Wymiana w Exchange Gallery. Rozmowa z Józefem i Izabelą Robakowskimi

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Marta Skłodowska:
To fenomen, że prowadzona przez artystę nieoficjalna (do tej pory) galeria w prywatnym mieszkaniu na dziewiątym piętrze łódzkiego Manhattanu poświęcona głownie sztuce multimedialnej ma zbiór, w którym oprócz Pana prac pojawiają się obok siebie Christo i Leon Chwistek, Jan Dibbets i Zbigniew Dłubak, a także Nam Jun Paik, Franciszka i Stefan Themersonowie, Witkacy, Aleksander Rodczenko, bracia Pronaszkowie, Paweł Fiłonow, Jadwiga Maziarska, Joseph Beuys, Karol Hiller, Tadeusz Kantor... Na Warsztacie Formy Filmowej, Gruppie i Łodzi Kaliskiej kończąc. Wymieniać trzeba by naprawdę długo. Czy da się powiedzieć, ile obiektów składa się na Galerię Wymiany?

Józef Robakowski: Cały zbiór Galerii Wymiany to tak olbrzymia kolekcja, że aż trudno sobie to wyobrazić. Zajmuje dwie pracownie. Jestem historykiem sztuki, i mam to już w sobie, że pewne rzeczy trzeba zbierać, pielęgnować. Wszystko jest z darów. Ta kolekcja się cały czas rozwija. Kiedy ktoś przyjeżdża to zawsze coś przywozi, następnego i następnego. Dlatego tak obrosłem w te dzieła sztuki. Do tego stopnia że już tam nie mogłem żyć. Za dużo energii innych artystów. Zdradziłem Manhattan i kupiłem inne mieszkanie. Dlatego mogę zrobić normalną galerię. Mieszkanie przechodzi remont, i za chwilę moja żona będzie tam kuratorem i zajmie się organizacją kolejnych wydarzeń. Ona przejmuje to miejsce. To młoda osoba, 80 rocznik. To będzie całkiem inna konwencja, bardziej „prywatna galeria Robakowskich". Ja będę dbał o archiwum, a Iza o nowe inicjatywy. Tak więc nałożą się na siebie historia i nowa energia, bardziej Izy niż moja.

Czyli obok tradycji pojawi się coś całkiem nowego. Jaka będzie pierwsza oficjalna wystawa? Czy jest coś, czego będziecie szukać w sztuce, jakich artystów wybierać?

Izabela Robakowska: Galeria nie zależy od żadnej instytucji, programu grantowego czy sponsora, artyści, którzy mają chęć coś u nas zrobić mogą działać zupełnie swobodnie, a ja nie muszę co miesiąc otwierać wystawy i rozliczać się z tego. Myślę, że to fantastyczna sytuacja, dzięki której za jakiś czas będę mogła powiedzieć, że powstało coś autentycznego, pełnego pasji, żaru i zaangażowania. Przestrzeń Galerii jest trudna, bardzo nasycona osobą Józka, który przez ostatnie 30 lat mieszkał tam i tworzył, wiem, że dla niektórych artystów będzie to zupełnie nieciekawe, taka nieunikniona konfrontacja z aurą innego twórcy. Inni natomiast podejmą tę grę z przestrzenią fizyczną i mentalną. Moją rolą jest prowadzić tych śmiałków po labiryntach mieszkania na Piłsudskiego 7/29, parzyć herbatę, przynosić bułki z jagodami, obserwować ich zmagania i wspierać dobrym słowem. W czerwcu wystawą Aleksandry Ska rozpoczęliśmy nowy program. Artystka w trakcie pracy, jak kot ocierała się o stare mury galerii, dosłownie znaczyła teren, żeby ostatecznie go przejąć i wylać się tłustym obrazem spod belki stropowej. Cały ten proces był fascynujący. Myślę, że dla Oli, ta konfrontacja była czymś ważnym, znalazła się w miejscu bez odwrotu i nie odpuściła. Na wystawie wiele osób było zdziwionych, pojawił się element dotąd w jej pracach nieartykułowany - tajemnicza, mocno akcentowana energia. Współpraca z Olą uświadomiła mi, że jest sens, że idea Galerii Wymiany jest na tyle pojemna, że może się materializować nie tylko jako archiwum, kolekcja, wideoteka pokryta warstwą trzydziestoletniego kurzu, ale też jako pole działania osadzone w konkretnej przestrzeni. Kolejna wystawa Anny Orlikowskiej i Artura Malewskiego, to inicjatywa samych artystów, którzy dotąd nie pracowali razem. Od jakiegoś czasu myśleli o tym, żeby pokazać swoje prace obok siebie, ale nie znaleźli odpowiedniego miejsca. Na tej wystawie mieszkanie będzie trzecim, równorzędnym bohaterem, myślę, że tego bohatera im brakowało. Nazwaliśmy tę wystawę "Pokój z widokiem", w filmie i powieści o tym samym tytule, panna Lucy Honeychurch, wiktoriańska turystka, przeżywa podróż inicjacyjną, a katalizatorem przemian jest morderstwo, którego jest świadkiem.

Czy remont całkowicie zmieni to miejsce, czy nadal pozostaną tu widoczne ślady minionych wydarzeń, odwiedzin artystów?

J.R.: Teraz trochę oczyszczamy teren. „Nie zdzieraj tych ścian, bo to miejsce historyczne" mówią mi wszyscy, „to fantastyczne, że życie tak się w tym miejscu odłożyło". Ale nie, nie o to mi chodzi. Dlatego zmieniam. Oprócz przestrzeni na wystawy będzie tu bardzo dobra biblioteka, a także taśmoteka i wideoteka. Będzie też pokój dla artystów, na pobyty rezydencjonalne. Powstanie też rodzaj biura, będą w nim prowadzone nasze wszystkie artystyczne interesy. Nie w mieszkaniu, bo tam koty strasznie rozrabiają.

Nasuwa się porównanie Galerii Wymiany ze studio Henryka Stażewskiego, czyli powołanym w jego dawnym mieszkaniu-pracowni Instytucie Awangardy, który mieści się w jednym z warszawskich bloków.

J.R: Różnica polega na tym, że tam mimo wszystko nie ma galerii, to Miejsce Artysty. Tutaj powstanie Mieszkanie - Galeria. Na zachodzie coś takiego zdarza się dość często - bywa, że się przychodzi w jakieś miejsce, i tam na domofonie jest spis lokatorów wśród których jest też galeria. Dzwoni się i jedzie np. na 20 piętro.

Jak Pan widzi przyszłość samej kolekcji i jej udostępnianie?

J.R.: Moją ambicją jest, żeby ta kolekcja się nigdy nie rozpadła. Żeby pozostała całością, a artyści, których prace się w niej znajdują nie mogli mieć do mnie pretensji. Żeby to osadzić w jakimś odpowiednim miejscu, udostępnić . Teraz w Berlinie powstaje archiwum prywatnych kolekcji, buduje się ogromne muzeum w którym będą pokazywane. To wielkie przedsięwzięcie, będą mu towarzyszyły świetne opracowania, leksykony. Ludzie, którzy pracują nad koncepcją tej prezentacji interesują się takimi unikalnymi kolekcjami już obserwują Galerię Wymiany o której ukazał się duży materiał na Uniwersytecie w Bremen. Nie powiedziałem nie, bo to nie było by złe, cały zbiór umieścić tam, w Berlinie. Chociaż chętnie bym ją widział tutaj w miejscu neutralnym lub w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie albo Muzeum Sztuki w Łodzi.

To, co wywodzi się z drugiego, alternatywnego obiegu galeryjnego lat 70. - tak żywego właśnie w Łodzi, gdzie działa do tej pory także Galeria Wschodnia - staje się coraz częściej częścią obiegu oficjalnego. Jaką rolę w nim pełni, jak może go uzupełniać?

J.R.: To wszystko dopiero jest ujawniane, te do tej pory podskórne działania. Ich znaczenie pokazywało np. przygotowane przeze mnie wydawnictwa "70/80, nowe zjawiska w sztuce polskiej lat siedemdziesiątych" czy Żywa Galeria, zawierające wiele bezcennych materiałów dotyczących alternatywnego układu artystycznego. W tej chwili wyszła fantastyczna książka Łukasza Rondudy o latach 70., i on także zrobił ją z innej materii, niż z tej oficjalnej. Co chwilę odwołuje się do zbiorów prywatnych, nie do muzealnych. Natomiast teraz Galeria Wymiany razem z Galerią Wschodnią przygotowują przypomnienie Jacka Kryszkowskiego, artysty charakterystycznego dla nurtu intelektualnego lat osiemdziesiątych. Takich materiałów jak my nie ma nikt. Jego dokonań muzea państwowe przecież nie kupowały, chociaż dzisiaj bardzo chcą.

Otoczenie galerii to osiedle Manhattan, czyli American Dream epoki Gierka, jedna z najwyższych w Polsce grup wieżowców zwanych mega-szafami, odbicie ideałów Le Curbusiera w krzywym zwierciadle. Co jest szczególnego w Manhattanie?

J.R. : Manhattan jest przedziwny, bardzo tajemniczy. To miejsce kultowe. Sama Galeria Wymiany przez to, że się tu mieści znajduje się blisko życia, a te specyficzne okoliczności potrafią wywołać określone sytuacje. O potencjale osiedla opowiadało bardzo dużo akcji zrobionych przez Krystynę Suwalską-Potocką, prowadzącą mieszczącą się w jednym z wieżowców Galerię Manhattan. Opowiadaniem o budynku i ludziach był także kręcony tu film Marka Koterskiego „Nic śmiesznego". Niektórzy ludzie, którzy w nim wystąpili byli autentyczni i mieszkają tu do dziś. Autentyczny był nawet pies, który w filmie zajadle szczekał. To ogromna aglomeracja. Krzyżują się tu drogi i historie masy ludzi, zdarzały się wypadki, śmierci, samobójstwa. Mieszka tu także bardzo dużo artystów.

Pracę o tym zrobiła przy okazji projektu Galerii Manhattan „Sprzeczne miasto" Julita Wójcik. Na architektonicznych planach wieżowców okna mieszkań zamieszkiwanych przez artystów i ludzi związanych ze sztuką były kolorowane, i rzeczywiście okazało się, że mieszka ich tutaj bardzo dużo. W jaki sposób tylu artystów znalazło się w jednym miejscu?

J.R.: To była akcja miejska. W nowo zbudowanych wieżowcach pewną liczbę mieszkań zostawiono dla artystów. W ramach zaczynającego się już kryzysu miasto wepchnęło do tych mieszkań bardzo wielu ludzi z różnych ośrodków, wysiedlanych z wyburzanych kamienic w centrum, z ulicy Wschodniej. Często bardzo prostych ludzi. Wielu z nich potem traciło mieszkania. Koło mnie mieszkają właśnie tacy ludzie wyrzuceni ze Wschodniej, ale dzięki pracowitość sąsiadki, która trzymała w ryzach całą rodzinę udało im się utrzymać mieszkanie. I się nawet wciągnęli w te nasze działania, przez ich mieszkania przechodziły artystyczne pielgrzymki, zaczęli kolekcjonować sztukę.

Pana mieszkanie to miejsce szczególne także z tego względu, że stąd przez 20 lat był kręcony kultowy już dzisiaj film „Z mojego okna". Co stało się impulsem do jego powstania?

J.R.: To był 1978 rok, kiedy się tu osiedliłem. Od razu jak tylko zobaczyłem widok z okna - olbrzymi plac przed moimi oknami kuchennymi - postanowiłem zrobić o tym pracę fotograficzno-filmową. Jako że nie miałem wtedy możliwości zawodowych, mogłem amatorskim sposobem utrwalać przemiany mentalnościowe. To było zamierzenie, które trwało 20 lat. Kiedy pojawiłem się w tym mieszkaniu na Manhattanie od razu wiedziałem, że kamera utrwali bardzo ciekawy widok. Był przestrzenny, można było obserwować aleję Mickiewicza, i przy pomocy teleobiektywu łapać te wszystkie niearanżowane momenty. Żadna zawodowa ekipa nie mogłaby tego zrobić. Kiedy się coś ciekawego działo - łapałem za kamerę. Lubiłem podglądać przypadkowe, banalne sytuacje, które zdarzały się na tym placu, codzienne scenki. Ten film ma też wymiar donosu, występują tam sąsiedzi, których znałem z tej gigantycznej kamienicy. Zmieniałem nazwiska i w komentarzu opowiadałem o nich różne historie. Filmowałem także kiedy płonął wieżowiec naprzeciwko i inne sytuacje. Przenikała też do środka wielka historia, to było miejsce najróżniejszych defilad, manifestacji wojskowych i pierwszomajowych. Wiedziałem, że utrwalenie tych przemian będzie czymś ciekawym. Ten upływ czasu był bohaterem tego filmu. Ja nazwałem tę konwencję dokumentowania czasu "Kinem własnym". Kinem, które jest blisko filmującego. Mając prywatną kamerę i Galerię Wymiany można było utrwalać tu najdziwniejsze sytuacje z okien mojego mieszkania. Kiedy pojechałem do Kanady zawiozłem tam materiał z utrwalonym tym miejscem, i kiedy oni przyjechali z rewizytą powiedzieli, że w zasadzie to oni już wszystko tu dookoła mojego domu już bardzo dobrze znają.

Kiedy uznał Pan ten proces za zakończony?

J.R.: Po prostu zabudowano mi ten widok z okien. Wyrosły wielkie obiekty, kino i restauracje. Zamknąłem ten projekt, bo nic się więcej sfilmować nie dało. Z dziewiątego piętra widać tylko dachy, ale otwieramy teraz inne okno, z pokoju na drugą stronę, na całkiem nowy widok.

http://www.exchange-gallery.pl/