Sztuka jako punkt wyjścia i dojścia

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wystawa Wojciecha Gilewicza „I Live My Life In Art” w Zonie Sztuki Aktualnej w Szczecinie składa się z ośmiu prac wideo zrealizowanych w ciągu ostatnich pięciu lat na Tajwanie, w Chinach, Korei, Japonii, Stanach Zjednoczonych i w Polsce. Po chwili spędzonej na śledzeniu akcji filmów dokumentujących malarskie działania artysty w tak zwanych miejscach egzotycznych pojawiają się refleksje dotyczące zarówno aspektów artystycznych, jak i pozaartystycznych. Trudno stwierdzić, które przeważają, co oznacza, iż propozycję artystyczną Gilewicza można odbierać na wielu różnych płaszczyznach.

Intrude, 2008, kadr wideo
Intrude, 2008, kadr wideo

Prezentowane na wystawie prace zogniskowane są wokół tematu malarstwa. Gilewicz uzbrojony w pędzel i puszkę farby, koncentruje się na tak zwyczajnych, że aż niezauważalnych fragmentach miejskiego pejzażu, nierzadko powodując poruszenie tłumu („Intrude” 2008). Wyróżnia się wśród mieszkańców azjatyckich miast. Dziwak, artysta czy po prostu biały turysta? To, co urzeka w jego postawie i filmach, to szczególny ogląd odmiennej kultury i przyjęcie perspektywy laika, Europejczyka zadziwionego i zarazem nieco oswojonego z innością.

Residency Unlimited, 2012
Residency Unlimited, 2012; fot. ekspozycji w Zonie Sztuki Aktualnej: Joanna Szczepanik

Uwagę zwraca jednak kilka stosowanych przez niego zabiegów, które mogą wydać się nieco podejrzane. Dla przykładu – „Residency Unlimited” (2012) w założeniu ma być hołdem złożonym pracy i „tysiącom imigrantów, którzy przybywają do bogatszych krajów”1. Cel szczytny, ale wcielając się w osobę wykonującą prace porządkowe „poniżej swoich kwalifikacji”, artysta robi to jak aktor i reżyser, dla lepszego efektu nie zakładając gumowych rękawic. Trudno dać wiarę, że chodzi tu o imigrantów, a nie o szczególną dbałość w uchwyceniu kontrastów i momentu, w którym nieskazitelna biel wilgotnej tkaniny frotte, którą przeciera podłogę, zostaje malarsko skażona szarością brudu. Niektóre z tych działań wydają się naiwne i pretensjonalne, nie da się bowiem ukryć, że deklarowana idea zdecydowanie ustępuje celowi, jakim jest osiągnięcie malarskiego efektu. Oprócz tego, że chodzi tu przecież o sztukę, o czym przypomina tytuł wystawy, zabiegi te bronią się tym, że w swojej absurdalności czasami bywają zabawne.

Visitor, 2010, kadr wideo
Visitor, 2010, kadr wideo

Inny problem wyłania się z pracy „Visitor” (2010), która polega na „przeniknięciu Gilewicza do zawieszonego w czasie i miejskiej przestrzeni świata bezdomnych”. Artysta naśladuje ich gesty i zachowania, niejako wtapiając się w miejską tkankę. Największe jednak kontrowersje budzi to, iż celem tych zabiegów jest stworzenie filmu, który zaprezentowany zostanie w sterylnych warunkach modnych galerii sztuki współczesnej (na przykład w tym samym czasie podobny zestaw prac prezentowany był w Miejscu Projektów Zachęty w Warszawie). Nawet jeśli to Santiago Sierra odpowiedzialny jest za nasze szczególne wyczulenie na prace artystyczne oparte na „interakcji” artysta – jednostka wykluczona społecznie i nawet jeśli nikt Gilewiczowi nie zapłaci tyle, ile Sierze wynajmującemu bezdomnego, żeby za 5 funtów powiedział do kamery jedno zdanie2, to i tak tego typu działania sytuują się na granicy tego, co moralne, i tego, co moralnie podejrzane. Trudno powiedzieć, gdzie dokładnie przebiega ta granica i czy Gilewicz ją przekracza. Bez wątpienia Sierra przekroczył ją już dawno, będąc jednocześnie doskonale zarabiającą ikoną sztuki krytycznej.

Shanghai, 2008, kadr wideo
Shanghai, 2008, kadr wideo

Do innego rodzaju refleksji skłania „Shanghai” (2008). Artysta, zobowiązany przez tamtejszą galerię do stworzenia określonej liczby obrazów, ucieka się do sprytnego fortelu, portretując miejski śmietnik. Ciekawe byłoby prześledzenie dalszych losów tego działania. Być może przedstawienie reakcji zamawiających na ten specyficzny sposób wywiązania się z zobowiązania stanowiłoby bardzo interesujące dopełnienie procesu obrazowania miejsca, które przecież uskutecznia artysta. Byłoby interesujące, lecz najwyraźniej stanowi element innej opowieści.

Tym samym prace Gilewicza skłaniają zarówno do interpretacji natury artystycznej, jak i pozaartystycznej, jakkolwiek dla samego twórcy najważniejszy wydaje się szczególny rodzaj malarskiego spojrzenia, „jednocześnie zaprzeczenie malarstwa i jego triumf”. „Obraz wyjęty z rzeczywistości staje się obrazem abstrakcyjnym”3. Obraz odwzorowujący rzeczywistość umiejscowiony na swoim miejscu „oryginalnym” jest niewidoczny. Malarskie spojrzenie to myślenie kolorami i kompozycją, to postrzeganie plam. Jak zauważa artysta, analiza symboliczna przychodzi później, kiedy patrzy się na zdjęcie czy kadr, pozwalając na zbudowanie interpretacji4, która tutaj nazwana została „pozaartystyczną”.

Choć malowanie stało się motywem przewodnim, nie o tradycyjną technikę i tradycyjne narzędzia tu chodzi, bo u Gilewicza obrazami stają się kadry filmowe. Efektem malarskiego myślenia jest wybór rejestrowanych przestrzeni. Obecny jest problem mieszania się gatunków, choć trudno nie przyznać racji Zbigniewowi Liberze, że „nie ma chyba znaczenia, czy nazwiemy to tak, czy inaczej, nie poszukujesz tu przecież nowości formalnej, nie na tym to polega”5. A zatem Gilewicz jako artysta współczesny mierzy się z problemem percepcji gatunków niejako przy okazji, tworząc swoją sztukę z dostępnymi mu narzędziami. A narzędzia te to zarówno pędzel i puszka farby, jak kamera. Tym samym jego prace stają się głosem w dyskusji na temat postrzegania malarstwa we współczesnym świecie, zdominowanym przez media, dowodząc jednocześnie, że tradycyjne nie musi być anachroniczne.

W cytowanej już rozmowie z Liberą w 2007 roku Gilewicz wyznał, że „poczuł w pewnym momencie brak człowieka w swoich pracach”6. Najbardziej malarskimi z prezentowanych na wystawie filmów nie są te, w których dokonuje ingerencji malarskich w przestrzeń ulic egzotycznych miast, lecz „I Live My Life In Art” (2010), w którym nie pojawia się ani pędzel, ani akt malarski, ale obraz rzeczywistości mieszkańców Seulu i miejsca ich pracy. W ujęciu kamery kadry stają się obrazami, a pokazywane przestrzenie są jakby czystsze, bardziej estetyczne. Skąd to wrażenie? Czy dostrzeglibyśmy więcej brudu na ulicach, gdyby te obrazy nie stanowiły części pracy artystycznej i nie oglądalibyśmy ich w galerii sztuki? Niewykluczone.

I Live My Life in Art, 2011, kadr wideo
I Live My Life in Art, 2011, kadr wideo

Dla Gilewicza sztuka stanowi punkt wyjścia i dojścia. Odbiorca otrzymuje jednak możliwość skupienia uwagi na kontekście kulturowym czy społecznym, albo poddania się szczególnemu rodzajowi medytacji, jak w wypadku „Akiyoshiday” (2011). To kontemplacja aktu malarskiego i proces percepcji obrazów wyłaniających się ze zderzenia materii malarskiej z naturą. Ta najbardziej abstrakcyjna i chyba najprzyjemniejsza wizualnie z prezentowanych prac jest poetycką opowieścią o japońskiej kulturze z jej kaligrafią, rycinami i przyrodą. Nie przeszkadza nawet odrobina autoironii poznawczej, którą doprawia tę potrawę autor.

Wystawa w Zonie Sztuki Aktualnej została zaaranżowana w sposób atrakcyjny wizualnie oraz przyjazny dla oka i ucha. Dzięki stylowym siedziskom (z logo Akademii Sztuki w Szczecinie) nieregularna przestrzeń tego white cube, nabrała nieco ciepłego, domowego charakteru. W ulotce towarzyszącej wystawie znajdziemy nie tylko biogram artysty i informacje o poszczególnych pracach, lecz również tekst informujący w przystępnym języku o sposobie ich interpretacji. Krótko mówiąc, widz może się poczuć potrójnie zaopiekowany, przede wszystkim przez artystę, pozostawiającego odbiorcy dużo przestrzeni na refleksje natury artystycznej i pozaartystycznej. Jeśli, jak twierdzi Gilewicz, przeżywa on swoje życie poprzez sztukę, nieustannie mając na uwadze obecność człowieka, wyłaniający się z tej wystawy malarski obraz „mieszkania ludzi” jest idealnym połączeniem tych dwóch deklaracji.

 

Lecz jeśli mnie wzrok nie mami,
Jeśli fantazja nie łudzi,
Widzę tam — chociaż niebiosy
Słabymi tchną już światłami,
Widzę tam — mieszkanie ludzi.

Pedro Calderón de la Barca,
„Życie snem”, tłum. Józef Szujski

 

Wojciech Gilewicz, „I Live My Life In Art”, Zona Sztuki Aktualnej Galeria Akademii Sztuki, Szczecin, 24.10-23.11.2013.

  1. 1. Cytaty pochodzą z materiałów do wystawy, z tekstu Magdy Kardasz, „Praca malarza”.
  2. 2. Chodzi o pracę Santiago Sierry z 2002 roku „Osoba mówiąca jedno zdanie.” (New Street, Birmingham, UK) Zdanie brzmiało: „Mój udział w tym projekcie może wygenerować zysk rzędu 72 000 dolarów. Ja otrzymuję 5 £.”
  3. 3. „Z Wojciechem Gilewiczem rozmawia Zbigniew Libera” w: Wojciech Gilewicz „Oni/Them”, Warszawa: Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski 2009, s. 15.
  4. 4. Tamże.
  5. 5. Tamże, s. 31.
  6. 6. Tamże, s. 16.