"Crowdsourcing", czyli jak tłum realizuje film

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Opisując po raz pierwszy zjawisko crowdsourcingu, Jeff Howe, dziennikarz magazynu „Wired”, podsumował współczesność w zwięzłym zdaniu: „Witamy w erze tłumu”1. Co to jest crowdsourcing, czyli – dosłownie – czerpanie z tłumu? Najogólniej można to zdefiniować jako zlecanie poprzez ogłoszenie zadań niezidentyfikowanej grupie ludzi do zdalnego wykonania. Od tradycyjnego outsourcingu różni się tym, że zleca się nie pracę manualną, a wysiłek umysłowy. Opiera się na kilku prostych założeniach: rozproszeniu siły roboczej, możliwości pracy zdalnej, krótkim czasie koncentracji (co wymusza rozdrobnienie zadań na niewielkie części), dostępie do ukrytych w tłumie specjalistów. Korzystający z zasobów tłumu musi liczyć się z niską jakością wykonywanej pracy, o czym wie każdy, kto choć raz przeglądał filmy na YouTube. Rekompensatą jest odnajdywanie w masie tego, co najlepsze2. Z tym zjawiskiem również spotykamy się na co dzień na portalach społecznościowych. Przez wymuszanie obniżania kosztów crowdsourcing zmienia oblicze wielu zawodów. Przykładem są zmiany w branży fotograficznej spowodowane ekspansją serwisu iStockPhoto, który sprowadził ceny fotografii z dotychczasowych kilkuset dolarów do kilku. Crowdsourcing wykorzystuje się również do zbierania informacji i ich przetwarzania w nauce3. Pozytywnym przykładem jest ruch związany z oprogramowaniem Open Source i, oczywiście, Wikipedia. Istnieją też serwisy poświęcone różnym formom kolektywnej pracy nad designem (99designs), architekturą (Arcbazar.com), a użytkownicy Threadless biorą udział w projektowaniu nadruków na koszulki. Na tej samej zasadzie działają znane platformy wymiany treści, jak wspomniany już YouTube, Vimeo, Flickr czy Instagram. Stąd blisko już do webdoków, czyli dokumentalnych, interaktywnych projektów internetowych, takich jak „Mapping Main Street” czy serwis Cowbird, w których odbiorcy stają się również aktywnymi uczestnikami, a nawet twórcami projektów.

Co strategia organizacji produkcji rozproszonej ma wspólnego z filmem dokumentalnym? Chociaż w Europie żywy jest kult reżysera jako jedynego autora, warto pamiętać, że film jest efektem pracy zbiorowej. Fakt ten oczywiście nie równa się z czerpaniem treści z tłumu, ale daje możliwość odwołania się do zasobów zbiorowości. Okazuje się, że strategie crowdsourcingowe nie są obce tej dziedzinie sztuki, a nawet całkiem nieźle się w niej sprawdzają i to nie tylko jako sposoby ratowania budżetu. Znanych jest kilka przypadków, które wiele mają wspólnego z nowym sposobem pracy i pozyskiwaniem treści. W 2000 roku Grzegorz Pacek zrealizował film „Jestem zły”, poświęcony rzeczywistości dzieci z praskich podwórek. Nie byłoby nic wyjątkowego w kolejnym filmie o biedzie i patologii, gdyby nie to, że Pacek wręczył kamerę swoim bohaterom, a zarejestrowane przez nich materiały zebrał w jednym filmie. Akt wypożyczenia kamery stanowił ówcześnie bardzo odważne rozwiązanie formalne. W podobny sposób w 2004 zrealizowane zostało czysto komercyjne nagranie z koncertu Beastie Boys: 50 fanów zespołu otrzymało amatorskie kamery z prośbą o zarejestrowanie całego wydarzenia. Zebrany i zmontowany materiał został wydany pod wszystko mówiącym tytułem „Awesome; I Fuckin’ Shot That!”. Mamy w tym wypadku do czynienia z wyróżnieniem grupy fanów, którzy z odbiorców stali się również współtwórcami i bohaterami utworu. W końcu Artur Żmijewski w cyklu „Demokracje” nie tylko odwołał się do estetyki filmów aktywistów z YouTube, ale także wykorzystał amatorskie nagrania ze strefy Gazy (mam tu na myśli pracę poświęconą operacji „Płynny ołów”). Kwestia kamery w rękach bohaterów staje się pod koniec pierwszej dekady XXI wieku oczywista. Widz nie zadaje już pytania, skąd się tam wzięła. W każdym z tych trzech odmiennych wypadków twórcy odwołali się do materiału amatorskiego. Nie ogłaszano typowego dla crowdsourcingu otwartego naboru, uczestnicy zostali wyłonieni nie z tłumu, ale z konkretnych zbiorowości, choć nie ulega wątpliwości, że w sposób przypadkowy. Śledząc te przypadki, nietrudno zauważyć, że role autora, bohatera i odbiorcy wraz z upływem czasu uległy zmianie. Demokratyzacja narzędzia to nie tylko wzrost ilości zarejestrowanego materiału, ale również – jak widać na wspomnianych przykładach – nowe możliwości opowiadania o rzeczywistości oraz nowe zadania dla twórców i odbiorców.

Wyprodukowany przez Ridleya Scotta „Dzień z życia” („Life in a Day”) to klasyczny przykład filmu crowdsourcingowego. Zaproszenie do uczestnictwa w projekcie zawierało prośbę o przesłanie amatorskiego nagrania wideo opowiadającego o zwykłym dniu autora. Projekt był globalnym społecznym eksperymentem, miał pokazywać dzień z życia całej planety. Poprzedziła go intensywna kampania promocyjna na całym świecie, a do krajów najbiedniejszych wysłano tanie amatorskie kamery. W efekcie powstało około 4,5 tysiąca godzin materiału wideo, czyli – gdyby wszystko obejrzeć w pojedynkę – ponad pół roku patrzenia na ekran 24 godziny na dobę. Część nagrań okazała się niemożliwa do wykorzystania, ale ilość materiału nadal była trudna do ogarnięcia 4. W efekcie powstał dziewięćdziesięciominutowy wideo-kolaż złożony z sekwencji krótkich ujęć obrazujących codzienne czynności ludzi na całym świecie, jak jedzenie czy mycie zębów. Można zarzucać filmowi kicz, do czego walnie przyczynia się towarzysząca obrazowi ckliwa muzyka, nie można jednak odmówić twórcom odkrycia drzemiącego w ludzkości pragnienia nie tylko podzielenia się opowieściami o swoim życiu, ale także uczestnictwa. Okazało się, że realizacja home video nie wystarcza już do zaspokojenia potrzeby indywidualnej ekspresji. I choć sukces filmu zachęcił innych do podjęcia próby realizacji identycznych projektów, to nietrudno zgadnąć, że formuła okazała się jednorazowa i kolejne realizacje nie zyskały już takiego powodzenia.

Kolejny krok w wykorzystaniu crowdsourcingu w produkcji filmowej to „99% The Occupy Wall Street Collaborative Film”. Powstał on nie tylko dzięki materiałom przekazanym przez uczestników, ale na skutek ich wspólnej pracy nad koncepcją całości i poszczególnych tematów. Film jest opowieścią o historii amerykańskiego ruchu Occupy. Reżyserzy – Audrey Ewell i Aaron Aites – kilkakrotnie odwiedzili z kamerą nowojorski Zuchotti Park, gdzie obserwowali uczestników ruchu. Wypracowany przez protestujących system podejmowania decyzji oparty na zasadzie konsensusu zainspirował tę dwójkę do realizacji filmu opartego na zbliżonych zasadach działania. Celem kolektywnej organizacji produkcji było uwzględnienie jak największej liczby głosów, wypowiedzi i historii, a także uniknięcie powierzchowności charakterystycznej dla materiałów realizowanych „z doskoku”. Ponieważ wydarzenia nie ograniczały się jednak do skweru na Manhattanie, ale obejmowały cały kraj, Ewell i Aites stworzyli siatkę lokalnych współpracowników. W najbardziej intensywnych momentach pracowali równocześnie z dwójką reżyserów, piątką współreżyserów i setką współpracowników, z których siedemdziesięciu dostarczało materiał filmowy. Wiele z tych osób nie miało żadnego doświadczenia filmowego, dużą grupę stanowili aktywiści filmujący wydarzenia, w których brali udział. Mając rozeznanie w tym, co się dzieje na miejscu, lokalni współpracownicy zgłaszali własne pomysły i tematy, nad którymi następnie pracowali, równocześnie zbierając materiały od innych ze swoich regionów. Ogromnym wysiłkiem twórców projektu było wypracowanie sposobu zbiorowej organizacji pracy, potem samego materiału, a w końcu pogodzenia różnych wizji i głosów i stworzenie spójnej opowieści w dziewięćdziesięciominutowym formacie.W rezultacie powstał film, który śledzi ruch Occupy przez 16 miesięcy, od Nowego Jorku po Oakland. Reżyserom udało się stworzyć dynamiczną opowieść obejmującą tak osobiste historie, jak i analizę zjawiska w szerszym kontekście. W filmie oglądamy uczestników, zwolenników i sympatyków ruchu, a także jego krytyków, którzy omawiają przyczyny protestów oraz ich możliwe skutki. Taki sposób opowiadania trafnie oddaje charakter ruchu Occupy, zróżnicowanego, pełnego sprzeczności, niedającego gotowych odpowiedzi.

„99%” pokazuje możliwości zastosowania crowdsourcingu w działaniu. Nie ulega wątpliwości, że zmianie uległy role tak autora, jak i widza. W centrum uwagi reżysera nie znajduje się już generowanie materiału i kontrola nad doświadczeniem. Widzowi nie wystarcza już bierny odbiór telewizji, przeglądanie się w lustrze „Reality TV”, ani pozorna władza, jaką dają usługi na żądanie. Odbiorca staje się aktywnym uczestnikiem, a nawet współtwórcą. Utwór nie jest dla niego ostateczny, wręcz przeciwnie – jest zachętą do aktywności i kreatywności 5. Wygląda na to, że nieograniczona wolność twórcza, jaką dawał YouTube, była falstartem, a nadzieje na wyzwolenie powszechnej kreatywności porzuciliśmy przedwcześnie. Okazuje się, że zaproszenie uczestników do zaangażowania w kreację, a nawet do udziału w procesie decyzyjnym skutkuje tym, że otrzymujemy treści bardziej wartościowe niż kolejne filmy o kotkach spadających z krzesła.

  1. 1. Jeff Howe, „The Rise of Crowdsoursing”, „Wired”, 14.06.2006, www.wired.com; Termin crowdsourcing pierwszy raz został publicznie użyty kilka miesięcy wcześniej przez Steve'a Juverstona, inwestora specjalizującego się w nowych technologiach (w 2011 był na liście najlepszych magazynu „Forbes”). Juverston użył go w celu opisu społecznego wysiłku zarządzania dyskusją online na forum serwisu fotograficznego Flickr. Historyczne szczegóły podaję za amerykańską Wikipedią: en.wikipedia.org;
  2. 2. Jeff Howe, „5 Rules of New Labour Pool”, „Wired”, 14.06.2006, www.wired.com; Klasykiem tzw. mikropracy jest projekt Amazona „Mechanic Turk”, w którym zadania wymagają nie więcej niż 30 minut pracy i który pierwotnie traktowany był jako sposób na dodatkowy zarobek. Badania demograficzne, na które powołuje się Howe, dowodzą, że w wypadku mikropracy mamy do czynienia z takim samym problemem etycznym, jak w wypadku outsourcingu. Okazuje się, że zleceniobiorcy „Mechanic Turk” to nie amerykańscy studenci dorabiający do stypendiów i kieszonkowego, tylko Hindusi, dla których niewielki zarobek z mikropracy jest podstawowym źródłem dochodu, znacznie niższym, niż najniższe wynagrodzenie w kraju.
  3. 3. Żeby nie szukać daleko, posłużę się przykładem z ostatnich dni marca, kiedy media obiegła wiadomość, że informatyk ze Zgierza, astronom-hobbysta, uczestnik społecznościowego projektu badawczego „Planet Hunters”, odkrył planetę pozasłoneczną; PAP, 27.03.2013, www.naukawpolsce.pap.pl
  4. 4. Szczegóły pracy nad tym materiałem opisuje reżyser Kevin McDonald w artykule „Life in a Day: Around the World in 80,000 clips”, „The Guardian”, 7.06.2011: www.guardian.co.uk
  5. 5. Ryszard W. Kluszczyński, „Sztuka, obywatelu!”, „Dwutygodnik” nr 103, www.dwutygodnik.com