Festiwal wszystkich festiwali. Uwagi o utowarowieniu kultury

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Kryzys jest okresem, kiedy zmienia się struktura finansowania wielu przedsięwzięć publicznych. Dotyczy to szczególnie kultury, która w budżetowych debatach ma nielicznych obrońców. To truizm. Zdecydowanie rzadziej dostrzeganym problemem jest swoiste uelastycznianie wydatków na kulturę, kiedy w miejsce środków na instytucje przeznacza się je na zdarzenia, nazwijmy je: eventowe.

Wiele dużych polskich miast ma poważne problemy budżetowe wynikające z absorpcji środków unijnych oraz wydatków związanych z organizacją Euro 2012. Nie to jest jednak rozstrzygającym parametrem w planowaniu budżetów przeznaczonych na kulturę, ale raczej jej użyteczność dla miejskiej polityki promocyjnej. Dlatego o wiele łatwiej jest znaleźć dodatkowe środki na organizację imprez festiwalowych niż na rozszerzenie oferty istniejących instytucji.

Żeby zrozumieć zakres i genezę tego zjawiska należy sięgnąć do doskonale znanej kategorii outsourcingu, czyli zlecania pracy wykonywanej dotąd przez własne zaplecze instytucjonalne zewnętrznym podmiotom. Możemy to obserwować w wypadku zamawiania cateringu do szkolnych stołówek czy zlecania prywatnym firmom sprawdzania biletów w publicznej komunikacji. Zalet z tego płynących jest wiele: odpada wysiłek finansowy i organizacyjny związany z utrzymywaniem stałej jednostki, wyłonione w przetargu podmioty są bardziej nastawione na wynik, a dzięki obniżeniu kosztów pracy są również tańsze.

Ten proces sięga również instytucji kultury podległych samorządom. Nawet pobieżna lektura gazet pozwala dostrzec, jak wiele dużych imprez festiwalowych krąży po kraju. Najbardziej widowiskowym przykładem tego stanu rzeczy był festiwal Camerimage, który wdał się konflikt z Łódzkim urzędem miasta w związku z niespełnieniem dość wygórowanych warunków inwestycyjnych postawionych przez szefa festiwalu, Marka Żydowicza. Nie ulega wątpliwości, że powstał swoisty rynek głośnych imprez festiwalowych. Samorządy miast zabiegają o nie z dużym zapałem, którego nie wykazują jednak wobec konwencjonalnych instytucji kultury. Niektóre z tych dużych imprez poza nazwiskiem twórcy oraz topornym pomysłem nie mają de facto żadnego innego kapitału, jednak często nie przeszkadza im to w pozyskaniu samorządowych dotacji. Ewa Wójciak z poznańskiego Teatru 8 dnia określiła to zjawisko mianem "festiwali z walizki". W ten kontekst wpisuje się zaistnienie w Poznaniu festiwalu Transatlantyk, imprezy którą z miastem łączy tylko nazwisko oscarowego kompozytora Jana A. P. Kaczmarka mieszkającego na co dzień po drugiej stronie oceanu.

Festiwale mają fantastyczne zalety: nie generują stałych kosztów w budżetach miejskich, pozwalają na zdobycie czasu antenowego i publikacji w mediach ogólnopolskich oraz doskonale wpisują się w strategię kształtowania personalnego pijaru urzędujących Prezydentów. Działają też dobrze w ramach promocji turystycznej. Jako imprezy, które co roku są uzależnione od miejskich decyzji, zwykle nie posiadają też ambicji krytycznych i politycznie starają się prezentować raczej neutralnie. To dla ambitnych przedsięwzięć bardzo ograniczające ramy, dlatego wygrywają najlepiej dostosowani. Kontekst gentryfikacyjny również jest oczywiście nie bez znaczenia1.

Kolejnym etapem festiwalizacji są biura festiwalowe (to krakowskie jest przez złośliwych zwane partią prezydenta Majchrowskiego) powoływane do koordynacji i pomocy organizacyjnej dla odbywających się w danym mieście imprez. Niestety, ta pozornie neutralna rola nie do końca sprawdza się w rzeczywistości, gdyż biuro, jako reprezentant miasta często stawia imprezom kompromitujące warunki.

Najbardziej uderzającym przykładem jest krakowski Art Boom Festiwal, który w tym roku odbył się pod nazwą Grolsch Art Boom Festiwal. Imprezie towarzyszył konkurs dla młodych dizajnerów pod wszystko mówiącą nazwą Grolsch Bottle Art2, podczas którego projektowano wyposażenie barowe z użyciem pustych butelek piwa wyprodukowanych przez sponsora. Nie ukrywam, że kiedy śledziłem te doniesienia, towarzyszył mi pewien niesmak. Festiwal był finansowany przez MKiDN oraz Miasto Kraków, jednak obecność sponsora tytularnego mocno zdominowała wydarzenie, które zdążyło się już pozytywnie wpisać w krajobraz Krakowa

Kolejnym zgrzytem była sytuacja związana z realizacją Transeuro Piotra Wysockiego (kuratorem był Stach Ruksza 3), kiedy okazało się, iż mimo wcześniejszych deklaracji projekt nie może dojść do skutku w zaplanowanej przez artystę formie z powodu obaw związanych z zamierzonym wykorzystaniem kontekstu mistrzostw Europy w piłce nożnej. Przeszkoda ze strony przedstawicieli miasta tak naprawdę przesądziła o wykluczeniu projektu z festiwalu. Mam takie etatystyczne przeczucie, że ten sam projekt realizowany w ramach działań instytucjonalnych napotkałby zdecydowanie mniej przeszkód. Jak widać, festiwale jako forma outsourcingu pozwalają się zdecydowanie lepiej kontrolować. Wysocki mógł dużym nakładem determinacji zrealizować swoje działanie dopiero dzień po zakończeniu Euro w myśl kuriozalnych ustaleń wynikających z przygotowanej przez miasto umowy.

Ostatnim aspektem problemu jest konieczność odpowiedzi na pytanie, kiedy działania kulturalne mają sens? Dla pragmatycznych samorządowców sprawa jest jasna: kiedy da się je sprowadzić do poziomu bezpiecznej rozrywki, przelewającej na nich - jako na "mecenasów" - niezbędny splendor. Dzieje się to jednak kosztem instytucji, które mimo, że często niedoskonałe i źle zarządzane, mają w sobie potencjał i realne możliwości prowadzenia długofalowej pracy z mieszkańcami (a nie turystami), realizując działania, które przyczyniają się również do kształtowania postaw obywatelskich.

Wielkie imprezy plenerowe z lat '90, jak poznański Festiwal Malta, mogły odnieść sukces między innymi dlatego, że istniała stała publiczność, którą wychowało wówczas prężne środowisko teatrów niezależnych. Wówczas festiwal z czegoś wynikał i był bardzo mocno osadzony w lokalnym kontekście. Ten okres już jednak minął. Teraz mamy do czynienia z formą wypracowaną dla potrzeb tworzącego się rynku tego typu wydarzeń. Ukoronowaniem tej sytuacji był zeszłoroczny skandal związany u urządzeniem bankietu otwierającego festiwal odbywający się pod hasłem "Idiom - wykluczeni" w lokalu, gdzie chwilę wcześniej odmówiono obsłużenia wybitego skrzypka z powodu jego romskiej narodowości.4

Mimo kryzysu budżety miejskie z roku na rok są coraz większe, dlatego warto zwracać uwagę na jakość finansowania kultury i związany z tym bagaż zobowiązań. Domagając się wzmocnienia instytucji pracujących w warunkach niezależności programowej możliwe jest zachowanie proporcji, które zatrzymają zauważalny proces utowarowienia kultury oraz pozwolą na utrzymanie akceptowalnego standardu pracy samych artystów.

  1. 1. http://www.rozbrat.org/publicystyka/analizy/1407-kontenerart-2010-rewitalizacja-czy-gentryfikacja-poznanskiego-chwaliszewa
  2. 2. http://designattack.pl/?p=11892
  3. 3. http://www.krytykapolityczna.pl/KajaMalanowska/CzyEuromaplec/menuid-296.html
  4. 4. http://wyborcza.pl/1,76842,9009505,Menu_tylko_dla_Polakow.html