Fotograficzny dokument w natarciu: Robakowski, Sempoliński, Atkins, Hoepker

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Leonard Sempoliński, Brukarze (szkic MDM), 1952, 30 x 40 cm, wł. prywatna
Leonard Sempoliński, Brukarze (szkic MDM), 1952, 30 x 40 cm, wł. prywatna

W natłoku wystaw organizowanych na przestrzeni ostatnich kilku tygodni w Warszawie, jedynie ślepy krytyk nie dostrzeże nasilającego się ataku fotografii na stołeczne galerie. Ciekawe, że wystawiana w galeriach fotografia niewiele ma wspólnego z fotografią artystyczną, kojarzoną tradycyjnie z rozmazanymi (czytaj: malarskimi) plamami, tanimi trickami w rodzaju romantycznej mgiełki, czy pięknymi aktami. Zamiast tego widz otrzymuje solidną dawkę ostrego jak żyleta dokumentu i reportażu.

Leonard Sempoliński, Warszawa, ruiny Rynku, 1945, 19,5 x 29,5 cm, wł. prywatna
Leonard Sempoliński, Warszawa, ruiny Rynku, 1945, 19,5 x 29,5 cm, wł. prywatna

Wystawą mającą ambicje retroaktywnego potraktowania tradycji dokumentalnej w polskiej fotografii jest pokaz "Robię tylko dokumenty" Leonarda Sempolińskiego w Galerii Zachęta. Chociaż tytułowe zdanie nie pochodzi od Sempolińskiego, lecz od Atgeta, to jak próbuje przekonać widzów i krytyków kuratorka wystawy Karolina Lewandowska, legendarny a trochę zapomniany fotograf, słynny zwłaszcza ze zdjęć zrujnowanej Warszawy, był jednym z pierwszych w Polsce dokumentalistów par excellance. Sempoliński jednak nie był polskim Atgetem. Aktywnie uczestniczył w ruchu fotografii artystycznej jeszcze przed wojną, by po jej zakończeniu stać się jednym z głównych animatorów odradzającego się na ruinach Fotoklubu Związku Polskich Artystów Fotografików. Całe życie, ramię w ramię z Janem Bułhakiem, walczył o uznanie fotografii za sztukę równą malarstwu. Niestety, w tym czasie oznaczało to w znacznej mierze naginanie fotografii do postimpresjonistycznej estetyki malarskiej. Stąd motywy na "dokumentalnych" zdjęciach Sempolińskiego przykryte są lekką, artystyczną mgiełką. Jedynie pokazane na wystawie fotografie ruin Warszawy, tworzone na zlecenie zdjęcia architektoniczne i odbitki robocze, na których artysta zaznaczał kadry dla właściwych prac artystycznych są ostre jak u Atgeta. Ostrość, ktoś powie nie może być warunkiem dokumentu, trudno jednak nie dostrzec zgubnego dla wielu skądinąd świetnych fotografii zabiegu zmiękczania rzeczywistości, odrealniania jej i uplastyczniania właśnie przez narzucenie na nią miękkiego artystycznego filtra. Ciekawe, że na tej świetnej, przekrojowej wystawie jest zaledwie kilka zdjęć zrujnowanego miasta z czaszkami i zwęglonymi trupami, które przetrwały w mieście od Powstania, aż do "wyzwolenia" miasta. Mieszkający na Pradze Sempoliński był jednym z pierwszych, którzy mieli okazję podróżować przez morze ruin jakim wówczas była Warszawa, fotografując jednocześnie makabryczne i wzniosłe w dziwny sposób widoki. Nie tylko dla tych niesamowitych zdjęć zniszczonego miasta warto zobaczyć wystawę w Zachęcie. Godne uwagi są "Witkacowskie" w manierze przedwojenne eksperymenty Sempolińskiego, świetne dokumenty z życia odbudowywanej stolicy (zapis budowy MDM, widoki nowopowstałego PeKiNu, domy na Pradze).

Leonard Sempoliński, Brukarze (szkic MDM), 1952, 30 x 40 cm, wł. prywatna
Leonard Sempoliński, Brukarze (szkic MDM), 1952, 30 x 40 cm, wł. prywatna

Józef Robakowski nie przestaje zaskakiwać fanów swojej twórczości. Również wystawa w Galerii Prezydenckiej będzie odkryciem dla krytyków przyzwyczajonych do awangardowych eksperymentów łódzkiego artysty. Wystawa "Ojciec z Albumu" jest prezentacją kilkudziesięciu zdjęć oraz tytułowego albumu, które są rodzinnym dokumentem rodu Robakowskich. W prezentacji prywatnego, rodzinnego artefaktu nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie fakt, że ojciec poległ w bitwie nad Bzurą zaledwie kilka miesięcy po narodzinach syna. "Mój ojciec namiętnie fotografował," pisze Robakowski, "odziedziczyłem po nim stary album, w który wklejał systematycznie kolejne zdjęcia ze spokojnego życia ziemiańskiej rodziny Robakowskich." Zwykłe amatorskie fotografie stanowią dzisiaj zapis bezcenny nie tylko dla artysty, który nawet nie miał okazji zapamiętać swojego ojca, ale są ciekawe nawet dla postronnego odbiorcy.

Wystawa Józefa Robakowskiego w Galerii Prezydenckiej, fot. aut
Wystawa Józefa Robakowskiego w Galerii Prezydenckiej, fot. aut

W albumie Robakowskiego mamy do czynienia z rodzajem prywatnej archeologii. Możemy wyraźnie dostrzec, jak mała, rodzinna historia przeplata się z wielką historią, ilustrując jednocześnie zmierzch całej formacji kulturowej. Nawet przedstawiając nam rodzinny album, Robakowski nie rezygnuje z chłodnej postawy analityka, jakim znają go krytycy i publiczność. Tym razem przedmiotem badania jest fotografia i przeszłość własnych przodków "W tym prywatnym archiwum głównymi motywami są ułani, mama Irena z siostrami i mój starszy o trzy lata brat Andrzej. Mnie ojciec zdążył poświęcić jedynie jedną pełną stronę," dodaje artysta. Robakowski nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał wystawy jako okazji do przedstawienia małego manifestu politycznego. W post scriptum do krótkiego wstępu do wystawy pisze: "tę intymną wystawę dedykuje mamie i wielu polskim rodzinom zdestruowanym przez wojnę i władzę PRL."

Zdjęcie ojca z ćwiczeń wojskowych, 1936, dzięki uprzejmości J.Robakowskiego.
Zdjęcie ojca z ćwiczeń wojskowych, 1936, dzięki uprzejmości J.Robakowskiego.

Urodzaj na fotografię nie ominął również miejsc rzadziej odwiedzanych przez obracających się na codzień w świecie sztuki krytyków. W Galerii Wizytującej na Bema warszawskie zdjęcia pokazuje Marc Atkins, a w Galerii Yours nieopodal Teatru Wielkiego można oglądać wystawę jednego z mistrzów z Agencji Magnum - niemieckiego fotografa Thomasa Hoepkera. Zestawienie Atkinsa z Hoepkerem to trochę jak porównywanie Syrenki z Mercedesem. Z pewnością Atkins dobrze chciał i miło, że fotografuje Warszawę (chociaż do Sempolińskiego mu daleko - to jednak przysłowiowy "spadochroniarz" polujący na efektowne ujęcia), a do tego jest fetowany przez prasę dzięki związkom z kilkoma literatami i dziennikarzami. To jednak nie wystarczy. W znacznej mierze źle odbite zdjęcia w Wizytującej powieszone są w sposób niechlujny. Amatorszczyzna wychodzi także w wieszaniu obok prac napisanych na skrawkach papieru cen, co przywodzi na myśl sklep mięsny z dawnych dobrych czasów (fotografie kosztują od 600 do 1900 PLN za duże formaty).

Wystawa Józefa Robakowskiego w Galerii Prezydenckiej, fot. aut
Wystawa Józefa Robakowskiego w Galerii Prezydenckiej, fot. aut

Większym profesjonalizmem wykazali się właściciele Yours, którzy w minimalistycznym wnętrzu po prostu zawiesili dobrze oprawione i przygotowane zdjęcia. Hoepker pokazuje najciekawsze kadry z setek, tworzonych od lat sześćdziesiątych reportaży. Koncentruje swoją uwagę na ludziach, raczej niż na miejscach. Nie tworzy dokumentów w sensie atgetowskim, lecz coś w rodzaju dokumentu epoki. Szczególnie ciekawe są portrety nowojorskich tuzów pop artu Roy Lichtenstein, Jasper Johns, czy Andy Warhol. Opływający w pieniądze, luksus i splendor artyści wygodnie rozsiadają się w fotelach, dając się uchwycić fotografowi w momencie spektakularnego sukcesu.

Portret mamy Ireny, 2004, Łódź, fot. J.Robakowski
Portret mamy Ireny, 2004, Łódź, fot. J.Robakowski