Co widać, co słychać, co czuć

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Kiedy usłyszałem, że czołowi kuratorzy instytucji oskarżanej przez różnych sfrustrowanych malkontentów i innych Biernackich o salonowość, elitaryzm i środowiskowość otwierają wystawę, która powraca do dziewiętnastowiecznej idei salonu właśnie, uśmiech rozkwitł na mej twarzy jak sasanka na wiosnę. To tak, jakby Sebastian Cichocki z Łukaszem Rondudą rzucili malkontentom tym salonem w twarz, dowodząc, że mogą wszystko. Co najzabawniejsze, ci sami kuratorzy zrealizowali w 2012 roku w tym samym Emesenie prezentację „Nowa Sztuka Narodowa", której celem było coś, co można by nazwać rozsalonowieniem salonu, otwarciem go na inne środowiska, języki artystyczne i poglądy. Wtedy wyszło to - jak sądzę - średnio. Nie ma co się oszukiwać, że MSN reprezentuje wszystkich i otwarte jest na wszelką aktywność wizualną, jeśli tylko jest ona interesująca. Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest dość zamkniętym, ale za to najciekawszym obecnie salonem artystycznym Warszawy. Swoją nową wystawą Cichocki i Ronduda postawili tylko pod tym stwierdzeniem wyraźną pieczątkę. Mimo że ostatnio w "Wyborczej" Dorota Jarecka napisała, że „dotąd postrzegane jako elitarne i nastawione na badanie jednej linii polskiej awangardy - od Krasińskiego i Szapocznikow do Bałki i Althamera - nagle się otworzyło", nie byłbym tego taki pewny. Może po prostu rozszerzyło zasięg?

Slavs and Tatars, "Friendship of Nations: Polish Shi’ite Showbiz", fot. Bartosz Stawiarski
Slavs and Tatars, "Friendship of Nations: Polish Shi’ite Showbiz", fot. Bartosz Stawiarski

Wystawa jednak ma w zamierzeniu uprzystępniać sztukę masom, jest prezentacją popularyzatorską, to „przewodnik ułatwiający poruszanie się po terytorium aktualnych zjawisk artystycznych, stworzony z myślą o szerokim kręgu odbiorców" (informacja ze strony http://artmuseum.pl/); wystawę poprzedził ponoć wnikliwy risercz w całym kraju. Kuratorzy deklarują, że zajrzeli wszędzie, gdzie tylko mógł się ukryć jakiś interesujący artysta. Rzeczywiście, wśród nieprzebranej mnogości twórców prezentowanych w Muzeum jest kilka nazwisk, o których wielu miłośników sztuki współczesnej dotąd nie słyszało. Znaczna ich jednak większość znajduje się już pod kuratelą warszawskich galerii prywatnych (można ich było znaleźć choćby na ostatnim - nomen omen - Salonie Zimowym) lub widnieje pod zakładką „artyści" na stronie Artvolver. Tu rzeczywiście widać popularyzatorską funkcję wystawy - wiele prac mogliśmy co prawda już widzieć przy innych okazjach, ale można też jednak znaleźć sporo nowych.

Tytuł całości odwołuje się do legendarnej wystawy „Co słychać", którą Andrzej Bonarski zorganizował w latach 80. w dawnych warszawskich Zakładach Norblina. Na stronie MSN znalazłem tekst Łukasza Gorczycy, w którym wspomina on tamtą prezentację w taki sposób, że jego słowa całkiem nieźle można dopasować również do „Co widać": „chociaż nie okazała się zbyt oryginalna pod względem doboru uczestniczących w niej artystów (...), to miała znacznie szerszy odbiór i faktycznie utwierdzała w szerszej świadomości publicznej kanon najważniejszych artystów".

Marzenia Nowak, "Wobec przestrzeni jestem wyłącznie ciszą", 2014, fot. Marta Górnicka
Marzenia Nowak, "Wobec przestrzeni jestem wyłącznie ciszą", 2014, fot. Marta Górnicka

Przechadzając się po przestronnych wnętrzach pawilonu Emilia, czułem się jak na imprezie pełnej znajomych, na której każdy mi opowiada, czym się obecnie zajmuje. I tak oto Robert Kuśmirowski robi to, co zwykle, tym razem stawiając wielką i groźną atrapę drewnianej chaty Theodore'a „Unabombera" Kaczynskiego. Wrażenie - trzeba przyznać - osiągnął niesamowite; zabite okna i drzwi budują wrażenie niedostępnej fortecy. Wilhelm Sasnal, czyli - jak głosi podpis - „uważny obserwator współczesnej rzeczywistości", maluje obraz na pierwszy, a nawet drugi rzut oka sprawiający wrażenie, jakby był wynikiem kolejnego „zmęczenia rzeczywistością". Podpis jednak informuje, że się mylimy, Sasnal nadal pozostaje wrażliwy na problemy społeczno- polityczne. Z kolei Rafał Bujnowski nadal pozostaje niewrażliwy, zajmując się konceptualizowaniem malarstwa; tym razem jednak idzie w skalę, malując wielki, choć bardzo minimalistyczny obraz. Norman Leto pokazuje natomiast kolejny fragment filmu „Photon", na którego kompletną, pełnometrażową wersję poczekać trzeba będzie jeszcze do końca roku. Długo można by wymieniać kolejnych artystów i ich nowe prace, więc tutaj się zatrzymajmy.

Aleksandra Waliszewska, gwasze, 2009-2013, fot. Marta Górnicka
Aleksandra Waliszewska, gwasze, 2009-2013, fot. Marta Górnicka

Jeśli chodzi o to, jak „Co widać" sprawdza się jako przewodnik porządkujący współczesne zjawiska artystyczne, to mam uczucia ambiwalentne, acz przechylające się na korzyść tych pozytywnych. Chętnie bym jednak pomarudził na temat niektórych kuratorskich decyzji... Najlepszym przykładem jest sekcja, którą nazwano ładnie „Nowoczesny folklor". To chyba jedyny dział, w którym znajduje się kilka prawie nieznanych nazwisk, jak Daniel Rycharski, malujący na domach w rodzinnym Kurówku hybrydyczne stwory i konstruujący z metalowych części rolniczych maszyn kolorowe kwiaty. Kwiaty i zwierzęta Rycharskiego są jednak na tyle prostymi realizacjami, iż trudno nie zauważyć, że gdyby nie ich „wiejskość", Cichocki z Rondudą nawet by nie spojrzeli na nie. Zarazem trudno je też zaliczyć do sztuki naiwnej, ich autor jest przecież doktorem sztuki. Dlatego tę sekcję przemianowałbym chętnie na „Współczesną chłopomanię", gdyby nie obecność w jej ramach Roberta Kuśmirowskiego. Być może umieszczenie go w tym kontekście może być odczytywane jako nieco upupiające, jednak trzeba przyznać, że uzasadnione. „Wsiowość" całości zręcznie przełamuje realizacja Honoraty Martin, będąca chyba jedną z najciekawszych tego roku w ogóle (dla przypomnienia: pewnego lipcowego dnia Martin wyszła z mieszkania, by udać się w Polskę, bez konkretnego celu i przygotowania, a efekt tej podróży zaprezentowała w postaci dokumentacji). Inną pracą rozprawiającą się, a raczej wykpiwającą mit wiejskiej prostoty i fascynację wsią jest komiks Macieja Sieńczyka, w którym narrator opowiada o jednym z bohaterów: „czasem, gdy go zachwyciły pełne godności rysy jakiegoś wieśniaka lub wieśniaczki, podkładał w miejscu ich pracy drobne monety. Radość, która malowała się na twarzy szczęśliwego znalazcy, była dlań źródłem wielkiego zadowolenia".

Paweł Althamer, "Koziołek Matołek", 2013, fot. Marta Górnicka
Paweł Althamer, "Koziołek Matołek", 2013, fot. Marta Górnicka

Zdecydowanie należy za to docenić kuratorską rehabilitację pojęcia plastyki i sztuk plastycznych w kontekście sztuki współczesnej. To chyba najważniejsze, czego udało się dokonać Cichockiemu i Rondudzie - zdiagnozowanie i uwypuklenie tej prostej i pozornie trudnej do przeoczenia tendencji oraz przekonanie do niej widzów. Kuratorzy opowiadali już o tym w wywiadzie, jaki przeprowadził z nimi dla „Obiegu" Stach Szabłowski (część pierwsza i druga).

Czy rzeczywiście kategorie natchnienia i artystycznego geniuszu powracają? Można spekulować, że to ciąg dalszy „zmęczenia rzeczywistością" (jednym z artystów, których kuratorzy zaliczyli do „nowych plastyków", jest Tomek Kowalski, typowy „zmęczony" artysta, który uprawia również metaloplastykę). Za manifest tego nurtu można by uznać ostatnią wystawę Olafa Brzeskiego w Rastrze - „Samo serce" było wyznaniem wiary w klasyczną rzeźbę, emocje, ślad ręki artysty, siłę (dosłownie) sztuki i natchnienie. Wyrzeźbione wszelkimi możliwymi sposobami we wnętrzu grubej i ciężkiej stalowej belki serce nie było banalne, jak się tego obawiał artysta, lecz szczere i prostoduszne. Czy sztuka w najbliższych latach będzie właśnie taka? Bardzo możliwe.

Paulina Ołowska, "Twarz Emilii", 2014, fot. Marta Górnicka
Paulina Ołowska, "Twarz Emilii", 2014, fot. Marta Górnicka

Przygotowany przez Cichockiego i Rondudę tekst o wystawie, czyli rodzaj „przewodnika po przewodniku", jest fascynujący. To zestawienie wszystkich sekcji, na które można podzielić tę ekspozycję, a zarazem tematów, które się na nią składają. Począwszy od wspomnianej „Nowej plastyki", przez aktualne przejawy sztuki krytycznej, „Surrealizm i feminizm", aż po MOCAKowsko brzmiący „Dźwięk w sztuce". Przypomnijmy tutaj, że krakowski MOCAK regularnie realizuje wystawy tematyczne takie, jak „Historia w sztuce", „Sport w sztuce" czy „Ekonomia w sztuce". Zakończyć ten cykl ma... „Sztuka w sztuce". Brzmi to jak karykatura nazw wystaw problemowych i osobiście nie wykluczałbym tego, że ich celem rzeczywiście jest parodiowanie. Ale to, co w MOCAKu brzmi topornie i zabawnie, w Emesenie jest zrealizowane z nieporównanie większą finezją. Tutaj bezsprzecznie mamy do czynienia z efektem łał. Sekcje na „Co widać" bowiem to nic innego jak małe wystawy tematyczne, co można uznać za drugie osiągnięcie całego projektu. Cichocki z Rondudą zrehabilitowali więc nie tylko pojęcie Salonu, tak krytykowanego podczas analogicznej wystawy „Scena 2000", która odbyła się przed czternastoma laty w CSW Zamek Ujazdowski, ale również kategorię wystawy tematycznej, która również nie miała ostatnio zbyt dobrej prasy. Kuratorzy dowiedli, że potencjał takiego formatu jeszcze się nie wyczerpał i zapewne długo jeszcze będzie kontynuowany. Ja w każdym razie czekam z niecierpliwością na wielką ekspozycję „Wieś w sztuce", niekoniecznie w Emesenie.

„Co widać" jest przedsięwzięciem imponującym pod wieloma względami, przede wszystkim dlatego jednak, że rzeczywiście okazało się rzetelnym wyciągnięciem wniosków z tego, co w ostatnich latach wydarzyło się w sztuce. Mimo, że rok 2014 dopiero się zaczął, może okazać się jego najważniejszym artystycznym wydarzeniem, które z pewnością pojawi się w grudniowo-styczniowych podsumowaniach.

 

„Co widać. Polska sztuka dzisiaj", Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa, 14.02 - 01.06.2014