Polityczny wymiar obrazów widać jednak najwyraźniej w pracach odwołujących się do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Izraelska fotografka Roni Lahav postanowiła zainterweniować po tym, jak nielegalni izraelscy osadnicy usunięci przez wojsko próbowali odegrać się na Palestyńczykach. Ataki ustawały, kiedy w domu Palestyńczyków znajdowali się Izraelczycy. Lahav nie ograniczała się do zapewnienia bezpieczeństwa gospodarzom, fotografowała również widoki z balkonu. Część z nich pozwala się domyśleć grozy: spalony samochód czy druty kolczaste, inne poddają się wielorakim interpretacjom jak np. porzucona lalka. Fotografowanie miało tutaj jednak wartość drugorzędną w stosunku do konkretnej pomocy. Cykl „Anonim" Michal Heiman zestawia zdjęcia z konfliktu izraelsko-palestyńskiego z obrazami z kanonu sztuki zachodniej. Pracom towarzyszy komentarz Igora Stokfiszewskiego, który widzi w nich transhistoryczną obecność przemocy w kulturze zachodu. Nie przekonują mnie takie interpretacje, w zestawieniu obrazów widziałbym raczej dowód na trwałość pewnych konwencji, które z malarstwa przeniknęły do fotografii. Poza tym te podobieństwa są widoczne jedynie wtedy, kiedy obrazy ogląda widz obdarzony kompetencją ikonograficzną. Wydaje mi się również, że zaczerpnięcie dzieł z tak heterogenicznych okresów w historii sztuki jak renesans, romantyzm czy malarstwo amerykańskie, świadczy raczej o skojarzeniach Heiman i nie może być traktowane jako miarodajna analiza. Odwołanie się do prac izraelskich artystek jest bezsprzecznym znakiem poszerzenia pola postrzegalnego - relacje z konfliktu bliskowschodniego pochodzą zazwyczaj od przedstawicieli stron.
Oprócz tematów społecznych odnajdujemy w „Idź i patrz!" odwołania do historii, swoistą artystyczną wersję „polityki historycznej" ścierającą się z oficjalnymi, instytucjonalnymi dyskursami o przeszłości. „Wodzowie i bohaterowie" Pawła Althamera to kolorowanka wykonana na zamówienie Muzeum Powstania Warszawskiego w 2004 roku (część „Wodzowie") i uzupełniona pięć lat później o „Bohaterów" (czyli uczestników powstania w getcie). Muzeum wystraszyło się jednak wywrotowej propozycji artysty, który oprócz dowódców polskiej armii w 1939 roku umieścił w książeczce niemieckich generałów oraz Adolfa Hitlera. W powstańczym „suplemencie" obok Marka Edelmana i Mordechaja Anielewicza widzimy kierującego niszczeniem dzielnicy żydowskiej Jürgena Stroopa, innym źródłem inspiracji dla artysty są słynne zdjęcia z warszawskiego getta. Kolorowanka pokazuje mechanizmy historycznego upamiętniania: nowe pokolenia wypełniają kolorem kształty przeszłości. Kolorowanie łączy odzwierciedlanie z własną inwencją. Procesowi symbolicznej obróbki poddawane są reprezentacje, które w obecnej ocenie niosą pozytywne przesłanie, lecz także takie, które wraz z porażką nazistowskich Niemiec utraciły pierwotny status. Propozycję Althamera można postrzegać w tym kontekście jako przykład historycznego relatywizmu, lecz także jako sposób stapiania perspektyw historycznych. W ostatecznym wymiarze artysta wskazuje na rolę dystansu czasowego oraz na źródła ocen - dzieci muszą dopiero nauczyć się odróżniać strony konfliktu, ta wiedza nie zostaje im dana a priori.
„Ogniem i mieczem" Marcina Kalińskiego to wielopiętrowe simulacrum, w którym „prawdziwe przeżycie" utożsamione jest z rekonstrukcjami wojennymi. Kaliński nie ma racji, twierdząc, że te inscenizacje to „prawdziwa bitwa, tylko karabiny strzelają ślepakami". Inscenizacje pokazują, że wojna to przygoda, a jej koszty są niewielkie. Fotografowanie takiej inscenizacji nie ma więc wiele wspólnego z „prawdziwą wojną" (której fotografie niejednokrotnie korzystały z inscenizowania). Historia fotografii pokazuje, że to medium odkłamywało bohaterski obraz walk pochodzący sprzed czasów wojny totalnej czy wojny materiałowej. Stereotypowe role przypisywane poszczególnym narodom przez inscenizatorów są bez wątpienia dowodem na trwałość narodowych pamięci o wojnie, ale czynienie przez fotografa zarzutu, że jedna z uczestniczek raz występuje jako esesmanka, a innym razem jako sanitariuszka z powstania, to pomyłka. Równie dobrze można by Kalińskiemu zarzucić, że tym samym aparatem robi zdjęcia obu stronom. Czym jest ten zbiór zdjęć, jeśli nie przedstawia „prawdziwej wojny"? Wydaje mi się, że to dowód poszukiwania „prawdziwego przeżycia" charakterystycznego dla współczesnej kultury: od doświadczenia okopów czy schronów przeciwlotniczych w Imperial War Museum w Londynie aż po symulatory pilotowania rozmaitych pojazdów. Nie da się ukryć, że Kaliński świetnie przyswoił sobie ten dyskurs i do takich oczekiwań dostosował technikę fotografowania.
Maurycy Gomulicki w „Evil Shit" poszukuje przejawów niesamowitego w Chinach, na Kubie, w Meksyku i w Polsce. Artysty nie interesuje jednak racjonalne wytłumaczenie, gdyż sytuuje zło po stronie fantazmatycznych wyobrażeń. Ich źródłem są zarówno demony historii (brunatny i czerwony totalitaryzm) oraz pierwotne lęki związane z odchodami, padliną i innymi elementami sfery profanum. Gomulicki wyczuwa te obawy i odsłania je w mniej lub bardziej niewinnych przedstawieniach. Tym samym historia nie przemija, pozostając wypartym lub stłumionym osadem psychicznym. W „bestiarium" Gomulickiego pojawiają się nie tylko egzystencjalne lęki, lecz również strach związany z niedawną przeszłością. Umieszczenie tych obrazów w serii powoduje, że nawet najbardziej niewinne nabierają złowrogiego wymiaru. Zdjęcie studzienki kanalizacyjnej odnosi do powstania warszawskiego, przesłonięty zardzewiałą siatką izolator przywołuje na myśl obozy koncentracyjne, a muszla klozetowa z zatopionym w siedzisku drutem kolczastym to nawiązanie do anus mundi (czyli nazistowskiej percepcji Auschwitz jako narzędzia „oczyszczenia świata"). To od widza wymaga się rozpoznania tych treści, ale zgodnie z logiką nieświadomości powinny się one narzucać z nieodpartą siłą. Nie oznacza to bynajmniej, że powyższe odczytania będą jasne dla wszystkich widzów. Gomulicki zwraca uwagę na kumulatywny charakter lęku: do znanych kiedyś form dołączają się nowe. Cykl fotografii byłby formą wtórnej traumatyzacji: przypomnienia o złu, którego magazynem jest nieświadomość.
Niezaprzeczalnym atutem projektu „Idź i patrz!" jest wybór obrazów, które chcą przestać być nieme. Diagnozie Żmijewskiego ze wstępu do Estetyki jako polityki, że obraz „mówi dopiero gdy zostanie otoczony dyskursem", nie sposób odmówić racji. Tym niemniej, krytyka rzeczywistości za pomocą obrazów nie zawsze się udaje, gydż posiadają one zbyt wielką siłę afirmatywną. Żmijewski i Gomulicki reinterpretują relacje pomiędzy estetyką a polityką, przy bardzo szerokim rozumieniu polityki jako „miejsca, gdzie spotykają się nasze żądania, potrzeby i pragnienia". Poszerzenie pola postrzegalnego o podmioty wykluczone czy niedoreprezentowane służy krytyce praktyk dyskursywnych legitymizujących „bezpieczne" obiekty do sfotografowania. Wprowadzenie życia jako kategorii politycznej nie odbywa się jednak kosztem tradycyjnie rozumianej polityki. Prace odnoszące się do konfliktu izraelsko-palestyńskiego wnoszą nową perspektywę: izraelskich działaczek pokojowych. Trudno wyrokować, czy zaangażowanie sztuki będzie miało namacalne efekty w życiu sfotografowanych podmiotów. Bez wątpienia, udzielono głosu tym, których wcześniej, niczym Platońskich robotników, zbytnio zajmowało życie, aby mogli dać mu wyraz. Z drugiej strony, zostali wysłuchani/pokazani w ramach projektów artystycznych, czyli nie na przez siebie ustalonych zasadach.