"Przekraczanie środowiskowych granic". Rozmowa z Agnieszką Tarasiuk

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Pierwszą wystawą po objęciu przez Agnieszkę Tarasiuk posady dyrektorki warszawskiej Królikarni była otwarta w połowie letnich wakacji fantastyczna i dopracowana w każdym szczególe ekspozycja „Damy z pieskiem i małpką", o której dla Obieg.tv barwnie opowiadała sama kuratorka (http://obieg.pl/obiegtv/22133). Tuż przed otwarciem kolejnej wystawy - „Skontrum" - z Agnieszką Tarasiuk rozmawiał Marcin Krasny.

Skontrum, Królikarnia

Marcin Krasny: Projekt, który właśnie realizujesz w Królikarni - „Skontrum" - ma więcej wspólnego z kontrolą stanu posiadania muzeum, niż typową wystawą.
Agnieszka Tarasiuk: To słowo jest bardzo często używane w muzeach, lecz ludzie niezwiązani z tego typu instytucjami zwykle go nie znają. Oznacza ono porównanie stanu rzeczywistego z zapisem w księgach inwentarzowych. Skontrum polega na tym, że ogląda się każdą rzecz i wpisuje do inwentarza, wbijając pieczątkę z datą i łacińskim słowem est. Wystawa mówi więc o funkcjonowaniu instytucji muzeum i stanie posiadania narodowej kolekcji rzeźby. Zdałam sobie sprawę, że to, co należy do moich obowiązków jako opiekuna owej kolekcji, interesuje mnie znacznie bardziej, niż pokazywanie wystaw pochodzących z zewnątrz. Projekt „Skontrum" w Królikarni to obszerny proces, będzie trwał cały rok. Wystawa to tylko jego część, poza nią jest mnóstwo zadań naukowych, koncepcyjnych i logistycznych, technologicznych. Zbiory, które narastały jak huba przez sto pięćdziesiąt lat, wymagają ogarnięcia zarówno pod względem intelektualnym, jak technicznym, czyli konserwatorskim. Chcemy zorientować się, co się w nich naprawdę znajduje, stworzyć strategię współczesnego funkcjonowania kolekcji. Niezbędne są też inwestycje - musimy zlikwidować zagrzybione, niewydolne pod względem technicznym magazyny. Skądinąd bardzo romantyczne - jak w Starym Kinie w pałacu w Otwocku czy pod sceną Teatru Stanisławowskiego w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Polskim muzeom brakuje przestrzeni magazynowej. Muzeum Narodowe w Warszawie ma osiemset tysięcy obiektów - dwa razy więcej niż Luwr - i nie ma gdzie ich trzymać. Te prace trafiały kolekcji różnymi drogami - są to dary, zakupy, depozyty milicyjne i policyjne, rewindykacje, odzyskane obiekty kiedyś zagrabione i tak dalej. Dzieła znajdujące się w galeriach to oczywiście wierzchołek góry lodowej.


Może powinno się sprzedawać obiekty mniej istotne, aby uzyskać środki na konserwację tych ważniejszych?
Planując tę wystawę, chciałam sprowokować zadawanie takich właśnie pytań. Sama nie znajduję jednoznacznych odpowiedzi. Z jednej strony wydaje się oczywiste, że konserwacja rozpadającej się rzeźby Aliny Szapocznikow jest ważniejsza od przechowywania dziesiątek gipsowych popiersi, gdzie zarówno autor, jak i portretowany to NN. Czasem jednak właśnie ta tak zwana zła sztuka jest świetnym materiałem do badań historycznych i socjologicznych. Czasem perwersyjnie ciągnie nas do kiczu i złego smaku, a po latach odkrywamy nowe znaczenie prac, które kiedyś wylądowałyby na muzealnym śmietniku.


Wróćmy do wystawy. Czy sposób prezentacji zbiorów, który wybrałaś, nie grozi chaosem? Czy nie zaniedbujesz w ten sposób misji edukacyjnej muzeum?

Rzeczywiście, tak konceptualne podejście wydaje się krytyczne wobec tego zbioru oraz instytucji muzeum. Pokazujemy wszystko, wszystkie odpadki, rzeczy przypadkowe, obiekty propagandy i kultu, osobno ręce, nosy, torsy i wszystkie złe prace... Gdy zaczęliśmy to robić, okazało się, że najważniejsze w tym wszystkim jest towarzyszące temu przeżycie estetyczne. Powstała wystawa bardzo ekspresyjna. Prezentujemy tylko rzeźbę figuratywną, bo włączenie do pokazu instalacji i prac konceptualnych rzeczywiście spowodowałby bałagan; one by się nawzajem znosiły.

Wchodząc do magazynu, wszyscy mieliśmy poczucie, że rzeźby, gdy przestają być obiektami sztuki umieszczonymi na kubiku, stają się bardziej sobą. Okazało się to szczególnie wyraźne w wypadku bardzo ekspresyjnych rzeźb Dunikowskiego. Mam więc nadzieję, że gdy się tę wystawę zobaczy, okaże się ona bardzo afirmatywna wobec sztuki jako takiej.

Skontrum, Królikarnia

Zawsze jest tak, że pierwsze wystawy zorganizowane pod nową dyrekcją są wskazówką, jak będzie działała instytucja w przyszłości. Jak więc chcesz poprowadzić jej program?
Miałam poczucie, że muszę zrobić coś, co wreszcie zdefiniuje to miejsce. Niestety, w świadomości warszawiaków Królikarnia funkcjonuje bardziej jako obiekt do wynajęcia dla pism lajfstajlowych niż Muzeum Rzeźby, część Muzeum Narodowego. Dla mnie właśnie kolekcja jest bardzo ważna. Dlatego zdecydowałam się na pracę w muzeum - bardzo interesuje mnie praca z dawną sztuką, cieszy zwykła możliwość dotykania jej, a także poszukiwania linków między sztuką dawną a dzisiejszą. Tak też myślę o rozwoju kolekcji. Nie chcę walczyć z innymi instytucjami o gwiazdorskie prace, powstające dzisiaj. Wolę zapraszać ciekawych artystów do komentowania kolekcji, idei muzeum czy tego specyficznego miejsca - sielankowego wiejskiego pałacyku w środku Warszawy. W ten sposób po poprzedniej wystawie została u nas „Perła" Maurycego Gomulickiego. Teraz zaprosiliśmy Agnieszkę Polską, Mikołaja Grospierre'a i Janka Szewczyka. Mikołaj wykonał dokumentację rzeźb w magazynach i ułożył je w różne typologie pozamykane w gablotach ściennych. Zrobił więc to, do czego zapraszamy też widza, czyli do wyszukiwania własnych narracji. Agnieszka Polska na podstawie kwerendy w muzealnych archiwach zrobiła pracę zatytułowaną „Wyparcie egipskiego koszyka", która w bardzo enigmatyczny i wieloznaczny sposób podejmuje wątek krytyki instytucji muzeum.


Bardzo podkreślasz indywidualistyczny sposób traktowania kolekcji.

Raczej indywidualistyczny sposób traktowania sztuki. Wszystko się do tego sprowadza.


Ale co poza emocjami? Jest to bardzo fajne podejście, ale na dłuższą metę może być uznane za nieco infantylne. Jakie masz plany?

Poza emocjami są fakty. Zwierzam się tylko z emocjonalnego podejścia do sztuki, przyznaję do tego, że przystępowałam do pracy nad wystawą z konceptualnych pobudek krytyki instytucjonalnej, a ostatecznie zrobiłam raczej ekspresyjną metainstlację; kolorową, błyszczącą i bardzo afirmatywną wobec obiektów sztuki.

Oprócz przyjemności mamy jednak kilka spraw do załatwienia. Chciałabym tę wystawę traktować również czysto utylitarnie. Na przykład rozwiązać problem braku przestrzeni magazynowej, znaleźć środki na konserwację najważniejszych obiektów. Chcemy zbudować koalicję przyjaciół Królikarni, ale też koalicję instytucji, które zajmują się rzeźbą. Współpracujemy z Orońskiem i z Muzeum Łazienki Królewskie. Pomysłem na instytucję jest raczej zwykła, codzienna działalność niż fajerwerki - konserwacje, sesja naukowa, wydawnictwo. I jak najwięcej projektów angażujących publiczność. Tworzymy przestrzeń aktywnego uczestnictwa w kulturze. Wydaje mi się, że Królikarnia ze swoim lekko zdziczałym parkiem świetnie się do tego nadaje. Wystawa „Skontrum" też jest na swój sposób interaktywna. Jest bardzo intensywna estetycznie, nie ma jednak teoretycznej narracji kuratorskiej, którą można by zwerbalizować. Odbiorcy są zaproszeni do poszukiwania własnych historii - politycznych, filozoficznych, genderowych - wszystkie są równie uprawnione. Będziemy też zapraszać ekspertów z różnych dziedzin spoza świata sztuki do oprowadzania po wystawie. A także artystów do tworzenia sztuki tu, na miejscu, razem z różnymi grupami warsztatowiczów.


Dlaczego jako pierwszą zrealizowałaś wystawę „Damy z pieskiem i małpką"? Czy był to manifest nowego programu?

Lubię, kiedy sztuka ma silny związek z rzeczywistością, czy to społeczną, czy polityczną, czy z duchem konkretnego miejsca. Wystawę „Damy z pieskiem..." zrobiłam w pierwszej reakcji na Królikarnię, na Muzeum Narodowe z jego zbiorami oraz XVIII-wieczne założenie parkowo-pałacowe. Wystawa odnosiła się do czasów powstania pałacu, do sztuki dworskiej, erotycznej, tworzonej dla przyjemności. Ekspozycję tworzyły obiekty muzealne i prace współczesnych artystów. Ta sama strategia łączenia sztuki dawnej i aktualnej jest wykorzystana na obecnej wystawie. Pracę w muzeum wybrałam z pełną świadomością tego, co ona ze sobą niesie. Bardzo interesuje mnie możliwość kontaktu ze sztuką dawną i jej używanie w dzisiejszej komunikacji.


Które z doświadczeń, jakie zdobyłaś, zarządzając Domem Ludowym na Podlasiu i Domem Pracy w Wigrach, zamierzasz wykorzystać tutaj?

Na pewno przydaje się umiejętność przekraczania środowiskowych granic. Najciekawsze w Wigrach było to, że spotykali się tam bardzo różni ludzie. Tutaj jest tak samo, na koncert Baby Dee przyszła młodzież klubowa, modni geje, publiczność muzealna oraz staruszki, sąsiadki z Mokotowa, i okazało się, że nasza propozycja jest dla wszystkich komunikatywna. To wszystko razem bardzo dobrze działało. Z takich nietypowych spotkań powstaje wartość dodana.

Czy powstanie kiedyś stała ekspozycja rzeźby?
O ile wiem, nigdzie w Polsce nie ma stałej i reprezentatywnej ekspozycji rzeźby polskiej. Teraz ten plan realizujemy wspólnie z Muzeum Łazienki Królewskie. Chcemy stworzyć ekspozycję w Starej Pomarańczarni. Gdy to zrobimy, przestrzeń Królikarni będziemy mogli oddać dla eksperymentu.


Agnieszka Tarasiuk - artystka, kuratorka; w latach 1996-2006 związana z Galerią Arsenał i Białostocczyzną. Organizatorka akcji artystycznych w przestrzeni publicznej, w latach 2008-2010 dyrektor Domu Pracy Twórczej w Wigrach, od 2011 kuratorka Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Królikarni Oddziału Muzeum Narodowego w Warszawie.

Skontrum, Królikarnia