Efekt „krzyżackiego glamouru"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Roman Lewandowski: Przed czterema laty otrzymałeś dyplom w pracowni malarstwa na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie. Jednak poznać się dałeś przede wszystkim z prac wykonanych w technologii wideo. Skąd ten wybór?

Maks Cieślak: Na studiach interesowało mnie wszystko co fajne, czyli wszystko oprócz rzeźby. Natomiast struktura organizacyjna mojej byłej szkoły pozwalała studentom malarstwa robić dyplom jedynie z malarstwa, a kierunku dla multimedialnych schizmatyków po prostu nie było. Co do wyboru między malarstwem a wideo, posłużę się „metaforą Michela Jordana". Ten koszykarz wszech czasów, w pewnym momencie kariery porzucił NBA i zaczął, ale z o wiele mniejszym powodzeniem, grać w baseball. Jeśliby więc porównać świat sztuk wizualnych do świata sportu, a mnie (oczywiście z odpowiednim współczynnikiem umniejszającym talent) do Michela Jordana, to filmy wideo byłyby moją koszykówką, a malarstwo moim baseballem.

Jednym z twoich wykładowców w Lublinie był Tomasz Kozak. Czy jego twórczość bądź osobowość miały jakiś wpływ na wybór tego, czym się będziesz zajmować?

Podczas moich studiów w Lublinie Tomasz Kozak wspólnie z Marcinem Maronem zainicjowali (oddolnie!) cotygodniowe wykłady z historii kina połączone z pokazami filmów. To była wspaniała inicjatywa, dzięki której cuda i perły można było obejrzeć. Te spotkania uświadomiły mi jakim głąbem filmowym byłem i jednocześnie utwierdziły w przekonaniu, że sztuka wideo (uszlachetniona tradycją kina) jest dla mnie najwłaściwsza.

Mieszkasz i tworzysz w Tomaszowie Lubelskim. To niewielkie miasto, daleko od artystycznych centrów. W rezultacie niezbyt aktywnie uczestniczysz w tzw. życiu artystycznym. Tak wybrałeś?

Nie tęsknię za intensywnym życiem artystycznym. Raz na jakiś czas gdzieś sobie jadę, oglądam parę wystaw hurtem i to mi wystarczy.

Czy peryferie pozwalają ci spojrzeć na sztukę i świat z dystansu?

Sam się nad tym zastanawiam. Równie dobrze „brak zaangażowania" może pozwolić ujrzeć coś lepiej, jak też stworzyć prawdopodobieństwo „niedowidzenia". Poza tym fizyczna odległość od miejsc wernisaży nie jest do końca równoznaczna z dystansem...

W ubiegłym roku otrzymałeś główną nagrodę Henkel Art Award, a wkrótce potem miałeś indywidualną wystawę w MUMOK w Wiedniu. Czy te sukcesy zmieniły twoją sytuację w Polsce? Przeniosły to się na jakąś życiową stabilizację i propozycje kolejnych wystaw?

Wzrosła moja pozycja na rynku matrymonialnym (śmiech). Co do stabilizacji to wręcz przeciwnie: wcześniej wiodłem w miarę spokojny żywot grafika komputerowego-pozoranta, nagroda natomiast znów uczyniła dla mnie słyszalnym syreni śpiew kariery artystycznej. A mówiąc poważnie, to tak - dostałem parę interesujących propozycji wystaw, odbyłem kilka świetnych artystycznych wycieczek i podróży, spotkałem osoby, z którymi prowadziłem inspirujące rozmowy.

Odrobina szczęścia w miłości, 2006
Odrobina szczęścia w miłości, 2006

W niektórych pracach wideo odwołujesz się do szeroko rozumianego dyskursu sztuki współczesnej. Pojawiają się różne figury, tematy i mity związane z funkcjonowaniem sceny artystycznej. Naprawdę uważasz, że świat sztuki jest aż tak niemądry i niedorzeczny jak to przedstawiłeś np. w „Odrobinie szczęścia w miłości"?

Trochę jest, trochę nie jest, dla mnie przynajmniej. „Odrobina..." to artystyczny „Dzień świra". Nie da się ukryć, że obraz sztuki współczesnej i świata, jaki wokół niej się wytworzył, są w tym filmie lekko przez mojego bohatera przerysowane, podobnie emocje, którym uległ, cały zresztą trick fabularny. Mam nadzieję, że ta na pół żartobliwa konwencja jest czytelna. Krytycyzm wobec pewnych zjawisk nie oznacza automatycznie zupełnie negatywnego do nich stosunku i tak jest właśnie w moim przypadku. Ale jako młody człowiek do sztuki miałem stosunek bardzo namiętny, egzaltowany. Poszedłem na studia, a tu nagle ciach! okazuje się, że moim ideałem poniewierają (i to bez wdzięku, bo z wdziękiem jeszcze bym wybaczył) ojciec Mateusz i jego parafianie. Naturalnym więc było dla mnie natychmiast się zbuntować.

W filmie „Doktor Fauścik" nawiązujesz do motywów i estetyki zaczerpniętej z kina niemego. Czy uważasz, że ten dialog z historyczną ikonografią jest ciekawszy od bezpośredniego komentowania współczesnej rzeczywistości?

To trochę nieporozumienie. „Fauścik" nie jest dialogiem z historyczną ikonografią, to zupełnie współczesna i dotycząca współczesności „przypowieść krytyczna", stylizowana jedynie na kino z lat dwudziestych i na tamten sposób opowiadania historii. Osoba zaznajomiona z takimi filmami łatwo spostrzeże, że mojemu dziełku daleko do rasowego slapsticku, że stosuję ruchome ujęcia, inny montaż itd.
Zastanawia mnie sformułowanie „bezpośrednie komentowanie współczesnej rzeczywistości". Bezpośrednio komentujemy poprzez zwykłe komunikaty, rozmowy, wzmianki, artykuły itd. Ja wyznaję staroświecki pogląd, że artysta to ten, który powinien „czynić formę sobie poddaną" i mówić o świecie w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny, sobie tylko właściwy (ale w ramach jakiejś konwencji, co jest warunkiem bycia jakoś rozumianym). No i też w moim osobistym oglądzie świata rzeczywistość nie równa się współczesności, ale to już trzeba by się było szczegółowymi definicjami wymieniać.
Co do „Fauścika" to z nim jest trochę jak z lekiem w kapsułce: łyka się bez problemu, nie czując upchanej wewnątrz goryczy.

doktor fauscik
 
Doktor Fauscik
Doktor Fauścik, 2009

W niektórych pracach odwołujesz się do estetyki amatorskich filmów z YouTube. Nie wstydzisz się też pikselozy. Skąd ta fascynacja?

Uwielbiam portal YouTube, zwłaszcza najgłupsze i najprzedziwniejsze jego rejony. „Estetyką youtube" posłużyłem się właściwie raz, w wideokolażu „Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia)". Filmiki, z których skorzystałem, to tzw. z angielska epic fails czyli dramatycznie niemądre wypadki i upadki. „Kryptonim..." to thriller apokaliptyczny oraz mistyczna wizja naszych czasów z perspektywy lat sześćdziesiątych. W wizji tej mój bohater - ksiądz Giuseppe - ujrzał wciąż upadających, rozpikselowanych i odurzonych nieszczęśników. A pikseloza to też (być może trochę łopatologiczny) symbol, znak równości między rozczłonkowaniem i zamazaniem ludzkich wizerunków a spustoszeniem wewnętrznym. A już abstrahując od powyższych wniosków - obraz wideo słabej jakości ujmuje mnie po prostu swoją urodą.

Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia)

Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia)

Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia)
Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia), 2008

Charakterystyczne dla ciebie humorystyczne podejście do tematu wynika z ironii czy z irytacji? Czy też jest to raczej wyraz życiowej postawy?

W moich pracach ironia wynika z irytacji, natomiast humor jest odpowiedzią na wołanie formy. W życiu staram się być względnym wesołkiem.

W niektórych filmach sam występujesz jako aktor. Co więcej, przy realizacji „Doktora Fauścika" ogłosiłeś w swoim mieście casting na aktorów. Zależy ci na utrzymaniu takiej amatorskiej dykcji, która - paradoksalnie - okazuje się naturalna i prawdziwa?

Odpowiedź w tym wypadku jest prozaiczna. Nie stać mnie na niebycie amatorem. Casting też był inicjatywą czysto praktyczną: potrzebowałem młodzieży i tak było mi najłatwiej do niej dotrzeć. Co do dykcji, to oczywiście wolałbym mówić jak Andrzej Seweryn niż jak ja, ale nie jest to taka prosta sprawa

Chciałbym Cię jednak zapytać także o twoje malarstwo. Dlaczego w ciągu roku wychodzą spod twojego pędzla zaledwie trzy-czter obrazy?

Jestem malarzem ślamazarnym, wiecznie wahającym się i spłoszonym. Obraz zazwyczaj najpierw projektuję, robię dużo szkiców i jak sam siebie przekonam, że warto zacząć malować, to maluję. No i też większość czasu poświęcam jednak obmyślaniu i przygotowywaniu filmów wideo.

Jesteś w Słupsku już po raz drugi. Na poprzednim biennale „Rybie Oko 5" otrzymałeś nagrodę. Tym razem widzimy się przy okazji indywidualnej wystawy w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej. Jesteś zadowolony z tej prezentacji?

Jako człowiek o całe zło świata obwiniający dziewczyny, czuję się zaszczycony, mając możliwość pokazywania swych prac w Baszcie Czarownic. To ładna i niebanalna galeria, aranżacja projekcji się powiodła; udało się mi uzyskać efekt „krzyżackiego glamour'u", który sobie wcześniej założyłem. Mam nadzieję, że słupszczanom spodoba się to, co im przygotowałem. A z tymi dziewczynami, to był oczywiście żart.

Rozmowa odbyła się podczas wystawy Maksa Cieślaka „Wideo" w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku, luty 2012.

Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia), plakat
Kryptonim Królestwo (Widzenie księdza Józia), plakat