Odpowiedzialność ponad ideologiami. Alternativa 2013

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Stało się to, co było nieuniknione: ruszyły inwestycje na terenach Stoczni Gdańskiej. Buldożery już odjechały; pracowały wyjątkowo intensywnie przez ostatni rok. Gruz wywieziony, pnie po stuletnich drzewach usunięte. Uwolniona przestrzeń otacza garstkę stoczniowych budynków, które zdecydowano się pozostawić. Wkrótce zyskają nowe sąsiedztwo: biurowców, galerii handlowej, osiedla mieszkaniowego.

Nie wiadomo nic jeszcze o stylu architektonicznym przyszłych budynków, zatem upiór nie-miejsca, wedle określenia Marca Augé1, zdaje się materializować coraz odważniej. W tej chwili budowana jest wielopasmowa arteria, Nowa Wałowa. Trwa batalia, by była ona drogą dwupasmową, bez planowanego wcześniej ruchu tramwajowego, jednak i w tym wypadku przetnie ona teren, pozbawiając go integralności. Dzisiejsza rzeczywistość Stoczni-symbolu to piach, gres, błoto, wykopy i mrowiący się pośród tego drogowcy. Ona sama odchodzi w bezczas przestrzeni mentalnej.

Jeszcze tylko pożegnalny gest dłoni, ramienia. Tego i dla tego, co najbardziej ulotne - ruchu ciała wchodzącego w relację z materią, doskonale zaprogramowanego do działania. Ciała piaskarza, spawacza kadłuba, stolarza okrętowego 

Artyści MML Studia (Gil­les Lepore, Maciej Mądracki, Michał Mądracki) miesiącami analizowali ruchy przedstawicieli poszczególnych zawodów stoczniowych. W tym celu skon­stru­owa­li­ model, czarne pomiesz­cze­nie w białą kratę, zacho­wu­jąc sys­tem pro­por­cji Modu­lora Le Cor­bu­siera (wyso­kość 226 cm) oraz stosując podstawową dla Bau­hausu jed­nostkę miary, odpo­wia­da­jącą wymiarom głowy (23 cm x 23 cm). Dzięki temu mogli pre­cy­zyjnie prze­stu­dio­wa­ć robo­cze ruchy oraz je ska­ta­lo­go­wa­ć. Po choreograficznym ich opracowaniu powstał niezwykły „Taniec Stoczni”, wykonany przez Rafała Dziemidoka.

MML Studio + Rafał Dziemidok, "Taniec Stoczni", 2013, foto Jarosław Bartołowicz
MML Studio + Rafał Dziemidok, "Taniec Stoczni", 2013, foto Jarosław Bartołowicz

Rozczarowałby się jednak każdy, kto antycypowałby tegoroczne Alternativa jako requiem. Tym była, między innymi, wystawa zeszłoroczna, zainspirowana procesem dezintegracji tkanki stoczniowej i jej zanikania.2 Dziś cel jest inny. Idzie Nowe i z tym, według kuratorów, trzeba się zmierzyć. Dlatego też „Taniec” to jedyna praca bezpośrednio odnosząca się do historycznej Stoczni Gdańskiej.

Sytuacja Instytutu Wyspa jest specyficzna, zarówno jako świadka przemian, jak i ewentualnego ich beneficjenta. Realizowane przez ostatnie lata projekty i aktywna działalność w Radzie Interesariuszy Młodego Miasta dowodzą poczucia odpowiedzialności za przyszłość dzielnicy powstającej w tak szczególnym miejscu.

„Tegoroczne Alternativa jako projekt transdyscyplinarny łączą narrację języka sztuki i innych obszarów wiedzy – wyjaśnia Aneta Szyłak, główna kuratorka i pomysłodawczyni projektu. – Dzieła sztuki przenikają się z materiałem historycznym, urbanistycznym, architektonicznym, a koncepcje utopijne zestawiliśmy z wynikami badań terenowych i warsztatów. Co więcej, projekt nie jest tylko komunikatem estetycznym, politycznym czy teoretycznym, ale odpowiedzią Wyspy na rodzaj zamówienia społecznego. A jest nim rozmowa z mieszkańcami, namysł nad tym, co to znaczy budować miasto”.

FRAG
FRAG

Dyskusje na temat jakości mieszkania w miastach, prowadzone na świecie od lat, w Gdańsku są potrzebą chwili. Przede wszystkim warto przyjrzeć się intencjom generującym zmiany, przede wszystkim finansowym i politycznym, one to bowiem skutkują określonymi manifestami estetycznymi. Estetyka jest zawsze powiązana z ideą, a ta przynależy władzy decydującej o wielkich planach i inwestycjach. Tym niemniej Aneta Szyłak nie uważa, by tylko włodarze miasta i inwestorzy odpowiadali za jego kształt ostateczny. Stąd obecność na wystawie dokumentacji FRAG (Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej) dotyczącej warsztatów na temat bardziej efektywnego wykorzystania obszaru śródmieścia, jak i dokumentu wideo „Gmina w budowie” Daria Azzel­liniego i Olivera Resslera o ubogiej dzielnicy Caracas, której mieszkańcy aktywnie uczestniczą w zarządzaniu. Dokument uzupełnia projekt-performans Suzanne Lacy „Harmonogram działań kobiet z Anyang”, w którym ponad setka koreańskich kobiet dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat ekonomii miasta, barier i szans stwarzanych przez środowisko, w którym przyszło im żyć. Wyniki tych rozmów zaowocowały planem działania na nadchodzące lata, który następnie przedstawiono pre­zy­den­towi i radzie mia­sta. Wątek partycypacji jest jednym z najważniejszych, budujących przekaz wystawy, choć nie jedynym.

Dario Azzelini, Oliver Ressler, "Gmina w budowie"
Dario Azzelini, Oliver Ressler, "Gmina w budowie"

„Chcemy skorzystać z różnych dyscyplin, które często się stykają, ale nie zawsze przenikają, aby zobaczyć zjawisko z użyciem różnych narzędzi. Stąd jej wielowątkowość – mówi Szyłak. – Pokazujemy zatem prace zracjonalizowane, klarowne, łatwe do zdefiniowania, a także wiele dzieł operujących językiem performatywnym, afektywnym, zajmujących się relacją między ciałem i architekturą czy też działaniem wynikającym z zagubienia, samotności, przytłoczeniem spowodowanym brakiem właściwej percepcji przestrzeni lub mechanizmów adaptacyjnych. Inne ukazują napięcie między miastem jako planem, które ma swoje uzasadnienia – administracyjne, urzędnicze, polityczne, ekonomiczne, ideologiczne – a tym, jak ludzie sobie to miasto uzdatniają do życia, manifestując swoją indywidualność i estetykę”.

„Pomysł wystawy był taki, żeby wychodzić od lokalności w stronę uniwersalności – dodaje Jacek Friedrich, kurator wystawy odpowiedzialny za jej stronę naukową. – Wystawa ma dwa filary. Pierwszy stanowią prace, które bezpośrednio odnoszą się do Gdańska, do lokalnej, specyficznej historii, drugi – te o znaczeniu uniwersalnym”.

Suzanne Lacy, "Harmonogram działań kobiet z Anyong", 2010-2013, foto Jarosław Bartołowicz
Suzanne Lacy, "Harmonogram działań kobiet z Anyong", 2010-2013, foto Jarosław Bartołowicz

„Falowiec” Julity Wójcik łączy obydwa. Budynek mieszczący się przy ul. Obrońców Wybrzeża to najdłuższy blok mieszkalny w Polsce, symbol postępu, możliwości cywilizacyjnych państwa, najbardziej spektakularna ikona komunistycznej architektury Gdańska. Obiekt pożądania i dumy, kiedy go zbudowano, po latach stał się uosobieniem wszystkiego, co najkoszmarniejsze. Artystka otuliła go ręcznie wykonanym kokonem z włóczki. Tak oto powstała ośmiometrowa makieta-serweta, umieszczona na „falowcowym” stoliku do kawy.

„Pracę tę odbieram jako zachętę do przyjrzenia się na nowo temu, co wydaje się oswojone, znane i przez to niekiedy niechętnie przyjmowane. Negatywny stosunek do blokowisk wcale nie musi wynikać z tego, że obiektywnie są okropne – tłumaczy Friedrich. – To kwestia wartościowania. A że w pewnym momencie nie widzimy żadnych wartości…”.

Takie osiedla to rzeczywistość nie tylko polska. Kiedyś były doskonałą odpowiedzią funkcjonalizmu na negatywne zjawiska związane z industrializacją. Doskonale zaprojektowane i ekonomiczne corbusierowskie bloki, gdzie słoneczne mieszkania miały w pełni odpowiadać potrzebom zajmujących je lokatorów, otoczone zielenią i połączone z centrum drogami szybkiej komunikacji umożliwiającymi błyskawiczny, w założeniu, transport pracowników, stanowić miały doskonałe remedium na problemy mieszkaniowe napływającej do miast ludności.

Julita Wójcik, "Falowiec", 2005, foto Jarosław Bartołowicz
Julita Wójcik, "Falowiec", 2005, foto Jarosław Bartołowicz

Wschodnioeuropejski realny socjalizm, zawłaszczając tę ideę, z pięknej modernistycznej wizji stworzył narzędzie przymusowej kolektywizacji, a postulat projektowania pod kątem dobrostanu mieszkańców zastąpił jego odwrotnością – mniej lub bardziej efektywnymi próbami podporządkowania ich formie. Tym niemniej zamieszkanie w bloku widziane było jako awans społeczny i znaczne polepszenie warunków życia. Alternatywą był przecież hotel robotniczy, suterena, pokój sublokatorski bądź porzucone już domostwo wiejskie – bez kanalizacji, bieżącej wody i elektryczności.

Dziś marzenie o wyższym standardzie często materializuje się przeprowadzką do nowo zbudowanego osiedla. Nie wszyscy zauważają, że są one zwykle budowane według tego samego schematu co znienawidzone blokowiska, za to na maksymalnie zredukowanej przestrzeni, zgodnie z interesem dewelopera. Tym niemniej współczesne materiały wykończeniowe gwarantują atrakcyjniejszy wygląd fasad, iluzorycznie plasując budynek w dużo wyższej kategorii. Tak oto fikcja, zaburzając percepcję rzeczywistości, silnie wpływa na jednostkowe, i nie tylko, wybory.

„A co by było, gdyby architekt projektujący miasto cierpiał na syndrom Alicji w krainie czarów?” – pytają Anders Bojen i Kristoffer Qrum. „Subiektywna historia Gdańska” to pokaz możliwości fikcji. Praca jest zapisem wideo wywiadu z byłym pracownikiem Stoczni, mieszkańcem falowca cierpiącym na schorzenie neurologiczne polegające na zaburzeniu postrzegania proporcji, wymiarów i odległości. W tle toczy się opowieść o historii Gdańska, tajemniczych obiektach świetlnych i wikingach.

Anders Bojen i Kristoffer Orum, "Subiektywna Historia Gdańska", foto Jarosław Bartołowicz
Anders Bojen i Kristoffer Orum, "Subiektywna Historia Gdańska", foto Jarosław Bartołowicz

„Artyści ci zajmują się falsyfikowaniem wiedzy. Z faktów, rzeczywistych danych oraz absolutnej bujdy tworzą jeden przekaz. W tym projekcie chodzi też o zachwianie proporcji w relacji do miasta, myślenia o mieście, przebywania w nim. Czyli: nie wierz temu, co widzisz, ani temu, co mówimy” – tłumaczy Szyłak.

„To także obraz postrzegania i przewartościowań dokonujących się w samym odbiorcy – dodaje Friedrich. – Przeżycia bohatera można traktować jak figurę symboliczną: dla niego budynek raz jest ogromny, to znów maleńki. Falowce kiedyś były wspaniałe, byliśmy z nich dumni. Potem stały się siedliskiem zła, symbolem komunistycznego koszmaru i patologii. Takie procesy w ogromnej mierze są niezależne od samego obiektu. To my nadajemy sens obiektom, przestrzeni miejskiej i poszczególnym elementom tej przestrzeni, albo tego sensu nie chcemy w nich widzieć”.

Dla wielu takim sensem jest walka o przezwyciężenie dziedzictwa szarego, zdehumanizowanego, komunistycznego osiedla. Działania te przybierają różne formy. Jedną z nich jest zawzięte rugowanie szarości na rzecz soczystych zieleni, słonecznych żółci, mdłych pasteli. Bywa też, że indywidualność bloku podkreślana jest swoistym totemem w postaci żyrafy, tęczy, słoneczka, krasnoluda. Kolory, w opozycji do szarości betonu, mają nieść obietnicę wolności i szczęścia, mimo że efekt końcowy w pełni zasługuje na miano skandalu estetycznego, a cała rewitalizacja ogranicza się do działań powierzchownych. Maros Krivy bada to zjawisko za pomocą projektu „Świeżo malowane”. Pomysł artysty był prosty, ale bardzo wydajny – zdjęcia barwnych bloków zreprodukował w czerni i bieli.

Maros Krivy, "Świeżo malowane!", (2010 -2013), foto Jarosław Bartołowicz
Maros Krivy, "Świeżo malowane!", (2010 -2013), foto Jarosław Bartołowicz

„Skasował wymiar, który jest fundamentalny dla tej operacji, wyjął kolor – opowiada Friedrich. – Wrócił do punktu wyjścia, szarości, ale ona jest już inna, stanowi komentarz do tej «kolorowości», ponieważ artysta robi to po zaistniałej już interwencji. Na nią nakłada swoje własne działanie, pokazując paradoksalność relacji szarości i kolorowości. Bardzo zręcznie pokazuje nam ten sposób myślenia, to pozorne przezwyciężanie dziedzictwa szarego komunistycznego osiedla”.

A można inaczej, tworząc projekty, w których zamysł praktyczny perfekcyjnie łączy się z estetyką. Maja Ratyńska swoim „Wiatrowym Ulem”, realizowanym na osiedlu Młyniec na gdańskiej Zaspie, proponuje pożyteczne wykorzystanie bardzo dokuczliwego, charakterystycznego dla blokowisk zjawiska, wynikającego ze specyficznego ich usytuowania – silnych podmuchów wiatru powstających w tunelach między nimi. Jej praca to elektrownia wiatrowa, gdzie miniturbiny umieszczone zostały w heksagonalnej kratownicy. Wybrana dla „Ula” lokalizacja wydaje się idealna – w pobliżu centrum handlowego i osie­dlo­wego klubu kul­tury. Ze względu na swoje walory wizualne mógłby szybko zyskać aprobatę mieszkańców.

Maja Ratyńska, "Wiatrowy ul", 2007, foto Jarosław Bartołowicz
Maja Ratyńska, "Wiatrowy ul", 2007, foto Jarosław Bartołowicz

„To ważne, gdyż o ile ideologie przestrzeni są po stronie decydentów, to taktyki zamieszkania i strategie adaptacyjne po stronie użytkownika. Brak akceptacji ze strony mieszkańca skutkuje demontażem czy dewastacją danego elementu. Praca Seline Baumgartner dobrze obrazuje to zjawisko: tam udane próby udaremniania zamysłu architektonicznego podjęli sami lokatorzy” – twierdzi Aneta Szyłak.

Fotografując bloki, artystka udokumentowała ową rebelię. Balkony, traktowane przez mieszkańców jako integralny składnik ich osobistego terytorium, rozkwitły dziwacznymi zabudowami czy osłonami, stając się sceną manifestacji indywidualizmu.

Jak opowiada Friedrich, „w pracy zastosowano bardzo ciekawy trick – Baumgartner fotografowała pojedyncze balkony, a potem rozmieściła je na planszy zgodnie z pierwotnym schematem. Tak oto coś, co traktujemy jako uosobienie źle rozumianego kolektywizmu, przekształca się w sekwencję indywidualnych bytów, co podkreśla biała ramka wokół każdego zdjęcia. Indywidualizm versus kolektywizm – świetnie ukazany problem”.

Seline Baumgartner, "To zależy", 2008, foto Jarosław Bartołowicz
Seline Baumgartner, "To zależy", 2008, foto Jarosław Bartołowicz

Wizjonerskie, nigdy nie zrealizowane projekty Valdisa Celmsa z lat siedemdziesiątych łączą motyw artystycznej dekonstrukcji monotonii blokowisk z wątkiem utopii, kolejnego mocnego akcentu wystawy. Gigantyczne wieże i rzeźby ze światła czy unoszący się nad miastem olbrzymi świetlny balon są nie tylko piękne, ale i użyteczne. W przestrzeni pozbawionej jakichkolwiek punktów orientacyjnych mogłyby pełnić ich rolę, a balon funkcjonować jako komunikator dzięki wyświetlonym na nim informacjom.

Valdis Celms, "Kinetyczny Obiekt Świetlny Balon & Kinetyczny Akcent Wieża", foto Jarosław Bartołowicz
Valdis Celms, "Kinetyczny Obiekt Świetlny Balon & Kinetyczny Akcent Wieża", foto Jarosław Bartołowicz

„Transplantacja” Mirosława Bałki to nawiązanie do najbardziej znanej w Polsce utopii, szklanych domów Żeromskiego. Artysta dokonał interwencji na budynkach stoczniowych, zastępując zniszczone bądź ukradzione przez złomiarzy metalowe spusty rynien zamiennikami z plexi. Są one dla nich zupełnie nieatrakcyjne. Przezroczyste, dosłownie i metaforycznie.

„Idea powszechnego dobrobytu, sprawiedliwości, ładu idealnego zrealizowana być nie mogła, ale  zacho­dzi pyta­nie, czy i dla­czego powin­ni­śmy rezy­gno­wać z miej­skich uto­pii spra­wie­dli­wo­ści i szczę­ścia wyra­żo­nych w moż­li­wej mate­ria­li­za­cji mia­sta? – pyta Szyłak i spekuluje: – Być może mit szkla­nych domów mógłby wypełnić się nowym sensem”.

Mirosław Bałka, "Transplantacja", 2013, foto Jarosław Bartołowicz
Mirosław Bałka, "Transplantacja", 2013, foto Jarosław Bartołowicz

„Dwie wieże” Aleksandry Polisiewicz i Ewy Kruszewskiej to wir­tu­alna rekon­struk­cja nazistowskiego pro­jektu sie­dziby Gau­le­itera na północnym cyplu Wyspy Spichrzów oraz socrealistycznego Domu Kultury, mającego powstać w śródmieściu, po drugiej stronie Drogi Królewskiej. Przekaz tej pracy wzmacnia sąsiedztwo pracy dyplomowej Łukasza Bugalskiego „Szukając genius loci”, składającej się z makiety i map obrazujących faktyczne i planowane przemiany centrum Gdańska.

„Gigantyczna siedziba Gauleitera przypominająca zamek krzyżacki z wieżą wyższą od wieży Kościoła Mariackiego miał być narodowosocjalistyczną puentą dla śródmieścia – mówi Friedrich. – To samo chcieli zrobić komuniści, wybierając przeciwstawny punkt historycznego ciągu komunikacyjnego miasta. Ich Dom Kultury miał być zwieńczeniem dotychczasowej historii Gdańska. Praca jest ciekawa także z tego powodu, że zestawia dwie fazy bardzo niedługo po sobie następujące i reprezentujące w gruncie rzeczy ten sam sposób myślenia o mieście”. Tylko nieliczne projekty totalitarnych gmachów zostały zrealizowane, większość pozostała w sferze utopii, ale tylko dlatego, że na praktyczną ich aplikację zabrakło czasu.

Aleksandra Polisiewicz, Ewa Kruszewska, "Dwie wieże, Dom Kultury", 2013, foto Jarosław Bartołowicz
Aleksandra Polisiewicz, Ewa Kruszewska, "Dwie wieże, Dom Kultury", 2013, foto Jarosław Bartołowicz

Łukasz Bugalski, "Szukając Genius Loci", 2013, foto Jarosław Bartołowicz
Łukasz Bugalski, "Szukając Genius Loci", 2013, foto Jarosław Bartołowicz

Anouk de Clercq pracą „Oh” odwołuje się do dwóch projektów, które przez ich autora uznane zostały za zbyt perfekcyjne i wizjonerskie, by sprostać im mogły możliwości techniki: Biblioteki Królewskiej (Narodowej) oraz cenotafu Izaaka Newtona Étienne-Louisa Boul­léego (1728‑1799).

„Dla mnie najciekawsze w tej pracy jest to, że zawiera jakby idealną realizację wizji Boul­léego. Wnętrze pozbawione zostało ściany znajdującej się za widzem. Jest tylko to, co przesuwa się z wolna przed jego oczyma. W związku z tym przestrzeń rozciąga się w nieskończoność, inaczej niż w oryginalnych projektach, ale w pełnej zgodzie z ich duchem. Piękna, poetycka praca, zarówno pod względem obrazowania przestrzeni, jej odczuwania, jak i rozumienia architektury” – tłumaczy Friedrich, a Aneta Szyłak dodaje – „Widzę tu analogowe myślenie o architekturze, która nie jest tylko renderem wygenerowanym w komputerze. Jednocześnie artystka wysyła nas w przyszłość, używając estetyki przeszłości, czyli mamy tu rodzaj historycznego futuryzmu. Mówi o śmiałości – śmiałości architektonicznej wizji, która chce stawiać wyzwania”.

Anouk de Clercq, "Oh"
Anouk de Clercq, "Oh"

Bez takiej śmiałości, brawury nawet, negatywny scenariusz Marca Augé dla Młodego Miasta zrealizuje się z całą pewnością. Ochrona tego, co pozostało z dziedzictwa postindustrialnego ograniczy się do kultywowania „miejsc pamięci”, a otoczą je bezstylowe osiedla czy banalne konstrukcje mogące powstać gdziekolwiek. Sztampowe projekty mające uchodzić za ultranowoczesne będą ciężarem, który pozostawimy przyszłym generacjom.

Mimo że tegoroczne Alternativa mają w podtytule „Ideologie przestrzeni miasta i taktyki jego zamieszkania”, dużym atutem projektu jest jego antyideologiczny wydźwięk. Nie ma tu ambicji bezpośredniego ingerowania w rzeczywistość, jest nawoływanie do refleksji, samoorganizowania się i mądrego rozwiązywania bieżących problemów. A to przebiega ponad podziałami ideologicznymi. „Dziś zostawiamy po sobie podpis na sto, dwieście, trzysta lat. Wystawa jest wezwaniem do odpowiedzialności za miasto” – podsumowuje Aneta Szyłak.

Alternativa 2013, Instytut Sztuki Wyspa, Gdańsk, 24.05 – 6.10.13, alternativa.org.pl

  1. 1. „Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności”, przeł. Roman Chymkowski, Warszawa 2010, Wydawnictwo Naukowe PWN, seria Pogranicza, ISBN 978-83-01-16148-4 (Non-lieux 1992).
  2. 2. http://www.obieg.pl/prezentacje/26664