Kontrowersje (mniej) konwencjonalne

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Jeden bez atu
Kraków ma opinię miasta zatęchłego. Zawsze jest ponoć kilka kroków za tym, co świeżego dzieje się zagranicą lub w mitycznej „Warszawie". Znajomi mieszkańcy stolicy mówią, że klimat w Krakowie psują przedwieczne bakterie, wirusy i inne drobnoustroje, które zalegają w wawelskich grobowcach. Chociaż Krakusi niby puszczają te docinki mimo uszu, pozornie zachowując dobre samopoczucie, zaręczam, że pozostawieni we własnym towarzystwie z namiętnością roztrząsają zagadnienie: czyśmy prowincja, czy nie. Ta ważka kwestia uratowała niejedną rozmowę przy piwie na krakowskim Kazimierzu.

Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Jiri David. cykl fotograficzny'Daniel'. 1996.
Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Jiri David. cykl fotograficzny'Daniel'. 1996.

Podobne dyskusje mogły być szczególnie gorące rok temu. Wówczas przy ul. Mikołajskiej w Krakowie pojawił się nowy punkt na „artystycznej mapie miasta", a zwolennicy szumnej tezy o ponadlokalnym znaczeniu Krakowa otrzymali nowy argument. Powstało miejsce promujące „przede wszystkim sztukę środkowo-europejską, współpracujące czasowo lub stale z najciekawszymi przedstawicielami sceny artystycznej tego regionu"1. Jego pomysłodawca i właściciel, Adam Dominik, przekonywał, że zaoferuje twórcom „możliwości wypowiedzi artystycznej w sposób mniej konwencjonalny niż ten, do jakiego przyzwyczajono już odbiorców sztuki i kolekcjonerów"2. Na takie dictum pozostawało albo rozpłynąć się w zachwycie, albo skrzywić się w przekonaniu, że wszystko to, jak zwykle, zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

Widok wystawy.
Widok wystawy.

Piszę o „miejscu", gdyż Adam Dominik unikał określenia „galeria". Początkowo nazywał je Dominik Art Edition, później Dominik Art Projects. Zamiarem właściciela było nie tyle organizowanie wernisaży i sprzedaż wystawianych dzieł, co inicjowanie projektów wydawniczych, nazywanych przez niego „edycjami", „tekami autorskimi" bądź „projektami autorskimi". Zapraszani artyści mieli kompilować z wybranych prac rodzaj ekskluzywnych albumów w nakładzie od kilkunastu od kilkudziesięciu egzemplarzy. Wystawy stanowiłyby jedynie okazję do promocji owych „projektów autorskich".

Galeria - czy też „miejsce", jak chciał - Dominik - posiadałaby zatem dwa atuty. Podczas gdy w działalności rodzimych galerii dominuje tendencja eksportowa, Dominik postawił na import. Wśród dziewięciu artystów prezentowanych dotychczas w galerii, pięciu pochodzi z Czech lub Słowacji, natomiast pozostali to Polacy, z których jeden ukończył praską FAMU. Tendencja ciekawa i wyróżniająca miejsce na tle polskich galerii, co w tego typu biznesie jak handel sztuką stanowi największą zaletę.

Również pomysł „edycji" wzbudzał zainteresowanie. Chociaż na Zachodzie koncept „teki autorskiej" (który sięga co najmniej Zielonego pudełka i Pudełka-w-walizce Marcela Duchampa) został już dawno umasowiony i dobrze się sprzedaje (vide brytyjsko-amerykański The Moth House albo niemiecki Lumas), to w Polsce był „świeżynką". U nas nikt wcześniej nie promował artystów w ten sposób, czyli zakładając, że tworzenie „tek autorskich" stanowi zasadniczą aktywność galerii. Wszystko to brzmiało interesująco. We wrześniu okazało się jednak, że „edycje" przestaną być podstawowym celem działalności i galeria przestawi się na tradycyjny tryb funkcjonowania: wernisaże, ekspozycje i sprzedaż wystawianych prac. Pozostała jedynie zapowiedź środkowo-europejskiej kooperacji. I trzeba przyznać, że Adam Dominik realizował ją rzetelnie, zapraszając artystów tej miary, co Jiři Kovanda, Jiři David i Krištof Kintera.

Mocni siłą skojarzeń
Sposobność do ogólniejszych uwag na temat Dominik Art Projects stworzyła właśnie trwająca tam wystawa zbiorowa ...no places no frontiers... Ekspozycję można traktować jako podsumowanie rocznej działalności galerii. Przede wszystkim dlatego, że na siedmiu zaproszonych artystów, pięciu pokazywało tam już swoje prace podczas wystaw indywidualnych. Ponadto zdarzyło się tak, że ...no places no frontiers... doskonale uwypukla cechę wcześniejszych wystaw w Dominik Art Projects: bezpieczne trzymanie się środka, które w unoszącej się mgiełce radosnego PR-u, mami złudzeniem świeżości.

Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Denisa Lehocka.rysunki,Marek Meduna. objekt.
Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Denisa Lehocka.rysunki,Marek Meduna. objekt.

Ortograficzno-gramatyczne eksperymenty w tytule zanadto wyczerpały twórczy potencjał ekspozycji i ...no places no frontiers... straszy niczym „wieczny powrót tego samego". Tematyka wystawy - beznadzieja, szarość życia na blokowisku i próby jej przekroczenia - nie należy do specjalnie odkrywczych, toteż brief wprowadzający do ...no places no frontiers... najeżony jest banałami w ilości wręcz nieprzyzwoitej. Autor tekstu próbuje przekonywać, że ...no places no frontiers... „krzyczy głosami siedmiu wybitnych artystów Europy Środkowej... [mówi - przyp. Ł.B.] o nadziei na lepsze, o przygniatającej szarości codziennego życia, o rzeczywistości, z której ciężko się wyrwać, o sytuacjach, które zna cały świat"3. I dalej: „każdy zna, choćby tylko z widzenia, osiedla szarych blokowisk. Anonimowych sześcianów podzielonych na niewielkie mieszkania. Czasami żyjące wspólnie wielopokoleniowe rodziny, zbierające się przy jednym rodzinnym stole. Czasami osoby zasiadające do tego stołu samotnie, rozdzielone od bliskich niewidzialnymi ścianami złych losów"4. Brakuje tylko sceny, kiedy matka nalewa dzieciom gorącego mleka i błogosławi je przed odejściem do szkoły. W pewnym momencie rodzi się podejrzenie, że pod tym wszystkim kryje się drugie dno, bo na serio podobnych frazesów mówić się nie da.

Jednak da się. W bezpośredniej rozmowie Adam Dominik nieco dookreślił ten dojmujący ogrom beznadziei i szarości. Koncepcja wystawy - jak oznajmił - pojawiła się spontanicznie, gdy kliku jej późniejszych uczestników wspólnie odkryło, że łączy ich doświadczenie życia na blokowisku. Niezależnie od tego czy wychowywali się w Czechach, czy w Polsce, życie na betonowym osiedlu w krajach demokracji ludowej wyglądało podobnie. Cóż... pozostawiam to „odkrycie" bez komentarza. Panu Dominikowi szepnę tylko, że nie każdą spontaniczną myśl warto podejmować.

Z pewnością artyści mówili szczerze, lecz nawet na tej podstawie trudno wystawy bronić. We wspomnianej rozmowie Dominik wyznał, że za kryterium dobru prac posłużyło „to, co się kojarzy z tematem blokowiska". Niestety kojarzyć może się wszystko ze wszystkim i ...no places no frontiers... świetnie tego dowodzi. Tym sposobem zostały skazane na siebie obraz Jarosława Modzelewskiego Za trzy trzecia oraz manekin-instalacja Krištofa Kintery Talkman(1999-2003). Pierwsza przedstawia robotnika na rusztowaniu, który już kilka minut przed „fajrantem" pracownicze ubranie zmienił na garnitur i czeka, by wyjść z pracy. Tak ponoć było „za komuny" i to właśnie kojarzy się Modzelewskiemu z blokowiskiem (jakby nie powstawały one w innych systemach polityczno-gospodarczych). Natomiast druga praca: karłowaty manekin-robot ubrany w garnitur i zagadujący po angielsku gra rolę - jak powiedział Adam Dominik - „artysty, który chce się wyrwać z blokowiska". Ów manekin jest znakiem rozpoznawczym twórczości Kintery. Artysta wyprodukował kilkanaście „talkmanów" i w zależności od wystawy, w której brały udział, inaczej je ubierał i kazał wykonywać różne czynności: od zagadywania po angielsku do walenia głową w mur (Revolution, 2005). Sam w sobie Talkman (rewelacyjnego skądinąd) Kintery jest ciekawy, trafił po prostu w niewłaściwy czas i miejsce.

Na podobnej zasadzie, jak propozycje Modzelewskiego i Kintery, częścią ekspozycji stały się nie posiadająca tytułu instalacja Denisy Lehockiej (2000) i seria zdjęć Jiři'ego Davida Daniel (ok. 1985), która przedstawia syna artysty. Praca Lehockiej to rodzaj „artystycznego pamiętnika", który z jakichś bliżej nieznanych powodów okazał się możliwy do realizacji jedynie w bloku. Nie wiadomo, dlaczego kartki i białe sznurki mogą zwisać jedynie w osiedlowym mieszkaniu a nie na wsi lub w kamienicy. Jeśli chodzi o fotografie Davida, również pozostaje zagadką, dlaczego właśnie życie na blokowisku spowodowało, że chłopiec ze zdjęć „nie sięga po kwiaty, ale po broń"5. Czemu podobna historia nie mogłaby wydarzyć się w prowincjonalnym miasteczku, którego mieszkańcy betonowe osiedla widzieli jedynie w telewizji?

W kontekście tematu ekspozycji broni się wyłącznie praca Grzegorza Sztwiertni. Jego specjalnie przygotowana na wystawę instalacja W poszukiwaniu cudownego (2008) zabawnie podejmuje abiektalny wątek obecności w kulturze sfer spychanych w nieświadomość lub usuwanych z pola widzenia. Kluczowe elementy pracy to film dokumentujący wziernikowanie jelita grubego, drzwi do łazienki i emitowany w oknie tych drzwi Kanał (1956) Andrzeja Wajdy. Wiążąc ze sobą takie wątki, jak: a) sfera mknących kanałami fekaliów, która króluje pod powierzchnią osiedli uporządkowanych, wysprzątanych i zaprojektowanych według wszelakich planistyczno-architektonicznych mód, b) wędrujące wewnątrz jelita, równie ciekawe, co zniesmaczone spojrzenie, c) partyzanci błądzący po kanałach i d) „sprawa narodowa", Sztwiertnia stawia pytanie równie zawiłe, co niewygodne. Niemniej są to tematy znane i już przerabiane. Z przyjemnością odpowiedzieliby na nie specjaliści od współczesnej psychoanalizy à la Julia Kristeva i właśnie im pozostawiam tę gratkę.

Nie wydrukowano ulotek na temat wystawy i żadna z prac nie podpisano. Jedynie na stronie galerii umieszczony został krótki tekst o pomyśle na wystawę i kilka niewyraźnych zdjęć. Oglądanie ekspozycji wymaga więc obecności pracownika galerii bądź właściciela, który zdradza koncepcje prac, tytuł, rok ich powstania itp. Jest to zabieg celowy. Adam Dominik wyznał, że dzięki temu dzieła mogą mówić same i układać się w całość. Jednak odniosłem wrażenie zupełnie przeciwne. Bez „narracji" Adama Dominika na temat prac oraz ich powiązań odwiedzający wystawę błądziłby po omacku. Blokowisko majaczy gdzieś w tle, aż w końcu zupełnie znika.

Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Denisa Lehocka. instalacja 'Plaster Book' 2008
Dominik Art Projects ...no places no frontiers... Denisa Lehocka. instalacja 'Plaster Book' 2008

Nieco Public Relations
Na stronie internetowej Dominik Art Edition dumnie głosi: „Najważniejsza jest dla nas treść i forma wypowiedzi artystycznych, niejednokrotnie odważne a nawet kontrowersyjne [sic!] idee twórcze, które łatwą i pozorną dekoracyjność sprowadzają na drugi plan. Priorytetem jest jakość i oryginalność naszych wystaw, co jednak sprawia, że nie są one łatwe dla szerokiej publiczności"6. Powyższa deklaracja to zwyczajna „mowa trawa". Dominik wie, że związek treści i formy to kwestia, która nośna była może jeszcze pod koniec XIX wieku i do współczesnej sztuki pasuje jak pięść do nosa, ale przechodzi nad tym faktem do porządku dziennego. Istotne jest to, by rzucić zgrabne hasło. Powtórzyć coś o poszukiwaniach, kontrowersji i odrzuceniu łatwej dekoracyjności, bo tak się przyjęło i dobrze brzmi. W zapewnieniach Adama Dominika jest coś z naiwności specjalisty od Public Relations. Człowieka, który uparcie twierdzi, że nawet jeśli kelner podaje klientowi odgrzewany kotlet, wystarczy, by się uśmiechnął, zachwalił kotlet jak się da, pogawędził chwilę z klientem, a ten na pewno się nie zorientuje. Ba!, zje z apetytem. Kierując się podobną zasadą, nie opłaca się powiedzieć nic sensownego. O wiele zręczniej oprzeć się na niejasnych asocjacjach i liczyć, że wszystko „samo" się skojarzy, że fragmenty siłą inercji złożą się w jakąś spójną całość. Pozostaje też inna możliwość: powtarzać bezpieczne, letnie frazesy i liczyć, że wszyscy przytakną. A jeśli dobrze pójdzie, nikt się nie przyczepi.

Jako lapsus traktuję stwierdzenie, że idee twórcze artystów pokazywanych w Dominik Art Projects są „niejednokrotnie odważne, a nawet kontrowersyjne". Choć może są odważne „niejednokrotnie", to na co dzień z pewnością do takich nie należą. Wspominając o odwadze i kontrowersji, Adam Dominik ma na myśli choćby Marka Sobczyka, o którym twierdzi, że należy do „najciekawszych i najbardziej kontrowersyjnych artystów polskich"7. Wobec tych słów przeraziłem się, że moją wrażliwość stępiła kultura masowa tudzież beznadzieja i szarość życia na blokowisku. Jednak bardziej prawdopodobne wydaje się, że ominął mnie okres, kiedy obrazy Marka Sobczyka miały status kontrowersyjnych. Byłem wówczas około dziesięcioletnim chłopcem. Od tego czasu minęło prawie dwadzieścia lat, a próg tolerancji na prowokację i szok jakby trochę się podniósł. Jeśli w ogóle mówić dziś o kontrowersji w sztuce, to standardy w tym wyścigu niestety wyznaczają artyści tacy jak Zhu Yu, a malowane anegdotki Sobczyka odpadają w przedbiegach.

Widok wystawy.
Widok wystawy.

Jeśli w kontekście Domik Art Project mówić o odwadze, to raczej w związku z tym, że galeria postawiła na artystów z Czech. Z pewnością jakoś ryzykuje, promując artystów często nieznanych szerzej w Polsce. Lecz pamiętajmy, że nie są to postaci nowe w tym sensie, że trzeba je lansować od zera. Dominik proponuje osoby ze sporym dorobkiem, które wcześniej „sprawdziły się", wystawiając często na prestiżowych imprezach zagranicą. Podobnie, gdy właściciel Dominik Art Projects twierdzi, że pokazuje artystów młodego pokolenia, trzeba potraktować to jako kolejny piarowski zabieg. Wystawiani twórcy oscylują wokół czterdziestki (najmłodszy urodził się w 1973 roku). Z całym szacunkiem, ale do „najmłodszego" młodego pokolenia nie należą.

Adam Dominik działa wedle zasady „minimalnego zaskoczenia". Jego propozycje są nowe akurat na tyle, żeby się wyróżnić, jednak wystarczająco zachowawcze, żeby niepotrzebnie się nie narażać. Z jednej strony Dominik przekonuje, że prezentowana przez niego sztuka ma walor nowości, odkrywczości a nawet prowokacji, a zaraz potem zapewnia, że zaprasza uznanych, sprawdzonych, wyróżnianych i nagradzanych artystów. W cytowanej na początku wypowiedzi galerzysta stwierdził, że pragnie stworzyć artystom możliwość nowego sposobu wypowiedzi twórczej. Określił ów nowy sposób jako „mniej konwencjonalny". Sformułowanie wręcz urzeka lapidarnością i w dwóch słowach oddaje całą filozofię działania Dominik Art Projects. Właścicielowi nie chodzi o to, żeby było konwencjonalnie. Lecz bynajmniej nie chodzi też o to, żeby doszło do jakiegoś odchylenia od normy czy - broń Boże! - prowokacji. Najlepiej tak pośrodku. Bezpiecznie. „Konwencjonalnie", ale jak trzeba to niby „mniej". Właściciel Dominik Art Projects tak zwanych „poszukujących odbiorców" próbuje przekonać, że stworzył miejsce nowatorskie. Natomiast konserwatywnej publiczności mówi: u nas konwencjonalnie, jak należy, tylko czasem, dla smaczku, pozwalamy sobie na odrobinę szaleństwa (czego dowodem praca Sztwiertni).

Jeśli cokolwiek znaczy jeszcze słowo „mieszczański", to odnosi się właśnie do Art Dominik Projects. Galeria proponuje zagrywki, które odbiorcy znają na pamięć. Niechby artyści przyjechali nawet z Mongolii, w Dominik Art Projects zawsze pokażą prace, do których szyfr znamy z podręczników historii sztuki. I nie ma w tym nic złego. Domink Art Projects wystawia artystów, którzy posiadają już określoną pozycję i dorobek, i robią sztukę, która ma (uznane) walory. Po co więc stroić się w piórka kontrowersji (niejednokrotnej), poszukiwań (mniej) konwencjonalnych, tematów ambitnych i tym podobne?

Widok wystawy.
Widok wystawy.

  1. 1. http://www.dominikprojects.com/polski/about. Data dostępu: 22.01.2008.
  2. 2. http://artbazaar.blogspot.com/2008/03/dominik-art-editions-pierwszy-dom.html. Data dostępu: 22.01.2008.
  3. 3. http://www.dominikprojects.com/polski/exhibitions/show/15. Data dostępu: 22.01.2008.
  4. 4. Tamże.
  5. 5. http://www.dominikprojects.com/polski/exhibitions/show/15. Data dostępu: 22.01.2008.
  6. 6. http://www.dominikprojects.com/polski/about. Data dostępu: 22.01.2008.
  7. 7. http://www.dominikprojects.com/. Data dostępu: 22.01.2008.