Wspomnienie o Mikołaju Smoczyńskim

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Mikołaj Smoczyński był moim ulubionym artystą starszego pokolenia, miał znakomite wyczucie przestrzeni. Kto widział jakąś jego wystawę, miał szansę odczuć, że Smoczyński był mistrzem kompozycji, prawdziwy geniusz... Wiem, że w jego sztuce wszystko jest ważne, ale ta ważność nie była wykalkulowana. Nie była przez artystę wymęczona. On po prostu wiedział dokładnie, w którym miejscu coś postawić, przywiesić, narysować, przykleić. A to miejsce było zaskakujące.

Nigdy nie poznałem Smoczyńskiego osobiście. Kiedyś siedzieliśmy w knajpie niedaleko siebie, ale jakoś nie było jak zagadnąć, poza tym był owładnięty sobą. Wiedziałem o jego problemie z nałogiem, ale nie umiałem sobie wyobrazić dlaczego właściwie pije. Przyjechałem na jego wystawę do Krakowa. To była ostatnia wystawa i tak jakoś się wtedy złożyło, że nie dotarłem na nią, choć był to główny powód mojego przyjazdu. Kilka osób mówiło, że wystawa jest słaba, a ja musiałem iść do banku wypłacić pieniądze za obraz Tomkowi Kowalskiemu. No i nie zdążyłem, choć do Galerii Starmacha idzie się z rynku 40 minut. Nie wiem czemu nie wziąłem taksówki. Bez sensu.

Ilekroć spotykałem kogoś, kto znał Smoczyńskiego pytałem, co u niego słychać, a 2 stycznia zadzwonił do mnie Tomek Kowalski i powiedział, że umarł Smoczyński.

Chciałem zaprosić Smoczyńskiego na wystawę do galerii Pies, myślę, że jego prace wyglądałyby w niej świetnie - w pewnym sensie sama galeria wygląda jak praca Smoczyńskiego - ale jakoś nie miałem jeszcze odwagi żeby to zrobić.

Mikołaj Smoczyński ze swoim obrazem w pracowni przy Legionowej w Lublinie, fot. Stanisław Zbigniew Kamieński, 29.XII.2005.
Mikołaj Smoczyński ze swoim obrazem w pracowni przy Legionowej w Lublinie, fot. Stanisław Zbigniew Kamieński, 29.XII.2005.
Mikołaj Smoczyński ze swoim obrazem w pracowni przy Legionowej w Lublinie, fot. Stanisław Zbigniew Kamieński, 29.XII.2005.

Mikołaj Smoczyński ze swoim obrazem w pracowni przy Legionowej w Lublinie, fot. Stanisław Zbigniew Kamieński, 29.XII.2005.

Komentarz

Zamieszczone powyżej Wspomnienie spowodowało listy do redakcji "Obiegu" wyrażające przekonanie, że wypowiedź Dawida Radziszewskiego narusza dobre obyczaje, jest niemądra i niesmaczna skoro autor przyznaje, że osobiście nie znał bliżej Mikołaja Smoczyńskiego.

 Zwróćmy jednak uwagę, że to bardzo lakoniczne wspomnienie zawiera jedną rzecz ważną: nieprzymuszone przyznanie się do trywialnego zaniechania, o które czasem tak łatwo, gdy myśli się - "będzie jeszcze okazja później" (zobaczyć wystawę, zaprosić artystę) a za chwilę okazuje się, że jest za późno. Autor wspomnienia zdaje sprawę z wyrzutu sumienia jaki spowodowała wiadomość o śmierci artysty, którego nawet nie znał  osobiście, natomiast odczuł przesłanie Jego sztuki. Wypowiada swój żal i pośrednio przestrogę dla nas: niektóre zaniechania są nieodwracalne.

Czy naganny jest fakt, że w tym wspomnieniu nie został pominięty nałóg, który zniszczył Mikołaja? Czy po "przyjacielsku"powinniśmy przemilczeć to, co zabiło wybitnego artystę? Każdy, kto zna choć trochę problem alkoholizmu powinien wiedzieć, że "przyjacielska" pobłażliwość wobec tego nałogu to najgorsza przysługa jaką mogą zaoferować przyjaciele uzależnionego człowieka. Dlatego w istotnym sensie wszyscy, którzy znaliśmy Mikołaja jesteśmy winni jego przedwczesnej śmierci, bo nie dość jednoznacznie mówiliśmy Mikołajowi, że zabija siebie na naszych oczach. A teraz jest już dla Niego za późno, ale są inni wybitni artyści zagrożeni tym samym nałogiem. Dlatego nie można tej sprawy pomijać; zresztą przecież w tym wspomnieniu nie jest to jedyny wątek.

Grzegorz Borkowski, 21.01.2009.

 

Mikołaj Smoczyński na otwarciu swojej wystawy w galerii AT(1998). Archiwum galerii AT
Mikołaj Smoczyński na otwarciu swojej wystawy w galerii AT(1998). Archiwum galerii AT