Sztuka cenniejsza niż budynek

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.


To nie będzie kolejny tekst o problemach Muzeum Sztuki Nowoczesnej z projektem budynku Christiana Kereza. W zamian postaram się zająć tym, co w Muzeum można zobaczyć na wystawie, a więc zalążkiem kolekcji. To trzecia wystawa w Muzeum - jak do tej pory przynosi największą satysfakcję.

Po hiper-hermetycznej wystawie filmowej awangardy z byłej Jugosławii i falstarcie młodych kuratorów, przyszedł czas na odsłonę muzealnej kolekcji. To zbiór dziwny, na pierwszy rzut oka chaotyczny, ale za to inspirujący. Kotłuje się tu Abakanowicz z Uklańskim, Kowalski (Grzegorz, nie Tomasz) z Sasnalem, a Sosnowska z neonem Stępińskiego. Neon zdjęty ze świętej pamięci Kina Skarpa wskazuje trop, który na wystawie nie został pociągnięty, mianowicie kolekcjonowania rzeczy kwalifikujących się do zbioru o nazwie nie-sztuka. MSN to nie „parlament rzeczy", który za Nancym teoretycznie ustanowił w Łodzi Jarosław Lubiak. Przynajmniej na razie jeszcze nie. Neon nie jest również - jak niektórym mogłoby się wydawać - minimalistycznym obiektem. Przypomina raczej o inicjowanych przez redaktorów gazet codziennych zbożnych i społecznie potrzebnych akcjach „ratowania dziedzictwa".

Neon z Kina Skrapa.
Neon z Kina Skrapa.

Po neonie - przyznajmy - świetnym przykładzie eleganckiego, peerelowskiego socmodernizmu, przychodzi czas na inną nie-sztukę. Magdalena Abakanowicz - onegdaj ochrzczona przez rastrystów „formaliną" - nie mogła się nie pojawić. Choć wszyscy znani mi ludzie świata sztuki w wieku przedemerytalnym odżegnują się od abakanicznych dzianin, to bezimienne figury i tak powracają na zasadzie zdartej płyty z klasyką. Im bardziej zdartej, tym bardziej klasycznej i odwrotnie. Kondycja bezgłowego, anonimowego człowieka dwudziestego wieku, jak widać słabo przystaje do wieku następnego. Przyznaję, ujął mnie ruch znaczącego przemieszczenia ponadczasowej Abakanowicz, która przecież pasuje do każdego kontekstu, a więc także do kontekstu muzealnego kąta, w którym została pokazana. Siedem biednych figurek różnego wzrostu odgrodzono nie-rzeźbiarskim klocem i mamy spokój. A teraz wystawa.

Początek „prawdziwej sztuki" widzimy za niewiarygodną wręcz bramą Moniki Sosnowskiej. Artystka rozegrała w charakterystyczny dla siebie sposób przestrzeń galerii, która w tym wypadku wygląda przecież jak klatka schodowa w bloku. Brama czy raczej krata to majstersztyk site-specific i pokaz możliwości krajowego rzemiosła i metaloplastyki. Za symboliczną bramą/kratą pomieszczono - jak już wspomniałem - dzieła różne. Podzielić je można na trzy robocze kategorie: klasyka, archiwa oraz nowa sztuka. Klasyka to oczywiście wspomniana już, wyautowana przed ścisłą bramkę Abakanowicz, ale też Mirosław Bałka, Modzelewski z Sobczykiem czy Szapocznikow. Prace na razie tworzą szkielet kolekcji, który zapewne będzie rozwijany, choć wątpię, by kiedykolwiek MSN mogło konkurować na tym polu np. z Muzeum Sztuki w Łodzi - wiele z prac jest już po prostu poza zasięgiem instytucji. Nie ma co płakać, bo też prawda jest taka, że kolejne realizacje z tego kanonicznego klucza: lepsze czy gorsze, nie zrewolucjonizują naszego spojrzenia na historię sztuki polskiej. Wszyscy je znamy i kochamy ich autorów. Co najwyżej dzieła sztuki cenniejsze niż złoto mogą służyć jako podręcznikowa narracja w stylu Muzeum Sztuki, Muzeum Narodowego w Poznaniu, Krakowie, Warszawie czy też edukacyjnego kuluaru Stałej Kolekcji CSW Zamek Ujazdowski. Nie wdaję się tu celowo w interpretację poszczególnych prac czy też w spór o to, czy Modzelewski/Sobczyk z depozytu Fundacji Egit Andy Rottenberg jest wystarczająco reprezentatywny. Pierwsza odsłona kolekcji skłania raczej do pisania o generaliach (niemniej zgadzam się z głosami, że Bałka jest świetny, ze strumyczkiem wody, czy bez).

Prace Magdaleny Abakanowicz
Prace Magdaleny Abakanowicz

O wiele ciekawsze od sekwencji „klasyków" wydają się „archiwa". Na wystawie w MSN prezentowane są póki co dwa: Grzegorza Kowalskiego i Eustachego Kossakowskiego. Archiwum pracowni Kowalskiego to kopalnia wiedzy o sztuce współczesnej, nie tylko o legendarnej pracowni z ASP czy kilku światowej sławy absolwentach, którzy podsycają wciąż na nowo zainteresowanie belfrem oraz fenomenem Kowalni. To także praca o edukacji, kształtowaniu i kształceniu artystów, rozwijaniu wrażliwości, o procesie twórczym w ramach instytucji o wiekowej tradycji. To archiwum, to w pewnym sensie opus magnum Kowalskiego. Zabrzmi to może patetycznie, ale to dorobek jego życia w postaci ludzi, których nie tyle nauczył, co raczej, od których on sam się nauczył: coś dał i coś wziął od nich w ramach uprawianej przez lata specyficznej, pracownianej ekonomii daru. Ludzie ludźmi, a dokumentacja genialna. Od czasów Wyborów.pl, gdy Stach Szabłowski pokazał dokumentację jako osobną wystawę, zastanawiałem się, kto z tego osobliwego dzieła Kowalskiego skorzysta nie tylko chwilowo, na potrzeby doraźnej wystawy, lecz również uczyni je częścią własnej instytucjonalnej tożsamości. Z pewnością archiwum Kowalskiego to jedno z najcenniejszych i najodważniejszych „dzieł sztuki" na wystawie; dzieł, które definicję dzieła i sztuki odmieniają. Nie zmieni tego fakt, że poległo ono na doraźnym konkursie piękności, jakim jest nabór wniosków na biennale w Wenecji.

Monika Sosnowska, "Krata", 2008.

Monika Sosnowska, "Krata", 2008.
Monika Sosnowska, "Krata", 2008.

Z archiwum Eustachego Kossakowskiego, którego tylko fragmenty widzimy na wystawie, sprawa ma się nieco inaczej. Nie o dokument rozciągniętego na lata procesu edukacji chodzi Kossakowskiemu. To fotograf z pewnością wybitny, o ambicjach i talencie przekraczającym - za wyjątkiem równie zdolnego Tadeusza Rolke, przyjaciela Eustachego - poziom kolegów fotoreporterów z lat sześćdziesiątych, pracujących wówczas dla kultowych pism w rodzaju „Polska" czy „Ty i ja". Uważne spojrzenie Kossakowskiego kierowało się od początku jego drogi twórczej ku życiu bohemy/awangardy artystycznej PRL. Tysiące, tysiące zdjęć stanowią niezwykły zapis historii sztuki tamtego czasu. Dość powiedzieć, że np. zdjęcia z happeningu Kantora w Osiekach też wykonał Kossakowski. Podobnie jak zapis dziesiątek i setek pomniejszych akcji, happeningów, wernisaży, wizyt w pracowniach artystów. Nie licząc własnych artystycznych realizacji jak i ciekawej serii pt. 6 metrów przed Paryżem czy rozłożonego na lata projektu dokumentacji gry świateł w katedrze w Chartres. Kossakowski zatem to historia sztuki po 1945 i sztuka dokumentacji w jednym, a do tego fotografia w post-konceptualnej praktyce artystycznej. Kossakowski to ogrom materiału i splot problemów metodologicznych, wystawienniczych, artystycznych. Dla instytucji o ambitnym programie badawczym to nie lada wyzwanie. Obecność Kossakowskiego cieszy w kontekście losu archiwum Rolke, które trafiło do Gazety Wyborczej i dziś objawia się w publikacjach-michałkach w rodzaju O kobiecie (2008). Jedyne opracowanie jego dorobku przez Fundację Galerii Foksal (Tadeusz Rolke. Fotografie 1944-2005, Warszawa 2006) przeszło bez szerszego oddźwięku, niestety. Z dorobkiem Kossakowskiego - być może - będzie lepiej, a artysta stanie się może nie tym, czym Atget dla MoMa, ale z pewnością czymś równie specyficznym. Inna sprawa, czy działanie MSN jest początkiem szczególnego programu archeologii sztuki/wiedzy (Kowalski), archeologii fotografii (Kossakowski)? Archiwum Kossakowskiego stawia także pytanie o inne podobne zbiory zdjęć artystów, bez których nie można sobie wyobrazić sztuki polskiej drugiej połowy XX wieku, na przykład duetu KwieKulik, Dłubaka czy Lewczyńskiego. Pytanie, co z połową pierwszą? Co z archiwami i dokumentacją artystów stricte współczesnych, na przykład Pauliny Ołowskiej? Czy nie lepiej byłoby, gdyby muzeum zamiast ratować neon Stępińskiego pokazało dokumentację artystki? Archiwa to z pewnością esencja tej kolekcji. Archiwa cenniejsze niż złoto. Tu dopiero czujemy jak przewrotny jest tytuł nawiązujący do Białostockiego i dalej, do anonimowego złotnika romańskiego, który tę złotą myśl na relikwiarzu z epoki umieścił. W temacie archiwum nauka płynie wprost z tradycji Foksalu. Wprost z „żywego archiwum". Archiwum w teorii i praktyce awangardowego. Z tej nauki korzystał Paweł Polit rozpracowujący archiwum Ludwińskiego i podejmujący kolejne tematy z historii polskiej sztuki po 1945. Z tej wiedzy czerpał Andrzej Przywara tworząc Instytut Awangardy. Tą archiwalną gorączką płoną kolejni adepci dokumentów sztuki.

Paweł Althamer, "Guma", 2008.
Paweł Althamer, "Guma", 2008.

Trzecia sekwencja prac to nowa sztuka zwana także - przez niektórych z przekąsem, przez innych z godną lepszej sprawy powagą - „młodą sztuką z Polski": Uklański, Sasnal, Althamer, Żmijewski, Sosnowska... Złośliwi powiedzą, że to nieśmiertelny krąg Fundacji Galerii Foksal, ale można też sprawę odwrócić i zapytać, czy właśnie ci artyści nie powinni mieć tu - w MSN - swojego miejsca? Jeśli nie tu, to gdzie, jeśli nie ci, to którzy? Czy nie czuliśmy wszyscy braku „tych" nazwisk na niedawno otwartej wystawie w łódzkim MS2? Nigdy nie uda się stworzyć kolekcji doskonałej, ale tamten łódzki niedosyt zaspokojony został właśnie w Warszawie, na ulicy Pańskiej. Z pewnością, to póki co zbiór dość przypadkowy, ale należy dostrzec fakt zainteresowania instytucji artystami i artystów instytucją, docenić ich „dar" dla Muzeum. Nie wiemy, czy symboliczny gest m.in. Wilhelma Sasnala będzie podchwycony przez innych artystów i czy będzie to dar porównywalny z tym, na którym ufundowane jest łódzka instytucja. Ale dar od Sasnala to zawsze coś. Być może to już nie są czasy pospolitego ruszenia awangardy z kręgu Strzemińskiego, tym bardziej cieszy, że wybitni twórcy „zawierzyli" instytucji, udzielili jej kredytu zaufania. Na zakup pozostałych dzieł pieniądze dało Ministerstwo. Reszta to, póki co, depozyty.

Marek Sobczyk/Jarosław Modzelewski i Piotr Uklański.
Marek Sobczyk/Jarosław Modzelewski i Piotr Uklański.

Młoda sztuka, ale nie tylko z Polski. Niestety, tylko z Polski. O tym, że jest wyjątkowo mało sztuki regionu łatwo się przekonać zwiedzając kolekcję, zwiedzając i szukając czegoś nie-polskiego. Na Pańskiej jest zaledwie jedna „obca" praca - choć za to całkiem niezła - Kateriny Sedy (dokumentacja akcji znanej czytelnikom „Krytyki Politycznej"). Ten zasadniczy brak dziwi w kontekście deklaracji programowej MSN. Miejmy nadzieję, że to tylko kwestia ekspozycji, a w kolekcji są prace choćby z „wystawy jugosłowiańskiej" czy też artystów z Rumunii, Bułgarii, Litwy, Białorusi, Ukrainy, może także z Niemiec, Austrii... Być może Muzeum nie eksponowało tych prac bojąc się niezrozumienia i ciszy, jaka zapadła po pierwszej wystawie. Niesłusznie. Wierzę w zawartość magazynów i w listę przyszłych zakupów instytucji, tak jak wierzę w realizację planów, które pozwolą uniknąć „prowincjonalnego" scenariusza instytucji-tylko-polskiej-sztuki. To byłoby poniżej oczekiwań publiczności, krytyki i Ministerstwa, a także poniżej poziomu ustalonego choćby przez Łódź czy kolekcję Zamku Ujazdowskiego.

Katerina Seda

Katerina Seda
Katerina Seda

Poza wyróżnionymi wyżej kategoriami na wystawie znajduje się dzieło osobne, czyli plakat nawiązujący do Berlin Biennale. To także dzieło samo w sobie. Oszczędne, celne, funkcjonalne i najważniejsze, widoczne w mieście. Slogan promocyjny w sam raz. Plakat prowadzi nas do strategii marketingowej muzeum. I tu, niemalże na koniec, łyżka dziegciu do beczki miodu, czyli uwaga dotycząca tekstów towarzyszących eksponowanym dziełom. Nie wiem, czy zawarta w nich słabość do auto-lansu instytucji wynika z jakiejś potrzeby dowartościowania zbioru, czy z ograniczonego zasobu przymiotników użytych do opisu artystów i prac z kolekcji. Wiadomo, muzeum ma trudną sytuację i walczy o byt, ale nieprzekonywujące wydaje się zapewnianie na każdym kroku, że cokolwiek upadnie na podłogę muzeum jest już genialne, jedyne, cudowne i niepowtarzalne. Jeśli Grzegorz Kowalski jest „jednym z najbardziej wpływowych pedagogów", to Artur Żmijewski jest już „jedną z najbardziej wpływowych postaci życia publicznego w Polsce", a Paweł Althamer „jednym z najbardziej wpływowych artystów wschodnioeuropejskich". Katarzyna Kozyra jest „jedną z najważniejszych artystek debiutujących w latach dziewięćdziesiątych". Tymczasem Katerina Seda jest „jedną z najbardziej interesujących artystek młodego pokolenia w Europie Wschodniej". Wilhelm Sasnal, „jeden z najbardziej uznanych i rozpoznawalnych europejskich artystów", pokazuje „jeden ze swoich istotnych obrazów". A Piotr Uklański to „artysta, który odniósł ogromny międzynarodowy sukces". Tymczasem Sobczyk/Modzelewski to „wybitni polscy malarze", którzy namalowali „bardzo znany i wielokrotnie reprodukowany obraz". Zaś Szapocznikow to „artystka kluczowa dla historii polskiej sztuki powojennej", „jedna z najważniejszych powojennych polskich artystek i najoryginalniejszych rzeźbiarek XX wieku", a do tego „jedna z genialnych pionierek sztuki kobiet". Kossakowski to „jeden z najbardziej znanych polskich fotografów", a Bałka to „jeden z najbardziej znanych polskich artystów", którego rzeźba jest „kluczowa dla przełomu sztuki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych". Chyba tylko autor neonu - Zygmunt Stępiński - umknął tej natrętnej „naj" promocji i występuje jako „znany warszawski architekt i urbanista". Jeśli propaganda sukcesu ze wstępniaka do biuletynu muzeum co niektórych przyprawiała o spazmy śmiechu, to charakterystyczna marketingowa nowomowa nie powinna przykrywać merytorycznego uzasadnienia dla wyboru prac i artystów. Te dzieła i wybory bronią się same i naprawdę nie potrzebują tego ciągłego młotkowania, że „naj", „naj" i jeszcze raz „naj".

Muzeum jest instytucją, która działa od roku. Działa i ma się nieźle. Ma już ekipę i ciekawy, dyskusyjny program. Można być faktycznie „optymistą w muzeum", bo muzeum to nie tylko budynek. Przypomina o tym wystawa kolekcji z tytułem Sztuka cenniejsza niż złoto, ale też cenniejsza niż ten czy inny budynek. Kolekcja daje nadzieję, że nie wszystko stracone, że muzeum jako przedmiot pożądania przetrwa nie tylko tę jedną kadencję Hanny Gronkiewicz-Waltz, lecz wiele kadencji urzędników jeszcze mniej przychylnych sztuce, jeszcze bardziej szkodliwych, obskuranckich i nic-nie-rozumiejących. Omawiana kolekcja ma też jedną, zasadniczą wadę, o której warto wspomnieć na koniec, mimochodem. Mianowicie - ku rozpaczy bywalców - wyeliminowała z programu MSN sylwestra. Muzeum bez sylwestra przeżyje, bez kolekcji nie.

"SZTUKA CENNIEJSZA NIŻ ZŁOTO. Pokaz pierwszych zakupów, darów i depozytów do kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie".

Wystawa otwarta od 6 grudnia 2008 do 24 stycznia 2009

 

Praca Aliny Szapocznikow
Praca Aliny Szapocznikow

Mirosław Bałka, "Chłopiec i orzeł"
Mirosław Bałka, "Chłopiec i orzeł"

Archiwa cenniejsze niż złoto
Archiwa cenniejsze niż złoto