Autochromy Tadeusza Rzący. O wystawie i albumie słów kilka

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Niewiele osób pamięta, że w Krakowie istnieje taka instytucja jak Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego. Czasem można spotkać tam jakąś wycieczkę szkolną, pojedyncze osoby kręcą się co jakiś czas po wystawach, a o tym, że publiczność nie jest tu mile widziana chętnie przypomina obsługa, która niczym mityczny cerber pilnuje fotograficznej krainy ciemności. Bieda i dezorganizacja przypominają dawne lata. Kto chciałby zapoznać się z polską fotografią przez pryzmat instytucji przy Józefitów, ten łatwo popadłby w depresję. Zbyt prostym zabiegiem byłoby porównywanie tej jedynej tego typu placówki w Polsce ze świetnie prosperującymi, najlepiej zachodnimi odpowiednikami. Zamiast tego proponuję skupić się więc na pozytywnych stronach działalności tego specyficznego miejsca.

Tadeusz Rząca, Tatry, Morskie Oko, ok. 1914 r., własność  MHF
Tadeusz Rząca, Tatry, Morskie Oko, ok. 1914 r., własność MHF

Wśród ostatnich propozycji Muzeum jest niewielka, lecz znacząca wystawa Tadeusza Rzący (1868-1928). Przygotowywana przez lata przez Martę Miskowiec ekspozycja wydaje się nader skromna, wręcz minimalistyczna. Oprócz jednej salki projekcyjnej, w której możemy zobaczyć zbiór autochromów Rzący oraz podświetlanego stolika z paczką ze szklanymi fotografiami, w dwóch pustych salach rozwieszono równo niczym od linijki kilka tuzinów niewielkich fotografii, a raczej ekspozycyjnych odbitek. Zatopione w przezroczystym plastiku wyglądają osobliwie: trochę jak egzotyczne owady, czy może raczej prehistoryczne skamieliny. Skąpane w półmroku i oświetlone punktowym światłem odsłaniają arcyciekawe widoki miasta Kraków i okolic sprzed mniej więcej wieku. Wszystko widziane przez Tadeusza Rzącę. Widziane i sfotografowane w kolorze.

Wystawa stawia przede wszystkim pytanie o obecność, czy też raczej nieobecność koloru w fotografii polskiej. To jeden z kluczowych tematów nie tylko z punktu widzenia postępu technicznego medium, lecz również ze względów teoretycznych czy też metodologicznych. Innymi słowy, zwiedzający wystawę zastanawia się dlaczego fotografia modernistyczna jest w Polsce czarno-biała? Dlaczego dziwią nas kolorowe zdjęcia wykonane przez przedwojennych podróżników, którzy zapuścili się na polskie ziemie, czy niemieckich fotoamatorów „działających" podczas drugiej wojny światowej w Polsce? Dlaczego jedyne zdjęcie, jakie przychodzi do głowy jako ciekawy przykład kolorowej fotografii to słynna martwa natura Henryka Mikolascha z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu? Kolor w polskiej fotografii wydaje się wyklęty z innych niż techniczne względów. Dobitnie świadczą o tym „odkryte" właśnie autochromy Rzący.

Tadeusz Rząca, w Bronowicach, ok. 1914 r., własność  MHF
Tadeusz Rząca, w Bronowicach, ok. 1914 r., własność MHF

Dominacja purystycznej, czarno-białej estetyki modernistycznej przełamywana jest wprawdzie w nielicznych opracowaniach dziejów fotografii w Polsce przez monochromatyczne, często sepiowe w barwie odbitki piktorialistów (czyli fotografów-artystów), lecz są to raczej obrazy wyjątkowe, potwierdzające tylko czarno-białą regułę. Monochrom i czarno-biała odbitka to dwie opcje oznaczające wzniosłość, szlachetność i czystość praktyki artystycznej, która z „banalnym" kolorem nie chce mieć nic wspólnego. Zapewne dlatego kolor pojawia się tak rzadko w pracach artystów, a zdecydowanie częściej w rzemieślniczych podmalówkach, kolorowych retuszach fotografii, bądź też na pocztówkach i drukach reklamowych, które z artystycznego punktu widzenia skojarzyć można jedynie z jednoznacznie pejoratywnie nacechowaną kategorią „kiczu". Wystawa Rzący oraz towarzysząca jej publikacja wydana przez wydawnictwo Bosz stawiają wiele pytań dotyczących nie/obecności koloru w historii fotografii polskiej; stawiają także pytania o autora autochromoów. Czy faktycznie Rząca jest pionierem fotografii barwnej? Co wiemy o innych? Dlaczego Rząca wypływa dopiero teraz? Dlaczego fotografował w taki a nie inny (np. piktorialistyczny) sposób? Jaki byłby wówczas styl, jaka specyfika jego pracy? Pytania można by mnożyć.

Są pytania, ale - niestety - nie ma odpowiedzi. Wycofanie się przez kuratorkę z ujęcia teoretycznego i historycznego problemu fotografii kolorowej, brak merytorycznego wyjaśnienia „dlaczego Rząca dziś" jest zasadniczą wadą zarówno wystawy, jak i publikacji. Uczucie niedosytu pogłębia opublikowana w pięknie wydanym albumie czcza rozmowa z wygadanym, a jakże, Adamem Bujakiem, który ma coś do powiedzenia na każdy temat. Zwłaszcza na temat Rzący, o którym nic wcześniej nie słyszał, nie znał, nie kojarzył...

Spróbujmy zatem - dysponując jedynie cząstkową wiedzą - przynajmniej określić miejsce jakie w fotografii polskiej zajmuje Rząca. Z pewnością był on solidnym fotografem o dobrym, rzemieślniczym warsztacie. Rząca jest w znacznej mierze kontynuatorem linii fotografów weducistów wywodzącej się od Rzewuskiego i Kriegera. Można go porównać z fotografami rangi Stanisława Muchy (również wystawianego w MHF). Rząca jednak próbuje wybić się ponad przeciętność i w kadrowaniu rzeczywistości stara się odwoływać do trendów charakterystycznych raczej dla młodopolskiego malarstwa niż współczesnej mu fotografii. Wiele jego zdjęć inspirowanych jest panującą wówczas w środowiskach artystycznych Krakowa chłopomanią (Bronowice). Część nawiązuje do estetyki dalekiego wschodu (zdjęcie klasztoru Paulinów, panorama doliny Wisły w Tyńcu), do popularnego wówczas drzeworytu japońskiego (pejzaż ze stawem rybnym, pejzaże podkrakowskie, kwitnąca gałąź jaśminowca), ale też zawdzięcza wiele wrażliwości na motyw roślinny, floralny. Autor wydaje się przesiąknięty młodopolskim „gustem". Ale jest w tym coś więcej niż proste przełożenie estetycznej maniery na język fotografii.

Tadeusz Rząca, Dzieci Tadeusza Rzący - Zofia i Tadeusz, ok. 1912 r., własność  MHF
Tadeusz Rząca, Dzieci Tadeusza Rzący - Zofia i Tadeusz, ok. 1912 r., własność MHF

Rząca z pewnością próbował uchwycić na autochromach widoki szczególnie ciekawe kolorystycznie. Ciemnozielone poszycie lasu i rozświetlona słońcem zieleń łąk (a w trawie - najlepiej - piękna kobieta w stroju z epoki), złota jesień w podkrakowskich wąwozach i parowach, charakterystycznie skadrowane poletko kwitnących pelargonii czy mieniąca się barwami zachodzącego nad Krakowem słońca Wisła, wydeptane na świeżym śniegu ślady układające się w abstrakcyjne wzory, rozkwitające kolorami stragany kupców i kwiaciarek handlujących pod Sukiennicami - to tylko niektóre z motywów pojawiających się na zdjęciach. Rząca próbował utrwalać aparatem zarówno „malownicze", czy też raczej „fotogeniczne" scenki rodzajowe, odświętne i odpustowe, obrazy manifestacji patriotycznych i procesji kościelnych, jak i bezosobowe monumenty, architekturę regionu (niezwykła seria widoków Kalwarii Zebrzydowskiej w różnych porach roku). Inny temat to drzewa, kwitnące planty, jeszcze z młodymi drzewkami (jedna z fotografii klasztoru Paulinów, gdzie w centrum jest bezlistne drzewo, a nie budowla). Uwagę przykuwają nowoczesne pejzaże: wiosenne, letnie, jesienne i zimowe. Rząca fotografował okrągły rok co wydaje się zaskakujące mając na uwadze typowe dla Polski słabe warunki oświetleniowe, kapryśną, niesprzyjającą barwnej fotografii pogodę. Wrażliwość na pory roku i zmiany oświetlenia oraz barw dominujących w danym czasie i miejscu cechują tę ambitną fotograficzną próbę. Do tego dochodzą posępne i piękne zarazem obrazy zmierzchu.

Oczywiście, wiele zdjęć dziś zapewne nadaje się na pocztówkę lub do krajoznawczego albumu, ale czy to źle? Z pewnością taka klasyfikacja nie dyskwalifikuje dorobku wczorajszego pioniera, który po stuleciu jakie minęło od powstania dzieła może podzielić los Wyspiańskiego czy Malczewskiego i zasilić niejeden krakowski stojak z okolicznościowymi reprodukcjami pocztówkowymi.

Zdjęcia Rzący, choć zabrzmi to jak truizm, są przede wszystkim bezcennym zapisem dokumentalnym, któremu kolor nie odejmuje, lecz przeciwnie - dodaje wartości. Autor omawianego zestawu autochromów jest w swej fascynacji barwą bardziej impresjonistyczny od zawodowych - czytaj: czarno-białych - dokumentalistów na przykład z kręgu Towarzystwa Opieki Nad Zabytkami. Przywołanie techniki impresjonistycznej jest o tyle na miejscu, że charakterystyczne dla autochromów ziarno przypomina drobne barwne plamki składające się na migotliwe malarskie obrazy wywodzące się z kręgu Moneta. Rząca nie jest dokumentalistą zawodowcem, lecz zdolnym amatorem. Zamiast prostego inwentarza mamy do czynienia z efektem nieprofesjonalnej fascynacji. Jednak Rząca nie jest wolny od sztampy: nie rezygnował z fotografowania kwiatów, co w owym czasie było typowo amatorską praktyką.

Tadeusz Rząca, Rynek Główny w Krakowie, ok. 1912 r., własność  MHF
Tadeusz Rząca, Rynek Główny w Krakowie, ok. 1912 r., własność MHF

Po bliższym zapoznaniu się z wystawą i publikacją można dojść do wniosku, że ta w jakiejś mierze amatorska (w sensie „zakochania w fotografii") twórczość ma więcej polotu od wyrobnictwa tak uznanych krakowskich fotografów jak choćby przywołany wcześniej Stanisław Mucha. Co jeszcze bardziej znaczące, autochromy Rzący pozostają o wiele bardziej współczesne niż znaczna część dzisiejszej produkcji pejzażowej. Wystarczy porównać wystawę i publikację Rzący z np. Małopolska. To nic nie wyjaśnia, by dostrzec jak ponadczasowa i cudownie trwała jest solidna amatorska twórczość Rzący. W przeciwieństwie do większości nam współczesnych „fotografików artystów" autor autochromów nie uległ pokusie manierycznego naginania do własnego widzimisię technicznej z natury fotografii. Zamiast tego wykorzystał maksymalnie potencjał aparatu i techniki barwnej, która wydała się doskonale pasować do jego wrażliwości.

Wystawa Rzący przygotowana przez Martę Miskowiec (kuratorkę znaną także z organizacji - wraz z Moniką Kozień-Świcą - ostatniej, świetnej edycji Dekady Fotografii w 2007 roku) a towarzysząca ekspozycji publikacja wskazują na kolejny ważki i niezbadany temat, jakim jest kolor w fotografii polskiej. Rząca swoimi soczystymi obrazami rozbudza apetyt na więcej, pokazuje, że fotografia modernistyczna - choć raczej w „krakowskim" sensie tego słowa, ale zawsze -z powodzeniem mogła być również barwna. Mogła, ale nie była. Rząca rozbudza pragnienia, lecz ich nie zaspokaja. A po wystawie - poza serią pytań do badaczy i historyków - pozostaje jedynie piękna książka. Może to i lepiej, że nie wydało jej Muzeum, które z katalogami radzi sobie dość słabo (często brak w nich podstawowych informacji, dat, nazwisk, tytułów, zdjęcia są przebarwiane i bez namysłu kadrowane...), lecz prywatne wydawnictwo, które opracowany materiał wpuściło w ramy serii publikacji znanych miłośnikom nie tylko fotografii dokumentalnej (Dokumentalistki), ale także pejzażu (Tatry).

Autochromy Tadeusza Rzący. Stulecie barwnej fotografii, 20 listopada - 1 marca 2009,
Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego w Krakowie, ul. Józefitów 16

Autochromy. Małopolska
Autochromy. Małopolska

Autochromy. Małopolska
Tadeusz Rząca (fot.)
Marta Miskowiec (oprac.)
Marta Miskowiec (wstęp)
prof. Władysław Pluta (proj. graf.)
Joanna Kułakowska-Lis (red.)
ISBN 978-83-7576-010-1
EAN 9788375760101
Format 270 x 300
Zdjęć 180
Stron 228
Rok wydania 2008
Wydanie I
Język polsko-angielski