Syndrom białej kartki. Rozmowa z Anetą Grzeszykowską, Janem Smagą i niespodziewanym udziałem Doroty Jareckiej (9 lutego 2006, R

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Adam Mazur: Co łączy "Album" i "Portrety"?

AG: One funkcjonują na zasadzie dyptyku. Można powiedzieć, że oba bazują na szczególnym podejściu do medium, któremu ufamy, bo jest bardzo sugestywne, daje poczucie wiary w obraz. Jednocześnie dla mnie to nie są projekty, które ograniczają się tylko do analizy medium. To, co chcę w nich wyrazić jest egzystencjalne. "Album" i "Portrety" mają dużo wspólnego z innymi projektami, które robimy wspólnie z Jaśkiem [Smagą]. Funkcjonują na podobnej zasadzie: jest konkretny pomysł, rodzaj algorytmu, który przykładam do określonej sytuacji. "Album" wykorzystywał bazę zdjęć dotyczących mojej osoby. Koncepcja polegała na tym, że wszystkie poddałam konkretnemu zabiegowi, tak na prawdę nie wiedząc do końca co z tego wyjdzie. Podobnie jak w zrealizowanym przez nas wcześniej "Planie" działałam na materiale, który był dla mnie dostępny. "Plan" z kolei polegał na wykorzystaniu mieszkań przy założeniu, że wszystkie fotografujemy z góry i że to mają być mieszkania z naszego najbliższego otoczenia. Nie zastanawialiśmy się, które jest ładniejsze. Obraz jako taki został podporządkowany koncepcji. Dużo trudniej było z portretami, tu sytuacja jest inna, bo prace powstawały zupełnie od zera. Chociaż wiadomo, że ludzie, którzy są na zdjęciach nie istnieją, to już na wernisażu pojawiły się różne koncepcje dotyczące tego projektu. Na przykład niektórzy uważają, że tak naprawdę ci ludzie istnieją, albo, że posklejałam kawałki twarzy znajomych, którzy byli na otwarciu...

AM: Ktoś podchodził do zdjęcia i rozpoznawał fragment twarzy kolegi i mówił np. "O! Popatrz, to twoje oko!"

AG: To niemożliwe. Musiałam się oczywiście posługiwać materiałem fotograficznym, który jest dla mnie dostępny, bo nie jestem w stanie zbudować obrazów z niczego. Jednak przyświecał mi cel, żeby praca która powstaje była na tyle przetworzona, aby w żaden sposób nie przypominała osób rzeczywistych.

AM: Jest takie przypuszczenie, że na tym zdjęciu jesteś ty.

AG: Tak, wiem, chociaż to nie jestem ja. Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia. Dlatego nie chcę o tym rozmawiać.

AM: Ale to musi mieć znaczenie, bo jeśli wprowadzasz takie zamieszanie i niepewność, co do tego, czy te osoby istnieją czy nie, to robisz to przecież celowo.

AG: Niepewność może w pewnym momencie stać się koncepcją.

Jan Smaga: Akurat w tych dwóch projektach ciekawe jest odwracanie założenia, że tam nie ma czegoś, co jest, a tu jest coś, czego nie ma. To jest taka szarada.

AG: Ważny jest też element manipulacji widzem, któremu mogę powiedzieć wszystko, co zechcę. Gdy ktoś na przykład oglądając w "Albumie" zdjęcie, na którym były dwie osoby, a pomiędzy nimi pustka, mówił "Musiałaś być pomiędzy!". To ja wiedząc, że na tym zdjęciu faktycznie byłam pomiędzy mogłam powiedzieć, że byłam "gdzie indziej". Ciekawa jest sytuacja, gdy widz, czy tego chce czy nie, musi mi uwierzyć. W tym sensie, to jest projekt o zaufaniu do tego, co ktoś ci mówi. Tak samo jest z "Portretami". Chociaż w tych zdjęciach nie ma żadnych podobieństw do osób istniejących, to na podstawie tej informacji ludzie bardzo różnie odbierają te prace. Nie wierzą mi. Uważają, że sami wiedzą lepiej jak to jest zrobione. Chociaż faktycznie wiedzą zupełnie coś innego niż jest naprawdę. To mnie zaskoczyło, bo chciałam przede wszystkim wywołać efekt silnej identyfikacji ze zdjęciami poprzez emocje, które pojawiają się między ludźmi oglądającymi, a tymi na zdjęciach. Kiedy dowiadujesz się na czym polegają te zdjęcia, wszystko nagle się odwraca i zaczynasz mieć do nich zupełnie inny stosunek. Często wywołuje to w ludziach strach.

AM: Kiedy następuje moment, gdy uznajesz pracę nad montowaniem danej osoby za skończoną?

AG: Bardzo trudno było mi to stwierdzić. Projekt robiłam ponad rok. Stopniowo uczyłam się jak to robić.

AM: Zakończyłaś pracę gdy uznałaś, że osoba jest już wystarczająco realna, czy wtedy, gdy ją polubiłaś?

AG: To jest syndrom białej kartki, której się panicznie boisz, na której nie masz nic. Robiłam sobie charakterystyki postaci. Czasem pracując nad portretem myślałam nawet o kimś konkretnym, żeby jakoś uwiarygodnić ten obraz. To przypominało charakterystykę postaci jaką tworzy sobie pisarz, który doprecyzowuje okoliczności związane z danym bohaterem, po to żeby on się stawał coraz bardziej wiarygodny. Z drugiej strony ja nie chcę dorabiać na siłę życiorysów tym postaciom. To dla mnie otwarty temat.

AM: To trochę w tradycji XIX-wiecznego portretu kryminalnego, pamięciowego, poszukiwań Galtona, czy montowanych analogowo typów - przestępców, dewiantów, choleryków, którzy składani byli z różnych elementów brwi, nosów, oczu.

JS: To są twarze zatrzymane.

AG: Chciałam stworzyć normalnych ludzi, z którymi się identyfikujemy. Chciałam ułatwić identyfikację. To nie są inni, to jesteśmy my.

AM: Niektóre z portretów przedstawiają naprawdę pięknych ludzi.

AG: Nie wiem, czy słyszałeś, ale nawet Michał [Kaczyński] zakochał się w jednej z kobiet.

AM: Myślę, że nie tylko Michał.

JS: To są wymarzone obiekty do platonicznej miłości.

AM: Gorzej byłoby, gdyby później zakochany spotkał swoją miłość na ulicy.

JS: Całe szczęście oni wszyscy mieszkają gdzie indziej.

AG: Trudność z realizowaniem i finalizowaniem takich projektów polega na tym, że masz coś do powiedzenia i próbujesz znaleźć język, który jest zrozumiały dla oglądających. Dlatego wernisaże są dla mnie tak stresujące. To sprawdzian, czy się komunikuję czy nie. Wszystko się do tego sprowadza. Z koncepcją, czy z samą twoją filozofią trudniej polemizować, niż z tym, czy potrafisz ją przekazać w sugestywny sposób.

AM: Łukasz Gorczyca wspomina w swoim tekście o Thomasie Ruffie, którego portrety przedstawiają znajomych artysty, którzy faktycznie istnieli. Jakbyś opisała relację swojego projektu w stosunku do prac Ruffa?

AG: Ruff zajmował się poszukiwaniami pozbawionego tożsamości, bezosobowego portretu. Z kolei mnie interesuje bardziej temat poczucia indywidualności, które jest względne.

Dorota Jarecka: Jak to jest technicznie zrobione?

AG: Wszystko robi się w Photoshopie. Zdjęcia składają się z elementów rzeczywistych. Nie są zbudowane z piksli. Są zmontowane z różnych elementów, ale które są na tyle przetworzone, że powstaje obraz, który przestaje mieć z tą rzeczywistością związek.

Nie chciałabym, żeby technologia przesłoniła idee. To jest tylko narzędzie, które jest przeze mnie wykorzystywane. Tak naprawdę techniczne kwestie są drugorzędne. Wydaje mi się, że sztuka na tym polega, że nie musimy dekonstruować technologii obrazu, który widzimy. To jest kwestia pewnej umowności tak jak z pracą Hansena w Fundacji Foksal, w której jedni widzieli młotek, a inni dali się pochłonąć temu obrazowi i widzieli budynek. To kwestia nastawienia. Analiza technologiczna zawsze obedrze to z całej mistyki.

Swoją drogą to ciekawe jak niejasności technologiczne uruchamiają wyobraźnię oglądających. Snują przedziwne przypuszczenia na temat tego, co zrobiłam. Jednak bez analizowania technologii są w stanie bardziej odczuć paradoks, o który mi chodziło.

JS: Wiadomo, że wiersz składa się z wyrazów, które w określonym innym kontekście mogą znaczyć co innego. Podobnie jest z pracami Anety, która z poszczególnych wyrazów złożyła utwory i jest tak, że jak się przeczyta ten utwór od początku do końca to, to co zostaje ci w głowie jest tym, co było zamierzone, żeby ci zostało. I dalej możesz z tym grać już dalej sam. W "Portretach" i "Albumie" można analizować technikę, ale z tego nie wynika, to co jest zamierzone przez autora. Nie ma odczucia tego paradoksu, który wymyka się szkiełku i oku.

DJ: Czy ten rodzaj fotografii jest świadomą grą z Thomasem Ruffem?

AG: Wydaje mi się, że bardziej niż z portretami Ruffa jest to gra ze zwykłym zdjęciem legitymacyjnym.

DJ: Mam wrażenie, że tu jest napięcie między anonimowością a byciem kimś. Ruff osiąga ten sam efekt: patrzymy na postać i jest nam obojętne, czy ta osoba istnieje. Ruff tak fotografuje ludzi, że pozbawia ich tożsamości.

JS: W "Portretach" Anety ciekawe jest to, że portret pozbawia tożsamości także ciebie. W momencie, kiedy patrzysz na portret nie masz odczucia, że dla ciebie osoba pozbawiona jest tożsamości. Tylko sytuacja się odwraca. Trochę jak z pomieszczeniem, o którym wiesz, że jest umeblowane, a nagle wchodząc do niego okazuje się puste. To samo jest w "Albumie", który pokazuje jak dalece uczymy się inwestować przez całe życie w to, że jesteśmy. A tak naprawdę jesteśmy nieistotni jak ci ludzie z portretów Ruffa. Możemy spokojnie przeglądać album z jego zdjęciami, które są dla nas czysto formalnymi obrazami. U Anety są one odarte z tożsamości do tego stopnia, że to my stajemy się takimi formalnymi kreacjami.

AG: Zależało mi na tym, żeby spowodować identyfikację z osobami na zdjęciach. Dopiero informacja, że tych osób nie ma stawia nas automatycznie w kontrze do nich. Przestajemy się z nimi identyfikować.

DJ: Kiedy patrzyłam na twoje zdjęcia, wiedząc, że tych osób nie ma, zdałam sobie sprawę z tego, że ja w ten sposób patrzę na wszystkie zdjęcia. Jest mi np. obojętne, czy ludzie na zdjęciach w kolorowych magazynach są, czy ich nie ma.

AG: Kończyłam ten projekt gdy trwała kampania wyborcza i całe miasto było oblepione portretami polityków. Łapałam dystans do tego, co się widzi. Wydaje mi się ciekawe to, że ich istnienie fizyczne nie ma znaczenia.

JS: Ale informacja o nieistnieniu sportretowanych ludzi wytwarza coś nowego.

DJ: Czyli, jak napisał Łukasz Gorczyca w komentarzu do wystawy, te prace dotyczą statusu fotografii.

JS: Albo statusu istnienia. Nie możesz ich podejrzewać o to, że posiadają duszę.

AG: Jedna pani zapytała, czy nas różni od nich to, że oni nie posiadają duszy.

DJ: Jest odwrotnie. Oni mają tylko duszę. Ciała nie mają.

AG: Zgadzam się z tym, że kwestia to, czy oni mają ciała czy nie, nie ma znaczenia.

AM: Prosty portret a generuje coraz to nowe znaczenia.

AG: Pod warunkiem, że się go nie rozbije na piksle. Analiza samego medium jest dla mnie mniej istotna. To, że fotografia kłamie jest dla mnie oczywistością, abecadłem. Wiadomo, że zdjęcie nie musi mieć nic za sobą. Ja podchodzę do tego bardziej "egzystencjalnie".

DJ: Przynajmniej o jednym portrecie można od razu powiedzieć, że jest sztuczny. Chodzi mi o tego krótko ostrzyżonego chłopca z dziwną, asymetryczną twarzą.

AM: Dlaczego? Przecież ma krosty i jest krzywo ogolony. Dla mnie jest o wiele bardziej realny niż postacie ze zdjęć np. w "Wysokich obcasach", gdzie zdjęcia są tak wyczyszczone, że skóra pozbawiona jest odbarwień, pękniętych naczynek, pieprzyków.

AG: System fotografii portretowej bardzo mi pomagał w realizacji projektu. Dlatego, że one przy całym swoim nałożeniu tych photoshopowych narzędzi nie kłócą się z obrazem wystylizowanym przez media - sztucznych kobiet, które są bardzo gładkie. Nasze oko jest przyzwyczajone, że portret może być zmodyfikowany.

AM: Photoshop to jedno, a puder, makijaż oświetlenie to jeszcze inna sprawa.

JS: Manipulacja na poziomie realu.

AG: Wszystkie elementy, jak ten łańcuszek, były przeze mnie wybierane i przerabiane. Na podstawie tego zdjęcia, które było wysłane na zaproszeniach, niektórzy twierdzą, że jest to specjalnie taka dziwna dziewczynka, która została wybrana, żeby uwiarygodnić to, że pozostałe osoby są nieprawdziwe, a tak naprawdę istnieją.

DJ: Ona jest specjalnie taka nieudana. Specjalnie zatrzymałaś pracę w tym momencie?

AG: Taka była moja decyzja.

AM: Ale jak zrobisz zdjęcia ludziom, którzy chodzą po ulicach, to okaże się, że oni są jeszcze dziwniejsi. Trochę jak u Diane Arbus. Czy ty traktujesz te osoby jak rodzinę? Masz do nich stosunek emocjonalny? Jak kończysz pracę, to mówisz "nareszcie cię urodziłam"?

AG: Nie, tak bardzo tego nie przeżywam. Nawet cieszę się, że już po wernisażu mogę ich wszystkich pochować. Mam Jaśka i nie muszę się z nimi aż tak zżywać.

AM: Osoby nieprzypadkowo są ubrane, co sugeruje od razu status społeczny, może nawet zawód jak w wypadku tej kobiety w garniturze - taka niemiecka bizneswoman. Do tego mocne, pewne siebie spojrzenie i błysk w oku spychające interpretację w stronę myślenia o jej silnym charakterze.

AG: Tak, te osoby funkcjonują z charakterami przeze mnie narzuconymi.

AM: Można sobie od razu odpowiedzieć na ile ludzi ocenia się po wyglądzie. Widać na ile sugerujesz się cechami wizerunku. Słuszna jest wtedy intuicja z wyborami - specjalista od wizerunku jest bogiem - nie ważne jaki jest Lepper w rzeczywistości, ważne jaki ma wizerunek. Do tego nawiązywał Łukasz Wdowicz na wystawie "Jakoś to będzie". Tylko w jego idealnej twarzy idealnego polityka składającego się losowo z oczu Leppera, grzywki Bochniarz, nosa Cimoszewicza i ust Tuska chodziło o pokazanie tych szwów, montażu, który specjaliści chcą za wszelką cenę ukryć. W twoich "Portretach" chodzi jeszcze o coś innego.

DJ: Fotografujesz też siebie?

AG: Tak.

Aneta Grzeszykowska podczas wernisażu w Galerii Raster, fot.AM
Wernisaż w Galerii Raster, fot.AM


Aneta Grzeszykowska podczas wernisażu w Galerii Raster, fot.AM
Aneta Grzeszykowska podczas wernisażu w Galerii Raster, fot.AM