To koniec malarskiej drogi Kamila Kuskowskiego. A przynajmniej jej pewnego etapu. - Myślę, że potem pójdę w zupełnie inne rejony - deklaruje w katalogu wystawy Uczta malarstwa. To, co można było zobaczyć w Atlasie Sztuki faktycznie podsumowywało wszystkie dotychczasowe wysiłki artysty dotyczące redefinicji obrazu ("wizerunku", "przedstawienia").
Nie chcę po raz nasty brać pod lupę dialogu Kuskowskiego - mniej lub bardziej świadomego - z tezami Derridy. Wielokrotnie robił to już specjalista w tej dziedzinie Jarosław Lubiak, którego błyskotliwą i bardzo ciekawą analizę, z dodatkowym udziałem Husserla i Benjamina w rolach głównych, można zresztą znaleźć w rzeczonym katalogu. Natomiast w obliczu oficjalnych pożegnań artysty z pewnym etapem kariery, warto przyjrzeć się, z czym w istocie każe nam się żegnać.
Wystawa-instalacja Uczta malarstwa była grą z wizualną urodą martwych natur, z historią malarstwa nowożytnego oraz z definicją obrazu. A także interaktywną grą z widzem. Wszystkie te elementy pojawiały się niemal od początku w projektach artysty - występując razem lub osobno. Pojęcie dekonstrukcji zaistniało już w tytułach prac dyplomowych Kuskowskiego, które w specyficzny sposób powtarzały dzieła Bonarda, Picassa, Celnika Rousseau, Moneta i van Gogha. Każda Dekonstrukcja (2000) stanowiła poliptyk o wymiarach cytowanego oryginału, złożony z jednego lub kilku modułów-cytatów z obrazu mistrza, nadrukowanych na jedwabiu, oraz kilku modułów-monochromów, malowanych przez Kuskowskiego. Przy tym monochromy były zawsze analizą kolorystyczną danego dzieła mistrza, skądinąd utrzymanego - z wyjątkiem Bonarda - w tonacji monochromatycznej. Idea monochromu ma za sobą długa historię: jak wiadomo, sięga eksperymentów międzywojennej awangardy i Białego kwadratu na białym tle Kazimierza Malewicza z 1918 r. Płótno ograniczone do jednego koloru może też obwieszczać koniec malarstwa przedstawiającego, co triumfalnie zakomunikował trzema monochromami Aleksander Rodczenko w 1921 r. Kuskowski od początku starał się raczej znosić tę opozycję, szukając dla malarstwa nowych możliwości. W Ukrzyżowaniach (2001) do postawionych wcześniej problemów dołączają dwa nowe elementy: słowa - nazwy siedmiu grzechów głównych w nowej, stworzonej przez artystę wersji, namalowane na monochromie oraz format obrazów nawiązujący do kształtu poziomej belki krzyża. Dodany więc zostaje element niepewności co do arbitralnego podziału na signifiant i signifie. Jak u Jespera Jonesa, w serii obrazów przedstawiających flagi amerykańskie, gdzie nie wiemy już, czy mamy do czynienia z obrazem czy z obiektem-znakiem, z odtworzeniem czy z pokazaniem. Semiotyczne gierki kontynuowane są w Tematach malarskich (2002, monochromy na desce z wyciętym centralnie tytułem-tematem malarskim - mamy więc np. Akt na sofie, Autoportret czy... Monochrom); w Obrazach konsumpcyjnych (2002, obrazy-talerze z zupą, namalowane pigmentem z zupy w proszku); i Barwach klubowych (2003, obrazy-szaliki kibiców klubów sportowych). W projekcie MuzeuM, którego premiera odbyła się w Muzeum Sztuki w Łodzi (2004), monochromy, których kolor był wypadkową znanych z historii sztuki obrazów, oprawione w złote ramy zawisły tuż obok kompozycji Wojciecha Fangora z 1965 r. czy Pojazdu Krzysztofa Wodiczki z ekspozycji stałej. Kolejny poziom gry odsłaniał się przed przy uważnym słuchaniu treści muzealnego nagrania w słuchawce audio-guide’a, rozdawanego przy wejściu na wystawę. Beznamiętny głos przewodnika-lektora opowiadał, co "znajduje się" na obrazie, w sposób przypominający suche ćwiczenia dla studentów historii sztuki na analizę formalną dzieła. Monochrom doczekał się tu najwyższej nobilitacji - oprawy w złote ramy, podziwu widzów w szacownej muzealnej sali oraz wielce szacownego sąsiedztwa mistrzów XX-wiecznej awangardy.
W Uczcie malarstwa nie ma już monochromu. W złote ramy zostały oprawione albumy wielkich mistrzów nowożytnego malarstwa. Można je było wyjąć, niczym z bibliotecznego regału. Niepotrzebny był już audio-guide. Starzy mistrzowie zdawali się rozsadzać ramy przez skompresowane pliki reprodukcji, swoistą - jak twierdzi Lubiak - "plagę nad-reprodukcji", semantyczną puszkę Pandory, przez pomnożenie Husserlowskich pudełek niemal w nieskończoność. To, co w sposób ściśle kontrolowany pojawiało się we wcześniejszych projektach Kuskowskiego - rozbiórka z jednoczesną przebudową, rozsunięcie, przemieszenie, zerwanie z oddaloną obecnością autora, obraz jako zdanie-znak - zostaje w Uczcie malarstwa doprowadzone do temperatury semiotycznego szaleństwa. Spektrum możliwości dialogu mistrzów z tradycją nieprzedstawiającą oraz monologu obrazu o sobie samym zostaje wykorzystane w pełni.
Niebagatelną rolę do zagrania w czasie Uczty malarstwa miały wrażenia zmysłowe. Chwilami bardziej niż zadziałanie niejako według postmodernistycznego przepisu Derridy, urzekała po prostu niesłychana estetyczność wystawy. Udział w ekspozycji był nierozerwalnie związany z tytułową ucztą dla oka, co dziś zdarza się w sztuce niezwykle rzadko. Nadmiar i przesyt. Od nadmiaru piękna bolały oczy. Dążenie do estetyzacji było zresztą - od zawsze - świadomą strategią Kuskowskiego. W drugiej części galerii na stołach, których szklane blaty były oprawione (oczywiście) w złote ramy, zaaranżowane zostały iście barokowe martwe natury: kompozycje z owoców, serów i mięs, które praktycznie zniknęły w czasie wernisażu. Chcesz skosztować piękna w sztuce? Zjedz. W ten sposób uginające się pod ciężarem obfitości stoły zbliżyły się na moment do holenderskich martwych natur wanitatywnych. Zasmakowanie w sztuce oznaczało bowiem zburzenie, zdekonstruowanie pięknej, przemyślanej kompozycji, podświetlonej tak, że na podłodze, pod szklanymi blatami powstawały abstrakcyjne obrazy. Bardzo estetyczne.
W którą stronę pójdzie artysta, który doprowadził własną sztukę do semiotycznej i estetycznej orgii? Uwaga, specjalnie dla "Obiegu": w stronę wideo, które jednak pozostaje w dalszym ciągu malarstwem. Bo jest nim wszystko - jak twierdzi Kuskowski - co opiera się na świetle i kolorze.