Maleria Galarstwa, czyli gra w Galerię na Akademii. Rozmowa z Grzegorzem Sztwiertnią

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
WYSTAWA KAMILA KUSKOWSKIEGO
WYSTAWA KAMILA KUSKOWSKIEGO

Wiosną tego roku objął Pan kierownictwo Galerii Malarstwa na krakowskiej ASP. Jak do tego doszło? W jaki sposób stał się Pan kuratorem?

Decyzję podjął jednoosobowo dziekan. Zaproponował mi prowadzenie tej galerii, a nastąpiło to po rezygnacji poprzedniego kierownika, prof. Adama Brinckena, który - i to jest bardzo ciekawe - zrezygnował z takiej prozaicznej przyczyny, że radykalnie obcięto środki finansowe na funkcjonowanie galerii. Prof. Brincken stwierdził, że przy takim budżecie nie jest w stanie prowadzić galerii na poziomie, jaki wypracował wcześniej. Złożył rezygnację, powstał wakat i w to miejsce pojawiłem się ja. Muszę powiedzieć, że po wielu wahaniach. Dotyczyły one przede wszystkim kwestii zagwarantowania mi pełnej niezależności. Dopiero po uzyskaniu jakichś tam gwarancji przyjąłem propozycję dziekana i prowadzę galerię.

Propozycję od dziekana dostał Pan indywidualnie, ale galerię prowadzi Pan wspólnie z Witoldem Stelmachniewiczem. Na czym polega ta współpraca?

W sumie za wszystko jestem ja odpowiedzialny i ja powinienem podejmować wszystkie decyzje. Co nie zawsze, moim zdaniem, ma sens, bo po co na siłę indywidualizować każdy ruch? Pewne rzeczy konsultujemy i ustalamy więc razem. Przygotowaliśmy dopiero dwie wystawy (wydaje mi się zresztą, że bardzo dobre). Pewnie będę to mógł scharakteryzować, kiedy upłynie już trochę czasu.

Czyli już na samym początku było jasne, że budżet, którym będzie Pan mógł dysponować, będzie ograniczony do tego, czym galeria dysponowała wcześniej?

Tak, aczkolwiek jakoś specjalnie nie wnikałem, jakim budżetem galeria dysponowała wcześniej czy jakiego ja będę potrzebował, dlatego, że praktycznie nigdy nie zajmowałem się wcześniej takimi rzeczami od strony finansowej. Na razie, ten rok jest na tyle dobry, że możemy bez problemu prezentować to, co chcemy. Poza tym, przez cały październik i przez pół listopada galeria udostępnia swoją przestrzeń, żeby uczcić rocznicę [śmierci] Wojciecha Weissa, co zabiera nam prawie dwa miesiące działalności. Ta wystawa jest finansowana z innych źródeł. Poza tym w tym roku uda nam się zorganizować jeszcze jedną wystawę, ale to tajemnica. Czyli na ten rok budżet jest bardzo bezpieczny. A potem zobaczymy, ile zostanie nam pieniędzy. W każdym razie mam zapewnienie ze strony dziekana, że będzie starał się aktywnie wspierać galerię.

Tak na marginesie muszę dodać, że jestem zwolennikiem tanich wystaw. Bo po co wydawać katalogi, jak można zamiast tego przygotować dobre foldery informacyjne? Mamy dobrego grafika.

Mówił Pan o pewnych „gwarancjach" ze strony władz wydziału. Jednak kwestie, o których Pan wspomniał przed chwilą - budżet i użyczenie przestrzeni na wystawę poświęconą Weissowi, czyli pewna luka w pracy galerii - momentalnie dotykają problemu autonomii galerii i możliwości, które Pan posiada w relacjach z władzami wydziału. Jak dokładnie to wygląda?

Obecność Weissa w galerii wynika jeszcze z postanowień wcześniejszego kierownika. Czyli dostaliśmy ją niejako „w wianie". Niemniej na początku rektor sugerował, że w ogóle galeria powinna jakoś honorować za każdym razem otwarcie nowego roku akademickiego [śmiech].

Początkowo obawiałem się, że jeśli nie będę się trzymał zdecydowanej, separatystycznej linii, to zostaniemy po prostu wchłonięci przez różne oczekiwania, wpływy, prośby i tym podobne. Od początku musiałem więc wypracować sobie formułę decyzyjności i niezależności. Nazywa się to wprawdzie tak, że jestem kierownikiem tej galerii. Ale pod tym mogła się kryć dwojaka rola. Z jednej strony mogłem realizować po prostu czyjeś zamysły - w pięćdziesięciu procentach lub w większej części. Z drugiej strony mogłem całkowicie objąć odpowiedzialność za galerię, za to, co jest tam pokazywane, w jakiej formie i dlaczego. Były więc bardzo poważne rozmowy, w dość emocjonującej atmosferze, i doszliśmy do takiej formuły, że galeria będzie partycypować w inauguracji nowego roku akademickiego. Póki co na tym stanęło. Nie przykładałbym jednak do tego aż takiej wagi...

W tekście o programie galerii pisał Pan, że wyczerpała się formuła galerii jako takiej i nie interesuje Pana „white cube" 1 . Wspominam o tym, gdyż dwie zakończone wystawy - Kojiego Kamoji i Kamila Kuskowskiego - były bardzo klasyczne pod względem relacji do tradycji „white cube". Po drugie, trudno mi wyobrazić sobie realizację tych założeń na - powiedzmy otwarcie - wyjątkowo konserwatywnej uczelni, jaką jest krakowskie ASP. Jakie Pan tu widzi szanse?

Wyszedłem od lektury Dekady Piotra Piotrowskiego, gdzie autor przytacza dwa sposoby radzenia sobie z instytucjonalizacją. Punktem odniesienia były galeria Foksal, która poszła w stronę nieustannej i w konsekwencji beznadziejnej wojny, i galeria Akumulatory 2, która włączenie w instytucjonalny obieg potraktowała jako rodzaj gry i artystycznie wykorzystała sytuację uwikłania w system. Bliższy jest mi ten drugi sposób. Pomyślałem, że jeśli naciski na „uspołecznienie" galerii, w sensie uwikłania w lokalne czy uczelniane sprawy, byłyby zbyt duże, to w jednym pomieszczeniu mogłyby się mieścić dwie galerie. Jedna galeria to byłaby Galeria Malarstwa, a druga to byłaby Maleria Galarstwa, oczywiście w nawiązaniu do Fubek Tarb Włodzimierza Borowskiego. I w tej Malerii Galarstwa robilibyśmy rzeczy, które są po prostu może nie „anty", ale a-środowiskowe. Natomiast galerię malarstwa prowadziłby ktoś, kto również byłby wyznaczony przez władze uczelni.

WYSTAWA KAMILA KUSKOWSKIEGO
WYSTAWA KAMILA KUSKOWSKIEGO

Jak funkcjonowałyby wtedy te dwie galerie? Na zasadzie „płodozmianu"?

Skupiłbym się na aspekcie badawczym, współpracy ze studentami historii sztuki i studiów kuratorskich. I wtedy mogłoby to owocować jakimiś wydawnictwami oraz jakąś większą, powiedzmy, dwumiesięczną wystawą. Jestem przeciwnikiem puentowania każdej wystawy katalogiem, ale katalog w przypadku takiego funkcjonowania galerii, jakie rozważałem, jest czymś jak najbardziej na miejscu, jako rodzaj podsumowania działalności, krytycznego opracowania, zdefiniowania kształtu, który się wyłania. Pracujemy przecież na zasadzie wolontariatu i trudno wyobrazić sobie, że ktoś wykonuje masę pracy i nic po tym nie zostaje.

A jak wyobraża Pan sobie wychodzenie poza ten nieszczęsny „white cube"?

Jest pewna gotowość na rozrzedzenie takiego galeryjnego kontekstu przez to, że można zrobić warsztaty, że można zaprosić kogoś z zewnątrz, np. w ramach, nazwijmy to, „festiwalu" sztuki węgierskiej, który przygotowuje fundacja Dominik Art Projects. Jesteśmy już „po słowie", gdy idzie o współorganizowanie i użyczenie infrastruktury w związku z prezentacją Tamasa St.Auby'ego - nestora konceptualizmu na Węgrzech. Będziemy prowadzili tygodniowe warsztaty podczas jego indywidualnej wystawy w galerii w okolicach maja 2011 roku. Zastanawiam się też nad zorganizowaniem warsztatów z Józefem Robakowskim, siłą rzeczy byłyby to warsztaty wideo - bardzo potrzebne w Krakowie...

W tekście pisał Pan również o współpracy z galeriami spoza Krakowa...

Pomysł jest również taki, aby pokazać, co dzieje się w podobnych instytucjach w całej Polsce: w Lublinie, Gdańsku, Wrocławiu itd. Wszystko to jest jeszcze w sferze projektów. Na pewno byłoby ciekawie robić pokazy lub wymiany polegające na tym, że studenci z mojej pracowni jadą do np. Zony Sztuki Aktualnej i tam pokazują swoje prace, z kolei studenci z Łodzi przyjeżdżają do nas. Ale trzeba na to stworzyć odpowiednią formułę, żeby nie pojawiła się relacja oparta tylko na prywatnych kontaktach. Natomiast jeśli chodzi o Galerię Białą, to miałem pomysł, z którego w konsekwencji zrezygnowałem, bo obawiałem się, że może być odczytany jako żart - żeby jakoś dopełnić tę rocznicę Weissa, chciałem pokazać materiały z archiwum Galerii Białej (która zresztą niedawno obchodziła dwudziestopięciolecie istnienia). Z jednej strony Galeria Biała, a z drugiej Weiss, to po drodze trochę - białe na białym... [śmiech]

Czy myślał Pan kiedykolwiek wcześniej o tym, żeby być kuratorem? Zakładając, że funkcja, którą Pan pełni, to kurator, Pan woli określenie „kierownik galerii".

Tak, myślałem o tym. Nawet byłem współkuratorem takiego przedsięwzięcia, które niestety nie miało kontynuacji, a które nazywało się novart.pl. Natomiast od dłuższego czasu chodził mi po głowie pomysł, żeby pokazać takie największe „dziwactwa" krakowskie powstające w ramach sztuki. Nie chodzi mi o takie zjawiska jak np. Władysław Matlęga (malarz tzw. naiwny), ale na np. o krakowskich performerów. Ludzi, którzy robią dziwaczne, pokręcone rzeczy. Chciałbym zgromadzić ludzi z Krakowa, z Katowic, z południa Polski i zrobić ogólny pokaz działań, które znajdują się praktycznie na granicy czytelności. Nawet mam taką listę. Natomiast nie będzie to na pewno pokazywane w ramach działalności galerii. Nie chciałbym wchodzić w rolę kuratora, który pokazuje wystawy problemowe. Chciałbym pokazać artystę.

To ciekawe. Od jakiegoś czasu w obiegu galeryjnym mamy natłok wystaw tematycznych, gdzie artyści funkcjonują trochę jako intelektualiści, którzy pracują nad określonymi zagadnieniami. Ale już np. MOCAK w Krakowie ma być, według zapewnień dyrektorki, muzeum artystów. Jest to jakaś tendencja?

W przypadku MOCAK-u, jest to idea, którą Maria Anna Potocka rozwijała już latach 70. Teraz do niej wróciła. Natomiast z mojej strony nie chodzi o to, żeby czołobitnie oddawać artystom pole do działania. Fenomen galerii autorskich już się dawno skończył. Chodzi o to, żeby pokazywać ciekawe prace, a jeszcze lepiej - mając do czynienia z artystami starszego pokolenia - pokazywać ich wczesne prace, nawet jeszcze ze studiów.

WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI
WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI

Jeśli mówi Pan o pokazywaniu starych prac, jest to jakiś ruch w kierunku biografizmu, powrotu do postaci artysty przy odczytywaniu jego prac. Zazwyczaj główną pracę wykonują kuratorzy i krytycy, którzy analizując prace i umieszczając je w tematycznych kontekstach, zupełnie abstrahują od twórców.

Trzeba dokonać pewnego rozgraniczenia. Wystawy problemowe, gdzie artyści są traktowani, jak Pan to określił, jak intelektualiści, gdzie ustawia się ich, ustawia się znaczenia itd., na pewno nie znikną. Dlatego, że tego typu wystawy wytwarzają pewną wiedzę, nie intuitywną, ale bardzo konkretną wiedzę. Ale jest też drugi sposób pokazywania sztuki. Pokazuje się wówczas intencję artysty, jego intuicję, coś, co pojawia się między poszczególnymi pracami. Mówiąc o pokazywaniu artysty, mam na myśli np. zamiar zorganizowania wystawy Tomasza Ciecierskiego, gdzie chciałbym skupić się na jego pracach z lat 70. W ogóle ostatnio jestem zafiksowany na bardzo wczesnych pracach dobrych artystów. Ich ostatnimi, najnowszymi pracami niech się zajmą galerie komercyjne, a pokazanie wczesnych prac może być szczególnie interesujące z punktu widzenia studentów czy historyków sztuki. Nowe prace pojawiają się natychmiast w sieci - jako oferty handlowe. Natomiast wstydliwe prace, które nie zostały zniszczone i które zalegają gdzieś w teczkach czy szufladach i które pozornie nie mają znaczenia - mogą je mieć w kontekście akademickim, studenckim - i w tym widzę ich potencjał.

Chciałbym teraz wrócić do kwestii lokalności i osadzenia galerii w określonej sytuacji, w konkretnym mieście i środowisku. Mówił Pan o tym, że będzie się starał prowadzić działania „a-środowiskowe". Co ma Pan dokładnie na myśli?

Lokalność dotycząca artystów w ogóle mnie nie interesuje, nie interesuje mnie to czy są oni stąd czy spoza Krakowa. Jedyna lokalność, która mnie interesuje, to aktywizowanie pewnych wspólnych działań. Dla przykładu, jestem po rozmowie z kilkoma studentami dr Andrzeja Szczerskiego, współpracowałem z nimi wcześniej przy projekcie Zaskoczenie dotyczącym architektury modernistycznej. Bardzo chętnie przystali na moją propozycję współpracy. Poprosili tylko o to, żeby nie wyglądało to tak, że pilnują wystaw [śmiech]. Powiedziałem, że absolutnie nie wchodzi to w rachubę.

WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI
WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI

Czyli będzie Pan szukał perspektyw, które z lokalnością nie mają nic wspólnego i nie będzie to kryterium dla wyboru wystaw?

Trzeba mieć na uwadze to, że te wystawy oglądają studenci naszej uczelni, a nie warszawskiej, gdańskiej czy jakiejś innej. I nie ma sensu pokazywanie po raz kolejny „ważnego artysty lokalnego", który pokazywał się w Krakowie pół roku wcześniej.

Zmierzam do tego, że na ogół galerie funkcjonujące przy ASP w Polsce i na świecie skupiają się na promowaniu swoich własnych studentów lub po prostu udostępnianiu im przestrzeni wystawienniczej, niejako ułatwiają wchodzenie w przestrzeń publiczną. Chodzi o to, żeby poprzez funkcjonowanie uczelnianej galerii z jednej strony oswoić studentów z pokazywaniem prac, a z drugiej strony otworzyć im możliwość zaistnienia w przestrzeni publicznej.

Galeria Malarstwa nie powstała w tym celu. W ramach krakowskiego ASP funkcjonowała kiedyś galeria „Pod Schodami" - miejsce, gdzie mogli pokazywać się studenci. Trzeba było się po prostu wcześniej zapisać na listę, nie było żadnej selekcji. To miało bardzo dobry wydźwięk. Kilka lat temu z Andrzejem Szczerskim stworzyliśmy projekt, który nazywał się Komisariat. Studenci historii sztuki chodzili po pracowniach, wynajdywali studentów i organizowali im wystawy. To zaowocowało między innymi tym, że miał tam swoją pierwszą wystawę Kuba Ziółkowski [rok wcześniej Zorka Wollny - przyp. red.], a kuratorowała to między innymi Magdalena Szędzielarz [Kownacka; oraz Karolina Nowak i Anna Będkowska - przyp. red.], która później stworzyła galerię i fundację F.A.I.T. Zatem pewne działania, które na początku wydają się niepozorne, później mogą mieć poważne konsekwencje.

Oczywiście cały czas obserwujemy ruchy na scenie „studenckiej". Wierzę, że galeria może być miejscem promocji dobrych artystów - studentów. Co już zresztą miało miejsce w przypadku wystawy Kamila Kuskowskiego, kiedy pokazywaliśmy prace wideo Piotra Bujaka. Chcemy się trzymać tej zasady: wystawa i równoległa prezentacja innego artysty - na początku drogi.

A jeśli chodzi o to miejsce, gdzie działała galeria Pod Schodami? Co się z nim dzieje obecnie?

Dokładnie nie wiem, ale wydaje mi się, że wchłonęła je Pracownia Rzeźby; chyba po prostu odbywają się tam zajęcia. A wracając do kwestii pokazywania studentów: z tego, co wiem, studentami interesują się mocno prywatne galerie.

No, właśnie. We wspomnianym wcześniej tekście pisze Pan również, że w Krakowie jest wiele galerii, które interesują się studentami i że te galerie świetnie funkcjonują pomimo kryzysu. Tymczasem na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy w Krakowie zamknęły się albo ograniczyły profil działalności aż trzy galerie. Dokładniej: zupełnie zniknęła galeria Delikatesy, a mocno zmieniły działalność F.A.I.T i Dominik Art Projects.

To prawda. Chociaż Delikatesy zamknięto już po tym, kiedy tekst się ukazał. F.A.I.T zamienił się w biuro wystawowe, a Domink Art Projects w fundację, która ma siedzibę w Nowej Hucie.

W związku z tym, jeśli chodzi o galerie sprofilowane na debiutujących artystów, pozostał tylko Zderzak i Nova. Dla absolwentów ASP nie wygląda to zbyt różowo. Czy w tej sytuacji galeria na ASP nie powinna pomóc im w pojawieniu się w przestrzeni publicznej?

Oczywiście, jak Pan zauważył, było ostatnio trochę, nazwijmy to, upadków galerii czy zmian w profilu prowadzenia. Galerie zmieniły swój profil i przede wszystkim status prawny. Natomiast, jak wytłumaczyć to, że dwóch studentów pokazuje swoje prace w galerii Zderzak, sprzedając większość prac?

To doskonale, jednak zmierzam do tego, że być może przy odpowiednim nastawieniu ASP, mogłoby być ich nieco więcej niż dwóch.

Po pierwsze, nikt na to nie pójdzie z tego prostego powodu: od tego są - jeśli mówimy o tej instytucji, o tym budynku nawet - wystawy końcoworoczne, które prezentują dorobek studentów. Dublowanie tego w przestrzeni galeryjnej mijałoby się z celem, dlatego, że trzeba by wypracować kwestię selekcji. Rodziłoby to różne podejrzenia, co do tendencyjności wyborów. Np. mógłbym promować studentów wyłącznie z mojej pracowni. Nie wyobrażam sobie, jak można by sobie z tym poradzić. Byłbym zasypany zarzutami o nieuczciwe sterowanie marką pracowni.

Po drugie, kończąc studnia na początku lat 90. przeszedłem niezłą szkołę organizowania sobie we własnym zakresie, jeszcze wtedy z Piotrem Jarosem, pokazów. To się da zrobić. Dlaczego ktoś ma to robić za studentów?

Czyli, mówiąc żartem, proponuje Pan studentom zasadę: co cię nie zabije, to cię wzmocni?

Niestosowałbym tutaj aż takiej retoryki. Oczywiście takich galerii, gdzie można zrobić wystawę jest coraz mniej. Natomiast jest wiele miejsc, które da się zaadoptować. Trzeba napisać pismo, dowiedzieć się, kto jest właścicielem lokalu, trochę odremontować, załatwić transport. Jak się zbierze piętnastu studentów, którzy chcą się pokazać, to znajdą na to sposób. Damian Hirst też tak zaczynał [śmiech].

Jasne, oni robią takie rzeczy. Ale chodzi o to, żeby stworzyć sytuację, gdzie studenci mieliby możliwość współpracy z osobą, która jest kompetentna i potrafiłaby ukierunkować działania. Dlaczego takie rzeczy nie miałby się odbywać już w ramach studiów na akademii?

Ja nie mogę nikomu takich rzeczy narzucać. Niemniej taka współpraca w naturalny sposób ma miejsce - prowadzę działalność dydaktyczną na uczelni. Poza tym, jeśli przyszłaby do mnie grupa studentów i poprosiła o pomoc przy organizacji współpracy czy opracowaniu jej koncepcji, jestem zawsze otwarty. Bardzo chętnie podejmuję się takich rzeczy i oni o tym wiedzą. Tylko po prostu im się musi chcieć. Na początku musi być determinacja.

WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI
WYSTAWA KOJIEGO KAMOJI

  1. 1. Por. G. Sztwiertnia, O galerii malarstwa ASP, „Wiadomości ASP" 2010, kwiecień, nr 49.