Cienka chińska linia

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Cao Fei, "Utopia Factory", 2006. Courtesy of Sigg Collection, Schweiz
Cao Fei, "Utopia Factory", 2006. Courtesy of Sigg Collection, Schweiz

„Wystawa [Sprout from White Night] prezentuje 17 młodych chińskich artystów zderzających się z starą, bo tysiącletnią tradycją i nową technologią. Aby stworzyć możliwości dialogu i wymianę, Bonniers Konsthall zaprosiło chińską kuratorkę, by zaprezentować jej punkt widzenia na chińską sztukę współczesną". Tymi słowami rozpoczyna się notka informująca o wystawie. Pierwsze wrażenie - zapowiada się ciekawie. Młodzi artyści, ci mniej i ci już bardziej znani, dobrani przez chińską kuratorkę. Plus szwedzka interdyscyplinarność. To wszystko brzmi, jak przepis na dobrą wystawę. Niestety, tym razem wyszedł zakalec.

Tradycja i nowoczesność to chyba dwa najczęstsze określenia towarzyszące sztuce chińskiej, od kiedy ta zabłysła na międzynarodowej scenie w latach dziewięćdziesiątych. Chiny kojarzą się z kaligrafią, jedwabiem, najdłuższym murem świata czy ryżem. To jest tradycja. Nowoczesność zaś to dynamiczny rozwój gospodarczy, drastyczne zmiany zachodzące w strukturze społecznej oraz odcinanie się od tego, co tradycyjne. Takie oto odpowiedzi najprawdopodobniej usłyszymy od przeciętnego mieszkańca świata zachodniego. Nie są to oczywiście kłamstwa, lecz ogólniki. Szczególnie te związane z tradycją zdają się identyczne, jak te ugruntowane w XVII wieku wraz z ogólną modą na „orientalizm" i „chińską egzotykę".

Mimo wszystko od XVII wieku minęło już trochę czasu i niektóre rzeczy uległy zmianie. Szczególnie poprzez pryzmat historii dwudziestowiecznych Chin widać, jak zmieniło się wartościowanie i samo podejście Chińczyków do ich „chińskiej tradycji". Sam pomysł połączenia, po raz kolejny, tematów tradycji i nowoczesności jest już z lekka wyeksploatowany. Szczególnie, że na ten temat albo na tematy oscylujące wokół powstało już sporo wystaw. A motywy te pojawiają się na każdym większym wydarzeniu artystycznym. Od Documenta do weneckiego Biennale.

Dlatego tak bardzo interesujące i przyciągające wydaje się oddanie głosu pokoleniu roczników siedemdziesiątych, które to urodziło się i dorastało po okresie Rewolucji Kulturalnej i które w dorosłe życie weszło wraz z wejściem do Chin wielkich zachodnich korporacji. Ich podejście do chińskiej kultury, tradycji oraz nowoczesności będzie inne niż to, reprezentowane przez artystów takich, jak np. Ai Weiwei, Shen Shaomin czy Chen Zhen, którzy inaczej doświadczyli życia w Chinach i z innej perspektywy patrzą na obecną sytuację.

Kan Xuan, "Protected by colors", 2008
Kan Xuan, "Protected by colors", 2008

Niestety, kuratorka Zhang Wei zdaje poruszać się po wytyczonych ścieżkach. Ścieżkach dodajmy wyznaczonych z europejskiego punktu widzenia. Ma się wrażenie, że trochę bała się tego, że inne kody nie zostaną przez oglądających zrozumiane. Co w takim razie na pewno szwedzki / europejski widz bez zbytniego wysiłku zrozumie?

Na pewno produktem stuprocentowo made in China jest chińska kaligrafia. I tak, naprzeciwko głównego wejścia na wystawę umieszczona została praca kolektywu Yangjiang Group. Na wielkie szyby naniesione zostały chińskie znaki namalowane w taki sposób, jakby było to zrobione tuszem. Znaczenie napisów nie zostało wytłumaczone, bo to nie znaczenie jest ważne a sama forma. Niezrozumiałe znaki tracą swoją tak naprawdę podstawową funkcję informacyjną, a stają się tylko estetycznym wzorem, ozdobą. „Krzaczkami".

W podobnym tonie utrzymany jest projekt Xu Tan, Keywords School. Artysta postanowił stworzyć słownik „chińskich pojęć". W tym celu poprosił swoich rodaków o podanie mu różnych terminów, które ich zdaniem warto znać w języku chińskim. Następnie Xu Tan przetłumaczył je na język angielski i stworzył z tego książkę. Owemu wydaniu towarzyszy projekt, w którym odwiedzający wystawę ma możliwość spróbować, podążając za instrukcją, wypowiedzieć chińskie wyrazy. Nagranie owych prób zostają zarchiwizowane i stają się częścią projektów. Całość jest niezwykle interesująca, szczególnie niezrozumienie wynikające z nieznajomości języków (chińskiego i angielskiego przez odbiorców) oraz pewne uproszczenia poszczególnych pojęć wynikające z ich tłumaczeń. Ale... dlaczego z języka chińskiego? Przecież w rzeczywistości język chiński nie istnieje. W Chinach używa się szeregu dialektów, które diametralnie różnią się między sobą i często nie mają ze sobą nic wspólnego. Językiem oficjalnym, opracowanym w latach pięćdziesiątych XX wieku jest dialekt mandaryński. Czy w takim razie należy rozumieć, że ów „słownik pojęć" powstał w języku urzędowym, czy to mix używanych dialektów? Kolejne uogólnienie, które zamiast pomóc zrozumieć złożoność Chin i ich kultury, tylko umacnia powszechnie ugruntowane stereotypy.

Z Chinami kojarzy się pewien wypracowany w XVIII wieku, specyficzny typ planowania ogrodu. Specjalnie przycięte rośliny, układ czy elementy takie, jak pagoda czy mostki są tym, co sprawia, że określamy ogród jako chiński. Czy to właśnie dlatego kolejną realizacją wspominanego już kolektywu Yangjiang Group jest zaaranżowanie części przestrzeni galerii jako tradycyjnego chińskiego ogrodu? Z drewnianym mostkiem, gajem bananowym i żwirowymi ścieżkami. Trudno wyczuć czy jest to wyraźna kpina artystów z tradycji, czy traktowanie jej na poważnie. Jeśli z przymrużeniem oka, to gdzie ten dowcip? Jeśli na serio, to co? Może chodzi o kolejny ogólnik kojarzący się z tym, co my przywykliśmy nazywać „chińszczyzną"?

Cao Fei, "Utopia Factory", 2006
Cao Fei, "Utopia Factory", 2006

W owym chińskim gaju zostały porozmieszczane prace, z których część należy do grupy „tradycyjnej", jak na przykład instalacja wspominanego wcześniej kolektywu Yangjiang Group dotycząca picia herbaty czy wielki blok ulany z wosku autorstwa Liu Wei'a, część zaś do „nowoczesnej", jak na przykład wideo Protected by colors autorstwa Kan Xuan - rozpoznawalna już artystki, która m.in. brała udział w ekspozycji chińskiej w ramach ostatniego weneckiego Biennale. Na ekranie zostały sfilmowane (na wysokości kolan) ludzkie nogi, które starają się ściskać i nie wypuścić książki jednego z popularnych wydawnictw Taschena Art Now. W podobnie ironicznym tonie utrzymane jest jej inne wideo, Looking Looking Looking for, na którym czarny pajączek coś tam sobie nucąc pod nosem, biega po nagich ciałach kobiety i mężczyzny. Znacie? Znamy. Nie rozumiem tylko, jak te, skądinąd dobre prace, mają się do tematu przewodniego wystawy. Gdyby nie nazwisko artystki, nikt by się raczej nie domyślił, że są „chińskie" i w jakiś sposób łączą się z tradycją czy nowoczesnością tego kraju. Są dobre i tyle. A to skąd pochodzi autor, nie ma większego znaczenia.

Podobnie jest z pracą Chu Yun pt. Constellation No 2. Wchodząc do zaaranżowanego przez artystę pomieszczenia w pierwszej chwili odnosi się wrażenie wejścia w konstelację gwiazd - w ciemności miga mnóstwo maleńkich światełek. Owa magia pryska w momencie, gdy oczy widza przyzwyczają się do mroków, z których zaczną się wyłaniać... kształty biurka, na którym stoją biurowe sprzęty: komputer, drukarka, telefon, wentylator itd. A to, co zdawało się być magicznymi gwiazdkami, to palące się lampki kontrolne tych urządzeń. I gdzie tu made in China? Chyba tylko na spodach poszczególnych urządzeń. Znów najmniejsze w tym wypadku znaczenie ma fakt, czy to chińskie, czy nie, klasyczne czy nowoczesne.
Co jeszcze zdaniem kuratorki łączy się z nowoczesnością?

Jak mantrę można wyrecytować: miasto, ruch, maszyna... Nowoczesne, chińskie miasto ukazane jest w instalacji dźwiękowej Yan Jun'a 15 Minutes in Life. W korytarzu porozstawiane zostały głośniki, z których obiegają przeróżne odgłosy: szum ulicy, trąbienie klaksonów, jakaś para się kłóci, jakaś para się kocha. Dźwięki te nie są na pewno odgłosami, które można usłyszeć tylko w chińskich miastach. Towarzyszą one każdej metropolii bez względu na to, czy znajduje się ona na Wschodzie, czy na Zachodzie. Zastanawiam się, czy jedyną rzeczą, jaką mają do zaoferowania rozrastające się z sekundy na sekundę chińskie metropolie jest szereg odgłosów? Trudno w to uwierzyć...

Chu Yun, "Constellation No 2", 2006
Chu Yun, "Constellation No 2", 2006

W opozycji do tej neutralnej i nijakiej instalacji stoją prace Cao Fei'a, na które niewątpliwie warto było zwrócić uwagę. W pierwszej z nich artysta w Second Life stworzył chińskie miasto, a widzów poprosił o administrowanie nim oraz dowolną manipulację. I ty możesz mieć wpływ na kształt Chin - można by ironicznie stwierdzić. Kolejna jego praca to cykl absurdalnych fotografii. Absurdalnych, ponieważ w pejzaż chińskiego miasta artysta wstawił ludzi przebranych za popularnych bohaterów popkultury: Supermana, Batmana, żółwie Ninja czy postaci z Gwiezdnych Wojen. Dodatkowo, zdjęcia te nie zostały zrobione w najbardziej reprezentatywnych częściach miasta, lecz gdzieś na jego obrzeżach, pośród walących się budynków i pustych placów. W kolorowych strojach, przygotowani do walki bohaterowie mocno kontrastują z szarością ludzi i nijakością otoczenia. Z jednej strony absurd i ironia, z drugiej artysta umieszczając obrazy z życia codziennego Chin w tle jeszcze bardziej zaznaczył problemy, z którym ten kraj ciągle się boryka. Jak można dostrzec na fotografiach, należą do nich: brak kontroli nad rozwojem miast, chaos i głęboka przepaść między centrum i peryferiami.

Najmocniejszą na całej wystawie - moim zdaniem - jest ostatnia instalacja Fei'a - Utopian Factory. Artysta w przestrzeni galerii zbudował z karbowanej blachy boks. Już samo wejście do środka sprawia kłopoty. Zbyt wysoki próg i zbyt niskie drzwi sprawiają, że widz uderza w nie albo głową, albo nogami tworząc tym samym spory hałas. Bohaterami tego, co w środku, są pracownicy fabryki Osram znajdującej się gdzieś w Chinach. Na jednym z wideo opowiadają o swojej pracy, zwierzają się z problemów oraz swoich marzeń. Marzeń, które wydają się banalne: mieć własne mieszkanie a przynajmniej pokój by nie musieć spać na piętrowym łóżku w przyfabrycznym baraku, móc pójść na studia, wyjechać na wakacje. Artysta dodatkowo umieścił na ścianach ich portrety przy pracy lub w „mieszkaniach". Przeniósł również do przestrzeni galerii wspomniane łóżko, które w ciągu nocy służy do spania, zaś w dzień do przechowywania całego dobytku. Jego pracę wieńczy krótki film-teledysk, gdzie pracownicy Osram grają na instrumentach, inni tańczą, a cała fabryka normalnie pracuje. Potem widzimy napis: „There Will Be No Happy End". Z owego boksu wychodzi się z lekkim uczuciem zmieszania i świadomością, że rozwój rozwojem, ale w Chinach nadal dla większości ludzi marzeniami są rzeczy - zdawać by się mogło - najprostsze pod słońcem. Niestety praca ta została na wystawie przytłumiona przez inne, tak, iż jej przekaz traci część swojej mocy - jak tu rozmyślać nad losem chińskich robotników, gdy wokoło gaj ze sztucznymi bananami (dominująca Yangjiang Group) czy odblaskowe nałokietniki projektu Zhan Da.

Oglądając wystawę ma się wrażenie chaosu. Kuratorka nie wskazała jednego, wyraźnego klucza, według którego dobrała prace, a słowa „tradycja" i „nowoczesność" są zbyt uniwersalne i można nimi otworzyć prawie wszystkie drzwi. Jak również zamknąć. Prac jest zdecydowanie za dużo, szczególnie, że przestrzeń Bonniers Konsthall ma ciekawy plan, ale nie jest gigantyczna. A gdy czegoś jest za dużo ma się wrażenie nieładu, przez co łatwiej można zgubić niż odnaleźć jakikolwiek sens.

W tradycji mamy wszystko, co tradycją powinno być. Poza wspominaną kaligrafią i gajem Yangjiang Group są jeszcze realizacje odnoszące się do religii buddyjskiej (np. Hu Xiaoyuan, Three clothes, Six Objects) czy do materiałów, które dla Chińczyków związane są z ich kulturą, czyli jedwab (w instalacjach Kan Xuan, Untitled) czy wosk (wspominana praca Liu Wei'a). Z kolei te prace, które z założenia traktują o nowoczesności, są dobrane w sposób nieporadny, bez ładu i składu. Są tu dzieła mówiące o odmienności Chin (jak wspominane realizacje Cao Fei), ale też takie, które zdają się mówić „I my też potrafimy tworzyć sztukę taką jak wy (w domyśle europejczycy)". I to zdaje się najbardziej drażnić. Nie po to wybieram się na specjalną wystawę sztuki chińskiej, aby zobaczyć, że wygląda ona jak każda. Jeżeli byłaby to wystawa każdej sztuki, wtedy obecność chińskich artystów by mnie nie zdziwiła. A wręcz przeciwnie mile zaskoczyła. To tak, jakby kuratorka na siłę próbowała powrzucać prace do dwóch worów z napisami „tradycja" i „nowoczesność". Poza tymi dwoma hasłami prace w żaden sposób nie łączą się ze sobą. To właśnie między innymi dlatego wystawę źle się ogląda. Ciekawsze prace tracą z powodu kontekstu, w którym zostały umieszczone i po prostu giną, co jest moim największym zarzutem względem kuratorki. Zamiast pokazać perełki, których w chińskiej sztuce do wyłowienia jest ciągle cała masa, Zhan Wei postanowiła przypodobać się publiczności pokazując to, co w sztuce chińskiej chciałaby zobaczyć albo do czego już przywykła. Postawiła się w pozycji, w jakiej stanąłby zachodni kurator mało obeznany z tym zagadnieniem i na Chiny próbuje patrzeć nie jak Chinka, ale jak przeciętny mieszkaniec Sztokholmu.

Sprout from White Night, Bonniers Konsthall, Sztokholm 17.09-22.12.2008. Kuratorka: Zhan Wei. Artyści: Cao Fei, Chu Yun, Hipic Group (Xu Zhen, Yang Zhenzhong, Huang Kui), Hu Xiaoyuan, Kan Xuan, Lee Kit, Liu Wei, Xu Tan, Yan Jun, Yang Fudong, Yangjiang Group (Zheng Guogu, Chen Zaiyan, Sun Qinglin), Zhang Da, Zheng Guogu.

Yangjiang Group, "Interior courtyard IV", 2007. Courtesy of Leister Collection, Schweiz
Yangjiang Group, "Interior courtyard IV", 2007. Courtesy of Leister Collection, Schweiz