Tworzenie „sytuacji uprzywilejowanych”. Fragment rozmowy o pomyśle na wystawę „Co pozostaje”

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Magdalena Ujma: Jak byś określiła motyw przewodni tej wystawy? Chyba nie da się go ująć tylko jednym słowem, prawda? Nie sposób powiedzieć, że jest ona o pamięci lub o emocjach, gdyż brzmiałoby to myląco. 

Jadwiga Sawicka: Wystawa jest o rekonstrukcji ważnych emocjonalnie momentów, także o pamięci ciała. To się łączy, bo zrekonstruować można coś materialnego, dlatego mamy tutaj część, jakby podrozdział „Chwile doskonałe”, który mówi o ważnych i silnych doświadczeniach zmysłowych, zapamiętywanych przez ciało na równi z umysłem. Tylko wtedy możliwa jest emocjonalnie autentyczna rekonstrukcja, gdy można ją poddać sprawdzianowi ciała. Ono się nie pomyli. Dlatego tak ważna dla wystawy jest książka Resztki Toma McCarthy’ego1 – bohater-narrator w swojej coraz bardziej ekstrawaganckiej rekonstrukcji utraconego świata podąża za dyktatem czysto fizycznych odczuć: mrowienia, intensywnego szczęścia, błogości, spokoju. To jest rzeczywiście wspomnienie „zdeponowane w ciele”, do którego on tylko czasami ma dostęp. […]

Najbardziej ujmująca dla mnie w książce McCarthy’go jest precyzja i konkretność opisu; także pewnego rodzaju oschłość, przekonująco wynikająca z fizycznych i psychicznych spustoszeń, jakie poczynił w ciele i umyśle narratora tajemniczy wypadek. Musi się on nauczyć od nowa podstawowych czynności i jest to mordęga.

„Musiałem się nauczyć na nowo każdego ruchu. Musiałem najpierw zrozumieć, jak to działa, rozłożyć go na elementy składowe, a dopiero potem wykonać. […] … nigdy nie osiągnąłem stuprocentowej sprawności. Może dziewięćdziesiąt. W kwietniu poruszałem się już z dziewięćdziesięcioprocentową szybkością. Ale nadal musiałem się zastanawiać nad każdym ruchem, a wcześniej go zrozumieć. Żadnego Działania bez Zrozumienia – wypadek pozostawił mi tę cechę na zawsze”2.

Ta utrata spontaniczności potęguje – a może jest jego powodem? – poczucie wyobcowania, nienaturalności, wewnętrznej pustki. To nie znaczy, że narrator w ogóle niczego nie pamięta. Jego pamięć stopniowo wraca, ale wspomnienia są pozbawione emocjonalnego ładunku; równie dobrze mogłyby dotyczyć kogoś innego. Przełomem jest moment déjà vu – pęknięcie w ścianie, zauważone w łazience przypadkowego znajomego. Ważny jest fakt, że nie jest to konkretny przedmiot, ale coś tak bezforemnego jak pęknięcie. Dzięki niemu – na krótko, ale intensywnie i prawdziwie – wracają dźwięki i zapachy. Są one niedoskonałe (ktoś uczy się trudnego utworu na fortepian, skwierczy smażona wątróbka), ale przejmująco rzeczywiste. To właśnie wtedy narrator podejmuje decyzję, żeby „zrekonstruować tamtą przestrzeń i wejść w nią, by znowu poczuć się kimś rzeczywistym”.

Podobną konkretność i precyzję zapamiętałam z „Mdłości”, a raczej z fragmentu tej powieści. Pamiętam, że czytając ją w liceum, byłam ogólnie trochę zawiedziona swoją reakcją, albo raczej brakiem reakcji na tak słynną powieść (wydawało mi się, że powinnam być bardziej wstrząśnięta), ale tym, co pozostało mi w pamięci był opis „sytuacji uprzywilejowanych” i „chwil doskonałych” – właściwie ten opis jest dość oszczędny w szczegółach, ale są one sugestywne (rodzaj i zapach papieru, druku, zapach, charakter rycin). Precyzja przejawia się w zidentyfikowaniu i nazwaniu tych stanów.

Podoba mi się też, że to jest taki mały wycinek przeszłości, obiektywnie rzecz biorąc, nieistotny, ale dla opisującej go Anny bardzo ważny. Od kiedy utraciła umiejętność „pogrążania się w czymś nadzwyczajnym”, utraciła także umiejętność smakowania życia, zobojętniała (i przytyła, co jako czytelniczka w wieku licealnym odebrałam jako okrutny, ale nieunikniony skutek wyłączenia z przeżywania chwil doskonałych…).

Obu nam bardzo przypadła do gustu książka McCarthy’ego, ale to ty pierwsza zaczęłaś mówić o możliwości wystawy inspirowanej Resztkami. Właściwie dlaczego? Czy miałaś od razu na myśli jakichś artystów lub prace?

Jadwiga Sawicka, "Co pozostaje", 2012, obwoluta książki © Jadwiga Sawicka
Jadwiga Sawicka, "Co pozostaje", 2012, obwoluta książki © Jadwiga Sawicka

Magdalena Ujma: Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie właśnie tym, o czym opowiadasz: obrazem wyobcowania bohatera, jego braku spontaniczności, dystansu do wszystkich, nawet najprostszych życiowych czynności. On był zamknięty w klatce umysłu i próbował się z niej wydostać. Stąd próbował odzyskać autentyczność przez budowanie czegoś sztucznego, fałszywego od samego początku – olbrzymich makiet pod dyktando powracających, wciąż jednak niepełnych wspomnień, by wróciło prawdziwe odczucie, poczucie bycia w strumieniu życia, bycia tu i teraz.

Proponując zrealizowanie wystawy inspirowanej książką, miałam na myśli eksperyment, chciałam przy tworzeniu przedsięwzięcia lokującego się zasadniczo w obszarze sztuk wizualnych wziąć pod uwagę inne dyscypliny sztuki. Na początku przecież mówiłyśmy raczej o jakimś widowisku, happeningu teatralno-literacko-artystycznym, z własną ścieżką dźwiękową i aktorami odgrywającymi fragmenty powieści. Miała być także rozbudowana architektura, sama w sobie będąca dziełem, zabierająca widzów w podróż, w głąb opowieści. Ponadto wydało mi się interesujące podejść do tematu pamięci od strony wspomnień zaklętych w ciele, ujawnianych przez warstwę somatyczną. Byliśmy wtedy Polsce już po pierwszym okresie niezwykłej popularności wątku pamięci w sztuce, ale ta pamięć była traktowana w kontekście polityki, społeczeństwa. Pomyślałam, że dołożymy swoje trzy grosze do tych dyskusji, pokażemy jak pamięć jest uwewnętrzniona w ludziach, w każdym z nas.

A dlatego zapytałam cię o ideę, bo na poziomie słów jest ona dla mnie złożona, domagająca się wyjaśnień. Przez dzieła – na poziomie czucia, intuicji, wrażeń – będzie zrozumiała bezpośrednio. Wystawa jest zainspirowana książką, lecz nie stanowi jej ilustracji czy też przedłużenia jej w formie ekspozycji. Zajmuje się doświadczeniami, o których mało się mówi, bo właściwie nie wiadomo jak. Są trudne do ujęcia w słowa, bo wpada się w pułapkę psychologizacji, medykalizacji albo banału. Jak mówić o drobnych nawykach i uzależnieniach? W literaturze, która towarzyszy wystawie, w postaci antologii cytatów, ale też tej, którą nieustannie się posiłkujemy, dyskutując nad „Co pozostaje”, ten motyw przewija się jako trochę wstydliwe przyznanie się do słabostki, jako pewne obciążenie. Dlaczego nasze życie ujmujemy w szereg absurdalnych, małych rytuałów?

Jadwiga Sawicka: Można mówić lub opowiadać o tych absurdalnych rytuałach (zakładając, że jesteśmy w takiej szczęśliwej sytuacji, że to są ciągle jeszcze prywatne rytuały; przymusy, ale jeszcze nie obsesje, jeszcze w gruncie rzeczy, zabawne) pod warunkiem, że się skupimy i, potraktujemy temat poważnie, tak jak to robi Karolina Gordon. W przeciwnym razie będzie to taka powierzchowna wymiana doświadczeń, dająca chwilowe poczucie wspólnoty, podobne wspominaniu ulubionych filmów czy piosenek z dzieciństwa. Przypomina mi się wątek na forum jakiejś gazety z przykładami: „zawsze liczę schody przy wchodzeniu”, „jak podrapię jedną rękę, to zaraz także muszę podrapać drugą, dla równowagi”, ale także: „nie zasnę bez majtek!” . Czytam więc o tych różnych przykładach i miejscami jest śmiesznie, miejscami trochę odpychająco (cóż mnie obchodzi, że ktoś zawsze zjada pewien rodzaj ciastka w określony sposób: najpierw obgryza brzegi itd.), ale czytam, bo przecież się w tym jakoś odnajduję (ja także liczę schody), ale nic z tego nie wynika, dalej wiem lub czuję, że to się rozpada na oddzielne dziwactwa, mniej lub bardziej idiotyczne, o ile nie trochę obrzydliwe. A Karolina Gordon zatrzymuje się przy temacie dłużej, poddaje uważnej obserwacji te nieracjonalne i pokrętne nieraz zachowania, analizuje warianty zmywania naczyń czy wyrzucania śmieci lub kserowania… Pisze o „badaniu granic” w kontekście podlewania kwiatów i tankowania benzyny, o „przesunięciu i opóźnieniu”, traktuje drobne obsesje jako grę z czasem i przestrzenią. Dzięki tej uwadze i analizie przytrzymuje je w kręgu światła, nie pozwala żeby ześliznęły się w ciemne kąty, jako wstydliwe jednostkowe przypadłości.

Polina Kanis, "W muzeum", 2009, kadr z filmu wideo © Polina Kanis
Polina Kanis, "W muzeum", 2009, kadr z filmu wideo © Polina Kanis

Magdalena Ujma: To prawda, że Gordon traktuje sprawę wystarczająco na serio, żeby nie ześlizgnąć się w sferę wstydliwych anegdotek, ale jednocześnie nie jest śmiertelnie poważna. W gruncie rzeczy, jak piszesz, każdy odkrywa siebie w takich obserwacjach. Sposób koszenia trawnika, układania naczyń po zmywaniu czy też wypranych ubrań okazuje się nagle jakimś sposobem na zapanowanie nad chaosem i przypadkowością życia, rozmaite systemy zarządzania czasem czy rozkładania sobie pracy stanowią odpowiedź na nie tylko nieuświadamianą potrzebę bezpieczeństwa, ale i na potrzebę przyjemności. Zmysłowej przyjemności. Tak samo Brach-Czaina pisze przecież o zmysłowym odczuwaniu rzeczywistości, o zanurzeniu się w niej, takim byciu bezpośrednim, po prostu byciu, za jakim goni w swym coraz bardziej absurdalnie rozbudowanym przedsięwzięciu bohater McCarthy’ego.

Tak zatem odnośnie do wystawy rozciągnęłyśmy nasz zakres zainteresowań od bezimiennego bohatera Resztek, który przeszedłszy żmudny proces rehabilitacji po groźnym, a tajemniczym wypadku, nie może dojść do siebie w wyniku ciężkiego zespołu stresu pourazowego, po starą kobietę opierającą się o piec u Jolanty Brach-Czainy, ludzi koszących trawniki u Karoliny Gordon czy kronikarza życia małego miasteczka w Ameryce Północnej na przełomie XIX i XX wieku u Michaela Lesy. Skąd właściwie wziął się ten ostatni przykład i dlaczego go zaproponowałaś?

Jadwiga Sawicka: Właśnie dlatego, że nie jest kronikarzem, stanowi dobry przykład niewiarygodnego narratora, o czym pisze Susan Sontag3. Przedstawia własną wersję przeszłości: zestawia zdjęcia (lokalnego fotografa, Charlesa Van Schaika) z autentycznymi dokumentami, ale jego wybór jest szczególny: „dowolny” i „ kapryśny”, jak pisze Sontag. Nawet jeśli jest nieprawdziwa, to jego wersja „podnieca”, sprawia że miasteczko staje się dla nas interesujące – dla mnie jest to w tym sensie udany przykład rekonstrukcji przeszłości – kosztem prawdy, być może.

Wracając do Resztek i do wystawy, szczególnie inspirująca wydaje się mi idea rekonstrukcji. Zaczęłam się zastanawiać jakie medium byłoby tu pomocne – skoro, fotografia, pozornie tak obiektywna, właściwie od samego początku używana była paradoksalnie także do wprowadzania w błąd (np. Hippolyte Bayard i jego „Autoportret jako topielec” z 1840 roku). Zresztą nie chodzi tu przecież o obiektywną prawdę, tylko o prawdę emocjonalną, której tak brakuje narratorowi Resztek… Dlatego, gdy zaczęłaś mówić o wystawie (i od początku przecież wiadomo było, że nie będzie to ilustracja powieści), pomyślałam o rysunku – medium, które nie tylko umożliwia bezpośredni, szybki zapis rzeczywistości, ale także w najprostszy sposób zmusza do uwagi i obserwacji. Zupełnie inaczej patrzymy na drzewo, które rysowaliśmy, znamy je intymnie, od środka, skonstruowaliśmy je przecież. John Ruskin był propagatorem uczenia wszystkich rysunku – nie po to, aby było więcej artystów, lecz żeby jak najwięcej ludzi nauczyło się uważnie patrzeć. Pomyślałam też od razu o mojej przyjaciółce, Helen Ganly, która od sześćdziesięciu lat z górą (zaczęła w wieku 5 lat!) prowadzi dzienniki uzupełnione rysunkami – pismo i rysunek tworzą jedną całość. Wyobrażam sobie, że gdyby Helen znalazła się w sytuacji bohatera „Resztek”, jej dzienniki pozwoliłyby jej odnaleźć emocjonalną więź z przeszłością, jej ciało: ręka lub oko pamiętałyby treści przekazywane inaczej niż werbalnie.

Czy takie – być może bardziej materialne podejście (jak to zrobić? Jak zrekonstruować emocje?) – podsuwa twoim zdaniem istotny wątek?

Lucia Nimcová, "Dziecięce marzenia", 2008, kadr z filmu © Lucia Nimcová
Lucia Nimcová, "Dziecięce marzenia", 2008, kadr z filmu © Lucia Nimcová

Magdalena Ujma: Zdecydowanie, jednak nie powiedziałabym, że interesuje nas rekonstruowanie emocji, lecz raczej pogoń za nimi albo tworzenie warunków dogodnych do ich wywoływania, poszukiwanie sytuacji powodujących odpowiednie, wcześniej już zaistniałe stany psychiczne (spełnienia, wyciszenia). Bohater McCarthy’ego poszukuje takich sytuacji, które dają mu wewnętrzny spokój, jednak w jego wypadku są to przedłużające się okresy stuporu, leżenia na posadzce w kamienicy i śledzenia plam słońca, leżenia w wannie i obserwowanie piany lub spękań na suficie. Wtedy dopiero czuł jedność z życiem.

Polina Kanis w filmie „W muzeum” zmiksowała obrazy kolekcji muzealnej, a najwyraźniej jest to kolekcja trofeów przyrodniczych (wypchanych zwierząt) ze swoim portretem. Kamera obserwuje zimnym okiem, jak artystka zbliża się do ekstazy pod wpływem słów płynących z sekstelefonu. Sugestywne połączenie filmu erotycznego z obrazami martwych zwierząt daje w efekcie równie niezwykłe podejrzenie co do okoliczności wywoływania zmysłowych stanów podniecenia. Ogólniej rzecz ujmując, film ten pokazuje uzależnienie od silnych stanów emocjonalnych, tutaj na przykładzie erotyki i erotyzacji nietypowych elementów, które mogą ulec fetyszyzacji.

Dlatego związek rysunku i pisma, o którym wspominasz przy okazji twórczości Helen Ganly, jest zasadniczy dla obserwowania stanów emocjonalnych, do zapisywania siebie wobec codziennej rzeczywistości i jej zdarzeń. Co więcej, rysunek może wyrazić szybciej i dosadniej takie sytuacje, kiedy emocje stają się gęste i ciężkie. Spotykałam się z opowieściami osób prowadzących dzienniki, że gdy w ich życiu robiło się gorąco, gdy pojawiał się problem, to rezygnowali z pisania i zaczynali rysować.

Mam jeszcze taką myśl, że gdy zastanawiam się nad wizualną identyfikacją wystawy, to do głowy przychodzą mi właśnie dzienniki Helen Ganly, gdzie zapiski przenikają się z notatkami rysunkowymi, a także twoje prace z ucieleśnionym pismem, tekstem. Tak więc zgadzam się z twoją uwagą odnośnie rysunku.

Jadwiga Sawicka: No tak, tworzenie sytuacji… właśnie sytuacji uprzywilejowanych!

„Najpierw są znaki zapowiadające. A potem sytuacja uprzywilejowana powoli i majestatycz­nie wkracza w ludzkie życie. ( I wtedy stajemy przed za­gadnieniem, czy chcemy to przemienić w chwilę dosko­nałą).”4

Można potraktować prace na wystawie jako te „znaki zapowiadające”, które powstały w poszukiwaniu pewnych emocji, czasami związanych z wydarzeniami z przeszłości (jak „Childhood Dream” Lucii Nimcovej, odtwarzający spływ fantazyjną tratwą), a czasami silnych, lecz nieokreślonych strachów, że coś złego pojawi się w zwyczajnym otoczeniu. Przypomina mi się rzeźba Olafa Brzeskiego: twarz wyłaniająca się z pobrudzonej kopciem ściany. Tworząc tego rodzaju prace, artysta opiera się na wspomnieniu-przypomnieniu wydarzenia, ale najbardziej istotne jest przecież uczucie rewelacji, które towarzyszy rzeczywistemu, pełnemu, nasyconemu przeżyciu – pisze o tym Deleuze: „skąd bierze się nadzwy­czajna radość, której doświadczamy w doznawanym teraz wra­żeniu? Radość tak przemożna, że obojętniejemy na śmierć…”.5

Rä di Martino, "Krótka historia o opuszczonych wyżynach", 2012, kadr z filmu © Rä di Martino
Rä di Martino, "Krótka historia o opuszczonych wyżynach", 2012, kadr z filmu © Rä di Martino

Pełny tekst rozmowy zamieszczony jest publikacji towarzyszącej wystawie:
Co pozostaje”;
artyści: Olaf Brzeski, Bogna Burska, Helen Ganly, Veli Granö, Polina Kanis, Jacob Kierkegaard, Rä di Martino, Lucia Nimcová, Karolina Niwelińska, Eugenio Percossi, Jadwiga Sawicka, Jacek Zachodny, Ewa Zarzycka i Karolina Oleksik; kuratorka: Magda Ujma; BWA Sokół, Nowy Sącz www.bwasokol.pl
Otwarcie 18.10.2013 godz. 18. podczas wernisażu odbędzie się performance Ewy Zarzyckiej i Karoliny Oleksik „Zdarzyło się w przyszłości”; wystawa czynna do 24.11.2013.

Helen Ganly, szkic instalacji prezentowanej w BWA SOKÓŁ 2013 © Helen Ganly
Helen Ganly, szkic instalacji prezentowanej w BWA SOKÓŁ 2013 © Helen Ganly
  1. 1. Tom McCarthy, „Remainder”, Paris Metronome Press 2005; polskie tłumaczenie: Resztki, przeł. J. Malinowski, Warszawa WAB 2013.
  2. 2. T. McCarthy, dz. cyt., s. 43.
  3. 3. Susan Sontag, „O fotografii”, przeł. S. Magala, Karakter, Kraków 2009, s. 80.
  4. 4. Jean-Paul Sartre, „Mdłości”, przeł. J. Trznadel, Warszawa, 1974, s. 203-04.
  5. 5. Gilles Deleuze, „Proust i znaki”, przeł. M. P. Markowski, Gdańsk 2000, s. 54.