy stosować zasadę oko za oko - świat stanie się wkrótce ślepy". Klaman nie odwołał się do hinduistycznej ahimsy, zaproponował jednak gest równie radykalny. Wykorzystując istniejące na cokole otwory i dodając nowe, stworzył na nim napis pismem Braille'a. Zamienił otwory po śrubach na punkty-znaki współtworzące nową treść.

Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski
Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski

Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski
Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski

Sam proces wykonania napisu wymagał trochę czasu, zdążył więc rozbudzić zainteresowanie mieszkańców, szczególnie tych, których żywotnie obchodzi, co znaczy lub co może znaczyć ten pomnik. I ci "za", i ci "przeciw" domagali się wyjaśnień, co powstaje na cokole. Dopytywali się o wymowę obiektu, który nie jest im obojętny. Trzeba było odpowiadać bez wykrętów i bez ochronnego klosza - że to sztuka na przykład i że ma oficjalne pozwolenie, ambitne cele itp. Odpowiedź artysty zdawała się zbijać pytających z tropu, ale z pewnością pozostawali przy swych przekonaniach.

Zdanie napisane brajlem na cokole mówi: "Prawda jest w spojrzeniu patrzącego". Pojednawcze jest tylko pozornie, nie niweluje bowiem konfliktu, uznaje natomiast istnienie antagonizmu różnych prawd. Przyznaje stronom prawo do pozostania przy swoich poglądach, lecz już nie na zasadzie wyłączności. Przenosi konflikt ze sfery emocji, domagających się zamanifestowania, na płaszczyznę starań o konfrontowanie z sobą różnych prawd.

Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski
Grzegorz Klaman, "Niewidoczne widzialnego", Legnica, 2012, fot.: Grzegorz Borkowski

Zdanie na pomniku definiuje go jako komunikat symboliczny na tyle niekompletny, że wymagający uzupełnienia indywidualną prawdą. To podważenie samej idei pomnika jako obiektu, który wizualizuje w przestrzeni publicznej raz ustaloną prawdę o czytelnym przesłaniu. Treść dodanego napisu zamienia pomnik w obiekt do społecznego negocjowania jego znaczeń. Mobilizuje zatem obie strony konfliktu, by szukały dopełnienia sytuacji, jaką tworzy teraz ten symbolicznie zmieniony/zdekonstruowany pomnik. Jest teraz obiektem umożliwiającym (ale przecież nie gwarantującym) nawarstwianie się znaczeń nowych na znaczeniach nadanych mu dawniej.

Dla tego nowego statusu obiektu do negocjacji znaczeń istotne staje się także to, że znajdujące się na nim zdanie napisane jest alfabetem dla niewidomych i większość mijających obiekt przechodniów nie będzie go mogła bezpośrednio odczytać. Pomnik będzie teraz wymagał dopowiedzeń i komentarzy generujących interakcje. Jest bardzo prawdopodobne, że treść napisu przenosić się będzie z materialnego cokołu dawnego pomnika w performatywną sferę pokrewną legendzie miejskiej.

 

Zmiana logiki

Monika Drożyńska po wizycie studyjnej w Legnicy postanowiła przygotować swoją realizację w tym mieście w dzielnicy Zakaczawie. Dostrzegła, jak bardzo ten dystrykt różni się na niekorzyść od reszty miasta. Wydaje się, że spisany został przez władze miasta na straty. Już w latach 70.

Zakaczawie, oddzielone rzeką od głównej części Legnicy, zaniedbane i niebezpieczne, nazywano sarkastycznie "dzielnicą cudów"; łatwo tam było stracić zęby lub pieniądze. Obecnie, kiedy centrum miasta znacznie zmieniło się na lepsze, kontrast ten stał się jeszcze bardziej przygnębiający. Degradacja Zakaczawia widoczna jest dziś gołym okiem na jego ulicach i podwórkach. Drożyńska zwróciła uwagę na zdewastowany dziecięcy plac zabaw, jedyny jeszcze tam istniejący, z zarośniętą chwastami piaskownicą, zardzewiałymi drabinkami i walającymi się częściami huśtawek. Rozmawiała z mieszkańcami dzielnicy, którzy mimo starań kilku lokalnych społeczników czują się już wykluczeni z Legnicy i nie widzą możliwości poprawy sytuacji w swoim otoczeniu. Zdecydowała się wykonać na tym placu zabaw rodzaj niemal absurdalnej instalacji: wmontować w istniejące resztki metalowych stelaży dwie jaskrawokolorowe metalowe huśtawki, ale o tak nietypowych wymiarach, że nienadające się do zwykłego użytkowania.

Kiedy już w trakcie finalizowania tego projektu opowiadała mi o jego koncepcji, wydał mi się po prostu depresyjny - zdawał się wyrażać przekonanie, że dla zdegradowanej dzielnicy można zrobić jedynie coś niefunkcjonalnego. Autorka projektu przekonywała jednak, że każda czysto praktyczna pomoc będzie dla tych ludzi jedynie kroplą w morzu ich potrzeb, będzie tylko pozornie skuteczna. Wierzyła, że dzieci z Zakaczawia, przyzwyczajone do radzenia sobie w trudnych warunkach, znajdą sposoby, by korzystać z jej absurdalnej instalacji. Nazwała ją zresztą "Cuda", co było próbą odczarowania wspomnianej wyżej "ksywy" dzielnicy. Największe obawy Drożyńskiej budziło to, że elementy jej konstrukcji mogą zostać pocięte i sprzedane przez zdeprawowanych złomiarzy - ludzie mieszkający obok placu zabaw byli tego pewni - starała się więc o zapewnienie swojej instalacji ochrony przez straż miejską. Wyjaśnienia te w moim przekonaniu dalej stawiały pod znakiem zapytania skuteczność jej przedsięwzięcia, ale zaczęły fermentować. Rezultat okazał się zdumiewająco bliski i nadziejom, i obawom artystki. Inauguracja jej abstrakcyjnych huśtawek była świętem dla mieszkańców; dzieci uruchomiły je bez problemów, jednak miesiąc później jedna z nich została ukradziona i trafiła na złom. Czy zatem było warto? Mimo wcześniejszych wątpliwości muszę przyznać, że jednak tak. Niewielka pod względem materialnym instalacja wyzwoliła znaczny entuzjazm, bo wprowadziła intuicyjnie rozpoznaną przez dzieci zmianę logiki działania. A w sytuacji obezwładniającego poczucia niemożności taka zmiana logiki to już coś. Sztuka z pewnością nie zastąpi koniecznych działań systemowych i codziennej pracy aktywistów w mieście, może natomiast wprowadzić do niego swoje drożdże zmian.

Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.: Krzysztof Saj
Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.:Aleksandra Komarzaniec-Piss

Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.: Krzysztof Saj
Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.: Aleksandra Komarzanic-Piss

Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.: Krzysztof Saj
Monika Drożyńska, "Cuda", Legnica 2012, fot.: Aleksandra Komarzaniec-Piss

 

Inna władza

Konrad Pustoła, kontynuując w Wałbrzychu swój projekt fotograficzny "Widoki władzy", wykonał jedenaście fotografii rejestrujących widoki z okien osób, które mają w tym mieście władzę polityczną, ekonomiczną lub symboliczną. Wybrane fotografie z tego cyklu umieszczone zostały na bilbordach w mieście wraz informacjami, czyje widoki przedstawiają, Ideą projektu jest bowiem unaocznienie mieszkańcom miasta, choćby na krótko i w dosłownym sensie, punktu widzenia władzy. Oczywiście atutem tej dosłowności jest nie tyle pokazanie mentalności władzy, ile uzmysłowienie, jaki fragment miasta stanowi stały kontekst codziennej gabinetowej pracy władzy. Zasady pracy były takie same jak przy wcześniejszym fotografowaniu widoków z okien najbardziej wpływowych osób w Warszawie, Krakowie i Zielonej Górze. "Widoki władzy" w Krakowie i Warszawie, które zobaczyć można na stronie internetowej projektu i w publikacji książkowej, okazały się w większości zaskakująco mało efektowne i właśnie na ich tle tym bardziej atrakcyjne wizualnie są widoki władzy w Zielonej Górze i Wałbrzychu. Na fotografiach z tych miast dostrzegamy więcej architektonicznego ładu i indywidualnego charakteru miejsc. Sześć z jedenastu widoków z okna zarejestrowanych przez Konrada Pustołę w Wałbrzychu ogląda się wręcz z przyjemnością.

Konrad Pustoła, "Widoki władzy", Widok z okna prezydenta Wałbrzycha Romana Szełemeja, 2012
Konrad Pustoła, "Widoki władzy", Widok z okna prezydenta Wałbrzycha Romana Szełemeja, 2012

Konrad Pustoła, "Widoki władzy", Widok z okna dyrektor naczelnej Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu Danuty Marosz, 2012
Konrad Pustoła, "Widoki władzy", Widok z okna dyrektor naczelnej Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu Danuty Marosz, 2012

Można by pomyśleć: te mniejsze miasta są znacznie ładniejsze i... bardziej ludzkie. Jednak to wrażenie zupełnie znika, gdy obejrzymy fotografie dokumentujące bilbordy z "Widokami władzy". Ukazują się nam wtedy znacznie gorsze oblicza miast, oblicza biedniejsze i pogubione wewnętrznie, wyzbyte indywidualności. Wymowne jest, że w Wałbrzychu tylko na jednym widoku z okna władzy dostrzec można billboard. Odsłania się tu różnica punktu widzenia władz i większości mieszkańców. Logika tego podziału wydaje się dosyć prosta: strefy bez wielkich nośników reklam to przestrzenie, którym przyznano walor w jakimś sensie ekskluzywny, natomiast w miejscach o największym przepływie mieszkańców (można powiedzieć - najbardziej demokratycznych), wielkie reklamy zewnętrzne harcują bez umiaru, demolując jakikolwiek porządek wizualny.

Konrad Pustoła, "Widoki władzy", billboard, Wałbrzych 2012, fot.: Krzysztof Saj
Konrad Pustoła, "Widoki władzy", billboard, Wałbrzych 2012, fot.: Krzysztof Saj

Konrad Pustoła, "Widoki władzy", billboard, Wałbrzych 2012, fot.: Krzysztof Saj
Konrad Pustoła, "Widoki władzy", billboard, Wałbrzych 2012, fot.: Krzysztof Saj

 

Ale jest coś jeszcze bardziej niepokojącego, ukazanego przez drugą część projektu "Widoki władzy", dokumentującą billboardy. Uzmysławia, w jak olbrzymim stopniu to one rządzą w miastach; są władzą bezwzględną wobec mieszkańców, władzą degradującą miejską przestrzeń na każdym kroku i to zarówno w miastach wielkich, jak i małych. To rodzaj władzy, na którą jak dotąd nie ma u nas niestety mocnych. Z widoków z billboardami po prostu wieje nędzą wizualną i mentalną, nawet gdy widać na nich reklamy dóbr czy usług bardziej zaawansowanych. A może wtedy nawet jeszcze bardziej jest to przykre. Fotografie z billboardami to widoki z władzą reklam, władzą, która całkiem dosłownie okupuje miasta. To jeszcze jeden z aspektów "Widoków władzy" Konrada Pustoły.

 

Stałe i ruchome

Realizacja Janusza Bałdygi powstała w miejskiej przestrzeni Wałbrzycha jako artystyczna odpowiedź na pewien architektoniczny detal, a właściwie niewielki zaułek, zauważony podczas spaceru po mieście. W niewielkim pasażu łączącym plac Magistracki z Rynkiem artysta znalazł miejsce wprawdzie nie nacechowane żadnymi istotnymi znaczeniami, ale mające na tyle ciekawą sytuację przestrzenną, że dla wykorzystania jej specyfiki zdecydował się znacznie zmodyfikować projekt, który pierwotnie planował zrealizować w Wałbrzychu.

Miejscem realizacji są podcienia przechodniego podwórka wyznaczone dwoma filarami. Regularny podział przestrzeni na trzy części nadaje jej pewną dostojność, której nie są w stanie zniwelować nawet niechlujne napisy na murze i miejscami uszkodzony tynk. To jakby scena z szeroką częścią środkową i dwoma węższymi po bokach. Bałdyga zainstalował w tych podcieniach obiekt przypominający drewnianą huśtawkę z poziomą belką dla dwóch osób siedzących na przeciwnych końcach. Ma dwa typowe siedzenia z uchwytami w kształcie profilów końskich głów podobnych do figur szachowych; jeden jest czarny, drugi biały. Obiekt nie jest jednak tym, czym się może wydawać na pierwszy rzut oka.

Janusz Bałdyga, "Równowaga.pl", Fot.: Maciej Hnatiuk
Janusz Bałdyga, "Równowaga.pl", Fot.: Maciej Hnatiuk

Środkowa część między filarami jest ruchoma, jak w zwykłej huśtawce, jej siedziska natomiast są na stałe przymocowane do filarów na ich zewnętrznych stronach. Geometryczny charakter obiektu, wpisanego harmonijnie w architekturę przestrzeni, nie pozostawia wątpliwości, że powstał on z jej inspiracji - sprawia wrażenie logicznego uzupełnienia przestrzeni. A jaka jest wewnętrzna logika całej tej sytuacji? Można zreasumować ją następująco: możliwości ruchu w części środkowej nie da się przenieść na elementy skrajne, więc zasadnicza funkcja huśtawki, wykorzystującej dynamiczną równowagę dwóch użytkowników, została wyeliminowana. Elementy skrajne tkwią na marginesach wytyczonych pionami filarów. Kontrast mobilnej szerokiej części środkowej i nieruchomych dwóch bocznych jest zastanawiający. Czy taka sytuacja nie przypomina czegoś ogólniejszej natury?

Bałdyga nazwał ten obiekt "Równowaga.pl", sygnalizując tym samym możliwość dostrzeżenia w nim odniesień do zjawisk w polskiej rzeczywistości, a nie tylko pewnego konstrukcyjnego rozwiązania formalnego. Nie popadając w zbyt swobodne interpretacje, można w logice tego obiektu dostrzec analogię do relacji między elementami systemu społecznego, w którym postawy skrajne tkwią niezmiennie na swych pozycjach (niczym przymocowane do filarów figury o przeciwstawnych barwach), a środek tego systemu jest domeną dynamiki (ruchoma belka).

Janusz Bałdyga, "Równowaga.pl", Fot.: Maciej Hnatiuk
Janusz Bałdyga, "Równowaga.pl", Fot.: Maciej Hnatiuk

Czy jest to sytuacja specyficznie polska? Chyba jednak znacznie ogólniejsza. W wydanej właśnie u nas książce "Trzecie rozwiązanie" Stephen R. Covey nazywany "guru światowego menadżmentu", pisze o klinczu, jaki pojawia się na najróżniejszych poziomach społecznych: od konfliktów pracowników z szefem po starcia współpracujących ze sobą wielkich kolektywów i tradycyjną opozycję prawica - lewica. Istota tych problemów tkwi jego zdaniem w nieumiejętności wykroczenia poza horyzont dwóch przeciwstawnych stanowisk. Nie proponuje jednak jako remedium kompromisu, lecz synergię, czyli wypracowanie tytułowego "Trzeciego rozwiązania". W książce Coveya i realizacji Bałdygi istotne jest zaznaczenie nieruchomości punktów skrajnych jako przeciwieństwa dynamicznej sfery synergii sił pomiędzy nimi. Może zbyt daleko odbiegam od powstałego w Wałbrzychu obiektu, jednak presja społecznych problemów jest obecnie tak silna, że analogie dla zjawisk społecznych zaczyna się widzieć nawet w konstrukcjach z pozoru całkiem abstrakcyjnych.

 

Wystawa dokumentująca działania Silesia Art Biennale prezentowana będzie w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu; wernisaż 9 listopada 2012, czynna do 30.11.2012.

Więcej o tegorocznym Silesia Art Biennale zobacz na: www.obieg.pl, www.okis.pl