Kozetka, chilijskie kaptury i Natalia LL w Ameryce - trzy narracje w Łaźni

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

U progu wiosny gdańska Łaźnia zaprezentowała trzy wystawy naraz: „Morze oczekuje twojego powrotu", „Pozdrowienia z Ameryki" i „La forma del diablo". Mimo że kuratorzy pracowali niezależnie od siebie i nie stworzyli wyraźnych powiązań między wystawami, to jednak istnieją subtelne elementy wspólnej narracji. Dzięki temu nie odczuwa się dyskomfortu, przechodząc z jednego pomieszczenia wystawienniczego do drugiego.

„Połóż się po prostu wygodnie na szezlongu i odpowiadaj na pytania", czytam w notce kuratorskiej do wystawy „Morze oczekuje twojego powrotu" holenderskich artystów Inge Nabuurs i Erwina Van Doorna, którą odwiedzam jako pierwszą. Rzeczywiście - centralny element pierwszego pomieszczenia, piękna antyczna kozetka, zdaje się zachęcać do zrobienia z niej użytku. Pozostałe rekwizyty psychoanalitycznej scenografii to dziewiętnastowieczny sekretarzyk i rzeźbione krzesła. Mam zatem rozluźnić się, uśpić swoje superego i otworzyć się na nieskrępowane fantazje, skojarzenia i emocje, by dowiedzieć się, kim będę w momencie konfliktu.

Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, "Morze oczekuje Twojego powrotu", f ot.: Olga Kharina
Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, "Morze oczekuje Twojego powrotu", f ot.: Olga Kharina

Nie czeka mnie jednak rozmowa z psychoanalitykiem, ale test. Dostaję arkusz odpowiedzi i na podstawie wyświetlanych na rzutniku slajdów, przedstawiających rozmaite przedmioty, staram się odpowiadać tak rzetelnie, jak potrafię. Niekiedy jest to bardzo trudne - bo co mam odpowiedzieć na pytanie: „Którą z tych rzeczy ukradłbyś, gdybyś wiedział że nie zostaniesz złapany?" Albo: „Który przedmiot roztrzaskałbyś w kłótni?". Mam problem - nie kradnę, nie roztrzaskuję, a coś wybrać trzeba. Pokonując wewnętrzny opór, docieram do końca. Wynik - mam cztery różne osobowości.

„Teraz mówimy ci, kim jesteś i wskazujemy drogę ciemnym korytarzem, abyś za jedną z kinowych kurtyn mógł ujrzeć teatrzyk swojego ja" - tyle notka kuratorska, a ja udaję się do wskazanych przez wyniki testu kabin, gdzie oglądam wskazane przez wynik testu, specjalnie dostosowane do moich osobowości, filmy wideo.

Na wszystkich aktor o przesadnym, scenicznym makijażu w nieznośnie afektowany sposób deklamuje coś, co wydaje się fragmentami sztuki teatralnej. Podejmuję próby zidentyfikowania ich, dopasowania do obejrzanych spektakli. Zadanie niewykonalne, bo to po prostu fragmenty tekstów przebojów rockowych.

„Czy potrafisz znaleźć się poza ideą bogów i demonów produkowanych przez umysł? Cokolwiek przyjdzie ci zobaczyć, radzimy jednak nie przywiązywać się zbytnio do tego wizerunku" - znowu nota, a ja zbliżam się do umieszczonego za kolejną kurtyną lustra. Doceniam ten zabieg. Metafora zgrabna, a komunikat klarowny.

Erwin van Doorn i Inge Nabuurs,“Morze oczekuje Twojego powrotu”, fot.: Joanna Kurkowska
Erwin van Doorn i Inge Nabuurs,“Morze oczekuje Twojego powrotu”, fot.: Joanna Kurkowska

Nie przedmioty fetysze prowadzą do poznania, nie testy i pseudodiagnozy, które tak naprawdę tworzą wizerunki i unieruchamiają w potrzasku pozornego zrozumienia, zwalniając z podejmowania działań z definicji ryzykownych. Prawdziwy smak życia tkwi w umiejętności porzucenia tego, co martwe - stereotypów, uprzedzeń, błędnych koncepcji, tego całego „archiwum", ciążącego na co dzień, o którego bezużyteczności przekonujemy się w momentach ekstremalnego zagrożenia bądź w chwili ostatecznej.

Dlaczego zatem, pytają artyści, nie nauczyć się śmierci już dziś?

Tak też - „Disco Mori" - nazwali cykl ośmiu fotografii, wzorowanych na charakterystycznych dla siedemnastowiecznego malarstwa niderlandzkiego martwych naturach. Przedmioty tworzące kompozycje pojawiły się już wcześniej, na slajdach będących elementem testu psychologicznego; znajdują się też w gablotach symbolizujących „archiwa fetysze" naszego „ja". Tu artyści umieścili je w sąsiedztwie czaszki, ponoć autentycznej. Dwuznaczność tytułu kompozycji nie wydaje się przypadkowa - disco to pierwsza osoba liczby pojedynczej łacińskiego czasownika discere, czyli uczyć się. Drugie, bardziej popularne znaczenie jest równie adekwatne - taniec, w opozycji do unieruchomienia w okowach unieszczęśliwiającego schematu, to kwintesencja życia.

Co ciekawe, motyw dyskoteki, przypadkowo lub nie, pojawia się na kolejnej wystawie. „La forma del diablo" to efekt współpracy czterech chilijskich artystów, którzy podjęli się refleksji nad współczesnymi formami obrazowania zła.

Już u wejścia moją uwagę przykuwa czarno-białe, wyświetlane na całą ścianę wideo, ukazujące toczącą się srebrzystą dyskotekową kulę. To „Cool-De-Saac" Mario Z. Obrazowi towarzyszy hipnotyzująco monotonna melorecytacja. „Nie ma tortur. Nie ma miłości. Nie ma nienawiści. Nie ma wojny. Nie ma pokoju. Nie ma..." - skanduje po hiszpańsku chór, podczas gdy kula stopniowo się rozpada. Zdaniem kuratora wystawy, Javiera Rodrigueza Pino, praca „odnosi się do dziwnej i niestosownej roli artysty w globalnym społeczeństwie, makabrycznej sytuacji w świecie pozbawionym znaczeń". Sądzę, że taka interpretacja sprowadza tę atrakcyjną wizualnie i muzycznie instalację do banału - nawet jeżeli zgodna jest z intencją artysty.

Victor Hugo Bravo, Cabezas Negras (Czarne głowy), instalacja malarska, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska
Victor Hugo Bravo, Cabezas Negras (Czarne głowy), instalacja malarska, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska

Nie ta jednak praca zdominowała przestrzeń pomieszczenia, ale olbrzymia, umieszczona na wprost wejścia jakby mapa zła - praca „Czarne głowy" Victora Hugo Bravo oraz seria fotografii Mauricia Bravo na ścianie obok. O ile „mapa" odnosi się do pojęcia zła w aspekcie militarnym, kultu męskiej siły, mitu białego wojownika i herosa wojny, czego konsekwencją jest cierpienie słabszych, bo plasujących się poza taką narracją, najczęściej kobiet, to fotografie Mauricia Bravo badają zło w kontekście emocjonalnym. Artysta, zainspirowany wizerunkami demonów z obrazu Wilfrieda Lama „Dżungla", sfotografował się we wzorowanych na nich maskach, ukazując demoniczne, destrukcyjne aspekty osobowości człowieka, z których chciwość leży u podstaw tego, co tak chętnie współczesny świat gloryfikuje - kultury wydajności.

Mauricio Bravo, „Dżungla", instalacja fotograficzna, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska
Mauricio Bravo, „Dżungla", instalacja fotograficzna, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska

W zestawieniu z tak mocnymi wizualnie artefaktami praca autorstwa Javiera Rodrigueza Pino może wydawać się ascetycznie wręcz skromna, mimo że ze względów poznawczych to prawdziwa perełka. Bowiem w czarno-białym komiksie, Igor Goicowic, wykładowca uniwersytecki, udziela wywiadu, w którym stara się wyjaśnić fenomen „kaptura".

Ostatnimi laty w Chile regularnie dochodzi do gwałtownych demonstracji i starć. Pod hasłem walki o sprawiedliwy dostęp do edukacji zamaskowani młodzi ludzie obrzucają koktajlami Mołotowa i kamieniami policjantów, demolują budynki użyteczności publicznej, budują płonące barykady. Napisany przez profesora w 2011 roku esej „Bunt zakapturzonych" (La Rebelion Encapuchada) miał stanowić przyczynek do głębokiej analizy zjawiska. Pytany o powody napisania tekstu, Goicowic wyjaśnia: „Tak naprawdę wyniknął on z gniewu. Sprzeciwu wobec mediów, które tworzyły obraz i budowały polityczne opinie". Dla ukrywania twarzy przez protestujących znajduje takie uzasadnienie: „Wynika to z marksistowskiej struktury, rozumianej jako strukturalna analiza, a nie mechanizm...". Następnie podkreśla: „Poszukują oni przestrzeni publicznych i mieszkalnych. To ich sposób na wyrażenie gniewu, występują przeciw konsumpcji oraz strategii integrujących proponowanych przez system". Z ust profesora padają także takie stwierdzenia: „Zakładam, że nie ma lepszego sposobu działania od podejmowania akcji w miejscach będących odniesieniem do ataku sił państwa lub zamierzających złupić miejsca komercyjne", lub: „Na przykład, wracam z Kolumbii, gdzie jest trudna sytuacja związana ze strajkami rolników. Mają one wpływ na cały kraj, także na studentów Universidad Nacional de Colombia. Oni protestują z rodzajem moździerza; kiedy strzelają, trajektoria wynosi 300 metrów, bomby lądują właściwie u stóp policji".

Javier Rodríguez Pino, „Źli", instalacja, komiks, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska
Javier Rodríguez Pino, „Źli", instalacja, komiks, 2014. Fot.:Joanna Kurkowska

Postać profesora fikcyjna nie jest. To autentyczny wykładowca finansowanej przez państwo, najważniejszej instytucji edukacyjnej Chile, czyli Uniwersytetu w Santiago (USACH), gdzie pełni obowiązki dyrektora Departamentu Historii.

Warto wspomnieć, że „La forma del diablo" jest ostatnią z cyklu wystaw prezentowanych w ramach projektu „Cities on the Edge", którego celem był namysł nad sztuką z obszarów „na krawędzi", które kojarzą się bardziej z permanentnym konfliktem niż miejscem działań interesujących twórców. Artyści m.in. z Kuby, Kolumbii, Iranu pomagali spojrzeć na współczesną rzeczywistość z innego niż europocentryczny punktu widzenia, co jest cenne, bo prowadzące do analizy zagadnień uniwersalnych.

Victor Hugo Bravo, Cabezas Negras (Czarne głowy), fragment instalacji, 2014. fot.: Joanna Kurkowska.
Victor Hugo Bravo, Cabezas Negras (Czarne głowy), fragment instalacji, 2014. fot.: Joanna Kurkowska.

Na deser pozostawiam „Greetings from America!" Karola Radziszewskiego, która składa się z trzech filmów-wywiadów. Z całą pewnością wartych uwagi, bo są po prostu świetne prowadzone. Przemyślane pytania tworzą ramy, które interlokutorzy w sposób doskonały wypełniają treścią. Czy może być inaczej, skoro rozmówcy Radziszewskiego to m.in. Mario Montez (którego portret firmuje wystawę), Carole Schneeman, Antonio Homem, Marina Abramowić, Vito Acconci, Grzegorz Kowalski czy Natalia LL?

Otwarcie wystawy Karola Radziszewskiego, „Pozdrowienia z Ameryki!", fot.: Joanna Kurkowska
Otwarcie wystawy Karola Radziszewskiego, „Pozdrowienia z Ameryki!", fot.: Joanna Kurkowska

Kanwę wspólnej narracji stanowi historia pobytu tej ostatniej w Nowym Jorku, co miało miejsce przez kilka miesięcy w 1977 roku. Mogłoby się wydawać, że skoro artystka znalazła się w odpowiednim czasie i miejscu, w tyglu przemian, poznając choćby Josepha Kossutha czy nawiązując kontakt z Leo Castellim, miała szansę wpłynięcia na szersze wody. Powróciła jednak do kraju - czy zbyt pochopnie?

Sama Natalia LL sprawę widzi jasno: „Moja sztuka była za bardzo erotyczna. Ameryka nie była na to gotowa". To właśnie usłyszała od Castelliego. Ile w tym prawdy, a ile zwykłej kurtuazji? Na co konkretnie Ameryka, po „Seedbed" Acconciego z 1972 roku czy legendarnym bananie Monteza, „nie była gotowa"?

„Ściema; w tym czasie pracował z wieloma artystami bardziej prowokacyjnymi niż Natalia. Może chciał jej powiedzieć, że jej sztuka jest niewystarczająco prowokująca?" - Marina Abramowić nie ma wątpliwości. Vito Acconci jest podobnego zdania: - „Chciał powiedzieć że to już widzieliśmy. Takie rzeczy robiło się w NY na początku lat 70". Według niego nawet jego „Seedbed" nie było nigdy skandalem.

Carole Schneeman widzi sprawę w nieco innym świetle. „Jeżeli chcieli cię przelecieć, przestawali interesować się twoimi pracami. Jeżeli byłaś atrakcyjna, to jak mogłaś stworzyć coś poważnego? Taka bardzo męska sprzeczność" - mówi artystka, nawiązując do faktu, że środowisko artystyczne wówczas było zdominowane przez mężczyzn.

Abramowić odrzuca ten pogląd: - „Jeżeli się poddała, bo komercyjna galeria nie chciała wystawić jej prac, to znaczy, że zbyt słabo o nie walczyła. Jak ona mogła w ogóle myśleć, że po przyjeździe do Stanów jej sztuka zostanie od razu wystawiona w komercyjnej galerii? Trzeba wierzyć w swoje prace, walczyć o nie i o to, by je pokazywać". Dla niej kwestia słabej reprezentacji kobiet w świecie sztuki ma logiczne uzasadnienie. „To proste - kobiety nie są gotowe na takie poświęcenia, jak mężczyźni. Kobiety chcą mieć wszystko - rodzinę, dzieci i sztukę, wszystko. Pech, ale tak się nie da - masz tylko jeden zasób energii. Im więcej poświęcenia i skupienia na jednej sprawie, tym łatwiej osiągnąć sukces. Nigdy nie czułam się inna czy ignorowana z tego powodu, że jestem kobietą artystką. Po prostu zajęłam swoją pozycję" - podsumowuje Abramowić.

Nie ma zatem gotowego rozwiązania zagadki. Jest natomiast piękny obraz niespójnej sztuki lat siedemdziesiątych, wydobywany z archiwów pamięci świadków tamtych lat. Warto przyjrzeć się interlokutorom Radziszewskiego, ich twarzom, gestom. Posłuchać, jak mówią, jak pełni są życia, mimo że dawno już, niektórzy bardzo dawno, przekroczyli półwiecze. Jeden z nich nie powie już nic więcej - Mario Montez zmarł w 2013 roku.

Karol Radziszewski, rozmowa z Mario Montezem - zdjęcie z planu, 2012
Karol Radziszewski, rozmowa z Mario Montezem - zdjęcie z planu, 2012

Nie ukrywam, że mam, niestety, wątpliwości co do tego, czy przestrzeń galerii jest dobrym miejscem dla recepcji tego typu materiału. Widz ma do obejrzenia trzy filmy, każdy z nich trwa około 40 minut. Wymagają skupienia, komfortu, o co niełatwo w chłodnym pomieszczeniu z niewygodnym siedziskiem. Tym niemniej gdzieś pokazać je trzeba, wiele galerii tak właśnie postępuje, nawet z wideo znacznie obszerniejszym. Mam nadzieję, że istnieje grupa odbiorców, którzy mimo wspomnianych niedogodności pochłoną te arcyciekawe filmy.

 

Erwin Van Doorn& Inge Nabuurs, „Morze oczekuje twojego powrotu"; kuratorka: Kamila Wielebska; 14.02 - 15.04.2014.

Mauricio Bravo Carreño, Mario Z (Mario Zeballos Contreras), Victor Hugo Bravo Carreño, Javier Rodriguez Pino, „La forma del diablo"; kurator: Javier Rodriguez Pino; 14.02 - 15.04.14

Karol Radziszewski, „Pozdrowienia z Ameryki!"; kuratorka: Kamila Wielebska 14.02 - 15.04.2014.

Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk

Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, Morze oczekuje Twojego powrotu, fot.: .Joanna Kurkowska
Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, Morze oczekuje Twojego powrotu, fot.: .Joanna Kurkowska

Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, Morze oczekuje Twojego powrotu, foto. Władysław Banach
Erwin van Doorn i Inge Nabuurs, Morze oczekuje Twojego powrotu, foto. Władysław Banach