Marcin Krasny: Dlaczego zatytułowałeś swoją wystawę "Nie"? Przeciwko czemu się buntujesz? Przeciwko czemu wymierzona jest ta wystawa?
Ryszard Górecki: Od kilku lat stosuję metodę, że jeden z moich obrazów jest tytułem mojej najnowszej wystawy. Tym razem jednak obraz pod tytułem "Nie" namalowałem specjalnie na nią. Dlaczego? Ponieważ w tym momencie wydało mi się to interesujące. Ma to związek z sytuacją panującą w Polsce po wyborach, z kryzysem Unii Europejskiej, z niezadowoleniem powyborczym w kraju, w którym teraz mieszkam, czyli w Niemczech, gdzie po wyborze przedstawiciela rządu okazuje się, że wielu jest z tego powodu zaskoczonych i niezadowolonych.
Grzegorz Borkowski: Jak odnajdujesz się w Berlinie?
R.G.: Berlin to tylko miejsce, w którym mieszkam, ale miejsce bardzo interesujace. Mogę tu konfrontować na żywo tematy, którymi się zajmuję, ponieważ mieszkam w dzielnicy emigrantów, gdzie wiele problemów natury społecznej i politycznej widzi się na ulicy.
G.B.: Patrząc na tematy twoich prac widać, że zajmujesz się raczej problemami globalnymi.
R.G.: Dla mnie problemy lokalne Europy są wykładnikiem problemów globalnych. Na przykład problemy mojej dzielnicy, w której mieszka wielu emigrantów są wynikiem globalizacji, współczesnej wędrówki ludów. Jak z dumą podkreśla burmistrz mojej dzielnicy - "ludzie ze stu sześćdziesięciu trzech krajów świata mieszkają akurat w tej dzielnicy". Dla nich, mimo kryzysu w Niemczech, zamieszkanie tam jest nadal atrakcyjne.
G.B.: Jak sądzisz, dlaczego?
R.G.: Państwo oferuje im minimum socjalne, które w porównaniu do krajów, z których przybyli jest dla nich luksusem. Mimo, że zachodni Europejczycy z roku na rok odzwyczajają się od państwa opiekuńczego, nadal oferuje ono duży wyższy niż w innych krajach standard życia. Imigranci (a nawet ich dzieci) są co prawda skazani na życie w odrębnej grupie społecznej, z której bardzo trudno się wyrwać. W taki sposób mieszka np. w Niemczech już trzecie pokolenie Turków. Powstało wiele barier bardzo trudnych do przekroczenia.
G.B.: A wielu z nich przybyło chyba z nadzieją na wolność.
R.G.: Tak, to oczywiście zależy od kraju. Wielu z nich to imigranci polityczni - z Afryki, z krajów, gdzie toczyła się wojna, np. uchodźcy z krajów byłej Jugosławii.
G.B.: Na ścianie namalowałeś ogromny, pęknięty glob ziemski, a pod nim pękniętego człowieka. Negujesz globalizację?
R.G.: Tak, według mnie negacja wypływa ze zdziwienia. Mamy w Europie zachodniej społeczeństwo dobrobytu socjalnego, państwo opiekuńcze, w którym jest silnie rozwinięta warstwa średnia, gdzie bezrobotni mogą do końca życia żyć z zasiłku. Są wręcz sprowadzeni do roli roślin doniczkowych, które się podlewa, ale nie pozwala im zakwitnąć. Oczywiście, jest bezrobocie, ale przecież nikt nie umiera z głodu i nikt, poza przypadkami ekstremalnymi, nie musi zostać bezdomnym. Dlaczego wobec tego jest jednak tak duże społeczne niezadowolenie, dlaczego ludzie wychodzą na ulice, protestują, a niekiedy nawet podpalają samochody, wybijają szyby w sklepach, dlaczego jest cała sfera wizualna, do której należą vlepki, napisy, plakaty, fan-ziny skierowane przeciwko temu systemowi? Jeśli spojrzeć na to w prosty sposób można by zapytać: o co im chodzi? Czego im brak? To mnie interesuje.
G.B.: Czy opisujesz ten sprzeciw dystansując się do niego, czy sam też się sprzeciwiasz?
R.G.: Sprzeciwiam się bardziej z ciekawości. Jest dla mnie interesujące, co z tego wyniknie. Bo jeśli ktoś może przeżyć nie pracując całe życie, a państwo opłaca mu mieszkanie i zapewnia minimum egzystencji, dlaczego ten ktoś zostaje radykałem, lub kończy w metrze z puszką piwa w ręce stając się zombiem pozbawionym całej sfery psychicznej potrzebnej człowiekowi. Jedzenie i oglądanie telewizji to trochę za mało.
G.B.: Może więc problemem tej wielokulturowej społeczności jest to, że jest ona wyalienowana z całego społeczeństwa niemieckiego?
R.G.: Myślę, że te dewiacje niestety najbardziej się przejawiają w części samego społeczeństwa niemieckiego.
M.K.: Czy czujesz się antyglobalistą? Takim spod znaku Naomi Klein i "No Logo"?
R.G.: Nie jestem wojującym antyglobalista, interesuje mnie aspekt intelektualny i filozoficzny antyglobalizmu. Chciałbym wiedzieć, dlaczego do tego doszło i co z tego wyniknie w przyszłości. Interesują mnie różnego rodzaju analizy naukowe, nie czuję się natomiast antyglobalistą radykalnym. Nie wiem, jak można temu zapobiec. Nie potrafię zająć konkretnego stanowiska. Mnie interesuje samo zjawisko sprzeciwu. Ono się dzieje z rozmaitych powodów. Są ludzie niezadowoleni, ponieważ mają problemy materialne, ale również tacy, którym się dobrze wiedzie i też są niezadowoleni. To jest rodzaj gry, negacji - to, co w kulturze popularnej, lub w pop-arcie znamy już od wielu lat
M.K.: Pomówmy o poszczególnych pracach. Ten obraz wygląda, jakby mówił wprost o rewolucyjnym potencjale muzyki.
R.G.: To nie jest obraz o muzyce. Ma tytuł "Przeciw". Jest o naturze młodych ludzi - sprzeciwianie się jest w tym wieku dobrym sposobem, żeby coś zrobić, od czegoś zacząć. A ponieważ wielu młodych ludzi swój sprzeciw identyfikuje właśnie z muzyką, dlatego wybrałem ten temat.
G.B.: Z kolei tamte zestawienia znaków na ścianach wyglądają jakby przeznaczone były do umieszczenia na miejskich murach?
M.K.: To są clip-arty, prawda? Przykładowe obrazki z programów graficznych?
R.G.: Tak, to jest kilka prac z cyklu, który nie ma tytułu. Ja go nazywam roboczo "cyklem globalizacyjnym". Z clip-artów zbudowałem sytuacje w formie rebusów, które odwołują się do łatwo odczytywanych piktogramów. Mówią o czymś, co się może stać, albo zjawiskach, które aktualne się dzieją. Oczywiście, często w sposób przesadny. Są moim komentarzem do "pogody" na świecie.
G.B.: Można powiedzieć, że na obrazach pokazujesz odczucia i komentarze, a bezpośrednio na ścianach to, co się dzieje, tak, jak tutaj: zamknięta fabryka, toast i dwóch facetów zadowolonych, że załatwili interes.
R.G.: To wynika z formy. Na obrazie mogę pokazać więcej ze względu na to, że posługuję się trochę innymi środkami. Te cztery prace wyklejone na ścianach przygotowałem specjalnie na tę wystawę. Rozszerzyłem ten cykl myśląc o architekturze tej wystawy, o jej zawartości. W oryginale są to rysunki na płótnie wielkości karty pocztowej. Dotychczas pokazywałem je w formie instalacji malarskiej, jako grupy obiektów, natomiast w tej przestrzeni uznałem, że trzeba je wielokrotnie powiększyć.
M.K.: A ten obraz? Wydaje się zupełnie nie pasować do tej wystawy, jakby poruszał tematy związane z samym tylko malarstwem.
R.G.: On rzeczywiście jest trochę inny. Ma tytuł "Pomaluj to". Jest o bezsensie, daremności wykonywania jakiejś pracy, o sztuczności. Pomysłem na niego była jedna z form spędzania czasu wolnego, czyli wspinaczka po sztucznej górze zbudowanej z płyt w wielkiej hali. Gdy ją zobaczyłem, pierwsza moja myśl była natury etnologicznej: gdyby to zobaczył jakiś aborygen lub indianin, zapytałby pewnie, po co budować górę z desek, jeśli istnieją prawdziwe góry. Sztuczną górę należało pomalować, wiec są malarze, którzy ją malują, lecz w sposób dość bezsensowny. Na tym obrazie są ukryte błędy, siedem różnego rodzaju zagadek do rozszyfrowania.
G.B.: Widzę, że na przykład jeden drugiemu maluje spodnie.
R.G.: Tak, a inny maluje farbą różową, chociaż w puszce ma farbę innego koloru. Wydaje się, że nad górą jest niebo, ale ono również jest zamalowywane. To jest trochę wcześniejszy obraz, i może masz rację, że nie jest tak socjopolityczny jak inne [śmiech], ale mimo to wydawał mi się odpowiedni do tej wystawy.
M.K.: A te eksplozje na Twoich obrazach? Czy one są skutkiem rewolucji, czy zwykłej katastrofy?
R.G.: Moim zdaniem są ostrzeżeniem. Lubię takie określenie, że "wszystko jest możliwe". Obejrzałem kiedyś zbudowaną z ogromnym przepychem makietę nowej fabryki BMW w Lipsku - najnowocześniejszego zakładu produkcji samochodów w Europie i chyba też na świecie. We wszystkich niemieckich mediach bardzo się tą fabryką zachwycano, poświęcając jej wiele uwagi. Pierwszy raz, gdy zobaczyłem tę makietę pomyślałem, że być może kiedyś zawiśnie nad nią atomowy grzyb i cały ten zachwyt nie będzie nic wart. Nic nie jest wieczne. Cała nasza pewność co do przyszłości, cała nasza pewność ciągłości tego, co jest tu i teraz, stabilności dnia codziennego są dość złudne. Ciągle jesteśmy zaskakiwani, a szczególnie po jedenastym września.
G.B.: Wszystko to przedstawiłeś w pastelowych kolorach, chyba po to, żeby widza trochę zdezorientować?
R.G.: To akurat jest kwestią formy. W tej kolorystyce prezentuje się wirtualne projekty architektoniczne. To nie jest przypadkowe. Jeśli się robi symulację architektoniczną jakiegoś obiektu, są to zawsze barwy bardzo kontrastowe. Nasze upodobania kolorystyczne bardzo się zmieniły, przyzwyczailiśmy się do nich. Choćby zabawki. Ich kolorystyka jest zupełnie inna niż przed dwudziestu - trzydziestu laty. Ta dzisiejsza jest zdominowana przez media elektroniczne. Spotkałem się nawet z określeniem: błękit telewizyjny.
G.B.: W mediach kolory są bardzo intensywne, a na twoich obrazach są niemal pastelowo-idylliczne.
R.G.: To jest rozwiązanie problemu stricte malarskiego. Te kolory zostały tak osłabione, żeby nie przeważyły klimatu całego obrazu. Gdybym użył innej skali kolorystycznej, powstałby obraz dramatyczny. Dla mnie ten dramatyzm jest bardziej interesujący poprzez słodkość tego obrazu.
M.K.: Na wystawę przygotowałeś też ogromny mural.
R.G.: Mural jest powiększeniem rysunku, który robiłem, gdy dostałem zaproszenie na tę wystawę. W jej kontekście wydał mi się interesujący, ponieważ ma - jak sądzę - dużą siłę oddziaływania, którą można porównać z oddziaływaniem propagandy wizualnej. Wszystkie elementy na nim są natury agitacyjnej: ma prostą formę, łatwy do odczytania temat i napis.
M.K.: Właśnie dlatego zapytałem cię wcześniej - widząc całą tę symbolikę - czy uważasz się za antyglobalistę.
R.G.: Nie określam tego tak dokładnie, ale u podstaw leżała próba prognozy, przewidywania.
G.B.: Ale napis "GO" brzmi tu ironicznie?
R.G.: Ironia jest chyba we wszystkich moich pracach. Ten napis jest ironiczny w formie, bo jest lapidarny i uproszczony. Lubię ironizować. Te symbole są zaczerpnięte z drugiej ręki, przeniesione z pewnych schematów wizualnych, które służą ilustrowaniu pewnych procesów ekonomicznych lub naukowych. Można ten obraz oczywiście zinterpretować w bardzo prosty sposób i myślę, że wielu oglądających tak właśnie będzie myślało: postacie raczkujących niemowląt skojarzą się z eksperymentami genetycznymi, beczki i ropa z sytuacją gospodarczą, przechodzenie przez krzywą z rubikonem, i tak dalej. Ta praca, zależnie od interpretacji, ma wiele warstw. Dla mnie najważniejsze było, aby pobudzić pytania i interpretacje.
G.B.: Za nami z kolei jest praca, która wydaje się mówić o nauce?
R.G.: W tym obrazie najważniejsze jest to, co jest na nim napisane. Dla mnie było ważne rozpoczęcie pewnej rodzaju gry znaczeniowo - estetycznej. Myślałem, żeby go pokazać w sterylnej formie. Zawiera on banalne elementy, które budzą skojarzenia z budową wszechświata lub pierwiastków chemicznych, zależnie od tego, kto na ten obraz będzie patrzył - astronom, czy chemik. Chciałem wzbudzić takie właśnie skojarzenia. Z kolei ta taśma, która jest dość obskurnym i prostym środkiem "opakowującym" cały obraz, była dla mnie zaprzeczeniem tego, co on pokazuje. Temat jest bowiem poważny, nie bez przypadku ten obraz przypomina planszę lub tablicę, która mogłaby towarzyszyć jakiemuś kongresowi naukowców. Poprzez zaklejenie go taśmą, przyszłość została w nim sprowadzona do teraźniejszości, sprowadzona do poziomu dnia codziennego. Chodziło tak naprawdę o zepsucie tego obrazu. Mógłbym to zrobić inaczej, rzucić czymś w niego, czy pociąć. Wydawało mi się to bardziej interesujące dla formy tego obrazu, ponieważ cały jest z tworzywa sztucznego.
M.K.: Powiedz nam jeszcze, co oznacza gest, który wykonuje postać namalowana na obrazie pt. "Wow".
R.G.: To gest zwycięstwa. Problemem, jaki chciałem w nim poruszyć było wygrywanie, pokazywanie dystansu między ludźmi sukcesu - bez względu na to, czy są to gracze giełdowi, czy sportowcy - a resztą, jak to się mówi "przegrańców". Coraz częściej się obserwuje we współczesnym świecie, że liczą się tylko najlepsi, że najważniejszy jest sukces. Jeśli ktoś go osiąga, izoluje go to od reszty. Sukces stał się sensem życia wielu ludzi i w wielu przypadkach całkowicie wyalienowal się ze sfery psychicznej, stał się tylko procesem. Bezpośrednią inspiracją do namalowania tego obrazu był zobaczony przeze mnie w telewizji menadżer jakiejś firmy, który w ten sposób manifestował sukces, jaki odniosła jego firma. Było to w sztucznym, wirtualnym otoczeniu. Przypominało to starożytne obrzędy: za nim była ściana, ogromny telebim, na którym wszystko tryskało pikselami i wirtualnymi kolorami. Miało to posmak jakiegoś rytuału.
M.K.: Te promienie na mapie za jego plecami wychodzą z okolic dość niebezpiecznych, z Bliskiego Wschodu.
G.B.: Albo z jego głowy.
R.G.: To przypadek. Można oczywiście tak to interpretować, ale nie ma szyfrów geopolitycznych w tym obrazie, raczej polityczny szamanizm.
G.B.: Ta postać rzuca mocny cień na glob ziemski znajdujący się za nim.
R.G.: Cień jest dopełnieniem tej postaci. Moim zdaniem działa on mocniej, bardziej dominująco, niż sama postać, która jest tak naiwnie przyjazna, a jednocześnie ma puste oczodoły i twarz zaznaczoną w ten sposób, że jest tylko formą bezosobowej maski, którą coraz częściej spotykamy wśród "ludzi sukcesu". Wielu mężów stanu ma coraz bardziej banalne twarze. Przypominają osoby wykreowane wirtualnie. Nic im właściwie nie brakuje, ale nie mają cech charakterystycznych, i to jest niepokojące.
G.B.: W swoich pracach zajmujesz się bardzo aktualnymi tematami, ale odnoszą się one również do przyszłości. Powiedz nam na koniec, jak widzisz przyszłość?
R.G.: Gdybyśmy mogli choć przez sekundę zobaczyć rok 2056, to byśmy zwariowali.
Ryszard Górecki, "Nie / No", kurator: Ewa Gorządek, wystawa w ramach 4 odsłony projektu . "W samym centrum uwagi", Centrum SztukiWspółczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa, 24.01 - 05.03.2006-02-03
Fot. G.B.