Ukraińska alchemia na neutralizację żaby

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Rozmowa z okazji wydania najnowszego numeru ukraińskiego czasopisma "Kinec-Kincem" przygotowanego we współpracy z "Obiegiem"


Kinec-Kincem 2006
Kinec-Kincem 2006

Grzegorz Borkowski: Są z nami Rostysław Koterlin i Anatolij Zwirzyńskij, redaktorzy wydawanego w Iwano-Frankowsku pisma o sztuce współczesnej "Koniec końców". Artykuł otwierający ten najnowszy polsko-ukraiński numer przynosi metaforę porównującą sztukę współczesną do ruchomego mostu pontonowego, który łączy treści, sensy i idee wcześniej rozdzielone. Porównanie jest ciekawe w szerokim kontekście, ale być może ma specjalne znaczenie w perspektywie sztuki na Ukrainie. Jak widzicie to odniesienie?

Rostysław Koterlin: Myślę, że do owej metafory dotarłem nie przez przypadek. Przez pół roku byłem w Polsce stypendystą programu "Gaude Polonia" i funkcjonowałem na styku sytuacji polskiej i ukraińskiej, wtedy to porównanie mi się nasunęło. Obejmuje nie tylko pojęcie sztuki jako zjawiska ogólnego, dotyczy także konkretnych wydarzeń, projektów i osób.

GB: Numer pisma, który mamy przed sobą, jest szczególny. Spotyka się w nim sztuka polska i ukraińska. Spośród polskich artystów przedstawieni są m.in. Joanna Rajkowska, Zbigniew Libera, Ryszard Grzyb, Paweł Althamer, jest artykuł o sztuce kobiet w Krakowie oraz o inicjatywach Instytutu Sztuki Wyspa, zaprezentowaliście także polskie graffiti. Wszystkie te realizacje dzieją się w przestrzeni publicznej, właściwie poza galeriami i instytucjami. Dlaczego akurat te zjawiska wybraliście?

RK: Polską sztukę prezentuję przez realizacje, które widziałem, i poprzez ludzi, z którymi spotkałem się osobiście, wykorzystując także możliwość przedrukowania tekstów z "Obiegu". Wybór padł na projekty będące dowodem krytycznego spojrzenia na społeczeństwo i dokumentem świadomości artysty. Próbowałem pokazać pokrewne zainteresowania polskich i ukraińskich twórców działających w sferze publicznej. Sytuacja na Ukrainie jest szczególnie niesprzyjająca dla artystów krytycznych, przekraczających granice przyzwyczajeń. W polu sztuki współczesnej nie ma właściwie u nas żadnych instytucji, brakuje też czasopism."Kinec -Kincem", który wydajemy z Anatolijem Zwirzyńskim, jest naszą prywatną inicjatywą.

GB: Na ile nazwa czasopisma "Koniec Końców" odnosi się do sytuacji sztuki na Ukrainie? W artykule wstępnym sugerujesz, że w numerze mało jest o końcu. O czym zatem jest więcej?

RK: Sformułowanie "kinec-kincem" na Ukrainie używane jest w sytuacjach granicznych, krańcowych, kiedy człowiek chce powiedzieć to, co najważniejsze, rezygnując ze słownej kokieterii. "Na koniec powiedział, co mu leży na wątrobie". Pismo założyliśmy w 1998 roku, a pierwszy numer pojawił się w 1999. Wówczas, przed końcem stulecia, a zarazem tysiąclecia, dużo mówiło się o różnych końcach, pojawiło się sporo książek zwierających w tytule to słowo. Mieliśmy "Koniec Sztuki", wcześniej "Koniec ideologii" Daniela Bella, "Koniec Historii" Fukuyamy. Postanowiliśmy w ironiczny sposób rozegrać te wszystkie tematy. Zaproponowaliśmy nawiązanie do tych "końców" jako początek rozmowy. To był rdzeń pomysłu: wyprzedzić granicę. Albo chociaż do niej podejść i zastanowić się, co się dzieje.

Kinec-Kincem 1999
Kinec-Kincem 1999

GB: Okładki kilku numerów waszego czasopisma okazały się prorocze. Zrobiliście całą pomarańczową okładkę trochę przed tym, nim kolor ten skojarzono ze zmianą polityczną. Przewidywałeś tę sytuację? Skąd pomysł?

RK: Zawsze staramy się wyczuć panujące nastroje. Przyglądamy się temu, co robią artyści. Wówczas, niczym jabłko na głowę Newtona spada na nas pomysł okładki. Pierwszy numer pokazywał dłonie dorosłego i dziecka z uniesionymi kciukami - "wszystko jest OK".

To wariant optymistyczny. Pokazaliśmy, że wbrew lękom, które budził koniec tysiąclecia, wszystko jest w porządku.

Drugi numer był świadectwem pustki, degeneracji, sytuacji granicznej - na okładce widać troglodytę. Numer ukazał się mniej więcej w tym czasie, kiedy został zabity Georgij Gongadze.

To było początek około pięcioletniego okresu zwyrodnienia Ukrainy. Kolejny numer, z całkiem pomarańczową okładką, pojawił się kilka miesięcy przed wydarzeniami na Majdanie Nezałeżnosti, a kilka tygodni po ukazaniu się naszego pisma Amerykanie użyli tego koloru jako ostrzeżenia przed terroryzmem. W czasie prezentacji numeru w kijowskiej telewizji mówiliśmy dziennikarzom, że nasi politycy nie zwracają uwagi na czasopisma, które są z boku, a mogliby się z nich wiele dowiedzieć. Myślę, że wysłaliśmy poważny sygnał, ostrzeżenie i wiadomość.

Kinec-Kincem 2000
Kinec-Kincem 2000

GB: Kolor pomarańczowy został rozszyfrowany w nowy sposób w pracy, którą prezentujecie w ostatnim numerze. Do jednej kartki przytwierdzone jest ziarenko. Można je oderwać i coś z nim zrobić

RK: To projekt Mirosława Jaremka - artysty z Iwano-Frankowska, zatytułowany "Chodyt harbuz po horodu"1. W roku 2004 artysta z okazji Dnia Miasta posadził na miejskich klombach ziarna dyni. Dynie wykiełkowały, ale pracownicy firmy zajmującej się miejska zielenią bezlitośnie je powyrywali. Wystraszyli się rośliny, która zaczęła gwałtownie rosnąć wśród kwiatków. Tego samego roku jesienią zamiast dyń wyrosła pomarańczowa rewolucja. Artysta jest przekonany, że powinna ona nosić nazwę "rewolucji dyniowej". Po pierwsze, na Ukrainie nie rosną pomarańcze, w związku z czym kolor powinien kojarzyć się bardziej z dynią niż z pomarańczami. Po drugie, na Ukrainie jest powiedzenie "podarować dynię" (daty harbuza), czyli dać kosza, odprawić konkurenta z kwitkiem. Przysłowie pasuje do obecnej sytuacji w ramach tzw. obozu pomarańczowych - jedna z partii "dała dynię" drugiej.

strona wewnątrz numeru Kinec-Kincem 2006
strona wewnątrz numeru Kinec-Kincem 2006

GB: A co zapowiadacie złotą żabą na okładce nowego numeru? Czy to kolejne proroctwo?

RK: Nie wiem dokładnie, tu nie obejdzie się bez alchemii. Na Ukrainie żaba jest symbolem zazdrości. To przeszkoda i w sztuce, i w kontaktach międzyludzkich. U nas mówi się "żaba siadła na piersi". Proponujemy alchemiczny sposób na jej neutralizację. Można ją albo połknąć, a następnie wydalić, wzmacniając przy okazji swoją odporność, albo zwymiotować, co oczywiście osłabia, ale i oczyszcza. Za kilka miesięcy pewnie się przekonamy, o co tak naprawdę chodzi.

GB: Po polsku też się mówi "trzeba zjeść tę żabę". Kiedy sytuacja jest niefajna, ale już nic się nie da zrobić.

Powiedz kilka słów na temat funkcjonowania pisma. Powstaje ono w Iwano-Frankowsku, ale jak rozumiem, nie jest adresowane tylko do mieszkańców tego miasta, lecz jak most pontonowy przemieszcza się. W jaki sposób docieracie do czytelników?

RK: Drukujemy teksty autorów kijowskich, lwowskich, iwano-frankowskich i charkowskich. W różnych miastach przygotowujemy prezentacje. Oprócz tego nasze pismo jest przekazywane z rąk do rąk na całej Ukrainie, a trafia też do innych krajów, nawet za ocean. Promocję poprzedniego numeru zrobiliśmy we Lwowie, pierwszy egzemplarz został kupiony za 1 euro. Chcemy wierzyć, że to był znak nowych czasów.

GB: Czyli dystrybucja jest nieformalna, opiera się na faktycznych spotkaniach ludzi z waszą ideą.

RK: Na Ukrainie nie ma dobrego systemu kolportażu czasopism. Najlepszy sposób rozpowszechniania naszego czasopisma polega na przekazywaniu go za symboliczną cenę, a czasem za darmo - w kontakcie bezpośrednim.

GB: "Koniec końcem" ukazuje się nieregularnie, ale co najmniej raz w roku. Dokonujecie więc wyboru materiału z pewnego dystansu.

RK: Wybieramy teksty, autorów, artystów, którzy naszym zdaniem robią coś ważnego i pozostaną w historii naszej sztuki czymś ważnym. Pismo jest nośnikiem, środkiem rejestrowania historii, poza tym liczymy, że uda się w nim zawrzeć przesłanie istotne.

GB: Wskazujecie to, co według was w danym roku było najistotniejsze. Myślę m.in. o materiale na temat biennale w Wenecji. To też jest chyba taki znak czasu. Grupa REP wygrała konkurs na reprezentowanie Ukrainy na tym biennale, ale pojechał ktoś inny. Udokumentowaliście rezonans społeczny tego wydarzenia.

RK: To bardzo ważne, żeby w historii sztuki ukraińskiej został ślad po tym, co się naprawdę wydarzyło.

GB: Dla nas jest to bardzo ciekawy moment. Zmierzch pewnej sytuacji społecznej i kulturowej, gwałtowne wahnięcie, wiara, że nowi ludzie, jak REP mogą być na biennale - a potem stłamszenie tej nadziei. To mi się kojarzy z żabą na waszej okładce.

RK: Sztuka i mistyka są mocno powiązane. Może nie wszystko możemy w danym momencie wyjaśnić, zrozumieć, określić, co zostało zrobione, ale z czasem wszystko odsłoni swą prawdziwą naturę.

Piotr Szubert: Moje pytanie jest rezultatem fascynacji Charkowem. Byłem tam cztery lata temu i nie dotarłem do miejsca, które zajmowałoby się dobrą sztuką współczesną. Zorientowałem się jednak, że jest to miasto posiadające spory potencjał intelektualny, sporo uniwersytetów, wypełnionych studentami z różnych krajów. Pytanie brzmi, gdzie szukać w Charkowie takiego miejsca, ośrodka związanego ze sztuką współczesną?

RK: W Charkowie aktywnie działa Miejska Galeria Sztuki Współczesnej. A w naszym czasopiśmie przedstawiony został artysta, którego twórczość jest uważana za marginalną. To człowiek, który mieszkał w Charkowie (zmarł kilka lat temu) i zostawił po sobie pewien mit i budynek znany wszystkim jako dom Mitasowa.. Wejście do tego budynku, korytarze i wszystkie ściany zostały przez niego pokryte paradoksalnymi tekstami, właściwie tekstowymi graffiti. Staramy się uzyskać dla tego budynku status historycznego dokumentu. Młodzi ludzie odwiedzają to miejsce, szukając tam czegoś, co nie da się zdefiniować, pewnej tajemnicy życia Mitasowa.

Antolij Zwirzyński: Nie ma instytucji, które zajmowałyby się gromadzeniem tego typu informacji. Między innymi dlatego tak właśnie działamy, poszukujemy artystów poprzez prywatne kontakty, a czasopismo przekazujemy z rąk do rąk. Nie znamy innej drogi rozpowszechniania.

GB: "Koniec końcem" ma ambicje, żeby strona wizualna była pomysłem, konceptem, który wymaga rozwikłania. Macie np. tradycję umieszczania w każdym numerze rodzaju rocznego kalendarza.

RK: W ostatnim numerze ten kalendarz stanowi sygnał dla Niemców. Dla kanclerza Schrödera, który promuje Rosję, a nie lubi Ukrainy i Polski.

I z innej beczki: znaleźliśmy kontakt z sekretariatem służby prasowej prezydenta Juszczenki. Pomagają nam zrobić poważną prezentację w Kijowie, może będziemy mieli okazję, aby postawić pytanie o sytuację współczesnej sztuki. To nie dotyczy tylko artystów. Ludzie powinni wiedzieć, co się dzieje w sztuce na Ukrainie. Może będzie to krok ku jakiejś zmianie.

Antonina Denysiuk: Przyjechałeś dziś z Iwano-Frankowska. Wiadomo, że jest tam dużo wystaw miejscowych artystów. Skąd ten wysyp? Czy ma to związek z nowym kursem na sztukę współczesną w tamtejszym muzeum?

RK: Razem z Antolijem pracujemy w Muzeum Sztuki w Iwano-Frankowsku. Korzystam z tego, co mogłem poznać w Polsce w czasie wspomnianego stypendium "Gaude Polonia", także dzięki pomocy Grzegorza Borkowskiego i Ani Rakowskiej.

Wydaje mi się, że moja obecność tutaj była ważnym impulsem. Ostatnio zrobiliśmy wystawę zatytułowaną "Śmieci". Temat znany w sztuce od czasów dadaistów. Chcieliśmy odnaleźć współczesną perspektywę. Wystawa stała się na tyle znana, że media ogólnoukraińskie dręczyły nas prośbami o informacje. Następnym krokiem będzie prezentacja czasopisma w Iwano-Frankowsku, a może najpierw w Kijowie. Poza tym planujemy kilka przedsięwzięć, które, jak chcemy wierzyć, okażą się projektami na dużą skalę.

GB: I wasz most pontonowy wypłynie na szersze wody.

Notowała i tłumaczyła Anna Łazar

Kinec-Kincem 2001
Kinec-Kincem 2001
  1. 1. Cytat z popularnego ukraińskiego wierszyka dla dzieci. "Chodzi dynia po ogrodzie i pyta swoich krewnych: czy jesteście jeszcze żywi, jeszcze zdrowi?". "Horod" oznacza zarówno ogród, jak i miasto. Artysta zmienił akcent, czyniąc z ogrodu miasto. Ogród/warzywniak/miasto można odczytywać jako metaforę społeczności zagrożonej unicestwieniem .(przyp. tłum.)