Humanistyczny radykalizm. O strategii edukacyjnej CSW Kronika w Bytomiu

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
CSW KRONIKA, ŚWIETLICA SZTUKI
CSW KRONIKA, ŚWIETLICA SZTUKI

ŁB: Jak to się stało, że w Kronice pojawił się projekt edukacyjny?
AT: Projektów edukacyjnych jest kilka i są kierowane do różnych odbiorców. Takim wyjściowym jest Świetlica Sztuki. Funkcjonuje od 2007 roku, kiedy miała miejsce pierwsza wystawa dla młodszego widza, Czarna dziura. Postanowiliśmy zaprosić wówczas artystów, którzy tworzyli prace samodzielnie albo - w przeważającej mierze - z dziećmi. Chodziło o to, żeby temat był adresowany do dzieci, ale żeby był też jakoś bliski dorosłym. W tym czasie działała tutaj wakacyjna świetlica sztuki - były to warsztaty odnoszące się do wystawy. Idea była taka, żeby zebrać dzieci, które spędzały wakacje w mieście. Chodziłyśmy więc po podwórkach i znajdowałyśmy dzieciaki, do których informacja o tym, że są warsztaty, nigdy nie by nie dotarła. Później te dzieciaki w dużej grupie przychodziły przez całe wakacje. Po jakimś czasie okazało się, że to one same pytały, czy warsztaty będą prowadzone po zakończeniu wystawy. W ten sposób zaczęłyśmy systematyczny projekt i regularne spotkania z dzieciakami.

Mówisz „zaczęłyśmy", z kim jeszcze współpracowałaś?
AT: Współpracuję z moją siostrą, Martyną Tecl, która jest z wykształcenia pedagogiem. Czasem przychodzą do Kroniki dzieci, których rozwój - w szerokim rozumieniu - jest „zaburzony". Wymaga to od nas wyczucia i wielu godzin dyskusji, gdzie potrzebny jest profesjonalny pedagog. Zatem w praktyce nad wszystkimi projektami pracujemy razem.

A wracając do wcześniejszego pytania: Świetlica Sztuki istnieje, gdyż domagały się tego same dzieci?
AT: Tak. Wszystkie przedsięwzięcia, które realizujemy, wychodziły od naszych odbiorców. I to jest też chyba ich siłą. Nie było tak, że stworzyliśmy coś w totalnej próżni. Na początku wyszliśmy z pewną propozycją a potem zaczęło się to kręcić samoistnie.
SR: W ten sposób powstały trzy wystawy. Czarna dziura, która odnosiła się do zastanego miejsca - Bytomia jako miasta szczególnie dotkniętego zapaścią ekonomiczną. Mary koszmary, które odnosiły się do fobii. I Wyspa, która skoncentrowana jest wokół pojęcia utopii. Natomiast, jeśli chodzi o Czarną dziurę, był to właściwie drugi taki projekt w Polsce. Wcześniej miała miejsce podobna wystawa, powiedzmy: „edukacjonistyczna", w Zachęcie, która pokazywała, jak działa generalnie instytucja sztuki (Sztuka współczesna dla wszystkich dzieci). Naszą wystawę ktoś nazwał „złą siostrą" tej wystawy w Zachęcie.

Zła, wyrodna siostra „edukacjonistycznej" wystawy pojawiła się w Kronice?
SR: Nasza wystawa niekoniecznie kojarzyła się z radosnym mówieniem o poznawaniu świata. Dziecięca percepcja rzeczywistości miała tutaj nieco inne, niestandardowe oblicze. Kobas Laksa kręcił z dziećmi horrory, Ania i Adam Witkowscy zamontowali gigantyczną chmurę złożoną z czarnych balonów, Grzegorz Sztwiertnia z dziećmi dokonywał remake'ów słynnych performance Naumana, Acconciego czy wystapień Gilberta i George'a. Wystawa odnosiła się do spraw, które stanowią raczej tę ciemną stronę wyobraźni...
AT: Nie było tak, że na wstępie chcieliśmy zrobić wystawę, która będzie czyjąś „złą siostrą". Nie chcieliśmy nikogo epatować, ale wyjść naprzeciw temu, co faktycznie dotyczy dzieci. Ich wyobraźnia jest często bardzo brutalna. Nam się tylko wydaje, że robią śliczne rysunki i wykorzystują słodkie kolory. Tak naprawdę w ich świecie można zobaczyć odbicie świata dorosłych. Nie jest tak, że żyją na jakiejś obcej planecie. One także chcą poruszać problemy, które czasem są drastyczne, które bolą i które są „ciemne". Chcieliśmy, żeby wystawa wychodziła naprzeciw wyobraźni dziecięcej takiej, jaką ona jest.

Jak przedsięwzięcia dla dzieci odnoszą się do innych działań Kroniki?
SR: Od początku zastanawiałem się, jak projekty dziecięce mają się do innych. I widzę je jako immanentne elementy działalności tej instytucji, a nie coś dodatkowego. Jest teraz modne, żeby instytucje posiadały swoje projekty edukacyjne i jest to z pewnością ważne, ale zazwyczaj są one spychane na bok, traktowane trochę jako alibi innych działań, w rzeczywistości deprecjonowane. Mamy świadomość, że „załatwiamy" pewne rzeczy, do realizacji których powołane są inne instytucje, które tego nie robią. Na dobrą sprawę nie mamy żadnego sztywnego programu. Wydaje mi się zresztą, że żadna instytucja na świecie nie ma jakiegoś naprawdę ustrukturyzowanego programu edukacji dziecięcej. Te projekty dziecięce są dla mnie takim samym otwartym doświadczeniem, jak inne eksperymenty podejmowane w Kronice. Stąd nigdy nie chciałbym traktować ich jako czegoś dodatkowego.

KRONIKA, GRUPOWE, KRĘCENIE HORRORÓW Z KOBASEM LAKSĄ
KRONIKA, GRUPOWE, KRĘCENIE HORRORÓW Z KOBASEM LAKSĄ

To śmiałe podejście...
SR: Jestem za przyjmowaniem konsekwencji w sztuce bez wciskania hamulca bezpieczeństwa. Czyli, jeśli przynajmniej od pierwszych awangard sztuka tworzona przez dzieci też należy do porządku sztuki, to bądźmy konsekwentni. Tymczasem wiele instytucji traktuje sztukę dziecięcą z przymrużeniem oka. W przypadku takich projektów dziecięcych jak nasze, chcą je oprzeć o: uznane wydawnictwa dla dzieci, sponsorów i specjalistyczne instytucje, które pozwolą zadekretować, że to wszystko jest „serio". Bardzo mi się to nie podoba i dlatego chciałbym kontynuować te wystawy, bo one znoszą podium, na którym stawiana jest „profesjonalna" sztuka. Nie tworzymy więc tylko wystaw artystów dla dzieci, ale pokazujemy cały proces, który prowadzi do tego, że jedne prace uznaje się za „poważne" a inne nie.

A jak artyści reagują na propozycje współpracy z dziećmi?
AT: Niektórzy z nich mają swoje dzieci, niektórzy wcześniej mieli okazję z dziećmi pracować, jeszcze inni pracują po raz pierwszy. Nad koncepcją projektów pracujemy wspólnie z artystami, ale ważne jest tutaj, jaki podejście do dzieci ma konkretny artysta jako człowiek. Artyści często reagują na zachowanie dzieci i ich pomysły. Dobrym przykładem jest obecna wystawa. Marcin Gokieli prowadząc warsztaty wideo zobaczył rysunek jednego z chłopców - marchewkę na szubienicy - i zainspirowany tym napisał bajkę, która teraz prezentowana jest w Kronice.
SR: Zdarzyły się też przypadki odmowy, zresztą ze strony artystów, których cenimy i z którymi stale współpracujemy. Chodziło im o to, żeby nie zostać skategoryzowanym jako „artysta od dzieci". Nawiasem mówiąc, planujemy wydanie książki, która będzie poświęcona inspirowaniu się artystów dziećmi, współpracującymi z dziećmi lub tzw. „sztuki rodzinnej". Będą w niej Althamer, Sztwiertnia, Ben-Ner, Witkowscy... Ale i KwieKulik Działania z Dobromierzem [śmiech]...

A współpraca z innymi instytucjami, które z definicji są powołane do kierowania edukacją lub pomocą dzieciom?
AT: Nie zamierzamy przejmować roli jakiejkolwiek instytucji wychowawczej lub powołanej do opieki nad dziećmi. Mamy projekt, z którym wychodzimy do innych instytucji, ale wcześniej staramy się nawiązać indywidualny kontakt z konkretnymi nauczycielami. Okazało się, że jest kilka osób, którym zależy na twórczym i mądrym rozwoju dzieci. Przede wszystkim jednak współpracujemy z dziećmi i staramy się wychodzić naprzeciw ich oczekiwaniom. Mamy projekt Kronika4kids, który skierowany jest do młodzieży. Przychodzą do nas spontanicznie i samodzielnie całe grupy uczniów, żeby dyskutować i spotykać się z artystami. Ci uczniowie czasem zostają na wolontariacie. Mamy w Kronice międzynarodowy wolontariat - spotkanie artystów z innych krajów to kolejna szansa dla młodych ludzi na rozwój. Przy okazji wystaw wakacyjnych przychodzi do nas dużo dzieci z przedszkola. Jest to dla nich pierwszy kontakt z instytucjami kultury. Ich opiekunowie mają świadomość, że jest to najlepszy moment, żeby dzieci przekonały się, że galeria nie musi być miejscem, do którego strach wejść, tylko że można tu dobrze się czuć.

KRONIKA, WARSZTATY – ŚWIETLICA SZTUKI
KRONIKA, WARSZTATY – ŚWIETLICA SZTUKI

Ile dzieci przychodzi do Kroniki na zajęcia?
AT: Mamy stały program warsztatów co tydzień, na które przychodzi około 20 osób. Jestem zaprzyjaźniona z paniami z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, które kierują do nas dzieci podczas ferii. Są to kolejne grupy 20 osób. Są też dzieci ze szkoły specjalnej (Zespół Szkół nr 5 w Bytomiu), które przychodzą kilka razy do roku; jest ich około 10. W przypadku dzieci z ośrodka dla uchodźców pracowaliśmy z grupą około 40 osób. W zeszłym roku zaczęliśmy prowadzić naukę języka angielskiego, więc to są kolejne grupy po 15 osób, które przychodzą tutaj dwa razy w tygodniu.

Nauka języka angielskiego w galerii?
AT: Artyści, którzy przyjeżdżają tutaj na rezydencje, mówią po angielsku. Jeśli chcemy, żeby dzieci mogły porozumieć się z nimi podczas warsztatów, angielski jest konieczny. Chodzi o to, żeby nie separować publiczności dziecięcej w żadnym aspekcie. Istnieje program o nazwie Młodzież dający szansę na znalezienie wolontariuszy z krajów partnerskich, którzy mówią po angielsku. W soboty wolontariusze prowadzą warsztaty w Świetlicy, a w ciągu tygodnia zajęcia z angielskiego. Jest dużo zabawy, dużo rozmawiamy, nie ma zeszytów, nie ma ocen, nie ma zadań domowych. Jednocześnie jest porządek, pewna organizacja zajęć, ale inaczej rozumiana. Nastawiamy się przede wszystkim na spędzanie czasu z dzieciakami, na wycieczkach, na robieniu czegoś wspólnie. Uciekamy od tradycyjnej edukacji.

Wspomnieliście o współpracy z ośrodkiem dla uchodźców. Czy jest to współpraca regularna czy zależy od pomysłów zapraszanych artystów?
AT: Są to regularne akcje. Od momentu, kiedy przeczytaliśmy artykuł o wydarzeniach w ośrodku dla uchodźców w Katowicach, skąd uchodźcy zostali wyrzuceni a ośrodek zamknięto...
SR: Właściwie można powiedzieć, że doszło tam do linczu. Przypominało to nieco ataki mieszkańców małych miejscowości na ośrodki MONARu na początku lat 90. Ośrodek dla uchodźców umieszczono dość bezmyślnie na Załężu - najbiedniejszej dzielnicy Katowic. Nie dokonywano żadnych konsultacji społecznych. Społeczność, która już w jakiś sposób jest na marginesie przekształceń ekonomicznych dokonujących się w Polsce, otrzymała obok siebie jeszcze jednego „obcego", który jednocześnie otrzymywał jakieś subsydia państwowe. Uchodźcy zaczęli być postrzegani jako beneficjenci systemu, który nie dostrzega problemów samego Załęża. W Bytomiu - być może dzięki temu, że ośrodek jest odseparowany od miasta (co jest stanem oczywiście przejściowym) - póki co jest ok. Agata podjęła współpracę z ośrodkiem. Zaczęło się chyba od Paktofoniki...?KRONIKA, WARSZTATY DO WYSTAWY MARY KOSZMARY
KRONIKA, WARSZTATY DO WYSTAWY MARY KOSZMARY

W jaki sposób nawiązaliście współpracę z Paktofoniką?
AT: Było to chyba tak, że w ogóle w Kronice wtedy wiele się działo. Wspólnie z „Krytyką Polityczną" wydaliśmy historię Przewodnik Paktofoniki Macieja Pisuka. W tym samym czasie zaczęliśmy pracować nad Nowymi Legendami Śląskimi - była to nowa wersja legend Śląskich, którą pisały dzieci - i zależało mi na tym, żeby zrobić projekt w szkole, do której chodziły dzieci z ośrodka z Katowic. Wtedy miałam pierwszy kontakt z uchodźcami. Jednak wkrótce ośrodek rozwiązano i wraz z dziećmi przeniesiono gdzie indziej. Wtedy nawiązałam kontakt z ośrodkiem w Bytomiu. Sytuacja jest tam specyficzna ze względu na oddalenie i separację, o której wspomniał Stach. Ośrodek ma jednocześnie niezwykłą dyrektorkę, która przed pojawieniem się uchodźców rozmawiała z nauczycielami w szkołach, z właścicielami działek, które otaczają ośrodek. Lokalna społeczność wiedziała, że coś się zmieni i dzieci weszły na przygotowany grunt.

Dzieci praktycznie nie mówiły po polsku. Posługiwały się rosyjskim, którego ja nie znam. Więc komunikacja była utrudniona. Rozmawiałem z Rahimem z Paktofoniki o tym, że można by wspólnie zrobić hiphopowy event dla dzieciaków. Rahim zna świetnie środowisko muzyków, polecił nam MiniX'a, który został wtedy mistrzem Polski w beatboxie. Zaczęliśmy współpracę od projektu hiphopowego: warsztatów beatboxu, czyli od uniwersalnego języka: muzyki i rytmu. Dzieci z Polski wymyślały teksty po polsku, dzieci z Czeczenii odnajdywały rymy do tych słów, które coś znaczą w ich języku. W efekcie powstał beatboxowy koncert... Wydaje mi się, że doskonale się to udało. Informacje o wydarzeniu pojawiły się nawet w ogólnopolskiej telewizji. Potem, kiedy miałam pomysł i pojawił się artysta, z którym chciałam realizować projekt, po prostu zapraszałam do nas dzieci z ośrodka. Bardzo udany projekt zrobił też Mikołaj Długosz. Niektóre rodziny opuszczając w pośpiechu kraj, z którego emigrowały, nie zdążyły zabrać żadnych pamiątek rodzinnych. Okazywało się więc często, że dzieci nie mają żadnych fotografii. W Polsce robiły swoje pierwsze zdjęcia.

Dyrekcja ośrodka jest chętna do współpracy z wami. A rodzice?
AT: Rodzice reagują coraz lepiej. Przez to, że pojechałam do ośrodka i poznałam osobiście większość z nich - potrzebna jest zawsze zgoda na zabranie czy nawet fotografowanie tych dzieciaków - mogłam zdobyć ich zaufanie. Początkowo była spora niepewność z ich strony...

Niepewność związana z czym?
SR: Są to zazwyczaj uchodźcy polityczni, których często ścigają jakieś służby. Były sytuacje w różnych krajach, że porywano dzieci uchodźców dla szantażu. Mogli się obawiać choćby takiego obrotu spraw...
AT: Uchodźcy są w obcym kraju. Nagle przyjeżdża ktoś z galerii sztuki i chce zabrać dzieci. Nie za bardzo to rozumieli, chociaż wiedzieli, że będzie to jakiś rodzaj zabawy. Generalnie rodzice zgadzali się na udział dzieci w warsztatach, ale sami nie chcieli mieć z tym nic wspólnego. Po pierwsze, nie wiedzą, czego naprawdę chcemy, a po drugie, jest to też poniekąd kwestia kulturowa. Ojcowie się nie angażują, bo wychowanie dzieci w ich kulturze to domena kobiet. Natomiast kobiety są bardzo zamknięte w sobie, ich świat to dom i dziecko - nie wchodzą w relacje z osobami z zewnątrz.

Dzieci z jakich środowisk pojawiają się w Kronice? Na początku szukaliście dzieci, które zostały na wakacje w mieście - czyli, w domyśle, biedne - potem pojawiły się dzieci z ośrodka dla uchodźców...
AT: Przychodzą do nas bardzo różne dzieci. Chociaż w Bytomiu trudno znaleźć dzielnicę, powiedzmy, „lepszą"...
SR: Bieda jest generalnie bardziej widoczna... Więc tendencja jest taka, żeby ją usuwać, co często oznacza chować. Bieda w Bytomiu jest nie tylko ekonomiczna, też kulturowa. W całej historii ludzkości globalnie nie było takiego dobrobytu jak teraz, nawet biedni posiadają telefony komórkowe, dostęp do Internetu itd., ale okazuje się, że wcale nie świadczy to o biedzie lub bogactwie tylko o tym, że są to kolejne narzędzia kontroli, w których biedni obserwują bogatych i odwrotnie. Okazuje się, że problemem, który należy tak naprawdę rozwiązać, nie jest problem jedynie biedy ekonomicznej, ale problem godności. Więc najważniejsze jest to kulturowe przełamanie, czyli wytworzenie sytuacji i przestrzeni, w której dzieci poczują się godnie. Wtedy jest możliwy w ogóle inny start.
AT: Jest to bardzo ważne. Chodzi nam o to, żeby z jednej strony dzieci poznawały artystów, ale też żeby zyskiwały u nas świadomość swoich możliwości, zrobiły coś, co zobaczą inni. Czasami zdarzają się sytuacje, gdzie bardzo biedne dzieciaki przynoszą zabawki, które dostają w ośrodkach pomocy rodzinie, żeby te zabawki oddać innym dzieciom, które, według nich, mogą być jeszcze biedniejsze. Czują się ważne i czują się godnie, bo mogą pomóc innym.

Czyli generalnie przychodzą do was dzieci z biednych środowisk?
AT: Niby tak. Ale trzeba pamiętać, że ta bieda ma różne oblicza i różne przyczyny. Pamiętajmy też o wyjątkowej sytuacji Bytomia. Jeszcze kilka lat temu było to miasto, które miało największą w Polsce liczbę szkół specjalnych. W ostatnim czasie zamknięto dwie z nich. Jednak powodem nie było to, że dzieci potrzebujące takiej opieki gdzieś zniknęły. Ten problem nadal istnieje, zmieniły się tylko statystyki. W przeważającej mierze nie są to dzieci upośledzone biologicznie, ale wychowawczo. Czasem są tak zaniedbane, że mając 15 lat nie potrafią się poprawnie przedstawić. I te dzieci spotykają się u nas z innymi, które przyprowadzają rodzice.
SR: Tym samym wracamy znowu do kwestii ekonomicznych. Żyjemy na terenach, które ucierpiały szczególnie w wyniku transformacji, jaka miała miejsce w Polsce. Poprzez projekty dla dzieci wchodzimy w system naczyń połączonych i okazuje się, że wystawy odsłaniają, że każdy problem - np. zaniedbania dzieci - jest odbiciem czegoś jeszcze, co akurat podejmujemy i analizujemy, nazwijmy to nieładnie: „dojrzale".

KRONIKA, WARSZTATY DO WYSTAWY PROJEKT WYSPA
KRONIKA, WARSZTATY DO WYSTAWY PROJEKT WYSPA
Kronika definiuje się jako miejsce, albo po prostu jest miejscem, gdzie udzielny zostaje głos grupom marginalizowanym. Tak samo jest w przypadku pracy z dziećmi?
SR: Można tak to ująć, jednak z pewnym zastrzeżeniem. Kronika nie jest na pewno miejscem, w którym prezentuje się tylko poglądy z różnych „marginesów". Zajmujemy wyraźne pozycje i nie boimy się wypowiadać, nie boimy się eksperymentu. Innymi słowy: jednym z kilku elementów sztuki dwudziestego wieku, którą warto kontynuować jest wątek emancypacyjny. I być może stworzenie dzieciom możliwości wypowiadania się - zresztą jedno z haseł stworzonych przez Agatę na potrzeby projektu brzmi: „Dzieci i młodzi mają głos" - jest również emancypacyjna, polityczna w jakiś sposób

Jaki jest wasz stosunek do antypedagogiki? W waszych wypowiedziach pojawiają się wątki, które świadczyłyby, że jest to bliskie wam podejście.
SR: Jest to dość modna tendencja, niektóre instytucje ją praktykują. Być może to, co robimy - traktowanie dzieci przede wszystkim jako partnerów - ma jakiś znamiona antypedagogiki, ale dzieje się to bardziej intuicyjnie. Elementem spotkań z dziećmi, bo chyba lepiej mówić tutaj o spotkaniach niż zajęciach, tylko w niewielkim stopniu jest aktywność „plastyczna". Równie istotne jest wspólne gotowanie z dziećmi, wychodzenie na wycieczki czy spotkania w opuszczonym salonie samochodowym. Agata tak samo eksperymentuje ze strategiami kuratorskimi, jak ja staram się eksperymentować przy wystawach.
AT: Pamiętajmy, że każda teoria to w pewien sposób utopia. Traktujemy dzieci jako partnerów w tym sensie, że jesteśmy otwarci na ich głos i za każdym razem staramy się podejmować ich pomysły. Kiedy przygotowujemy wystawę, dzieci biorą udział w jej aranżacji i uczestniczą w całym procesie jej powstawania. Z drugiej strony dziecko wymaga organizacji i ten aspekt jest przez nas zawsze dobrze przemyślany.

W opisach projektów dla dzieci bardzo często pojawia się sformułowanie, że uciekacie od elitarności sztuki, że chcecie sztukę demokratyzować. Chciałem zapytać o kierunek tego procesu. Można sobie wyobrazić chyba dwa modele: pierwszy, sztuka jako element life style, rodzaj „gumy do żucia", coś „cool", albo drugi, pozytywistyczne przekonanie, że poprzez kontakt ze sztuką dzieci mają do czynienia z kulturą wyższą...
SR: Jest jeszcze trzecia droga, ekstremistyczna. Nazwałbym taką postawę radykalizmem humanistycznymi. Część z tych dzieci może będzie radykalistami humanistycznymi... [śmiech]

Będą podkładali bomby pod galerie, których nie lubią?
SR: Nie, będą niszczyć złe dzieła sztuki... [śmiech] Bedą zakładać swoje, nowe instytucje. Ale mówiąc poważnie myślę, że ani nie chodzi o to, żeby sztuka była „cool", ani o pracę u podstaw. Chodzi o to, żeby sztuka stanowiła dla nich jedno z dostępnych narzędzi poznawania świata. Na tej samej zasadzie jak rozumie się literaturę, badania socjologiczne, badania w naukach ścisłych. Stawiasz w ogóle pytanie o to, czym jest sztuka w społeczeństwie...

Dokładnie. W tekście opisującym jeden z projektów w Kronice - Kids4kids - piszecie, cytując Łukasza Gorczycę, że Kronika to KUL miejsce. Zadając to pytanie chciałem dowiedzieć się, jakiego uczestnictwa w kulturze chcecie dzieci uczyć?
AT: Sztuka, tak jak mówi Stach, z pewnością jest sposobem orientowania się w świecie, daje dostęp do pewnej wiedzy. Na warsztatach uczyliśmy dzieci o różnych kierunkach w sztuce współczesnej, mówiliśmy o pop-arcie, land-arcie, o realizmie. Ale z drugiej strony, gdybyśmy wyłącznie serwowali dzieciom wiedzę, one przestałyby przychodzić do nas po pierwszym spotkaniu. Więc staramy się po prostu poruszać tematy, które są bliskie dzieciakom, np. w ramach projektu Alternatif turistik pojechaliśmy z dziećmi na hałdy i tam rozmawialiśmy o tym, co powinno się robić z tymi terenami. Kiedy pracowaliśmy z dziećmi uchodźców, ważnym elementem spotkań było rozmowy o ich sytuacji rodzinnej, u ucieczce z kraju zamieszkania... Najważniejsze jest dotykanie kontekstu, w którym dzieci funkcjonują i organizowanie projektów na tej bazie. I tak też rozumiem zerwanie z elitarnością, o co pytałeś wcześniej. Chodzi o to, żeby galeria nie była zamkniętą instytucją, ale przestrzenią otwartą lokalne problemy.
SR: Edukacja w ogóle jest dość poszatkowana - sportowa, dziecięca, obywatelska itd. Przez spotkania z dziećmi chcemy poniekąd zawiesić reguły, które funkcjonują w tych autonomicznych obszarach edukacji. I trzeba przy tym podkreślić, że edukacja nie jest tylko edukacją dzieci, istnieje też edukacja dorosłych. Edukacja nie byłaby tutaj programowym kształtowaniem człowieka, ale pokazywaniem, że sztuka jest pełnoprawnym narzędziem poznania świata i pokazywaniem jak z tego narzędzia można korzystać.
AT:
Oprócz spotkań z dziećmi, prowadzę też spotkania z dorosłymi, są to studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku, spotykam się również z młodzieżą. W obu przypadkach najważniejszy jest aspekt rozmowy i poznawania. Ale z drugiej strony nie uciekniemy od edukacji rozumianej jako przekazywanie konkretnej faktograficznej wiedzy. Każda wystawa, która ma u nas miejsce, jest jakąś edukacją.

Jak wygląda współpraca między wami?
SR: Generalnie mamy swoje autonomie. Ale z drugiej strony jesteśmy teamem złożonym z kilku osób. Trzeba tutaj wymienić Martynę Tecl, Gosię Węglorz, Justynę Krawczyk, Kasię Bochenek, Basię Dziubiel, Radka Ćwieląga. Są też osoby, które współpracują z nami czasowo. Kronika w ogóle wpisuje się w koncepcję instytucji otwartej. Nie mamy zamkniętego biura, pracowników administracyjnych, pracujemy w jednej przestrzeni i na szczęście rozmawiamy w pracy o sztuce, a nie pijemy herbatę w osobnych pokojach. Wszystko to powoduje, że projekty stanowią wspólną wypadkową wielu pomysłów i energii.
AT: Dla mnie istotne jest to, że obdarzamy się dużym zaufaniem. W ogóle jakoś trudno mi mówić o Stachu, że jest „szefem", po prostu współpracujemy...

AGATA BISKUP, PRZEMEK CZEPURKO, SZKUTNICY I NAWIGANCI, CSW KRONIKA, 2010
AGATA BISKUP, PRZEMEK CZEPURKO, SZKUTNICY I NAWIGANCI, CSW KRONIKA, 2010
AGATA BISKUP, PRZEMEK CZEPURKO, SZKUTNICY I NAWIGANCI, CSW KRONIKA, 2010

W tym temacie czytaj także:
Krzysztof Gutfrański, Wiedźma Ple-Ple, czyli telewizja jako projekt edukacyjny. Rozmowa z Moniką Weychert-Waluszko
Ewa Opałka, Od działu oświatowego do działu edukacji, czyli jak to się robi w Zachęcie
Ewa Opałka, Anna Bargiel, Cecylia Malik, Edukacja: Minimalistyczny miś lekarstwem na kryzys. Rozmowa o Małym Klubie Bunkra Sztuki.
Leszek Karczewski, Śmiało, obierz ziemniak. Edukacja w MS w Łodzi
Anna Taszycka, Edukacja: sztuka w kinie
CoCA Kolektyw: Katarzyna Jankowska, Marta Kołacz, Daniel Muzyczuk, Joanka Zielińska, Edukacja: sztuka cię szuka!
Monika Weychert-Waluszko, Edukacja w MSN. Rozmowa z Sebastianem Cichockim i Martą Dziewańską

Wojciech Szymański, Muzeum jedzie na Woodstock. Rozmowa z Jolantą Gumulą
Ewa Małgorzata Tatar, „Co artysta miał na myśli?", czyli o sztuce i edukacji
Dorota Jarecka, Biblioteka i reading room. Nowe muzea: edukacja czy zabawa?
Ewa Małgorzata Tatar, Dominik Kuryłek, Kuba Szreder, Pomiędzy krytyką instytucjonalną a krytycznością instytucji. O projekcie "Przewodnik" w Muzeum Narodowym w Krakowie
Janusz Byszewski, Grzegorz Borkowski, Adam Mazur, Muzeum nie tylko dla kuratorów: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie z punktu widzenia edukatora
Kongres Kultury Polskiej, różni autorzy
Paulina Olszewska, T jak Tarnów, czyli lekcja ze sztuki współczesnej
Katarzyna Hołda, Edukacyjna aktywność wokół "Białej". Z Anną Nawrot i Janem Gryką rozmawia Katarzyna Hołda
Anna Lewińska, BWA w Jeleniej Górze sztuką współczesną stoi. Rozmowa z Janiną Hobgarską